Lekcja 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wpadajace przez okno autobusu światło padało pod takim kątem, że pierwsze umieszczone na stronie zbioru zadanie (sto dziewięćdziesiąte drugie) było zalane jego jasnym blaskiem. Granica cienia przebiegała idealnie pod nim, tak, że sto dziewięćdziesiąte trzecie było już jakby wydrukowane na ciemniejszym papierze.

A ja kontemplowałem tę różnicę w światłocieniu zamiast zająć się tymi zadaniami.

Dojazd do biblioteki Tokijskiego Uniwersytetu Medycznego miałem całkiem niezły, chociaż dość długi. Nie narzekałem jednak; o tej porze większość osób była w pracy lub szkole, także nie miałem problemu ze znalezieniem miejsca siedzącego. Mógłbym w spokoju porozwiązywać zadanka z chemii organicznej... gdyby nie fakt, że przez wydarzenia wczorajszej nocy ledwo udało mi się złapać cztery godziny snu. Teraz głowa opadała mi na bok, na trzesącą się, zimną szybę.

Umówiłem się z Konan na kampusie, ponieważ miała przerwę miedzy blokami zajęć. Wydawała się bardzo zadowolona z perspektywy możliwości przeprowadzenia krótkiej wycieczki krajoznawczej w okolicy głównego gmachu ,,mojej przyszłej uczelni", a ja uznałem, że nic nie stoi na przeszkodzie, by nasza rozmowa odbyła się w trakcie spaceru.

W zasadzie... czy był w ogóle sens dalej próbować robić ten zbiór zadań? Pokręciłem łbem jakby sam do siebie, po czym schowałem go do plecaka.

I równie szybko wyjąłem, wsadzając nos między pachnące drukiem i tuszem długopisu kartki, by w ten sposób zasłanić blond łeb.

Rudy osobnik. No przecież ta charakterystyczna czerwona barwa trochę bardziej roztrzepanych niż zwykle włosów była nie do pomylenia! Bez cienia wątpliwości musiałem zaakceptować, że do autobusu właśnie wsiadł ten, któremu parę godzin temu naściemniałem, że z przyczyny niezdatności do życia wywołanej przeziębieniem musimy odwołać zajęcia.

Los jednak postanowił chociaż troszkę się do mnie uśmiechnąć: nie zostałem natychmiast wykryty. Sasori poszedł na tył pojazdu, więc wykorzystałem tych parę sekund by usiąść tak, by widział co najwyżej tył mojej głowy. I to też tylko przez chwilę, bo szybko włożyłem na nią czapkę; ukrycie kłaków o intensywnej barwie zboża było istotne w japońskich realiach, jeśli nie chciało się wyróżniać.

Wszelka senność, która do tej pory mi towarzyszyła, momentalnie zniknęła. Przeklinając swojego farta zagapiłem się w okno. Mignął za nim gmach szpitala, co pozwoliło mi wysnuć takową teorię: student zapewne miał w nim zajęcia, a teraz kieruje się na kampus. Co oznacza, że zapewne będzie wysiadał na tym samym przystanku co ja... Cóż. Chyba jednak będę musiał opuścić autobus na kolejnym, by uniknąć wykrycia.

Nie mogłem powstrzymać ciekawości. Przekręciłem głowę, starając się dostrzec jego odbicie w szybie. Wydawał się nie patrzeć w moją stronę, więc odczekałem chwilę, zdenerwowany, po czym ukradkiem zerknąłem przez ramię.

I chociaż wciąż byłem wściekły i zdruzgotany tym, jak ostatnio mnie potraktował, nie mogłem powstrzymać lekkiego współczucia.

Student wyglądał na ledwo żywego. Oczywiście wciąż starał się zachowywać pozory, tym swoim eleganckim płaszczem i lśniącymi butami jakby odpornymi na wszelkie zabrudzenia, lecz czar pryskał gdy tylko przyjrzało mu się bliżej.

Zmierzwione włosy to było nic; twarz miał bladą, przez co jeszcze lepiej widoczne były zasinienia pod oczami. Zazwyczaj wyprostowana sylwetka i niezmienny, stoicko obojętny wyraz twarzy, czasem ustępujący pogardliwemu rozbawieniu zniknął na rzecz wyczerpania. Zaczerwienione dłonie i usta spierzchnięte od chłodu nasunęły mi myśl, że chyba nie miał siły by wyciągnąć te swoje skórzane rękawiczki... lub było mu aż tak wszystko jedno.

A mogłem mu się aż tak dokładnie przyjrzeć, bo mężczyzna drzemał. Głowa opadła mu na pierś, częściowo wsparta o szalik. Przez myśl mi przeszło, że gdyby nie oparcie fotela, prawdopodobnie by się osunął na podłogę autobusu.

Im dłużej patrzyłem na ten obraz nędzy i rozpaczy, tym bardziej nie mogłem nic poradzić na to, że za serce ściskało mnie współczucie.

Mógł sobie udawać do woli. Oszukiwać siebie i innych, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż był tylko człowiekiem. Studentem, próbującym pogodzić pisanie swojej pracy naukowej (o czym opowiedziała mi Konan), osiąganie rewelacyjnych wyników na jednych z najbardziej wymagających kierunków na jakie można pójść, dorywczej pracy i opieki nad chorą babką. Który gdyby ktokolwiek go o to spytał, natychmiast zaprzeczyłby, że ma jakiekolwiek problemy. Który by się nie przyznał do tego, że mu ciężko nawet wtedy, gdyby chwilę wcześniej zemdlał z wyczerpania.

Nie powinienem się tym przejmować. W końcu to jego decyzje, to on tyle wziął na swoje barki i to on odmawia przyznania się do tego, że powinien zwolnić. To jego wina.

A jednak nie mogłem obojętnie patrzeć na tę jego ,,ludzką" stronę, odartą z maski wygenerowanej przez perfekcjonizm. Nie żebym był w stanie zrobić coś więcej, niż obserwować i współczuć. Przyłapany na tej chwili ,,słabości" Akasuna najprawdopodobniej po prostu by się wściekł. Przyznanie się do tego, że widziałem go jak przysypiał w miejskim autobusie prawdopodobnie rozsierdziłoby go nawet bardziej, niż chociażby miłosne wyznanie.

To wszystko też pociągało za sobą inny aspekt sprawy. Dotychczas jakoś do mnie nie docierało, jak dużo na nim ciąży. Kto wie, może jego reakcja na ostatnich zajęciach była przesadzona właśnie przez ten cały stres?

Autobus nieco gwałtowniej zwolnił przed zakrętem. Ten ruch chyba wybudził Sasoriego z letargu, więc szybko odwróciłem głowę. Nie odważyłem się spojrzeć w tył już do końca podróży. Która, swoją drogą, zakończyła się tam, gdzie przewidywałem. Kątem oka w odbiciu szyby widziałem, jak Akasuna przeciera oczy, przeczesuje palcami włosy, poprawia płaszcz i wysiada przed budynkiem kampusu.

To był również mój przystanek, lecz w obecnej sytuacji nie miałem innego wyjścia, jak przejechać jeszcze jeden. Modląc się w duszy by Sasori nie zmierzał tak jak ja do biblioteki, ruszyłem na nieco dłuższy spacer niż początkowo planowałem, dla pewności włączając mapę na telefonie.

Teren uniwersytetu nie był wydzielony, lecz mijając go nie można byłoby nie zauważyć, że należy do uczelni. Może przez jej nazwę wypisaną na białej ściany zapewne jednego z ważniejszych budynków, może przez mijanych na ulicy pojedynczych studentów a może przez ogólny nastrój, który tu panował. A nastrój był, cóż, umiarkowanie wesoły. Chociaż winowajcą była chyba głównie pogoda - gdy jest tak chłodno i szaro, żadna okolica nie prezentuje się najlepiej.

Skręciłem w jedną z uliczek. Według nawigacji biblioteka leżała niewielki kawałek stąd; musiałem obejść główny gmach by się do niej dostać. Rozglądałem się na boki z ciekawością, przy okazji wypatrując, czy przypadkiem zza jakiegoś rogu nie wyłania się znajoma ruda czupryna.

Gdy znaczek mojej lokalizacji zbliżył się do czerwonej łezki oznaczajacej cel, uniosłem wzrok znad ekranu. Przede mną w istocie znajdował się wielki nowoczesny budynek, otoczony pojedynczymi drzewami i ławkami. Musiał się prezentować szczególnie ładnie w inne pory roku, gdy rośliny nie były tylko ciemnymi pniami, pokrytymi resztkami topniejącego śniegu.

Na jednej z ławek, okryta grubym beżowym płaszczem siedziała znajoma sylwetka. Fioletowo-błękitne kosmyki opadały jej na twarz; chroniące od chłodu skórzane rękawiczki utrudniały jej przerzucenie stron w czytanej książce.

- Hej - przywitałem się, stajac przed nią. Konan uniosła spojrzenie brązowo-złotych oczu i uśmiechnęła się delikatnie.

- Ciekawe, że Sasori jeszcze nie oduczył cię nawyku spóźniania się. - Zamknęła czytaną powieść i podniosła się z ławki. - Miło cię widzieć. Co powiesz na to, by jednak usiąść w środku? Będzie znacznie przyjemniej.

- Och, zdecydowanie. - Przemilczałem fakt, że to właśnie Akasuna był bezpośrednią przyczyną tego spóźnienia, po czym ruszyłem za studentką.

- Co czytasz? - spytałem trochę z ciekawości, a trochę by jakoś pociągnąć rozmowę.

Pokazała mi okładkę. Tytuł był po angielsku.

Skomentowała moją reakcję lekkim uśmiechem.

- Co, oczekiwałeś na przykład podręcznika do pulmonologii? Wbrew pozorom czasem udaje mi się usiąść do innych książek. W końcu każdy ma swój sposób na odstresowanie, czyż nie? - rzuciła, prowadząc mnie do bramek, przypominających te przy wejściach na basen.

- Ach, nie, to imponujące, że czytasz po angielsku. Ja bym chyba nie dał rady zrozumieć całej książki.

- Na medycynie często uczysz się angielskich nazw. Łatwo się osłuchać z tym językiem. O, zaczekaj. Tu trzeba przyłożyć legitymację studencką - poinformowała, zatrzymując mnie przed bramką. - Ty jej nie masz, więc musimy wejść razem.

Posłusznie spełniłem jej polecenie, przy okazji rozglądając się po budynku. Był czysty i nowoczesny - gruba wyciszająca wykładzina całkowicie pochłaniała odgłos naszych kroków, białe ściany ze szklanymi elementami dekoracyjnymi układały się w krótki korytarz. Po lewej była szatnia, po prawej recepcja, a na wprost znajdowało się najpewniej wejście do właściwej części czytelni.

- Są dwie części. - Studentka zsunęła płaszcz z ramion, ruszając na lewo, by go odwiesić na jednym z haczyków. - Tak zwana przez studentów ,,cicha" i ,,swobodna". W pierwszej możesz się zaszyć między regałami i w spokoju pouczyć. Sasori za nią przepada. Druga jest miejscem do robienia projektów. Można cicho rozmawiać, są komputery, dodatkowe pokoje konferencyjne do wypożyczenia... - tłumaczyła, czekając, aż uporam się z suwakiem kurtki, który się jak na złość zaciął.

- To tam się udamy? - Spytałem, wreszcie pozbywając się wierzchniego okrycia.

- Bingo. Chodź za mną.



***


Dziewczyna rozsiadła się wygodnie, kładąc torbę na ziemi. Poszedłem w jej ślady, sunąc opuszkami palców po przyjemnym w dotyku, białym stole.

- Swoją drogą, mogłeś mi powiedzieć, że znacie się od tak dawna. Wiesz, z początku byłam naprawdę zszokowana, że Sasori tak cię traktuje... - Sprawdziła godzinę na skromnym zegarku zdobiącym jej nadgarstek. - No, ale zgaduję że miał wystarczająco wiele lat by się przed tobą otworzyć-

Zamrugałem, zaczynając wątpić w to, czy mój narząd słuchu działa prawidłowo.

- Zaraz, co? Jakich ,,wiele lat"? - przerwałem jej, nie ukrywając tego, że jestem kompletnie zdezorientowany. - O czym Ty mówisz, Konan? Znamy się z Sasorim od września.

Kobieta spojrzała na mnie, przez kilka sekund kalkulując moje słowa. Nagle jej oczy rozszerzyły się lekko, zakryła usta dłonią. Wyglądała na równie zszokowaną, co ja.

- Ty go... nie pamiętasz. - Wydusiła jakby sama do siebie. - Matko...

Czułem, jak moje czoło coraz bardziej się marszczy.

- Konan, czy wiesz o czymś, o czym ja nie wiem?

- Tak. - Powiedziała bez ogródek. - Ale Sasori musiał mieć świadomość tego, że go nie pamiętasz. A skoro ci nie opowiedział-

- Błagam! - Wychyliłem się w przód, delikatnie chwytając ją za przedramię. Spanikowałem bo czułem, że studentka zamierza mi odmówić wyjaśnień. - Wytłumacz mi o co tu chodzi!

Czyli jednak coś było na rzeczy! To, że traktował mnie tak odmiennie. To, że dał mi tyle drugich szans...

- Deidara, on najwyraźniej miał powód, by się do tego nie przyznać. - Odparła hardo dziewczyna, spokojnie wysuwając się z mojego uścisku. - Powinieneś uszanować jego decyzję.

- Niby jaki miałby mieć ku temu powód?! - Czułem, że lekko tracę nad sobą panowanie. - Konan, ja właśnie między innymi dlatego chciałem się dziś z tobą spotkać. Nie rozumiem jego działań. Nie wiem, jakie myśli krążą mu w tej rudej głowie. Chciałbym go poznać lepiej, lecz za każdym razem, gdy się zbliżę, on... on mnie odpycha i jeszcze bardziej się odsuwa. Ja- ja już naprawdę nie wiem, co mam z zrobić!

- Ciszej, to wciąż jest biblioteka. - Skarciła mnie, lecz jej głos pozostał łagodny. Zmierzyła moją zdesperowaną twarz spojrzeniem złotych oczu, po czym westchnęła lekko. - Dobrze więc. Idź trochę ochłonąć, a przy okazji kupić nam obojgu coś do picia. Po pierwsze, zapowiada się długa rozmowa. A po drugie, nie prowadzę terapii małżeńskich za darmo.

Wydąłem usta, lecz nie zaprotestowałem. Posłusznie zabrałem swój plecak, podsuniętą przez nią legitymację, bym mógł ponownie wejść do biblioteki i tak jak zaleciła, ruszyłem w stronę wyjścia. Pamiętałem, że idąc na to spotkanie po drodze mijałem kawiarnię.

***

- Nie mogę Ci opowiedzieć wszystkiego. - Rozpoczęła, oplatając smukłe dłonie wokół parującego kubka. Jej paznokcie były pomalowane na ładny, ciemnozłoty kolor. - Lecz postaram się wyjaśnić coś, co i tak niechcący zdradziłam.

Usiadłem wygodniej, z uwagą wsłuchując się w jej słowa.

- Owszem, Sasori zna cię od dawna. Co najmniej od czasów szkoły podstawowej, z tego, co wywnioskowałam z jego słów. Gdy się nad tym głębiej zastanawiam, w zasadzie nie jest to dziwne, że go nie pamiętasz. Po pierwsze byłeś maleńki, a po drugie, on specjalnie nigdy się bardziej nie angażował w twoje życie. Cóż... nawet gdyby to robił, a ty byłbyś starszy, i tak mógłbyś go nie pamiętać. Z Sasoriego był strasznie nieśmiały dzieciak. -To wspomnienie wywołało melancholijny uśmiech na jej bladej twarzy. Musiałem przyznać, że wygląda ślicznie, gdy się uśmiecha.

- Znałaś go, gdy był mały?

- Tak. Znałam. - Przez chwilę podmuchała na zawartość kubka, po czym wzięła ostrożnego łyka. Kąciki jej ust pozostały uniesione. - Gdybyś zobaczył go w tamtym okresie, nigdy byś nie uwierzył, że to ta sama osoba. Cóż... on sam chyba też nie chce w to wierzyć.

- Jak się poznaliście?

Dziewczyna nie odpowiedziała od razu. Spojrzałem na nią wyczekująco, z szczerym ciekawieniem wymalowanym na twarzy. Studentka na pewno widziała moje zainteresowanie, ale nie spieszyła się z przywływaniem tej historii z pamięci. Jej uśmiech nieco przygasł.

- Sasori był... cóż. Niskim, nieśmiałym, rudym i piegowatym chłopcem - zaczęła ostrożnie. - Jak sam widzisz, nawet teraz wygląda na dużo młodszego, niż jest naprawdę. Wtedy miał bardzo dziecięcą buźkę, pulchne policzki. A zmierzam do tego, że... cóż, dzieci są najokrutniejsze. I jak można byłoby się spodziewać, inni uczniowie mu dokuczali.

Spuściłem wzrok. Nie spodziewałem się, że rozmowa tak szybko przestanie być wesoła i przyjemna.

- Już wtedy był też najlepszym uczniem w klasie. A ludzie, nie tylko dzieci, śmieją się z tego, czego nie rozumieją. Lub tego, czego zazdroszczą.

Uśmiechnąłem się smutno.

Konan kontynuowała.

- Zabierali mu książki, ciągnęli za te śliczne rude włoski, bo się wyróżniał na tle klasy. Nauczyciele wiedzieli o jego sytuacji, lecz ich ingerencje niewiele zmieniły. Osoby w klasie... cóż, osobiście na początku sama bałam się za nim wstawiać, by samemu nie stać się celem. Zresztą... Sasori był tak cichy i nieśmiały, że nikt go w zasadzie dobrze nie znał. Zaczęto mu dokuczać zanim zdążył się z kimkolwiek zaprzyjaźnić, a wtedy już każdy się obawiał do niego zbliżyć. On też się zapewne mocno wtedy zamknął w sobie.

- Trochę... mu się nie dziwię - mruknąłem, niechętnie sięgając pamięcią do mojej przeszłości. Doskonale wiedziałem, że wystarczy fakt na przykład urodzenia się blondynem w japońskim społeczeństwie, by inni już zawsze mieli powód do docinków.

- To wszystko... trwało zdecydowanie za długo. Któregoś dnia jednak ci prześladujący go chłopcy przegięli. Zabrali mu okulary, jak się potem dowiedziałam, dopiero co mu kupione. Chcieli je schować, ale tak, by nauczyciele uznali, że to sprawka kogoś innego. Do tej pory nie wiem, czemu wybrali moją torbę. Może przypadek? Albo się pomylili... w zasadzie, nie jest to istotne.

- Ojej, oddałaś je mu? - spytałem.

- Oczywiście że tak, co niby innego należałoby zrobić w tej sytuacji? - odburknęła, upijając kawy. - Wreszcie był to pretekst by z nim porozmawiać. No a gdy podeszłam, okazało się, że akurat czytał tę samą książkę, co ja. No i jakoś się to potoczyło dalej. Dokuczający mu chłopak zmienił szkołę...

- Zawsze czułem, że jest jakiś powód, dla którego Sasori ci tak ufa.

- Och, czyżbyś sugerował, że w innych okolicznościach jestem niegodna zaufania? - zaśmiała się lekko. Ewidentnie był to tylko żart, lecz uznałem, że warto sprostować moje słowa.

- Jesteś godna zaufania, Konan. Przecież właśnie między innymi dlatego rozmawiamy. - Chciałem, by na pewno miała tego świadomość. - Po prostu Sasori sprawia wrażenie kogoś, z kim niełatwo wejść w bliższą relację.

Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę. Złote paznokcie stuknęły o brzeg papierowego kubka.

- Zaufał mi dopiero pod koniec szkoły podstawowej - zauważyła - chociaż widywaliśmy się prawie codziennie, jedliśmy razem śniadania. Wiesz Deidara, on po prostu potrzebuje czasu, by się oswoić z daną osobą. Jest w stanie zaufać komuś dopiero po tym, jak go psychologicznie rozgryzie, zrozumie pobudki jego działań, i tak dalej. To chyba wynika z faktu, że brakuje mu bezpieczeństwa. Od zawsze. - Zapatrzyła się we wciąż lekko parujacą kawę. - Dlatego gdy nie wiedziałam, że zna cię z dzieciństwa tak mnie zaskoczyła wasza relacja. I dlatego teraz wszystko... nabrało trochę więcej sensu.

- Nie powiesz mi, skąd się znamy, prawda?

- Nie powiem. To coś, co Sasori powinien powiedzieć ci samemu.

Pokiwałem głową. W sumie i tak się właśnie dowiedziałem masy rzeczy, musiałem to wszystko przemyśleć. Obraz mentalności mego korepetytora, do tej pory pełen sprzeczności i niezrozumiały, teraz zaczynał powoli nabierać sensownych kształtu.

- Powiedziałaś, że brakuje mu bezpieczeństwa.

- Tak mi się wydaje. Dlatego jest tak zaradny i samodzielny. Wiesz. Nikt się nim specjalnie nie zajmował, więc musiał nauczyć się sobie radzić samemu. - Umoczyła usta w kawowym napoju, a ja spuściłem wzrok.

Cóż... jeśli jakimś cudem jednak byśmy... zostali parą, oczywiście czysto teoretycznie, to czy byłbym w stanie mu dać to ,,poczucie bezpieczeństwa"? Z lekkim smutkiem musiałem sam przed sobą przyznać, że jakby na to nie spojrzeć, nie byłem najlepszy w dbaniu o innych. W zasadzie, o siebie samego też średnio umiałem zadbać. Sasori... jeśli tego by oczekiwał od relacji, to ode mnie raczej-

Zaraz. Zaraz, zaraz, zaraz. Czemu ja to rozważam? Niby kiedy ja mu wybaczyłem?! Przecież... no, ani okoliczności łagodzące, ani smutne historie z jego dzieciństwa nie zmieniają faktu, że potraktował mnie okropnie...

Podparłem głupi łeb o rękę, wgapiając się w matową powierzchnię stołu.
Kogo ja próbowałem oszukać? Jakkolwiek zraniony nie byłem to w głebi serca wiedziałem, że... to nie wystarczyło, bym z niego zrezygnował. Zwłaszcza, że teraz czułem, że... tamte słowa mogły wcale nie być jego prawdziwym poglądem na sytuację.

Mentalnie trzasnąłem głową w stół. Fizycznie wyrwało mi się tylko westchnięcie.

Zapadła cisza. Konan w spokoju popijała kawunię, a ja starałem się psychicznie zebrać do kupy. Złoto-brązowe oczy obserwowały moje zmarszczone czoło i przygryzioną wargę. Znałem to spojrzenie - Akasuna podobnie nim lustrował, jakby starając się przejrzeć przeze mnie na wylot. Wzrok studentki był znacznie mniej natarczywy, lecz i tak bez problemu mnie rozgryzła.

- Zależy ci na nim.

Parsknąłem z oburzeniem. Trochę udawanym.

- Zależy mi na tym, by dobrze przygotować się do egzaminów na studia.

- Niech będzie. Wszystko jedno, jak to nazwiesz - odchyliła się do tyłu. - Też... mam wrażenie, że nie tylko emocjonalno-społeczna ułomność Sasoriego cię kłopocze.

- Co masz na myśli?

- Wydajesz się zagubiony w swoich uczuciach. Chyba się nie mylę?

Nie miałem pojęcia, jakim cudem tak łatwo mnie rozgryzła. Czasem czułem, że czyta ludzi równie łatwo co trzymane w torbie książki.

- Co to za spojrzenie? Masz to wręcz wypisane na twarzy. Niech zgadnę: to twoje pierwsze zauroczenie innym chłopakiem? A może podejrzewasz u siebie jakieś skłonności masochistyczne, skoro rozkochał cię w sobie właśnie Sasori?

- Boże, przestań! - ukryłem gębę w dłoniach, co ewidentnie ją rozbawiło. - Jeśli już musisz wiedzieć, jestem rozdarty. Nie wiem jak przeprocesować fakt, że jestem tak strasznie kimś zafascynowany równocześnie... nie będąc zakochanym.

- A w ogóle kiedykolwiek się zakochałeś? - spytała po krótkiej ciszy.

- Nie. Tak myślę. Ale równocześnie Sasori... on mnie w szaleństwo wpędzi. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć! - wyrzuciłem z siebie, stwierdzając, że jak już zabrnąłem tak daleko, to i równie dobrze mogę szczerze wszystko wyznać. - Nie da się opisać tych uczuć żadnym znanym mi terminem. Niby jak mam się w nich odnaleźć?

Chwyciłem swoją kawę, będącą już niestety w temperaturze pokojowej i agresywnie opróżniłem połowę kubka. Studentka tylko przypatrywała mi się bez słowa.

- Wiesz... - zaczęła delikatnie. - Nie zawsze wszystko musi wpasowywać się w z góry narzucone ramy.

Przełknąłem przyjemnie gorzkawy napój.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- To, że nie musisz umieć nazwać swoich uczuć, by je przeżywać. Deidara, istnieją ludzie aromantyczni, którzy wciąż odczuwają pociąg seksualny. Ba, ludzie mylą libido z pociągiem seksualnym, a to też dwie odmienne rzeczy. Te niby podobne do siebie aspekty wcale nie muszą iść w parze. - Pochyliła się do przodu. Złote oczy były poważne. - Nie zmuszaj się do wciśnięcia swoich emocji do uporządkowanych szufladek, a zobaczysz, że poczujesz się lepiej. Bardziej w zgodzie z samym sobą.

Odwróciłem wzrok, nie mając pojęcia, co powinienem odpowiedzieć. Potrzebowałem czasu, by to przemyśleć. Rzuciła wieloma terminami... Aromantyczność? Brzmiało... miało sens, lecz równocześnie czułem, że jest to zwyczajnie... niewłaściwe?

- Czy nie wyjdę na bezuczuciowego chuja, nie kochając kogoś, ale go pożądając? - Wyrwała mi się część potoku kłębiących się w głowie myśli.

Konan odchyliła się do tyłu, patrząc na sufit. Zdawała się zamyślona.

- Wszystko zależy od ciebie. Zresztą, miłość też jest czymś, co dla każdego może oznaczać coś innego. Są też jej różne odcienie, platoniczna i romantyczna to tylko część z nich. Ale znów - nie musisz umieć jej nazwać, by ją odczuwać, prawda?

- Mówisz z autopsji? - spytałem delikatnie, zaciekawiony jej tokiem rozumowania.

- Częściowo tak. - Zamilkła, jakby rozważając, czy kontynuować temat, lecz najwyraźniej uznała, że chce się tym ze mną podzielić. Jej głos był dość melancholijny, wręcz smutny. - Widzisz, kiedyś zakochałam się w dwójce przyjaciół równocześnie. W zasadzie... czas przeszły jest tu niewłaściwy, bo wciąż są dla mnie niezmiernie ważni. Nie chcę cię zanudzać swoją życiową historią - po prostu miłość do dwójki osób też nieco wykracza poza... podejście do romansu, które akceptuje społeczeństwo, które opisują książki. Dużo wtedy nad tym myślałam.

- Rozumiem. - Nie wiedziałem, co innego mogę powiedzieć. - To... w zasadzie ciekawe podejście. Mądre. Dzięki, że mi to wyznałaś.

- To nie jakaś wielka tajemnica. - Jej głos ponownie się rozweselił. - Cóż, ludzkie emocje bywają bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać. Co do poliamoryzmu - cóż, jako zwierzęta stadne jesteśmy stworzeni do tworzenia relacji z wieloma osobami naraz. Kulturalnie przywykliśmy do innego modelu, ale nie powinnam się tym zadręczać tylko dlatego, że jestem w stanie otworzyć swe serce przed większą ilością osób, prawda? Czasem trzeba zaakceptować rzeczy jakimi są, nie myśleć o tym za dużo. - Zerknęła na zegarek. - A w relacji z Sasorim rób to, co ci serducho podpowiada, a będzie dobrze.

- Yyy... jesteś tego pewna? - mruknąłem, nieprzekonany co do tego pomysłu. Moje serducho na razie wprowadziło mnie kilkukrotnie w maliny.

- Sasori otoczył się kilkoma murami i dotychczas nikomu nie pozwolił przez nie przejść - oznajmiła prosto z mostu. - Będzie się bał dać ci wejść do środka, więc jeśli chcesz się do niego zbliżyć, to musisz go z tą bliskością oswoić. A cóż, nie da się inaczej niż terapią ekspozycyjną.

- Nie brzmi zbyt...

- Normalnie? Cóż. Nikt nie każe ci się w to pchać. Wielu by pewnie nawet to odradzało. - Studentka dopiła kawę, otarła usta serwetką. Została na nich resztka różowawej pomadki. - Ale mam wrażenie, że już podjąłeś decyzję.

Spuściłem łeb.

- A... zanim pójdziesz na zajęcia - zacząłem, świadom, że rozmowa zbliża się do końca. - Czy... czy ty byś mnie w tym wszystkim wspierała?

Moje nieśmiałe pytanie zostało skwitowane parsknieciem, lecz rozbawionym i wypełnionym wręcz pewnym rodzajem rozczulenia.

- Przecież wspieram. - Wstała, zarzucając torbę na plecy. - Wiesz, Sasori jest dla mnie jak... jak młodszy brat. Chcę dla niego jak najlepiej, a widzę, że jemu też na tobie zależy, nawet jeśli się do tego nie przyzna nawet przed samym sobą, a już na pewno nie będzie umiał okazać.

- Skąd niby ta pewność, że mu na mnie zależy? - mruknąłem nieprzekonany.

- Widzisz, lubię tak dla rozrywki analizować ludzkie postawy i psychologiczne pobudki. - Uśmiechnęła się tajemniczo. - Oczywiście, z racji długiego stażu trwania naszej znajomości, już dawno zdiagnozowałam podstawowe problemy Sasoriego. Fakt, nasz ukochany Pan Idealny ma ich pełną kartotekę...

Postanowiłem zignorować użyty przez nią zaimek ,,nasz".

- ...Więc nie dziwię się, że możesz tego nie dostrzegać. Ale... budzisz w nim emocje, Deidara. Złość, strach, smutek, czasem szczęście, duma - to lepsze niż apatia, w której jest zazwyczaj pogrążony. Myślę, że Sasori może mieć poczucie, jakbyś przewrócił jego rzeczywistość do góry nogami. Miedzy innymi dlatego się tak broni.

Spuściłem łeb, próbując sobie w nim poukładać jej słowa.

- Chodzi mi o to, że wyciagasz na wierzch jego ludzką stronę. - Kontynuowała. - On z pewnością nie jest zadowolony z niszczenia jego mechanizmów obronnych. Ale... według mnie nigdy by tak naprawdę nie zaczął żyć, gdyby na zawsze pozostał w tym swoim ,,bezpiecznym" bunkrze.

- To... ma sens.

- No jasne. A wiesz, jeśli już komuś mam tego brata oddać w opiekę, to niech to będzie ktoś, kogo całkiem lubię. - Zakończyła wypowiedź zadziornym uśmiechem.

- ,,Całkiem"? - parsknąłem. - Cóż, chyba muszę się tym na razie zadowolić.

Zakryła usta dłonią, rozbawiona.

- Naprawdę już muszę iść. - Wstała, zabierając torebkę z podłogi. - Ale dziękuję za rozmowę, Deidara. I trzymam kciuki.

- To... to ja ci dziękuję! - zapewniłem, również się podnosząc. W głowie mi wirowało od natłoku myśli.

- Nie masz oporów przed przytulasem na dowidzenia?

Zamrugałem, nieco zaskoczony. Nieczęsto słyszałem to pytanie od ślicznych, starszych ode mnie dziewczyn, więc zabrakło mi słów. Pokręciłem więc tylko przecząco głową, pozwalając, by studentka zamknęła mnie w krótkim, przyjacielskim uścisku. Pachniała kwiatowymi perfumami i papierem.

- Możesz tu zostać i się pouczyć, jeśli chcesz. Legitymacje studenckie są sprawdzane tylko przy wejściu. - Poinformowała.

- Jasne. Jeszcze raz dziękuję - zapewniłem.

Posłała mi przez ramię ostatni uśmiech, po czym zniknęła za rogiem. A ja zostałem sam z własnymi myślami, mocno bijącym sercem i zapachem książek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro