Lekcja 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świadomość powracała do mnie falami. Niczym przypływ zalewała dotychczas puste połacie piasku, którymi na potrzeby matafory określiłem swój umysł.

Potrzebnych mi było paręnaście sekund by padający na moją siatkówkę obraz dotarł do mózgu. Jeszcze większej ilości czasu potrzebowałem, by zorientować się, że widzę istne pobojowisko, obraz nędzy i rozpaczy, czy może dokładniej degeneracji i kaca.

Rozpoznawałem osobnika, który wczoraj na siłę próbował wepchnąć mi się do łóżka ignorując fakt, że było ono zdecydowanie jednoosobowe. Warto było więc zaznaczyć, że Hidan, prawie całkiem nagi, spał zaraz obok, z jedną ręką i nogą zwieszającymi się z materaca. Pewnie nawet nie przyszło mu do łba, by ukryć już nieco wyblakłe maliny i inne ślady przedwczorajszej nocy, wciąż bezwstydnie kwitnące na jego szyi i nagiej klacie. Nie żeby mnie to zaskakiwało lub wprawiało w jakikolwiek dyskomfort - przez etanol moje neurony wciąż były zbyt mało reaktywne by cokolwiek wzbudziło we mnie silniejszą reakcję.

W tym oczywiście fakt, że nie kojarzyłem chłopaka leżącego prostopadle do nas, robiącego sobie poduszkę z jednego z moich ud i kolanem Hidana ,,przerzuconym" przez pierś. Jako, że zdecydowanie nie mieścił się w poprzek łóżka, stopy oparł o stojacy metr dalej stolik nocny, w ten zachowując w miarę leżącą pozycję. W ten sposób z jego ciała powstał ,,most" między tymi dwoma meblami; nie miałem pojęcia, jak uznał, że to dobra pozycja do spania, bo już podłoga zdawała się wygodniejsza.

Za cholerę go nie pamiętałem. Nie pamiętałem również tego, jak znalazłem się w tym nietuzinkowym ułożeniu... ta niepamięć jednak, dla odmiany, raczej nie mogła to być kwestią spożytych procentów. Tłumaczyłem sobie to faktem, że przecież pamiętałem sam akt zignorowania znajomych dawnych i nowo poznanych i udanie się w spanko. Ta dwójka musiała się tu przyplątać gdy ja już zapadłem w urywany, pozbawiony marzeń sennych i nie zapewniający wypoczynku poalkoholowy letarg.

Rozglądając się po pomieszczeniu, stopniowo odtwarzałem elementy wczorajszego wieczoru. Niczym puzzle, łączyłem ze sobą wspomnienia, próbując odtworzyć cały obraz sylwestrowych poprawin. Rozwalone karty do gry? Tak, pamiętałem te rozgrywki, zakłady, potem wyzwania dla przegranych, czasem rozbieranie się i często picie. Ostatni element tłumaczył, dlaczego nie byliśmy w stanie bawić się dalej, przedostatni - częściową nagość wszystkich zgromadzonych w hotelowym pokoiku osób.

A osób trochę było.

Biały bliźniak, Zetsu, o również jak się okazało białej bieliźnie, spał zwinięty w kłębek na dywanie, czy mówiąc dokładniej, sporej części rozrzuconej po dywanie talii kart. Niestety nie pamiętałem imienia dziewczyny, którą kojarzyłem jeszcze z właściwego sylwestra dzięki jej ślicznemu czerwonemu cheongsam, chociaż mi się przedstawiała. Teraz, zapewne ku niezadowoleniu reszty męskiego grona wcale nie rozebrana, spała w drugim łóżku, przykryta czyjąś marynarką. Brak kołdry był spowodowany zapewne tym, że jakaś postać, której twarzy nie widziałem ze swojej półleżącej perspektywy, owinęła się nią i na siedząco drzemała w kącie pomieszczenia. Drugą okryty byłem ja i połowa Hidana.

Całości dopełniały butelki po przynajmniej czterech rodzajach alkoholu, pogubione ubrania, rzeczy osobiste i półmrok nieśmało nadchodzącego zimowego poranka. Doprawdy urzekający obrazek. Typowy obraz nastoletniej patologii.

Przetarłem oczy, kalkulując, czy bardziej opłaca mi się wstać czy jeszcze chwilę zdrzemnąć. A że wcale nie byłem wypoczęty i wyplątanie się spod cudzych ciał zdawało się zbyt trudne, opadłem ponownie na materac. Mój ruch jednak wystarczył, by oparty potylicą o moje udo ciemnowłosy chłopak zmarszczył nos i przekrzywił głowę na bok.

I wtedy go sobie przypomniałem.

Cóż, ciężko było zresztą nie przypomnieć; wkurzał mnie cały wczorajszy wieczór. I część przedwczorajszego.

Blizna, pokrywająca idealnie pół twarzy Tobiego, też była raczej nie do zapomnienia. Naciągnięta skóra deformowała policzek i czoło. Przecinające ją liczne podłużne szramy zachodziły nawet na dolną wargę, na szczęście jednak ominęły oko, nie uszkadzając tego ważnego narządu. Nie miałem pojęcia, co mogło pozostawić po sobie taki ślad, ani jak dużą część ciała nowo poznanego chłopaka on pokrywał, lecz zdarzenie musiało być dla niego traumatyczne. Nie bez powodu niemalże każdy milimetr jego skóry był ukryty pod czarnym materiałem, nawet teraz zasłaniającym wszystko oprócz głowy.

Kontrast był też o tyle wyraźny, że druga, nienaruszona połowa jego twarzy była całkiem ładna. Nawet z blizną, zapewne miałby spore powodzenie wśród płci pięknej... oczywiście, gdyby przestał być tak irytującym idiotą. Co raczej by nie nastąpiło - jego talent do wkurzania wszystkich wokół był ogromny, nawet wywalenie tej jego oczojebnie pomarańczowej maski i odsłonienie aparycji by go nie zrekompensowało. Chłopak był przypadkiem straconym jeśli chodzi o głupotę i dziecinne zachowanie, a i maski prawdopodobnie nie miał w planach się pozbywać. Wczoraj dopiero po parunastu kielonach i na skutek zakładu zgodził się ją zdjąć. Zakładu ze mną. Ryzykowałem dużo: w końcu mój całus jest dobrem bardzo wartościowym. Ale cóż, skoro wygrałem, to nie miało to znaczenia.

W zasadzie, gdybym przegrał, to chyba pierwszy raz w życiu bym się nie wywiązał z umowy. Nie po tamtej rozmowie, nie gdy jeszcze parę godzin wcześniej Akasuna Sasori wprost spytał mnie, gdzie bym go dotknął, gdyby dał mi szansę...

Przeniosłem wzrok na sufit, czując rozlewające się po piersi ciepło. Euforia podbarwiona zawstydzeniem. Nie byłem w stanie czuć innych emocji, gdy o nim myślałem. A myślałem praktycznie nieustannie.

To była przyczyna, dla której właściwie dałem się wciągnąć w chlanie drugi dzień pod rząd. Dla której miałem ochotę skakać z radości, rozbić głowę o ścianę z zawstydzenia, uciekać lub biec na piechotę prosto do mieszkania tego, przez kogo właśnie przeżywałem tę burzę neuroprzekaźników i hormonów.

Czy tamta rozmowa była tym ostatnim krokiem, który wreszcie pozwoli nam się do siebie zbliżyć?

Musiałem mieć nieprawdopodobnie głupi uśmiech na wargach, lecz nie byłem w stanie z nim walczyć. Dobrze, że wszyscy pozostali uczestnicy wczorajszej popijawy byli aktualnie nieprzytomni. W zasadzie, ja też czułem, że znów mi odpływa umysł. Nigdy dobrze nie spałem po alkoholu, dzisiejsza noc do wyjątków nie należała. Gdybym chciał, mógłbym już wstać - ale czy chciałem? Nie, jakoś niespecjalnie kusiła mnie ta opcja.

Zamknąłem oczy, bardziej czując niż słysząc, że Hidan coś mruczy przez sen. Pozwoliłem, by przyjaciel ciaśniej objął mnie swoją ciężką łapą. Może dlatego, że moja świadomość już ponownie się cofała, niknąc niczym morska woda w czasie odpływu, a może dlatego, że tak naprawdę wcale mi to nie przeszkadzało.

***


Pociąg wtoczył się na peron, a zmieszany z deszczem pył śnieżny zawirował w jego przednich światłach.

Pogoda była zdecydowanie niezachwycająca: szare niebo i wilgotny chłód, który porywcze podmuchy wiatru wwiewały pod kurtkę lub ciskały prosto w twarz, zmuszając mnie do mrużenia oczu i zapewne nieładnego krzywienia się. Hidan miał podobną minę, ale dodatkowo wyrażał swoją dyssatysfakcję cichymi przekleństwami.

Ja bynajmniej również zachwycony nie byłem. Próbowałem wcześniej powtórzyć trochę materiał sprzed przerwy świątecznej, co mi boleśnie przypomniało, że wcale nie zdążyłem odpocząć od szkoły. Ale cóż, trzeci trymestr nadchodził nieubłaganie, a wraz z nim coraz większa presja marcowych egzaminów.

Spotkanie z wiadomym rudym osobnikiem było jednak na tyle ekscytującą perspektywą, że wszystko inne schodziło na dalszy plan. Dlatego też wracałem do domu w zdecydowanie lepszym nastroju, niż Hidan.

Chociaż byliśmy jednymi z nielicznych wsiadających pasażerów, musieliśmy przejść prawie na sam tył pociągu, by wreszcie znaleźć dwa wolne miejsca siedzące obok siebie. Z ulgą zdjąłem z siebie kurtkę, wraz z plecakiem upychając ją pod siedzeniem. Mój przyjaciel uczynił to samo, po czym klapnął obok, przeczesując palcami swoje mokre włosy. Ich nietypowy, szary odcień blondu pod wpływem deszczu ze śniegiem ściemniał o parę tonów. Chłopak oczywiście nie miał nawet kaptura, nie mówiąc nic o czapce.

- Wolałbym zostać - mruknął pod nosem, po raz nie wiadomo który.

- Znów nie zdałbyś roku przez nieobecności - przypomniałem mu od niechcenia, również po raz nie wiadomo który, sięgając do kieszeni po telefon. Odpowiedziało mi wielce niezadowolone prychnięcie.

- Przynajmniej ty jedziesz do swojego kochasia. Ja się od mojego właśnie oddalam.

Przewróciłem oczami. Narzekał na konieczność rozstania się z Kakuzu równie często, co parskał pod nosem i oznajmiał, że poradzi sobie bez tego ,,snobistycznego sknery".

Mimo wszystko rozumiałem jego niechęć do powrotu. Znając warunki panujące w domu Hidana ciężko było się dziwić, że chłopak wolał zostać z Takiharą. W zasadzie mój przyjaciel chyba po raz pierwszy doświadczył mieszkania w innym środowisku, niż jego codzienna patola. Nie mieliśmy okazji, by mi o tym opowiedział, lecz łatwo było się domyślić, że odczuł ogromną różnicę. Oczywiście pozytywną, nawet, jeśli mieszkanie ze ,,snobistycznym sknerą" zapewne nie było najprostsze.

Mokry łeb oparł się o mój bark.

- Kac jeszcze cię nie zostawił w spokoju - bardziej stwierdziłem niż spytałem.

- Trzyma się uparcie, dziad - potwierdził, wygodniej układając policzek na moim mięśniu naramiennym. - Ty jesteś z kolei zaskakująco żywy.

- Gdybym wypił tyle, ile ty, to bym nie był. Chłopie, jesteś nieśmiertelny, czy co? - pokręciłem głową.

- Kto wie? - rzucił tylko, zamykając oczy i najwyraźniej nie mając zamiaru kontynuować rozmowy. Nie winiłem go za to. Sam też byłem zmęczony. Wydarzeniami z ostatnich dwóch dni, dziejszym przedzieraniem się przez zalane szarością miasto by dotrzeć na peron. Chociaż łącznie spałem dłużej niż zazwyczaj, przez co straciłem okazję do pożegnania większości nowo poznanych na Sylwestrze znajomych, to i tak nie udało mi się wypocząć.

Włączyłem telefon. Mój palec już sam nakierował się na ikonkę wiadomości - w przeciągu ostatnich kilku godzin była to jedyna używana przeze mnie funkcja tego urządzenia. Bynajmniej nie w celu aktywnego pisania.

Życzę Ci licznych sukcesów i powodzenia w realizacji planów, które masz na ten rok. Skorzystaj z okazji, idź już wypocząć. Śpij dobrze. Akasuna Sasori

Przejechałem wzrokiem po tej krótkiej wiadomości po raz tysięczny, po raz również tysięczny uśmiechając się do ekranu. Sasori potrafił być miły, gdy chciał. Dobrze, że teraz ten jakże rzadki moment został uwieczniony w formie pisemnej.

Ułożyłem policzek na głowie drzemiącego na moim barku Hidana, przestając walczyć z własnym snem.

Pociąg powiózł nas w szarą ciemność. W stronę domu, za którym jeszcze nie zdążyłem zatęsknić.


***

Gdybym miał jednoznacznie odpowiedzieć, jakie emocje wywołał we mnie dźwięk dzwonka od drzwi, nie umiałbym odpowiedzieć.

Z pewnością była to ekscytacja. Obezwładniająco silna podjara, przez którą niemalże trzęsły mi się ręce. Cieszyłem się cholernie, chociaż euforia mieszała się nieco z czymś podchodzącym może pod obawę, niepewność, wyczekiwanie, czymś stresującym, jak ważny sprawdzian, do którego niby się uczyłem, ale nie wiedziałem, czy to wystarczy by go zdać. Bez względu na to, czym te odczucia były - szybko przestały się liczyć. Wszystko zniknęło, gdy Sasori Akasuna stanął w drzwiach, kiwając głową na powitanie.

Wciągnąłem powietrze, nie wiedząc do końca co odpowiedzieć. Starałem się coś wyczytać z jego wzroku, lecz nic nie przebijało się spod codziennej, wyuczonej obojętności. Patrzył na mnie jednak dość uważnie, prawdopodobnie również starając się odgadnąć, czego może sie po mnie spodziewać. Utrzymaliśmy ten o parę sekund za długi kontakt wzrokowy, zanim student westchnął cicho, opuszczając głowę. Przybrał na twarz dobrze mi znany nauczycielski wyraz twarzy, tak naturalnie, jakby zakładał maskę.

- To co? Planujesz mnie wpuścić do środka czy nie? - Kącik jego ust drgnął lekko. - Mogę wracać do domu, ale przypominam, że kasę biorę z góry, więc będzie to tylko twoja strata.

Również się uśmiechnąłem. Wszedłem z ulgą w swoją dobrze znaną rolę.

- Wybacz, że cię rozczaruję, ale mam dziś ochotę na bycie nękanym. Zapraszam. - Przepuściłem nauczyciela w drzwiach.

- Dobrze się składa. Jestem świetny w nękaniu za pieniądze.

Mężczyzna jak zawsze rozpoczął od zdjęcia płaszcza, perfekcjonistycznego ustawienia butów na specjalnej macie. Ruchy, które widziałem już niezliczoną ilość razy, będące stałym elementem naszych spotkań. Wszystko to miało charakter komfortowej rutyny, do której powrót był zaskakująco przyjemny.

- Zanim zaczniemy, bądź tak miły-

- Kawa?

Uśmiechnął się z lekką satysfakcją, a moje serce zabiło nieco szybciej.

- To dobra odpowiedź, więc przymknę oko na wchodzenie mi w słowo.

- Zdążyłem trochę cię poznać - mruknąłem. - Mama powinna ci za to potrącić z wynagrodzenia. Na tym etapie specjalnie kupuje większą paczkę niż kiedyś, by dla ciebie wystarczało.

- Czy wspominałem kiedyś, jak wspaniałą kobietą jest twoja matka?

Zaśmiałem się lekko, gdy razem podążyliśmy w głąb domu. Tak jak zawsze - Sasori udał się do mojego pokoju by naszykować materiały do zajęć, ja do kuchni, zdobyć życiodajny napój.

Przygotowawszy dwa kubki do zalania ich wrzątkiem, oparłem się biodrem o blat. Czajnik szumiał cicho, a ja zapatrzyłem się w podłogę.

Było okay. Było w porządku. W zasadzie, czego oczekiwałem? Że otworzę drzwi i padniemy sobie w ramiona? Dobre sobie. To nie było denne romansidło. Sasori zawahał się na początku pewnie właśnie dlatego, że chciał zobaczyć, jak zareaguję. Ale jak niby mogłem zareagować?

Nie. Dobrze, że byliśmy w stanie kontynuować naszą dotychczasową relację. Nawet, jeśli gdzieś z tyłu głowy pozostawała mi ciągle myśl, że oboje nie mówimy sobie wszystkiego.

Z tą myślą skończyłem szykować napoje i z dwoma gorącymi kubkami udałem się do pokoju, uważając, by nie wylać ich zawartości.

Student już czekał. Z nogą narzuconą na nogę, kołnierzu białej koszuli wystającej spod dekoltu zielonego swetra, rudych włosach lekko zmierzwionych przez wiatr na dworze. Jak zwykle zapierał mi dech w piersiach samym swoim istnieniem, pomimo nico bladej, jakby wiecznie zmęczonej twarzy.

- Umm... Jak tam twoja babcia? - spytałem nieco nerwowo, stawiając przed nim przyjemnie pachnący napój. - Trochę czasu już minęło, ale nie było okazji, by spytać.

- Niestety przeżyła - odparł takim tonem, że nawet nie wiedziałem, czy żartuje. - Staruchę dzieli od grobu jedna pęknięta blaszka miażdżycowa, ale jeszcze się trzyma.

- Wow - mruknąłem, bo nie wiedziałem, jak inaczej zareagować. Jego relacja z babką była specyficzna; zdawał się jej nie znosić, lecz wciąż była jego rodziną. Zasiadając na swoim miejscu i obserwując jego smukłe dłonie, owijające się wokół ceramicznego naczynia, starałem się właściwie dobrać kolejne słowa. - Wyszła ze szpitala?

- Dość szybko. Pewnie też jej mieli dość - przewrócił oczami. - A ty, zakładam, z pewnością wszystko pilnie powtórzyłeś przez święta, a równocześnie wypocząłeś, by mieć szansę teraz wystartować z kopyta?

Zmarszczyłem nos.

- No jak to? Nie wiesz, że tego wymaga od ciebie system szkolnictwa? - rzucił ironicznie.

Wziąłem łyka swojej herbaty. Była zbyt gorąca; poparzyła mi język.

- No dobra. Pamiętasz, jak przed przerwą przedstawiłem ci nasz plan działania? - Sasori nie dając mi odpowiedzieć kontynuował: - Z biologii zaczynamy dział docelowy, dla twojej przyszłości najważniejszy. Reszta materiału tak naprawdę może ci się przydać do szkoły, czasem jakiś procent pojawia się na egzaminach wstępnych - zadania, które będę ci dawać co jakiś czas powinny wystarczyć do nie zapomnienia tej wiedzy.

- Czyli... pora na człowieka? - wyszczerzyłem się lekko, na co ztudent wręczył mi kilka kserówek, potakująco kiwając głową.

- Dokładnie. Doczekałeś się.

Obserwowałem, jak jego wzrok nagle ześlizgnął się trochę w bok, oczy rozszerzyły minimalnie, sugerując leciutkie zaskoczenie. Nie mogłem powstrzymać powiększającego się uśmiechu. Wiedziałem, na co patrzył.

- Do twarzy mi? - rzuciłem zalotnie, odgarniając włosy za ucho. - Byłem ciekaw, czy zauważysz.

Jego odpowiedź wydostała się spomiędzy wąskich warg z sekundowym opóźnieniem.

- Całkiem... dobrze. Jak na chłopa.

- Biżuteria jest gender neutral - oznajmiłem, odnajdując opuszką palca mały kryształek, kończący przebijający moje prawe ucho sztyft. - Później wymienię, te są tylko do czasu, aż mi się to trochę wygoi.

- Skąd pomysł na piercing?

- Znikąd. To było trochę spontaniczne.

Wcale nie byłem pijany resztkami sylwestrowego szampana i wspomnieniami naszej wieczornej rozmowy.

- No tak. Mogłem się tego po tobie spodziewać.

- Ale przyznaj, Sasori. Nie wyglądają źle, prawda?

Rudowłosy przewrócił oczami, zapewne świadom tego, że nie dam mu spokoju, póki jego odpowiedź mnie nie usatysfakcjonuje.

- Błękit ci pasuje. Do oczu, chociażby. Czy teraz twoje ego jest wystarczająco połechtane i możemy zacząć zajęcia?

Wyszczerzyłem się w uśmiechu i kiwnąłem potakująco łbem.

Moja unikalna jak na Japonię uroda, w tym barwa tęczówek przykuwała uwagę niemalże każdego i była obektem licznych komentarzy, zazwyczaj pochlebnych. Może właśnie dlatego dotychczas nie były to dla mnie specjalnie wyjątkowe i głębokie komplementy.

Słowa uznania z ust Sasoriego smakowały jednak zupełnie inaczej.


***


- Nie krzyw się. Wiem, że to dużo, ale zobaczysz, że przyda ci się to potem na pierwszym roku studiów. Drugim w zasadzie też. - Potrząsnął lekko głową, by poprawić już nieco przydługą, opadającą na oczy grzywkę. - Oczywiście, na histologii będą wymagać od ciebie znacznie bardziej szczegółowej wiedzy, ale jeśli teraz zrozumiesz podstawy, potem będzie ci łatwiej.

Wydąłem nieco usta, by w nieco przesadzony sposób zademonstrować niezadowolenie.

- Serio? I co, spytają gdzie znajduje się na przykład nabłonek jednowarstwowy walcowaty?

- Raczej coś w stylu ,,śluzówkę jakiego narządu pokrywa nabłonek jednowarstwowy walcowaty w którego skład wchodzą między innymi komórki kubkowe, macierzyste i Panetha". Jeśli już miałbym układać pytania na poczekaniu.

- ,,Kubkowe"? To coś z językiem?

- Jelito cienkie, najogólniej mówiąc. - Uniósł wzork na sufit, zapewne starając się dobrać słowa tak, bym zrozumiał pomimo bycia na nieco niższym poziomie edukacyjnym. - Kubki smakowe to zupełnie inne struktury od komórek kubkowych. Te pierwsze, ogólnie rzecz ujmując, zawierają chemoreceptory i znajdują się w początkowym odcinku przewodu pokarmowego, te drugie produkują śluz w jelitach i drogach oddechowych. Ale to trochę ponad program. - Wskazał smukłym palcem na jedną z linijek w moich notatkach. - Na twoim levelu jama ustna, w tym język ma ci się kojarzyć z nabłonkiem wielowarstwowym płaskim. Rogowaciejącym w dodatku.

- A to wiem, okay. Myślałem, że może wokół samych kubków-

- Nie kombinuj. Cudownie mieć świadomość, że jakieś tam wyładowania elektryczne zachodzą w twoich półkulach mózgowych, ale najpierw musisz mieć informacje, by móc je przetwarzać.

Skinąłem łbem, powracając wzrokiem do papierów. Czy może bardziej leżących na nich dłoniach Sasoriego, obracających długopis między smukłymi palcami. Światło uwydatniało fakturę jasnej skóry, prześwitujące przez nią nieco ciemniejsze linie żył, niewielki odcisk na palcu wskazującym, może od częstego pisania. Fakt, że to nie tekst śledzę wzrokiem, oczywiście nie umknął uwadze ich właściciela.

- Rozkojarzyłeś się. - Zauważył trafnie student, przestając bawić się czarnym pisadłem.

- Tętnic nie widać tylko dlatego, że krew utlenowana jest jaśniejsza?

Mrugnął, być może zaskoczony tym spontanicznym pytaniem. Podążył za moim wzrokiem, za pewne odgadując, co je sprowokowało, lecz ku mojemu zaskoczeniu, zamiast rzucić złośliwym komentarzem, zachował spokojny, profesorski ton, nieco już zmęczony po dwóch godzinach zajęć.

- Nie tylko, ale głównie. W kończynach tętnice zazwyczaj biegną głębiej - wyjaśnił, obracając swoją dłoń wnętrzem do góry i również się jej przyglądając. - Układ naczyń powierzchownych jest żylny. Tu - podwinął rękaw - biegnie odłokciowa, tu - odpromieniowa. Połączenia między nimi są bardzo zmienne osobniczo. Co tak patrzysz? To logiczne, łatwe do zapamiętania nazwy. Przecież od strony kciuka masz kość promieniową, a z drugiej - łokciową. - Znów obrócił rękę i prześledził palcem przebieg naczynia, rozwidlającego się na grzbiecie jego dłoni. - Tu widać, jak żyła odłokciowa tworzy łuk dłoniowy powierzchowny. Chociaż u mnie jest trochę mało wyraźny. Pokaż ręce.

Wyciągnąłem kończyny przed siebie, patrząc na nie tak, jakbym widział je po raz pierwszy. I trochę się tak czułem - nigdy nie zwracałem uwagi na to, jak dokładnie były zbudowane.

- U ciebie jest dobrze widoczny - skomentował Sasori, przykałdając palec do mojej skóry i przesuwając nim wzdłuż wspomnianego naczynia. - Tak coś mi się wydawało, że będzie wyraźny; to tu założono ci wenflon w szpitalu.

- Faktycznie - wydusiłem, starając się nie pokazać po sobie, że zaczynałem lekko panikować przez jego dotyk. - Ale wkłuć się nie robi przypadkiem w dole łokciowym?

- Robi się. Generalnie możesz je jednak zrobić niżej. Często tak jest bezpieczniej, bo ingerujesz dalej od głównych naczyń systemowych, tylko nie u każdego się da. Mnie na przykład byłoby trudno.

Zamrugałem.

- Jak to? Przecież wszystko ładnie widać.

- Może widać, ale są to naczynka skórne, zdecydowanie zbyt małe. Pokażę ci, jakiego kalibru tu potrzeba.

Podciągnął rękaw jeszcze wyżej, odsłaniając jasną skórę aż do połowy ramienia. W miejscu, w którym zazwyczaj kojarzyłem, że się pobiera krew u niego na pierwszy rzut oka nie było widać żadnego naczynia.

- Widzę ten twój wzrok. Nie, nie jestem jakąś anomalią anatomiczną, mam tu żyły. - Zdawał się rozbawiony tym, z jakim skupieniem przyglądałem się jego dołowi łokciowemu. - Po prostu musisz je odnaleźć palpacyjnie. Tutaj, spójrz.

Nachyliłem się, by rzeczywiście pod innym kontem zobaczyć lekkie wybrzuszenie.

- Mogę... dotknąć?

- Możesz. Nawet powinieneś. Ta wiedza ci się potem przyda, chociażby na praktykach. Co prawda wkłucia dożylne to raczej część pracy pielęgniarek, ale są czynności, które każdy pracownik służby zdrowia powinien umieć wykonać. No, na co czekasz?

Zniecierpliwiony moim wahaniem, bezceremonialnie chwycił moją rękę, przytykając ją do swojej skóry. Nakierował palce w odpowiednie miejsce, po czym puścił, bym mógł bardziej komfortowo objąć dłonią jego szczupłe lecz umięśnione ramię, przesunąć kciukiem po powierzchni skóry.

Przełknąłem gulę w gardle, powoli sunąc wyżej. Czułem swój puls, dudniący pod mostkiem i w skroniach.

- Tu już przebiega głębiej - zauważył Akasuna, jakby nieco uważniej obserwując moje akcje. - Ale na tętnicy ramiennej można zmierzyć tętno, dociskając ją do kości. Możesz spróbować. Trochę bardziej przyśrodkowo... czekaj, nakieruję cię. Zabieraj tego palucha, tętno zawsze mierzy się wskazującym i środkowym. Tu, no. Mocniej trochę. Musisz docisnąć naczynie do kości ramiennej.

- Czuję! - oznajmiłem, zadowolony.

Prawdę powiedziawszy, ciężko było mi ukryć zachwyt. Przyglądałem się smukłym konturom jego ciała, tworzonym przez lekko wyćwiczone mięśnie; moim palcom, wbitym w jego jaśniejszą od mojej skórę. Wziąłem nieco głębszy oddech, zaciągając się zapachem znajomych perfum i niedawno pitej kawy. A gdy z ramienia prześlizgnąłem się na barki, szyję i wreszcie uniosłem wzrok na twarz Sasoriego, odnalazłem na niej wlepione we mnie orzechowe tęczówki. Znajdujące się bliżej, niż się spodziewałem. Nie byłem w stanie jednak przerwać kontaktu wzrokowego, nawet, gdy student rzucił uwagę odnośnie tego, bym patrzył na to, co robię. I wtedy głupia myśl wyślizgnęła się gdzieś z pogranicza mojej podświadomości, tak szybko, że rozsądek nie zdążył jej skontrolować.

Nie przerywając kontaktu wzrokowego, nachyliłem się nad jego ręką, przyciskając usta do jasnej skóry nieco poniżej dołu łokciowego.

I chociaż wyraz jego oczu się nie zmienił, twarz nawet nie drgnęła, to moje opuszki palców, wciąż dociśnięte do jego tętnicy ramiennej ujawniły natychmiast przyspieszający puls.

Oczywiście, Sasori również zdał sobie z tego sprawę. W sekundzie, która minęła zanim nastąpił wybuch, patrzyłem na niego, a im bardziej na moich ustach, wciąż delikatnie całujących jego ramię, rósł uśmiech satysfakcji, tym bardziej marszczyły się rude brwi.

Akasuna szybko zabrał rękę. Chciał ściągnąć rękaw w dół, ale złapałem jego nadgarstek, nie pozwalając mu na to.

Rosnąca we mnie adrenalina, ekscytacja i chwilowo uzyskana przewaga nie pomogły w tym, by zatrzymać słowa przed wyślizgnięciem się z moich ust.

- Miło wiedzieć, że to nie tylko kwestia alkoholu.

Poderwał się z krzesła, więc poszedłem w jego ślady, wciąż nie puszczając jego przedramienia, patrzyłem mu głęboko w oczy, bez trudu dostrzegając kłębiącą się w nich płomienną wściekłość.

- Dzieciaku. O co ci chodzi? - wydusił przez zaciśnięte zęby. Miałem ochotę się zaśmiać. Z nerwów.

- Dobrze wiesz, o co.

Był nie tylko wściekły. Może oszalałem, ale jak dla mnie to wstyd zaczynał malować czerwonawe ślady na jego policzkach.

- Nie rozumiesz podprogowych przekazów? Nie bez powodu-

- Może po prostu nie chcę się do nich zastosować? - Przerwałem mu, bo chwilowo nie odchodziły mnie te wszystkie ,,podprogowe przekazy". Adrenalina mieszała mi w głowie i mówiłem szybciej, niż płaty czołowe mogły przetworzyć sens mych własnych słów. - Myślimy o tym samym, więc po co cały ten teatrzyk?

- ,,Teatrzyk"?! - wydusił rudowłosy, najwyraźniej szczerze oburzony tym, jak bezczelne zachowanie prezentowałem. - Tak postrzegasz nasze lekcje?

- Czemu widzisz, ale ignorujesz fakt, że oboje chcemy czegoś więcej?! - wyrzuciłem z siebie, chyba kompletnie już tracąc zdolność logicznego myślenia. - Ja naprawdę... naprawdę chcę dać nam szansę!

Rudowłosy zamrugał z niedowierzaniem, jakby się zastanawiał, czy się przesłyszał.

Powiedziałem zbyt wiele? Zbyt szybko? Zbyt-

Zapadła parusekundowa, nieprzyjemna cisza. Z nerwów mocniej zacisnąłem dłonie na jego przedramieniu.

- ,,Nam"? Jakim znowu ,,nam", Deidara?

- Mówiłeś-

- Nie mówiłem niczego wiążącego. Niczego znaczącego. Cholera, właśnie dlatego to wszystko nie jest dobrym pomysłem! - Wyrwał rękę z mojego uścisku. - Zapomniałem, że jesteś jeszcze tylko dzieciakiem, nie doceniłem twojej wrażliwości. Nie mów tylko, że aż tak się zaangażowałeś emocjonalnie?

Zamarłem z otwartymi wargami na sekundę zbyt długo.

- Boże, zdajesz sobie sprawę z tego, że to, o czym myślisz, nie ma żadnych szans na powodzenie? - Pokręcił głową z rezygnacją, a ja czułem, jak jakaś niewidzialna siła coraz mocniej zaciska mi się wokół płuc, utrudniając wzięcie oddechu. Panika, jak shot wódki zaczęła mnie palić w gardle i piersi. - Jeśli rzeczywiście masz jakieś dziecinne uczucia w tym pustym łbie to lepiej się ich wyzbądź jak najszybciej, dla własnego dobra.

- Niby dlaczego-

Chyba jemu również puściły nerwy.

- Nie chodzę ze swoimi uczniami! - podniósł głos, lecz szybko się zreflektował. Zerknął w stronę drzwi co najmniej, jakby stała za nimi moja matka, po czym natychmiast go ściszył. - A i ty nie powinieneś z nauczycielami.

- A-ale... jestem twoim jedynym uczniem?

- To cokolwiek zmienia?! - warknął, masując skronie. - Nie powinienem był sobie pozwalać na takie... droczenie się, ale naprawdę nie sądziłem, że weźmiesz je na poważnie.

- A niby jak miałem nie wziąć?! - zawyłem, czując, jak coś we mnie pęka i nie była to tylko pewność siebie. - Jak miałem nie wziąć, Sasori?! Zwłaszcza, że wiedziałeś, wiedziałeś, że mi się podobasz. Że zagram w tę grę-

- Ale zainteresowanie czyjąś fizycznością to nie to samo co zauroczenie! - Zaciskając pięści. - Dotychczas jakoś nie brałeś moich słów tak poważnie!

To było-

Zacisnąłem zęby, zmuszając się do wzięcia głębszego oddechu.

Równie dobrze mógłby mi tymi zaciśniętymi pięściami przywalić w twarz.

- Nie brałem - Głos mi się lekko załamał. - Nie brałem tak poważnie? Sasori, jak myślisz, dlaczego siedzisz teraz w wysprzątanym pokoju, co? Dlaczego mam teczkę na notatki? Dlaczego całą zimę piłeś to, co piłeś? Powiem, ci, dlaczego. Bo przeszkadzało ci, że jest bałagan. Bo przeszkadzało ci, że oddaję pogniecione kserówki, bo wspomniałeś, że lubisz herbatę z tego sklepu! Chciałem się zrewanżować za prezent na święta, kupując ci kawiarkę, bo wiem, że nie masz, a mogłaby ci umilić codzienne odurzanie się kofeiną. Schudłem siedem kilo, bo wziąłem sobie do serca twoje uwagi odnoście stylu żywienia, mam najwyższe oceny w klasie, bo codziennie wieczorem zakuwam, nie tylko dla siebie, ale i po to, byś ty był zadowolony! - Przełknąłem gorzki żal, zbierający się na języku. - Jeśli czegoś nie biorę na poważnie, to twoich ciągłych wyzwisk i złośliwości, bo bym nie wytrzymał psychicznie!

Zaskoczyłem go. Otworzył usta, lecz nie pozwoliłem mu zabrać głosu.

- Jesteś okropny, Sasori. I rzeczywiście, nie widzę dlaczego miałbym interesować się czymś innym, niż twoją niczego sobie fizycznością. Tym bardziej może masz rację, że jestem idiotą, skoro się zainteresowałem.

Odsunąłem się. Nie wiedziałem, czy byłem bardziej wściekły i obrzydzony sobą, czy nim.

- Nie jestem w stanie dalej uczestniczyć w tej lekcji - wydusiłem, nawet nie próbując na niego spojrzeć.

Odpowiedział dopiero po chwili. Tonem, którego nie umiałem odszyfrować. Jak większości jego zachowań, słów, gestów. Chyba nigdy naprawdę go nie rozumiałem.

- Ani ja jej poprowadzić.

Nawet gdybym jakimś cudem znalazł odpowiednie słowa, nie dałbym rady odpowiedzieć. Nie tak, by nie usłyszał, jak cholernie mnie to wszystko zabolało.

Wiedziałem, że zbiera papiery, rozwalone na stole. Że opuszcza mój pokój a potem dom.

Lecz mimo wszystko nie mogłem się zebrać w sobie by pójść i zamknąć za nim drzwi na klucz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro