Lekcja 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Światła błyskały, zwiększając ilość bodźców, na które już i tak wyczulił mnie etanol. Płynne złoto zalewało parkiet, czasem ustępując miejsca rubinowej czerwieni, a basowe tony głośnej muzyki łaskotały moją skórę jak powiewy wiatru. Zachwycające barwy sprawiały, że tańczący wokół ludzie byli jeszcze piękniejsi. Zresztą, zdecydowanie miałem słabość do strojów wieczorowych, czy już o tym wspominałem?

Musiałem ogólnie przyznać, że otumanienie zasnuwające mój umysł i pole widzenia było niezwykle przyjemne. Czułem się pijany tą atmosferą - oczywiście nie tylko nią, wino też odegrało w tym swoją rolę - i szczerze powiedziawszy, było to dokładnie to, czego teraz potrzebowałem. Głowę trzymałem w chmurach euforii, pozwalając na to, by jedynym moim uziemieniem była dłoń Hidana, nie pozwalająca mi oddalić się zbyt daleko od rzeczywistości.

- Deiii - usłyszałem zaraz nad uchem, a znajome, ciężkie cielsko niemalże się na mnie zwaliło. Konieczność złapania równowagi lekko wybudziła mnie z transu, przywracając przynajmniej podstawowe funkcje kory przedczołowej.

- A ty co? - Zaśmiałem się, podpierając przyjaciela. W zasadzie nie wiem jakim cudem dotychczas był w stanie tańczyć - wyglądał, jakby jeszcze jeden kieliszek miał go zwalić z nóg.

- Hehe. Nic. - Jego głos ledwo przebijał się przez muzykę. - Ty to po prostu dobry kumpel jesteś - zarechotał, klepiąc mnie po łbie. Włosy oczywiście miałem związane, między innymi po to, by nie mógł ich tak łatwo rozczochrać.

- Się wie - potwierdziłem, rozbawiony jego otwartością po etanolu. - To co? Dosyć tańcowania? Bubu się zmęczyło? - Wolną ręką chwyciłem go za policzek, oczywiście z odpowiednią dozą infantylnej przesady.

- Tak - burknął, bez trudu wchodząc w tę rolę. - Koniec tańcowania, pora chlania.

Parsknąłem śmiechem. Tak, tak. I co jeszcze. Oboje już teraz nie byliśmy w stanie iść w linii prostej.

- Bo wiesz! - Starszy chłopak dramatycznie uniósł palec do góry, jakby miał mi objawić wszystkie prawdy tego świata. - Ja tu dla Kuzu... wiesz!

- Tak, tak. - Pociągnąłem go w stronę stołu, bo to, że przenosił na mnie coraz więcej swojej niemałej masy mogło się skończyć tylko i wyłącznie zaliczeniem gleby. A z przyczyn raczej oczywistych chciałem dotrzeć do stojących tam krzeseł zanim do tego dojdzie.

- Pomagam mu!

- Tak, tak - zaśmiałem się. - Ale spokojnie. Już jest po głównej imprezie. Były fajerwerki, było odliczanie, pamiętasz? Grube ryby poszły.

Usadziłem przyjaciela na krześle, dopiero teraz zauważając jego skrzywioną minę.

- Co jest? Pełna chillera, zrobiłeś swoje. Teraz fajrancik.

- Niby tak. Ale tamta babka to chyba mnie nie lubiła - wybąkał, pozwalając mi się zaciągnąć w stronę stołu. - Nie wyglądała na szczęśliwą, a Kuzu mówił, że chce, by była.

Mentalnie parsknąłem. W obecnym stanie zazwyczaj grał chojraka i wdawał się w niepotrzebne bójki z losowymi ludźmi z barów, a dziś wychodził z niego dzieciak. Co to się działo z tym moim kumplem?

- Nie, głąbie. Po prostu była dostojna i... mało ekspresyjna - oznajmiłem, domyślając się, o kim mówił. - Twój chłop jest zadowolony, więc pewnie nawiązali współpracę. Wszystko pykło, no worries.

Wcześniej Takihara krótko przedstawił mi Yugito Nii jako kobietę sukcesu, ze świetnym wykształceniem i jeszcze lepszymi umiejętnościami zarządzania oraz ustalania strategii biznesowych. Szczerze powiedziawszy, robiła wrażenie nie tylko jako specjalistka w swojej branży; jeśli nawet ktoś byłby niewrażliwy na długie złote włosy i smukłą sylwetkę opiętą wspaniałą granatową suknią z motywem czarnych płomieni, to ujęłaby go jej bijąca z oczu pewność siebie, pełne gracji, niemalże kocie ruchy i niewątpliwa charyzma.

Chociaż nie był to typ Hidana, to w normalnych okolicznościach prawdopodobnie podjąłby on jakieś z góry skazane na porażkę, żałosne próby flirtu. Cóż, najwyraźniej faza na Kakuzu mocno się go trzymała, skoro nawet tak wspaniałe osobniczki płci piękniejszej nie były w stanie odwrócić jego uwagi od pokrytego bliznami, gburliwego i sporo starszego chłopa.

Ale w sumie... czy miałem prawo go oceniać? Jak by nie patrzeć, Akasuna również był gburliwym, sporo starszym chłopem. W dodatku demonem, z którym podpisałem swoisty cyrograf - zaprzedałem duszę za dostanie się na wymarzony uniwerek.

A co do Akasuny...

Upewniając się, że przyjaciel nie zwali się z krzesła jak tylko go puszczę, wyciągnąłem z kieszeni telefon.

Złożenie nauczycielowi życzeń w Nowy Rok nie byłoby raczej niczym dziwnym. W sumie było już po pierwszej w nocy, to nie za późno? No ale lepiej teraz niż w ogóle, prawda?

Nie wiem. Może mnie też już etanol padał na mózg, ale strasznie chciałem, by dziś chociaż przez chwilę o mnie pomyślał.

Myśląc o procentach najwyraźniej wywołałem wilka z lasu.

- Dei, nie próbowałeś tego umeshu. - Hidan rozłożył się na stole, sięgając po jedną z butelek, lecz jego uzależnienie alkoholowe spadało teraz na drugi plan jeśli chodziło o moje priorytety.

- Nie, ale daj mi chwilkę.

- Nieee - jęknął. - Musisz spróbować. Ma posmak płatków wiśni.

- No i co z tego - Przewróciłem oczami, od razu tego żałując. Zakręciło mi się lekko w głowie.

- No weź. Czuję, że to twój smak.

- Wiem, jak smakuje umeshu. Prędzej bym pomyślał, że ty tego nie wiesz, z tak nisko procentowych alkoholi pijasz tylko piwo.

Przez muzykę przebił się znajomy, niski głos.

- Zapewniam cię, że tego nie piłeś.

Kakuzu oparł się biodrem o stół pomiędzy mną i Hidanem. I okej - jeśli nawet moim pierwszym spostrzeżeniem był fakt, że bez marynarki, z lekko zsuniętą maską i podwiniętymi rękawami wyglądał co najmniej seksownie, to nie chciałem wnikać w to, co pojawiło się w umyśle mojego przyjaciela.

- To coś w stylu ,,własnej receptury" - wyjaśnił mężczyzna, chwytając butelkę. - Alkohol firmowy. I zapewniam, że ma więcej procentów, niż standardowy trunek z owoców ume.

Naprawdę nie musiał mnie przekonywać dalej.

- Och Boże, Kakuzu - jęknął Hidan. - Polej mi, błagam.

W tym akurat się zgadzałem. Chociaż może nie wyrażałbym tych próśb aż tak podnieconym tonem, bo starszy od nas mężczyzna nagle zaczął poświęcać więcej uwagi napalonemu siwusowi, niż trunkowi. W odróżnieniu ode mnie.

Gęsta, brzoskwinioworóżana ciecz w trzech kryształowych kieliszkach wyglądała niebiańsko i  jak się po chwili okazało, smakowała równie dobrze. Dźwięczny odgłos zderzającego się ze sobą w czasie toastu szkła pozostał w moich uszach, a ja przymknąłem oczy, czując rozlewającą się na języku słodką i gorącą równocześnie rozkosz. Tak smakowałby letni zachód słońca, gdyby dało się go skosztować.

Przeboskie doświadczenie. Świat wokół delikatnie zawirował.

- Teraz dasz mi wolną chwilę? - spytałem przyjaciela, zapisując sobie w myślach, że do końca dzisiejszego wieczoru nie piję nic innego. - Niech twój chłopak się tobą zaopiekuje.

Hidan był w stanie tylko skinąć głową mniej lub bardziej świadomie, bo sądząc po trajektorii znikającej pod stołem ręki Kakuzu, prawdopodobnie już znajdowała się ona na jego biodrze. Tym bardziej uznałem, że to chyba pora dać im trochę przestrzeni.

Oczywiście po tym, jak wypiję jeszcze jeden kieliszek.

Po ponownym spotkaniu ze smakowym orgazmem, który serwował mi ten trunek podniosłem się chwiejnie od stołu. Takihara w zasadzie nie przerywając fizycznego kontaktu postanowił Hidana za coś opierdolić, co do siwusa, który mentalnie był już chyba daleko stąd pewnie nawet nie docierało. W każdym razie, byli zajęci sobą, więc biedną zapomnianą butelką umeshu ktoś musiał się zająć. Z pokorą przyjąłem swą rolę, zabierając ją ze sobą.

Planowałem znaleźć inne miejsce siedzące, a że niski parapet po drugiej stronie sali wydawał się idealny by na nim klapnąć i zmobilizować wszystkie jeszcze nie zdenaturowane etanolem neurony do ułożenia życzeń dla wiadomego rudego wysłannika piekieł, to obrałem go sobie za swój cel.  Przedarłem się przez parkiet, podtańcowując lekko w rytm muzyki i omijając podrygujących pijanych biznesmenów. Wcale nie było to łatwe i udało się chyba tylko dzięki szczęściu głupiego. Gdy wreszcie usadowiłem tyłek na zimnym kamieniu, musiałem zaczekać sekundę, by świat przestał wirować.

Na odblokowanie telefonu potrzebowałem czterech prób. Przez myśli mi przeszło, że to chyba jednak koordynacja ruchowa będzie największym wyzwaniem w tym przedsięwzięciu, lecz ostatecznie nie miałem nawet okazji nawet spróbować swoich sił w układaniu odpowiedniego tekstu.

Tętno skoczyło mi parokrotnie, gdy opuszka palca trafiła w ikonę słuchawki zamiast listu.

- Kurwa - wydusiłem, w panice natychmiast się rozłączając. Wiedziałem jednak, że już jest za późno; nie musiałem długo czekać, by telefon ponownie wściekle zawibrował.

Akasuna nawet w Nowy Rok musiał być cholernym perfekcjonistą, zawsze odbierającym od razu.

Ruszyłem dzikim pędem w stronę łazienki, by uciec od głośnej muzyki. Mój mózg ledwo to zarejestrował; po prostu po chwili siedziałem już na zamkniętym sedesie, trzęsącym się paluchem naciskając zieloną słuchawkę. Najważniejsze, że drzwi tłumiły hałas z zewnątrz.

- Halo? - wydusiłem, przeklinając to, jak źle zabrzmiał mój głos. Odchrząknąłem lekko.

- Deidara?

Po plecach prześlizgnął mi się dreszcz. Tak dawno nie słyszałem jego głosu. Czy mi się zdawało, czy brzmiał troszkę inaczej?

- Sasori. - Mój umysł w tamtej chwili zasnuła lekko różowa mgła i nie pojawiło się w nim nic oprócz jego imienia. Zapadła chwilowa cisza, podczas której desperacko próbowałem wykrzesać z siebie coś więcej, z marnym skutkiem.

- Dzwoniłeś - uświadomił mnie wreszcie dźwięczny głos po drugiej stronie słuchawki.

- Wiem. Po prostu... - Jakimś cudem spomiędzy moich warg wysmyknęły się słowa bez udziału świadomości. Czułem się tak, jakby wypowiedział je ktoś inny, tylko moim głosem. - Chciałem cię usłyszeć.

Ja pierdole. Naprawdę to powiedziałem? Co ja odwalałem?

Akasuna chyba był równie zaskoczony.

- Jesteś pijany? - spytał po chwili zawahania, na co ja, jak skończony idiota, pokiwałem łbem.

- Chyba tak.

- ,,Chyba"?

- Raczej... zdecydowanie.

Był Nowy Rok. Chyba nie mógł mnie za to skrytykować?

Właśnie, Nowy Rok.

- Chciałem... złożyć ci życzenia. Wiem, że jest już po północy i w ogóle, ale chcę ci życzyć dużo pomyślności. Bo jesteś... no, jesteś moim nauczycielem. Znaczy, nie składam wszystkim moim nauczycielom życzeń, ale ty jesteś najważniejszy, więc wiesz. Znaczy nie tak najważniejszy, po prostu... - Ukryłem głupią gębę w dłoniach, mając ochotę roztrzaskać ją sobie o ścianę za bzdury, które wygadywałem. - Wiesz o co mi chodzi.

Moja bezsensowna paplanina na szczęście tylko dostarczyła mu ubawu. Co prawda moim kosztem, lecz była to najlepsza relacja, na jaką mogłem liczyć.

- Dziękuję i nawzajem, Deidara. - Brzmiał, jakby się uśmiechał, a przynajmniej w to chciałem wierzyć. - Jak by nie patrzeć, również jesteś moim najważniejszym uczniem.

- Jestem najważniejszy? - wyrwało mi się.

To był chyba największy komplement, jaki kiedykolwiek od niego usłyszałem. Nie wiedziałem nawet, jak to przeprocesować.

Byłem najważniejszy.

- Tak naprawdę pierwszy - przyznał student, a ja aż rozdziawiłem usta z zaskoczenia.

- Co?! - wypaliłem. - Jak to możliwe?! Uczysz rewelacyjnie, jakbyś miał lata doświadczenia!

Myśl, że wszystkie te materiały tak naprawdę opracował dla mnie, sprawiała, że kręciło mi się w głowie. Musiał włożyć dużo pracy w to, by za pierwszym razem ułożyć cały sposób nauczania tak przystępnie. Czy robił to myśląc... tylko o mnie?

- Mam po prostu za złe niektórym moim nauczycielom, że nie potrafili tego robić. Sporo myślałem, jak dotrzeć do tego twojego pustego blond łba i doszedłem do wniosku, że po prostu będę cię uczył tak, jak sam chciałem być uczony.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

- Dziękuję - wymruczałem cicho.

Nie byłem pewien, co czułem. Szczęście, wdzięczność? Nie do końca, lecz to jedno słowo dobrze ujmowało te emocje, czymkolwiek by one nie były i  miałem wrażenie, że Sasoriemu udało się je wyczuć z tonu mojego głosu.

- Masz gdzieś pod ręką ten alkohol?

- A co? - spytałem, zaskoczony nagłą zmianą tematu.

- W zasadzie to wypiłbym z tobą toast... za ten cały nowy rok.

Mózg mi się rozpływał, jakby ktoś go rozpuszczał w umeshu, której smak wciąż czułem na języku. Podziękowałem niebiosom, że pędząc tu zabrałem butelkę ze sobą. Dobrze wyszło, że wcześniej po prostu nie zdążyłem jej odstawić i została mi w dłoni.

- Mam. - Potwierdziłem więc, zamykając oczy.

Wyobraziłem sobie swojego rozmówcę. Gdzie był? Co nalewał do kieliszka?

- A więc - zadecydował po kilku sekundach Sasori, w mojej wyobraźni unosząc szkło do góry. - Za powodzenie wszystkich twoich planów.

- I za twój sukces, na wszystkich możliwych polach - dodałem, zaskakując tą elokwencją samego siebie. Wziąłem chyba trochę za dużego łyka, więc potrzebowałem chwili by nie tylko nacieszyć się jego słodyczą, ale i wrócić do rzeczywistości. Byłem cholernie szczęśliwy. Pijany na wpół radością, na wpół nalewką.

- Dziękuję za telefon. - Głos z drugiej strony linii po chwili przerwał tę komfortową ciszę. Był miękki. - Muszę już kończyć.

Euforia, która krążyła wraz z krwią po całym moim ciele upijała mnie na tyle, że nawet do mnie nie dotarł fakt, że to naprawdę koniec tej rozmowy.

- Ja również dziękuję!

- Korzystaj z nocy, Deidara.

Ekran się rozjaśnił. Sasori zakończył połączenie.

Przycisnąłem urządzenie do piersi, mając ochotę krzyczeć. Ten przypadkowy telefon był jednym z moich najlepszych błędów w życiu.

Tęskniłem za nim. Za tym głosem. Miałem ochotę usłyszeć go znów, lecz wiedziałem, że byłoby to... niewłaściwe. Musiałem się zadowolić tym wspomnieniem, smakiem alkoholu i wyobraźnią, która nie dawała mi zapomnieć o mojej wizji Akasuny ubranego według azjatycko-wieczornego dresscodu, narzuconego na tej imprezie, stukającego się ze mną kieliszkiem.

Byłem tak rozproszony tą wizją, że odgłos czyiś szybkich kroków dotarł do mnie z opóźnieniem. Dopiero gdy pchnąłem drzwi kabiny, a czyjeś mocne uderzenie z drugiej strony zablokowało mój ruch ponownie je zamykając, dotarło do mnie, że nie jestem już w łazience sam.

Głośne sapnięcie, prawdopodobnie wypchnięte z płuc przez uderzenie plecami w drewnianą powierzchnię zabrzmiało dziwnie znajomo.

Hidan? - chciałem spytać, lecz kolejne odgłosy sprawiły, że głos ugrzązł mi w gardle.

Przyspieszony oddech więcej niż jednej osoby, szelest materiału- czy ja oszalałem czy to serio był dźwięk zamka do spodni?

Nagły głośny jęk mego przyjaciela odbił się od ścian łazienki, a ja przysięgam, że w przeciągu miliseukndy moja twarz nabrała barwy ciemnopurpurowej.

Dobrze, że wcześniej odstawiłem butelkę, bo bym ją chyba upuścił i stłukł.

Szybkie zerknięcie na widoczne pod dolną krawędzią drzwi buty uświadomiły mi, że wcale nie mylę się w sytuacji.

Hidan i Kakuzu. O ja pierdole, że też akurat-

Zakryłem twarz rękami.

To była jedna z najbardziej krępujących sytuacji w moim życiu. Zacisnąłem zęby, postanawiając za wszelką cenę nie wydać swojej obecności, bo absurd i nieprzyzwoitość całej sceny były już i tak wystarczająco wyjebane w kosmos, nie potrzebowałem jeszcze wszystkiego pogarszać.

I nie chciałem, naprawdę cholernie było mi za to wstyd, lecz mój mózg sam wygenerował obraz sceny, od której dzieliła mnie cienka warstwa drewna. Zwłaszcza, że do trzęsących się drzwi i posapywania i doszedł mokry odgłos, który brutalnie wymuszał na mnie wiedzę, gdzie teraz znajduje się dłoń Kakuzu i co robi, by wyrywać z ust mojego najlepszego kumpla chyba w ogóle niczym niepowstrzymywane pojękiwania.

Pewnie trwało to parę sekund, które w moim umyśle cholernie się przeciągnęły, lecz myślałem, że zwariuję. Wreszcie plecy siwowłosego odkleiły się od jedynej bariery między nami, a para jakimś cudem dotarła do sąsiedniej kabiny. Gdy tylko usłyszałem dźwięk przekręcanego zamka, wybiegłem z łazienki najszybciej, jak tylko było to możliwe, tym razem upewniając się, że mam butelkę alkoholu ze sobą.

Minąłem wejście do głównej sali. Nie mogłem tam teraz wrócić, więc tylko zaciskając roztrzęsione ręce na oczywiście zabranej ze sobą umeshu i telefonie, pobiegłem przyciemnionym korytarzem w nieznane części ośrodka, mając nadzieję, że będą puste.

I przynajmniej w tym los mi sprzyjał.

Na końcu szerokiego korytarza odkryłem schody, z białego kamienia naśladującego marmur. Lub może po prostu będącego marmurem, co było prawdopodobne, sądząc po rozmachu, z którym wybudowano tę salę. Tak czy inaczej dziękowałem w myślach za poręcz, bez której byłoby mi zdecydowanie trudniej dotrzeć na górne piętro. Mniejsze, ciemne i puste górne piętro. Starałem się o nic nie potknąć, w półmroku lawirując między kanapami i stołem, zajmującymi pomieszczenie. Niezbyt mi się to udawało, zarówno z racji jeszcze nieprzyzwyczajonych do braku światła źrenic, bycia zwyczajnie pijanym i niewygodnego uczucia towarzyszącemu chodzeniu, więc po prostu odstawiłem butelkę i telefon na randomowy znajdujący się w zasięgu ręki mebel by ich nie uszkodzić. W ten sposób, niemalże na czworakach dopadłem wreszcie swojego celu.

Podtrzymując się parapetu rozchyliłem okno szerzej, wystawiając twarz na rześkie powietrze.

Wziąłem głęboki oddech. Jeden, drugi, trzeci.

Niższa temperatura była przyjemna, lecz i tak nie wystarczyła, by ochłodzić palące policzki.

Co teraz? - spytałem wreszcie sam siebie. Nocne niebo, przykryte zasłaniającą gwiazdy łuną miasta bynajmniej nie pomogło w wymyśleniu odpowiedzi.

Byłem przesiąknięty wstydem, który osiadł na mojej skórze jak gęsty i lepki, trudny do zmycia syrop. Co było powodem mojego aktualnego stanu psychicznego? Cóż, scena sprzed paru minut sama w sobie należała do tych raczej krępujących, lecz to fakt, że jej głównym bohaterem był nikt inny jak Hidan, jęczący bez zahamowań pod dotykiem innego mężczyzny najbardziej robiła mi wodę z mózgu.

Z zażenowaniem zerknąłem w dół, mając nadzieję, że główny objaw mojej upadającej przyzwoitości i bycia okay względem przyjaciela nie jest już dłużej widoczny.

Z jednej strony tłumaczyłem sobie, że to tylko biologia. Byłem, do cholery, nastolatkiem, w dodatku spitym i właśnie doświadczyłem czegoś, co podchodziło pod pornola nad żywo. To nie była moja wina, a jednak lekkie wybrzuszenie, nieudolnie zakryte koszulą generowało wyrzuty sumienia. Hidan był moim przyjacielem. To wszystko było absurdalne.

Cóż, w zasadzie wiedziałem, że gdyby ta sytuacja wyszła na jaw to on po prostu nie dałby mi żyć. Cisnąłby z niej bekę do końca mego żywota i dłużej, rechocząc kretyńsko nad grobem z moim nazwiskiem. Tego na szczęście raczej uniknąłem. Moje poniżenie wynikało raczej z osobistych przekonań, nie tego, że siwus by się jakoś tym realnie przejął.

Bo wiedziałem, że był on dużo śmielszy w tych sprawach ode mnie. Byłem mocny tylko w gębie i we własnej wyobraźni; nawet jeśli czegoś pragnąłem, bałem się przekroczyć pewną granicę. Hidan z kolei nie miał takiej bariery - jeśli tylko drugiej osobie coś odpowiadało, on się nie wahał. A nawet przez chwilę nie podejrzewałem, by Kakuzu był prawiczkiem, bojącym się zbyt szybkiego tempa rozwoju relacji.

Zresztą, przez bycie na tym samym poziomie edukacyjnym i mentalnym zapominałem, że między mną i siwym przygłupem były prawie trzy lata różnicy, bo debil uwalił klasy. A miałem wrażenie, że akurat w aspekcie seksualności wiek sporo zmieniał, tak samo jak wychowanie, które bardzo się różniło, jeśli chodziło o naszą dwójkę.

A zresztą, nie było sensu tego rozkminiać! To było jego życie i mógł z nim robić co chciał, tak samo jak Takihara. Jeśli mniej lub bardziej świadomie zdecydowali się czynić wiadome czynności natury erotycznej w łazience, do której mógł wejść absolutnie każdy uczestnik imprezy, z szefem Kakuzu włącznie, to chyba niezbyt zależało im na prywatności. A ja musiałem po prostu się uspokoić i wrócić na salę, ewentualnie znaleźć swój pokój w hotelu po drugiej stronie ulicy.

Uniosłem butelkę do ust, nie mając pojęcia co innego mogę zrobić w tej sytuacji.

Decyzja ta jednak chwilowo mnie przytłaczała. Musiałem dać sobie czas, więc korzystając z tego, że zimowe powietrze trochę mnie otrzeźwiło, przymknąłem okno i wróciłem do pomieszczenia. Podniosłem z podłogi butelkę i telefon po czym walnąłem się na kanapę,  włączając urządzenie. Bezmyślnie przeglądałem przez chwilę pierwszą lepszą apkę, jednak moje myśli i tak krążyły bezwładnie, nie skupiając się na niczym konkretnym, więc w końcu go zgasiłem i wlepiłem wzrok w świat zza szyby.

Swoją drogą, co ze mną? Wspólne stukanie się kieliszkiem, wspólna możliwość tańca na zalanym czerwienią i złotem parkiecie ze swoją ukochaną osobą. Czy gdyby to na moim biodrze spoczęła czyjaś ręka, gdyby ktoś pragnął mojej bliskości tak bardzo, że przyszpiliłby mnie do najbliższej ściany lub drzwi, wsunął te chłodne, gładkie dłonie pod koszulę, przywarł ustami do szyi tak, bym czuł łaskoczące rude włosy na policzku, czy wtedy pozwoliłbym na to, by Sasori-

Zakryłem twarz dłońmi, wydzierając się w myślach.

Czemu tak pomyślałem?! Dlaczego Sasori?! Nie, wiedziałem dlaczego on, a jednak było to wciąż tak cholernie zawstydzające. Byłem świadom, że z jakiś absurdalnych masochistycznych powodów moje zauroczenie wychodzi poza sferę wyłącznie estetyczną i że naprawdę pragnąłem się do niego zbliżyć. Lecz bycie tego świadomym a akceptacja faktów nie zawsze szły razem w parze, jak chociażby w tym przypadku.

To do niczego nie prowadziło. Nawet jeśli bym chciał, Akasuna miał mnie za ucznia. Może najważniejszego, może jedynego, ale ucznia. Byłem głupi myśląc, że powinienem bardziej zawalczyć o swoje. Od początku czułem, że to niemożliwe - kto wie, może właśnie to mnie przyciągało. Może wiedziałem, że pragnienie go nie naruszy mojej bariery, za którą się nie zapuszczałem jeśli chodziło o zaangażowanie w relację, bo Akasuna zwyczajnie nie dopuści, byśmy się nawet do siebie zbliżyli.

Tak, to musiało być to. Przyciągał mnie smak zakazanego owocu, fizycznie trafiającego w moje zamiłowanie do sztuki, mentalnie zapewniającego komfort, że relacja nie rozwinie się w nic stabilnego, trwałego.

Więc musiałem uspokoić głupi umysł i za szybko bijące serce. Przestać sobie robić nadzieje.

Przymknąłem oczy, na powrót skupiając swoją uwagę na widoku za oknem. Był on na swój sposób kojący: pusta ulica spowita złotym światłem przydrożnych lamp i przytłumioną muzyką dobiegającą z sali niżej. Rozpościerające się nad nią ciemne nocne niebo czasami wciąż rozbłyskiwało łuną pojedynczych fajerwerków.

Lubiłem je. Fajerwerki. Chociaż irytował mnie huk i syf, który robiły, to miały w sobie coś urzekającego. Może tę ulotność trwania, błysk żyjący dłużej w mojej pamięci niż na niebie, piękno eksplozji.

W końcu wszystko przemijało, tak jak one. Ale jak odejść, to przynajmniej z klasą, prawda?

Uniosłem się lekko, by zamoczyć wargi w umeshu. Mimo lekkiego chłodu panującego w pomieszczeniu nie potrzebowałem jej, by się rozgrzać; po prostu na razie nie chciałem wytrzeźwieć.

Chyba przytłoczyły mnie intensywne bodźce, tłuczące w mój mózg od dobrych paru godzin. Wybuch radości, szybki zjazd emocjonalny, czerwono-złote błyski świateł z parkietu, które wciąż tańczyły mi pod powiekami, gdy zamykałem oczy...

Nie wiedziałem, ile czasu minęło mi na patrzeniu w eter, bez myślenia o niczym konkretnym. Chyba balansowałem na granicy drzemki gdy do rzeczywistości przywróciła mnie znajoma wibracja. Odebrałem telefon z przymrużonymi od jasności wyświetlacza oczami.

- Halo? Deidara?

- Sasori?

Usiadłem gwałtownie. Wbrew rozsądkowi i wcześniejszym przemyśleniom poczułem, jak ekscytacja rozgrzewa moją klatkę piersiową. I to szybciej, niż alkohol.

Zadzwonił do mnie.

- Coś się stało?

- Chyba po prostu... chciałem cię usłyszeć - powtórzył moje słowa z naszej wcześniejszej rozmowy, a ja zaśmiałem się, czując gwałtowny wyrzut wszelkich możliwych wywołujących szczęście neurotransmiterów w mózgu.

- Teraz ty brzmisz na pijanego.

- Może jestem.

Nigdy go takiego nie słyszałem. Nie wiedziałem, jaki naprawdę był powód jego telefonu, ale coś we mnie zapłonęło.

Nie miało znaczenia, czy miałem u niego szansę, czy nie. Tak naprawdę niewiele o nim wiedziałem, bo ukrywał się pod tą swoją maską, tworząc tym dystans między sobą a resztą świata. A to była okazja, być może niepowtarzalna, by znaleźć lukę w ścianach, które wokół siebie zbudował. Może to było wykorzystywanie jego nietrzeźwego stanu, lecz ja również jeszcze trzeźwy nie byłem i chwilowo niczego tak bardzo nie pragnąłem, jak tego, by dał mi się do siebie zbliżyć. Nawet na chwilę, pomimo świadomości, że to tylko nic nie znaczące ,,trochę".

- A więc... też jesteś gdzieś na jakiejś imprezie? - spytałem, przesuwając kciukiem po grawerze na butelce umeshu. Wolne zakończenia nerwowe w skórze palca odebrały ten bodziec znacznie przyjemniej, niż się spodziewałem.

- Towarzystwo z uczelni nie rozumie podstawowych sygnałów komunikacyjnych, więc przyleźli pomimo mego jawnego sprzeciwu.

Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Etanol zmieniał go w niewinnego introwertyka.

- Dobrze, że masz grupę znajomych.

- Utrapień - mruknął.

- A jednak ich nie wyprosiłeś - zauważyłem.

- Wyprosiłem, ale nie posłuchali.

Jego naburmuszony ton był przeuroczy. Student chyba jednak nie chciał kontynuować tego tematu, więc go zmieniłem, by nie dawać mu powodów do odłożenia słuchawki. To, że zadzwonił sam z siebie i tak było cudem.

- Ja również spotkałem się z przyjacielem - oznajmiłem więc. - Jego... znajomy to Takihara Kakuzu. Podobno się znacie.

- Ach tak - potwierdził, jakby w zamyśleniu. - Proponował mi nawet, bym odwiedził go teraz, na Nowy Rok. Odmówiłem, bo chciałem mieć święty spokój. No i co? I tak mi się to nie udało.

Zamrugałem.

Naprawdę? Naprawdę tak niewiele brakowało, by tu przy mnie był?

Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że gdyby wtedy się zgodził, prawdopodobnie właśnie rozmawialibyśmy twarzą w twarz, na tej kanapie, razem obserwując fajerwerki i popijając nalewkę pachnącą kwiatami wiśni i ume. Jak blisko byliśmy takiego rozwoju wydarzeń?

- Mogę zadać... osobiste pytanie?

- Nie.

- Czemu wziąłeś mnie na ucznia? Wcale nie jesteś bez kasy, tak, jak kiedyś odpowiedziałeś. Chcę poznać prawdziwy powód, zwłaszcza, że jestem pierwszą osobą, którą uczysz.

- Powiedziałem, że nie możesz zadać pytania, Deidara. W jakim języku mam przemawiać, by to do ciebie dotarło?

- To zróbmy inaczej - zaproponowałem. - Pytanie za pytanie. Na pewno też chcesz się czegoś dowiedzieć.

Miałem nadzieję, że to prawda.

Rozważanie zajęło mu parę sekund, lecz w końcu dostałem westchnięcie i cichą zgodę, rozgrzewające moje serce nadzieją.

- Ale oprócz tego pytania, które zadałeś. - Postawił warunek. - Wybierz sobie inne. I ja zaczynam.

- Okay. - Natychmiast na to przystałem, nie wierząc, że w ogóle się zgodził. Trochę zgadywałem, nie wiedziałem, że rzeczywiście są sprawy, które go ciekawią.

Było to całkiem satysfakcjonujące.

- A więc - zaczął. - Skąd się wzięła ta blizna?

- Która? - zaśmiałem się lekko, myśląc o wszystkich śladach, które zdążyłem skolekcjonować w przeciągu prawie osiemnastu lat życia.

- Ta duża, na lewej piersi.

- A, ta. - Odstawiłem butelkę, by wsunąć ją pod materiał koszulki i przejechać palcami po jej podłużnej powierzchni. - Nic specjalnie wielkiego. Spadłem z drzewa na płot, jeden z prętów mi klatę zarysował. Mam też ślad pod żuchwą z tego zdarzenia - dodałem, mrużąc oczy. - Czemu cię ciekawi?

- Nie wiem. - mruknął. - Wyglądała na pamiątkę po poważnej ranie. I to w okolicy serca.

- W zasadzie, to była poważna rana. Założyli mi parę szwów - przyznałem. - Ale nie aż tak głęboka, by uszkodzić coś więcej niż mięsień piersiowy większy i skórę.

Szczerze powiedziawszy roztapiałem się na samą myśl o tym, że Sasori zwracał uwagę na moje ciało. I to na tyle, by je zapamiętać. Kiedy zauważył tamtą bliznę? W pracowni chemicznej? Gdy zgarnął mnie z ulicy w czasie tamtej ulewy?

- No dobra - wydusiłem, czując, że rumieńce powracają na moje policzki. - To moja kolej.

- Tylko się nie nakręcaj.

- Ja? Nakręcać się? W życiu. - Uraczyłem go sarkastyczną odpowiedzią. - A więc... farbujesz włosy?

Wydawał się rozbawiony, lecz ja naprawdę musiałem wiedzieć. To w ogóle było możliwe, by mieć taki kolor naturalnie?

- Naprawdę ci się wydaje, że gdybym to robił, ze wszystkich istniejących barw wybrałbym akurat rudy?

Parsknąłem śmiechem.

- Jestem pół Japończykiem. Kolor włosów mam po ojcu.

- Skąd pochodzi tamta część twojej rodziny?

- Twoja kolej na zadawanie pytań minęła.

Wydąłem usta z niezadowoleniem. Jak by na to nie patrzeć, miał rację. Zapiłem zawiedzione nadzieje umeshu.

- A więc, Deidara. Co sądzisz o ludzkim ciele?

To było... nietypowe pytanie.

Spuściłem wzrok, zastanawiając się nad odpowiedzią. Co sądziłem o ludzkim ciele? Ale w jakim sensie?

Akasuna jednak najwyraźniej nie miał ochoty czekać aż się namyślę, bo kontynuował temat.

- Jakkolwiek to nie zabrzmi, zawsze uważałem, że jest ono rodzajem sztuki - wyznał, czym znów mnie zaskoczył. Czyżby podzielał mój nietypowy tok rozumowania?

- Sztuki? - spytałem cicho.

- Sztuki. Pracy. Dzieła. Niczym rzeźba lub obraz.

- Nie podobają mi się niektórzy ludzie - stwierdziłem. Chciałem delikatnie wybadać, czy rzeczywiście ma on takie poglądy jak ja; musiałem mieć co do tego pewność, by nie wyjść na psychopatę w miarę rozwoju rozmowy.

- Obrazy też zapewne nie.

- Fakt - mruknąłem, upijając płynnego gorąca i obserwując, jak światło odbija się od powierzchni butelki. To był chyba zbyt duży łyk. Czułem, że moja głowa znów nagle waży kilogram więcej.

Ludzkie ciało jako dzieło sztuki. Nie tylko wygląd zewnętrzny, czy piękno umysłu. Oczywiście, o tym zapewne każdy by pomyślał, mówiąc o człowieku jako sztuce. Aparycja... bywała przepiękna u niektórych osób, chociażby u mojego rozmówcy. Ale ja widziałem też coś innego. Coś, co on, jako student medycyny mógłby zrozumieć.

Bo przecież musiał kiedyś zauważyć, jak niesamowita jest fizjologia naszego organizmu. Jak nieprawdopodobne jest to, że wszystkie komórki razem funkcjonują, w każdej sekundzie, cały czas, bez chwili przerwy, pozwalając organizmowi sprawnie funkcjonować. Miliardy miliardów martwych cząsteczek, tworzących żywą całość. Och, jakże wspaniały był sam akt życia!

- Jest tak wiele różnych struktur i tkanek, o zupełnie innych funkcjach i budowie, a jednak współpracujących razem i tworzących całość - powiedziałem z cichym podziwem. Wyobraziłem sobie, jak Akasuna gwałtownie przytakuje głową po drugiej stronie słuchawki.

- Dokładnie! Niczym części stworzonej przez mistrza marionetki, wszystko działa w doskonałej współpracy!

Jego głos brzmiał, jakby wargi, które opuszczał, były rozciągnięte w uśmiechu. Był podbarwiony dozą fascynacji, może nawet obsesji. Musiałem przyznać, że brzmiał cholernie... pociągająco.

- Nie, ono jest jeszcze doskonalsze! Nie potrzebuje sznurków i czyjegoś wpływu by ożyć. Bo przecież mnogość procesów, które w każdej sekundzie naszego życia zachodzą w tym ciele jest nie do ogarnięcia i nikt nie byłby w stanie tego wszystkiego kontrolować!

Po moich plecach przeszedł dreszcz. Sam nie wiedziałem czego. Podniecenia?

Nigdy dotychczas nie słyszałem, by opowiadał o czymś z taką ekscytacją. Było to... urzekające.

Z tym, że miał rację. Im więcej nad tym myślałem, tym bardziej byłem godny podziwu. Spojrzałem na własną dłoń i powoli zacisnąłem ją w pięść. I nagle prawie zachłysnąłem się zachwytem, gdy pomyślałem, ile maleńkich włókienek mięśniowych, ile komórek nerwowych i innych struktur wzięło udział w tym drobnym ruchu. Ile reakcji chemicznych, procesów i impulsów elektrycznych potrzeba było, by wykonać ten niby nic nie znaczący, mały gest!

A one przecież cały czas zachodziły. We mnie, w Sasorim, we wszystkich ludziach i organizmach na świecie. W każdej sekundzie naszego życia i po nim, ciągle coś się w nas działo.

- Co każdy ułamek sekundy jesteśmy już inni - wyszeptałem, wciąż z niedowierzaniem przypatrując się swojej ręce. - Cały czas się zmieniamy, w naszym organizmie zachodzą reakcje, komórki dzielą się i umierają, walczą z patogenami, tworzą białka, trawią, transportują... co milisekundę jesteśmy praktycznie już inni! - mówiłem coraz szybciej, a zachwyt mieszał się z fascynacją.

Czyż to nie było wspaniałe? Ta ulotność naszego istnienia, zmienność i fakt, że już nigdy nie wrócimy do bycia dokładnie tym, kim byliśmy jeszcze chwilę temu. Przez to każdy moment nagle wydał mi się jeszcze bardziej wyjątkowy i niepowtarzalny.

Usłyszałem jego głęboki wdech, trochę za blisko słuchawki. Włosy na moim karku stanęły dęba.

Wyobraziłem go sobie. Ze szklanką złotej cieczy w dłoni; może co jakiś czas popijał kryształową zawartość, tak, jak ja? Może również było mu gorąco od alkoholu, więc jego włosy były zwichrzone od przeczesywania, a górne guziki koszuli rozpięte...?

Wyglądałby... ach.

Przetarłem oczy dłonią i uniosłem wzrok na szare chmury przysłaniające niebo. Przesadziłem, już kolejny raz dzisiejszego wieczoru. Czułem smak róż na języku, bicie serca, ogień w przełyku, coraz szybciej rozchodzący się po reszcie ciała. Chyba znów musiałem ochłonąć.

- Deidara.

Najwyraźniej nie było szans, bym ochłonął.

- S-słucham?

- Nie lubię tej zmienności - powiedział cicho. Jego słowa muskały moje uszy tak, jak jego wargi w fantazjach, które chyba będę miał po tej nocy. - Chciałbym umieć zatrzymać czas. Chciałbym móc zachować niektóre dzieła sztuki w niezmiennym, doskonałym, najpiękniejszym stanie, by pozostały w nim przez wieki i bym przez wieki mógł je podziwiać.

Zamknąłem oczy, odruchowo wręcz upijając łyka z butelki.

- Uważam, że jesteś przepiękny - powiedział cicho Akasuna, a mnie zabrakło tchu. Otworzyłem szeroko powieki, spoglądając przymglonym wzrokiem w sufit. Butelka stuknęła o podłogę. Świat się kołysał, lecz chyba nie tylko od procentów.

- Zawsze gdy cię widzę, wręcz nie mogę znieść myśli, że miałoby się to kiedykolwiek zmienić.

Moje serce westchnęło głęboko; mogłem mieć tylko nadzieję, że inne organy nie poszły w jego ślady.

- Przestań - wydusiłem na jednym wydechu.

- Dlaczego? Mówię prawdę. - Słyszałem satysfakcję, może nawet uśmiech, tonące gdzieś w jego głosie.

Pokręciłem łbem.

- Nie prawda. Pogrywasz ze mną.

- To dołącz do gry.

Zamarłem. Moje neurony, chwilowo zbyt zajęte podtrzymywaniem podstawowych funkcji życiowych odmówiły udziału w podejmowaniu decyzji, czy w ogóle myśleniu.

- Wypiłem zbyt dużo - wymamrotałem.

- Ja również.

Nie mogłem uwierzyć. Wyobraźnia znów podsunęła mi jego obraz. Tym razem z pustą szklanką, roztapiającymi się kostkami lodu w środku, lekkim rumieńcem na tym bladym, niemalże porcelanowym, nieprzyzwoicie doskonałym licu. Przypomniałem sobie tamtą chwilę, na naszym spotkaniu przed świętami. Złote światło, zapach wosku, Sasori podciągający sweter do góry, jego słowa, jego głos, jego...

Wplotłem dłoń we włosy, pociągając je delikatnie. Podświadomość krzyczała, że pragnie, by to ręka kogoś innego wykonała tę czynność.

Że też kolejny raz dzisiejszej nocy wpadałem w tę samą pułapkę.

- Ty wiesz, prawda...? - szepnąłem, nie mogąc wytrzymać. Próbowałem przełknąć rosnącą w gardle gulę, z marnym skutkiem. Zamiast tego wydałem z siebie odgłos bezsilnej irytacji.

- ,,Wiem"?

- Musisz wiedzieć - wydusiłem. - Nie mówiłbyś do mnie w ten sposób, gdybyś nie wiedział.

Może to wciąż była moja wyobraźnia, lecz oddech pod drugiej stronie słuchawki wydawał się głębszy. Żadne słowa jednak nie padły i przez to nie powstrzymały mnie przed skończeniem myśli.

- Wiesz jak... jak to na mnie działa. - Zakryłem oczy dłonią. - Jak ty na mnie działasz - dodałem cicho.

Odpowiedź została wypowiedziana niskim tonem, przez który zadrżało mi serce i trzymająca telefon dłoń.

- A jak na ciebie działam, Deidara?

Pokręciłem głową z niedowierzaniem.

- Kpisz sobie ze mnie.

- Wcale nie. Odpowiedz na pytanie. - Ten profesorski ton.

- Przecież znasz odpowiedź.

- Powiedz to na głos. Chcę usłyszeć.

Zamarłem. Coś w jego tonie, coś co dopiero dziś udało mi się trochę niechcący wyciągnąć spod skorupy pod którą się chował odbierało mi możliwość logicznego myślenia. Sprawiało, że otworzyłem usta, by wyznać prawdę.

I gdyby nie fakt, że nie umiałem tej prawdy ubrać w słowa, to wyjawiłbym mu ją. Ta chwila zawahania pozwoliła mi jednak chwycić się resztek racjonalności i zacisnąć wargi. Musiały być granice tego, jak nisko upadnę tej nocy.

- Nie mogę.

- Muszę wiedzieć, że nie jestem w błędzie.

- Nie mogę - wydusiłem ponownie.

- Deidara.

Zacisnąłem mocno powieki.

- Nie mów mojego imienia tym tonem...

- Tym tonem, Deidara? - mruknął do słuchawki, perfidnie sobie ze mną pogrywając. Zsunąłem jedną z dłoni na kark, lekko wbijając paznokcie w skórę.

- Czemu zawsze mi to robisz. Nie mogę tego znieść.

- Dlaczego?

Stąpaliśmy po cienkim, topniejącym lodzie. Czy on tego nie widział?

- Bo za bardzo mi się to podoba.

Ciche sapnięcie po drugiej stronie wręcz ociekało złotą satysfakcją.

Stłumiony przez szkło wybuch oznaczał wystrzelenie kolejnego fajerwerku. Szafirowe iskry rozjarzyły niebo delikatną łuną. Piękno, trwające ulotną chwilę.

Co cię tak cieszy? - chciałem powiedzieć, lecz głos Akasuny udaremnił wszelkie moje próby uzyskaniu punktu w tej, jak to określił, grze.

- Nie wiedziałem, że jesteś aż tak wrażliwy.

- Nie jestem - zaprzeczyłem odruchowo, z zażenowaniem pozwalając, by włosy opadły mi na twarz.

- Jak inaczej to wytłumaczysz?

- Co dokładnie?

- To, że... miękniesz pod każdym moim spojrzeniem. Jak glina pod wpływem ciepła. Udajesz niewzruszonego a w rzeczywistości ulegasz każdej mojej prowokacji bez walki.

Mięknę.

Świat wirował, pomimo mojej pozornie stabilnej pozycji półleżącej. Skłamałbym mówiąc, że nie wytrącił mnie z i tak ledwo zachowywanej równowagi. Zarówno tej emocjonalnej, jak i fizycznej.

- Celowo mnie prowokujesz - zarzuciłem mu, desperacko broniąc resztek godności.

- Testuję.

Gdzieś w tym wszystkim wiedziałem, że już przegrałem. Przegrałem w chwili, gdy oplątał te swoje cholerne, metaforyczne nici wokół mojego ciała, czyniąc ze mnie swoją marionetkę. Bo tak się teraz czułem: jakby miał nade mną pełną kontrolę i decydował, co będę teraz czuć, co będę robić, jak będę myśleć. I nawet nie wiedziałem, co jest gorsze: to, że nawet nie zauważyłem kiedy to nastąpiło, czy fakt, że w jakiś masochistyczny sposób wcale nie chciałem się wyswobadzać.

Wręcz... chciałem więcej.

Miał rację. Miękłem pod samym wpływem jego głosu, zdającego się mówić mi wprost do ucha. Przez samo wyobrażenie sobie jego palców badających przebieg blizn na moim ciele, o które wcześniej pytał, spojrzenie nieprzyzwoicie pięknych kasztanowych oczu permanentnie wyryte w mojej pamięci, życzliwość zamaskowana pozornie oziębłym traktowaniem.

- Więc to twoja wina - wydusiłem.

Zacisnąłem powieki. Na tym etapie palące pożądanie mąciło mi zmysły równie mocno co etanol, smak ume i jego głos. Spięte mięśnie podbrzusza nie pozwalały mi zignorować stanu dolnych partii, wołających o uwagę już drugi raz dzisiejszego wieczoru, więc mocno zacisnąłem dłonie na butelce ume i telefonie. Upiłem łyk, czując, że ledwo przeszedł przez zaciśnięte gardło.

- Być może. Lecz nie brzmiałeś, jakbyś miał coś przeciwko.

Serce głośno bębniło mi o mostek i nie byłem w stanie oddychać przez to, jak ściśnięta była moja klatka piersiowa. Walczyłem o powietrze, mając złudną nadzieję, że Sasori tego nie słyszy. Nie słyszy i nie wie, że w tej chwili pragnąłem go każdą komórką ciała, które jeszcze chwilę temu wzbudzały taki mój i jego zachwyt.

Zresztą, jak mógłbym nie pragnąć? Owszem, zapewne na trzeźwo nigdy by się do mnie tak nie odezwał, lecz skoro był w stanie tak finezyjnie mną manipulować, musiał też być świadom tego, co robi. A skoro był, to oznaczało, że nie miał nic przeciwko. Że miałem szansę, pomimo tych wszystkich przeciwności, które unosiły się między nami.

- Chciałbym cię teraz zobaczyć.

Odgłos podbarwionego ekscytacją zaskoczenia, który wyrwał się z mojego gardła bynajmniej nie brzmiał, jakby nie ruszyły mnie jego słowa.

Akasuna parsknął delikatnie.

- Mówiłeś, że nie jesteś wrażliwy.

- Mogłem... się mylić - wydusiłem, ledwo będąc w stanie maskować ciężki oddech.

Ekran telefonu rozjarzył się nagle. Urządzenie informowało mnie o tym, że pozostało mi dziesięć procent, by skończyć rozmowę.

- Muszę kończyć.

- Aż tak?

Do płomieni, które i tak szarpały całym moim wnętrzem dołączył wstyd.

- To nie tak.

- A jak, Deidara? - rozbawiony głos miał w sobie ogień i delikatność równocześnie. Myślałem, że oszaleję.

- Telefon mi pada.

- Och, słodka wymówka - zaśmiał się lekko. - Czemu nie jesteś ze mną szczery?

Zacisnąłem powieki, czując, że muszę się odgryźć, lub całkiem przegram tę walkę.

- A ty, Sasori? - spytałem, starając się odzyskać kontrolę nad głosem. - Czemu nie jesteś ze mną szczery?

- Nie jestem szczery? Niby co szczerego chciałbyś ode mnie usłyszeć? - odpowiedź była prowokacyjna, a ja za wszelką cenę starałem się wyrzucić z głowy oczywiste pytania, których potok nasuwał mi się teraz na myśl. Były jednak zbyt proste, musiałem grać inaczej. Chciałem się zastanowić, lecz słowa same uciekły z moich ust.

- Gdzie chciałbyś zostać pocałowany?

Gwałtowny wdech po drugiej stronie linii utwierdził mnie w tym, że uzyskałem element zaskoczenia. To było dużo więcej, niż zapewne planował. Niż ja planowałem. Cholera. Ale czy miałem coś do stracenia?

- Gdzie dotknąć, by sprawić ci największą przyjemność... mistrzu Sasori?

Teraz byłem pewien. Mężczyzna oddychał głębiej, tylko z pozoru spokojnie. Wyprowadziłem go z równowagi. Bo to nie mogło być samo zaskoczenie, prawda?

Dzika satysfakcja i podniecenie znów wstrząsnęły moim ciałem. Kiedy zacisnąłem dłoń na udzie?

- A gdzie byś dotknął, gdybyś przy mnie był?

Moja wyobraźnia zadziałała natychmiast, przez co desperacko zacisnąłem usta. Cokolwiek by spomiędzy nich wyszło musiało zostać stłumione.

- Musiałbyś dać mi szansę - wydusiłem wreszcie, wbrew zdrowemu rozsądkowi sunąc dłonią w górę.

- Wykorzystałbyś ją?

- Tak.

Jego oddech wydawał się być zaraz nad moim uchem. Tylko on przez chwilę wypełniał słuchawkę, doprowadzając mnie niemalże do stanu absolutnej niepoczytalności.

Nie, nie mogłem... cholera.

Dzięki pomocy oparcia kanapy podniosłem się i dopadłem do okna. Przełożyłem czoło do chłodnej szyby, za wszelką cenę starając się uspokoić, wytrzymać jeszcze chociaż chwilę.

- Nie jesteś jeszcze zbyt... młody na takie pragnienia?

- Przez ciebie zdarza mi się o tym zapominać.

- Zabawne. Mógłbym powiedzieć to samo.

Lekka wibracja. Miałem jakieś paręnaście sekund zanim urządzenie całkiem padnie.

- Naprawdę zaraz nas rozłączy. Jeszcze raz: szczęśliwego Nowego Roku, Sasori.

- Mógłbyś-

Mój ekran zgasł.

Rąbnąłem czołem w szybę, karcąc się w myślach przynajmniej tysiąc razy za to, co odwalam. Mimo wszystko, wiedziałem, pewnie oboje wiedzieliśmy, że jestem już w sytuacji bez innego wyjścia. Że skończę dziś z jego imieniem na ustach nie tylko je przeklinając.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro