Lekcja 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nie najgorzej. Ale Deidara doskonale sobie zdaje sprawę z tego, że stać go na więcej.

Chociaż czułem jego niechęć do wyrażania pochlebnych opinii o mojej osobie, te słowa i tak rozgrzały moją klatkę piersiową. Musiałem wyglądać na speszonego, bo moja rodzicielka zaśmiała się delikatnie.

Sasori sięgnął po stojącą na stole chusteczkę i przetarł nią wargi, chociaż wcale nie były brudne. Cholerny perfekcjonista.

- Idę po dokładkę - wymamrotałem, starając się nie zwracać uwagi na jego długie palce i lekko wilgotne wargi. Szybko uciekłem od stołu, co tylko jeszcze bardziej uradowało moją ukochaną matulę.

Racjonalizowałem swoje zachowanie tym, że przecież rzeczywiście chyba nie idzie mi najgorzej, on tylko stwierdził fakt, a w ogóle to jeszcze jestem głodny, więc ma to sens, że idę po drugą porcję.

Wziąłem głęboki wdech, chwytając łyżkę od ryżu. Albo się uspokoję, albo w końcu zrobię coś skandalicznie głupiego. Co gorsza, zrobię to przed matką, Sasorim i znajomą z klasy. Wniosek: musiałem się uspokoić.

Gęsty sos spłynął po kupce białych ziaren, a mój nos odnotował intensywny zapach doskonałego curry. Cóż, prawda była taka, że docinki którymi obdarowywałem swoją rodzicielkę przy każdej możliwej okazji całkowicie mijały się z prawdą. Oboje byliśmy doskonale świadomi tego, że jej kuchnia jest rewelacyjna, a żarty na ten temat były po prostu tradycją, której nikt nie chciał zmieniać.

Trzymając talerz w dłoniach ruszyłem z powrotem do salonu. Gdy zająłem swoje miejsce mój wzrok padł na Kumi, która powoli wcinała swoją porcję. Nieśmiała dziewczyna nie siedziała już jak na szpilkach, chociaż sztywność ruchów i zamknięta postawa sugerowały, że daleko jej od czucia się komfortowo.

Rozumiałem, że mogła czuć się nieswojo; najpierw ten wybuch emocji, do których okazywania zapewne nie jest przyzwyczajona, teraz obiad, na który nakłoniła ją moja rodzicielka. Samo przebywanie w czyimś domu po raz pierwszy i spotykanie nowych ludzi mogło być dla niej już wyzwaniem, a chłodna aura, którą emanował Sasori na pewno nie pomagała. Chociaż chyba i tak miała szczęście, bo mężczyzna dziś ewidentnie był w dobrym humorze i nie prezentował swej gruboskórności w jej pełnej krasie.

Bo cóż, z lekkiego zadowolenia kryjącego się w jego głosie i delikatniejszego wyrazu twarzy dało się wyczytać, że jest w nastroju. Nie byłem pewien, skąd się on wziął; początek naszego spotkania był... specyficzny, a jego zachowanie zdecydowanie wskazywało na coś zupełnie przeciwnego. Nie wierzyłem, że nasza interakcja dała mu jakąkolwiek frajdę, zwłaszcza, że mnie dziś nie gnębił. Cóż, cokolwiek by to nie było, rudy Szatan, zmieniający swoją obecnością zwykłe drewniane krzesło w piekielny tron, ewidentnie był czymś usatysfakcjonowany.

- Właściwie - rzuciła moja mama, odkładając sztućce na pusty talerz. - Deidara może mówić co chce, ale to widać, że zaczął się bardziej przykładać.

- Przykładać? - dopytał Akasuna, a ja żałowałem, że chwilowo mam pełną gębę i nie mogę przerwać tej konwersacji. Po tonie głosu rozmówców czułem, że wcale nie chcą mnie chwalić, tylko pożartować sobie moim kosztem.

- Do nauki, ale również zabrał się za siebie. Widzisz tę mordkę? - Wpakowała opuszkę palca w skórę mojego policzka, a ja odsunąłem się, oburzony, żując agresywnie. - Zrezygnował z tego śmieciowego żarcia to od razu zszedł mu tłuszczyk z twarzy. Wyprasowana koszulka, no błagam. A ostatnim razem jego pokój był tak czysty zanim się tu wprowadziliśmy!

- Mamo. - Oznajmiłem, gdy tylko udało mi się przełknąć. Wlałem w to słowo wystarczająco dużo niezadowolenia, by było oczywistym ostrzeżeniem przed drążeniem tematu. Oczywiście, kobieta postanowiła to ostrzeżenie całkowicie zignorować.

- No co, ,,mamo" - zaśmiała się. - Nie powiesz mi, że nie.

Sasoriego wydawała się bawić ta sytuacja. Kumi siedziała cicho, ale chyba troszeczkę ją to bawiło. Świetnie. Chociaż jeśli miało to nieco rozluźnić atmosferę, to może było warto...?

- To co, Dei? Kiedy przedstawisz mi tę dziewczynę?

Słucham?

Zamrugałem, bo była to jedyna reakcja, którą byłem w stanie zaprezentować.

- Jak to?

- Jakoś nie wierzę, że wszystkie te pozytywne zmiany wzięły się same z siebie. - Na jej ustach gościł uśmiech, tym razem szczery. - Wreszcie znalazłeś kogoś ważnego na tyle, by się dla niego starać, prawda?

Zacisnąłem zęby. Ciśnienie mi skoczyło parokrotnie i ledwo powstrzymywałem się przed wybuchem.

Dlaczego poruszała to teraz? Wydawało jej się, że to żarty i nie zdawała sobie sprawy z tego, że z przyczyn oczywistych nie chcę rozmawiać o tym w obecności innych, zwłaszcza ,,innych" odpowiedzialnych za ten stan rzeczy? Jak mogła się nie domyślić, że nie chcę o tym mówić, że to najgorsza chwila na takie rozmowy, że...

Chwila.

Mama wiedziała o tym, że miałem partnerów i partnerki, nie było to sekretem. Może faktycznie nigdy się nie przywiązywałem do tych osób, żartowałem z miłosnych spraw. Może to moja wina. W końcu skąd miała wiedzieć, że tym razem żarty się skończyły, że ku mojemu własnemu przerażeniu tym razem mi zależy, pomimo tego, że Sasori Akasuna był ostatnią osobą, do której powinienem był się emocjonalnie przywiązywać.

Czułem, że muszę jakoś przerwać tę ciszę, która zapadła, ale nie miałem pojęcia jak to zrobić, by się nie pogrążać.

Strasznie mnie kusiło, by zerknąć na ekspresję na twarzy mego korepetytora. Czy podejrzewał, że chodzi o niego? Czy jej słowa mu coś zasugerowały? Może wcale o tym nie pomyślał, ale w takim razie jak zareagowałby na to, że mogę mieć dziewczynę?

- Być może? - wydusiłem w końcu, nie mogąc się dłużej powstrzymać przed zerknięciem na rudowłosego.

Wyglądał... Normalnie. Wydawał się uważnie słuchać, lecz nie miałem pojęcia, o czym myśli. Oczy utkwił we wciąż trzymanej w dłoniach serwetce, a z twarzy nie byłem w stanie nic wyczytać.

Za to moja rodzicielka umiała wszystko wyczytać ze mnie, z czego niestety za późno zdałem sobie sprawę. Cholera, tak dostrzegalne i jednoznaczne spojrzenie się na niego chwilę po tym, jak padło to pytanie... ależ ze mnie idiota!

- Koniecznie ją kiedyś do nas zaproś. Chcę poznać osobę, która ma tak dobry wpływ na mojego syna. - Posłała mi lekki uśmiech, ale z tonu głosu już wiedziałem, wiedziałem, że ona wie. - Kumi, kochana. Jesteś tak przemiłą osobą. Z pewnością masz duże powodzenie wśród chłopaków!

Z jednej strony cieszyłem się, że temat zszedł ze mnie, ale pytanie mojej koleżanki o takie tematy mogło by się skończyć nienajlep-

- Raczej nie określiłabym tego powodzeniem. - Słowa czarnowłosej były zaskakująco spokojne. - Ale mam swoją ukochaną... osobę, jesteśmy razem już prawie rok.

Wytrzeszczyłem oczy.

- Sachiko jest-

Jej jasne policzki pokryły się delikatnym rumieńcem, a usta rozciągnęły w lekkim, niewinnym uśmiechu.

Aż otworzyłem usta z zaskoczenia.

Pierwszy raz widziałem, jak się uśmiecha!

Moje wargi również rozciągnęły się w tym geście. Widok Kumi, dziewczyny która na co dzień niemalże nie zmieniała wyrazu twarzy zupełnie jakby była wyprana z jakichkolwiek emocji, obojętna nawet bardziej niż Akasuna, teraz wydawała się szczęśliwa na samą myśl o swojej drugiej połówce. To było coś... przeuroczego.

- Wspaniale! Życzę wam wszystkiego najlepszego w takim razie! - Moja mama klasnęła w dłonie.

Fakt, że nie dopytywała, trochę zdjął mi ciężar z serca. Całe szczęście, że Kumi czuła się okej z tym tematem, ale nie wiedziałem, jak daleko ten komfort sięga.

Sasori, który wcześniej się nie odzywał teraz chrząknął cicho, zerkając na zegarek.

- Kończ posiłek, Deidara. Wciąż mamy przed sobą zajęcia.

- Ach tak - wymamrotałem, wracając do zawartości talerza.

Cisza, która zapadła, była dużo przyjemniejsza.

- To co? Może podam herbatę - zaproponowała moja rodzicielka, wstając. - Chyba, że preferujecie kawę? - spytała niby nas wszystkich, lecz patrzyła głównie na studenta medycyny.

- Proszę się dodatkowo nie kłopotać. Już i tak poczęstowała nas pani wspaniałym posiłkiem.

- Doprawdy, żaden problem! - Kobieta uśmiechnęła się, a ja wyczułem, że cholerny rudy manipulant celowo połechtał jej ego, umacniając tym swoją wysoką pozycję w jej łaskach.

Jak dla mnie to mężczyzna wplatał te obrzydliwie grzeczne formułki dla zwykłej zabawy galanterią, kurtuazyjnym słowem. Moja mama również zapewne była tego świadoma, lecz z przyjemnością dołączała do gry. Nie do końca rozumiałem, dlaczego uważają to utrzymywanie pozorów za dobrą rozrywkę, ale nie miałem zamiaru się wtrącać. Najwyraźniej dobrze się bawili.

- W zasadzie, ja już bym się zbierała. Przyszłam tutaj... spontanicznie. - Kumi wstała od stołu. Jej uśmiech zniknął, lecz w oczach zostało ciepło. - Mam plany na ten wieczór.

- Ależ oczywiście. - Moja matka również wstała, wysyłając mi ponaglające spojrzenie. Zamarłem z otwartymi ustami, do których planowałem włożyć ostatnią już porcję ryżu. Potrzebowałem dwóch sekund by uświadomić sobie, że też powinienem się podnieść. Dokończyłem porcję szybko, wstając równocześnie. Kobieta przewróciła oczami z uśmiechem.

- Jeszcze raz dziękuję za posiłek, pani Okabe.

- Żaden problem, moja droga.

Odprowadziłem dziewczynę do drzwi, opierając się o ścianę w czasie, kiedy ona zakładała botki.

Słowa same wyszły z moich ust.

- Przepraszam.

Za wszystko. Że musiałaś się martwić. Że cię nie poinformowałem. Że naruszyłem twoje granice, że naraziłem na stres związany z tym całym obiadem...

Ciemnowłosa zerknęła na mnie, szybko jednak wracając do suwaka od butów.

- Jest okej. - Zapewniła. Jej ton był dużo cieplejszy, delikatniejszy. Jakby naprawdę miała to na myśli.

- Na pewno?

- Tak. Przepraszam za to, że tak na ciebie naskoczyłam.

- Nie szkodzi. Przepraszam za to, że sprawiłem, że musiałaś to zrobić.

- Wybaczam. Między nami jest okej?

Uśmiechnąłem się lekko.

- Tak.

- A więc - Narzuciła na siebie płaszcz i uniosła wzrok, by nasze spojrzenia się spotkały. - Do zobaczenia w szkole.

- Do zobaczenia! - Otworzyłem i przytrzymałem jej drzwi. I ku mojemu najszczerszemu zdumieniu, nagle rudy diabeł i moja matka znaleźli się również w holu. Zdezorientowany zobaczyłem tylko jak Sasori chwyta swoje buty i zanim zdążyłem zadać pytanie, usłyszałem odpowiedź.

- Moja babka ma zawał. - Oznajmił mężczyzna, z prędkością światła wiążąc buty. - Dzwonili ze szpitala. Cholerna starucha - mruknął jakby bardziej do siebie, chwytając płaszcz i odwracając się do mnie. - Musimy przełożyć zajęcia.

- J-jasne - wydusiłem, wciąż zaskoczony. - Oczywiście, rozumiem-

- Do zobaczenia. - Oznajmił, jeszcze na chwilę zamierając wpół kroku. - I wesołych świąt.

Jak płomienna burza minął Kumi w drzwiach, a ja tylko mogłem sobie pozwolić na zawołanie za nim: ,,Nawzajem! Powodzenia!". Było to idiotyczne, ale tylko takie słowa przyszły mi na myśl. Zresztą, co można powiedzieć do kogoś w takiej sytuacji?

***

Światło latarni za oknem rzucało lekką poświatę na sufit. Ten blask wystarczał jednak, by lekko rozproszyć półmrok panujący w moim pokoju.

- Stary, ale wiesz, co to oznacza.

- Wiem - mruknąłem do słuchawki. Przyjaciel po drugiej stronie prychnął lekko.

- Chyba nie. Sam twierdziłeś, że ten cały Akasuna to coś dla ciebie ,,nowego".

- Cóż...

Fakt. Pierwszy raz wpadłem tak głęboko.

- W ogóle z tego co mówisz to wygląda, jakby mu na tobie zależało, wiesz?

Zmarszczyłem brwi, starając się zrozumieć jak krzywym torem przebiegał proces myślowy Hidana, że dotarł on do tak absurdalnych wniosków.

- Jarałeś?

- Trochę - przyznał, a ja parsknąłem lekkim śmiechem. - Ale już chwilę temu. Wiem, że nie jestem wiarygodnym źródłem informacji o ludzkich relacjach ale no pa: może na początku myślał, że lecisz na tę laskę, a potem wywalił mu nastrój bo zrozumiał, że twoje tęczowe serduszko należy tylko do niego?

- Ej no - skrzywiłem się. - Niby jak się mógł tego domyślić?

Doskonale wiedziałem, jak mógł się tego domyślić. Chyba jedyne, na co teraz liczyłem to to, że wyszedł z założenia, że każdy jest hetero, jak to ,,biali hetero cis mężczyźni" mają w zwyczaju.

- Nie ma szans, by nie domyślił się że wyglądający jak księżniczka, tylko taka z penisem, rumieniąca się jak debil przy każdym spotkaniu na niego nie leci.

- Niby skąd ty wiesz, że się rumienię, siwusie chrzaniony, nie ma cię tut-

- Oj Dei, nie pierdol, błagam. - Przez jego głos przebiło się zniecierpliwienie. - Znamy się jak stare konie. Jak jeden poślad z drugim. Jak-

- Dobra, dobra, czaję! - Mój śmiech jednak dość szybko zanikł, bo umysł pochłonęła myśl, że chłopak chyba miał rację.

Cholera. Co jeśli rzeczywiście ją miał?

- No ale to co ja mam zrobić? Nigdy się nie pisałem na nic głębszego!

Żałowałem, że nie możemy pogadać o tym twarzą w twarz. Miałem nadzieję, że rozmowa telefoniczna choć trochę mi to zastąpi, ale jednak brakowało mi wyszczerzonej facjaty Hidana.

Szczerze powiedziawszy, miałem nadzieję że kumpel wybije mi z głowy pomysł ,,pogłębiania relacji" z Sasorim. Bo pomysł ten owszem, był idiotyczny, nieodpowiedzialny i prawdopodobnie awykonalny, lecz mimo wszystko... kuszący. I aż wstyd było mi przed samym sobą przyznać, jak bardzo kuszący.

Mimo wszystko...

To jednak nie była osoba dobra do tej lekkiej towarzyskiej gry, do pozaczepiania, nacieszenia się jej urokiem, stworzenia paru miłych wspomnień a potem zniknięcia, jeżeli coś zaczęłoby iść źle lub zbyt dobrze.

Pomijając nawet fakt, że nie widział we mnie nic oprócz gówniarza... Z Sasorim ta relacja pewnie nie wyglądałaby tak, jak te, których doświadczyłem. To by było coś zupełnie innego. Nie wiedziałem co dokładnie, lecz sama myśl mnie niemalże przerażała.

Miałem mętlik w głowie. Jak mogłem się bać czegoś, czego równocześnie tak chciałem?

- Ale właściwie... dlaczego nie? - Kumpel po drugiej stronie zadał to pytanie chyba bardziej sobie niż mnie, reflektując się po chwili, że jednak ma rozmówcę. - Dlaczego nie, Dei? Skąd wiesz, że się nie da tak, jak dotychczas? Czemu upierasz się przy tym całym ,,głębszym"? Ty na niego lecisz, on - prawdopodobnie - na ciebie, what's the problem here?

Parsknąłem. To było czysto idiotyczne.

- Miałeś mnie zniechęcić.

- Ale czemu? Chłopie. - Szereg szmerów zasugerował, że Hidan zmienił bok na którym leżał. - Przecież to zajebisty sugar daddy. Łap zanim ucieknie.

Nawet nie wiedziałem, jak na to zareagować.

- Albo słuchaj! - Najwyraźniej jego wspaniały wykład jeszcze nie dobiegł końca. - Skoro tak naprawdę nie wiemy to... wiesz. Trzeba się dowiedzieć.

- Yyy... Czy ty właśnie sugerujesz jakiś stalking?

- Niee... może troszeczkę, ale bardziej... powinieneś wystawić go na próbę. Sprowokować! Tak, jak zawsze to ze wszystkimi robiłeś, wiesz!

- Ale wtedy prowokowałem gdy byłem pewien, że ta prowokacja się uda. - Nie byłem przekonany co do tego pomysłu.

- No dobra, ale jeśli się nie uda, to trudno! Wymigasz się jakoś. A jeśli się uda... - wyczułem, że niewerbalnym końcem tego zdania był uśmieszek.

- Czy ja wiem, czy dam radę się wymigać? Muszę to w takim razie jakoś subtelnie zrobić, tak, by było jak wcisnąć ,,backspace".

- Hohoho czyli się zgadzasz?!

- Jeszcze nie wiem. Muszę to przemyśleć, ale mam dość tego, że zachowuję się jak taka pizda przy nim - przyznałem, czując, jak wstępuje we mnie motywacja. - Nie wiem, jak to będzie, ale rzeczywiście muszę spróbować.

- That's my boy! - pochwalił Hidan, wyraźnie zadowolony.

- No dobra, a ty jak tam się trzymasz?

- Oj, oj, Dejuś. - Chłopak podejrzanie zachichotał. - Chodź i sam się przekonaj.

- Jak to? - nie mogłem jednak powstrzymać lekkiego uśmiechu.

- Bo teraz są święta, co nie? Ale potem...?

- Chwila. Czy ty właśnie zapraszasz mnie na sylwka do nie swojego domu? - zaśmiałem się.

- Tak. Ale Kuzu się zgadza. Robimy dojebane party, sam zobaczysz. Święta miną w try-miga, a wtedy strzeżcie się wszyscy bo nasze duo znów będzie razem, a wtedy ziemia się zatrzęsie i-

Nie mogłem powstrzymać śmiechu.

- Mooordo.

- Biorę to za ,,tak". - Jego radocha wręcz przenikała na drugą stronę telefonu; to samo zresztą dało się powiedzieć o mnie.

Ponowne zjednoczenie dwóch przygłupów. To coś, na co warto będzie czekać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro