Lekcja 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szybkość reakcji chemicznej zależy od kilku czynników. Jednym z nich jest stężenie substratów – im większa będzie ilość dodawanych do siebie substancji, tym większa szansa, że ich cząsteczki się ze sobą zderzą i przereagują. Gdy zachodzi przemiana substratów w produkty, z upływem czasu w probówce z tymi odczynnikami zmniejsza się ilość tych pierwszych, a rośnie drugich. Dlatego też szybkość reakcji jest najszybsza na samym jej początku – gdy stężenie zmieszanych przez nas substancji jest największe.

Taka była teoria. W praktyce często odnosiłem niezgodne z nią wrażenie, że reakcja ,,się rozkręca", nabiera szybkości wraz z upływem czasu. Kiedyś uraczyłem Sasoriego tym poglądem – wyjaśnił, że może to tak wyglądać, jeśli nie wymieszamy reagentów. Dzięki dyfuzji będą się one ,,same" mieszać, lecz potrzebna im będzie na to większa ilość czasu i w efekcie drobiny będą się najczęściej zderzać nie na samym początku reakcji, lecz po chwili, gdy substraty będą najlepiej ze sobą połączone.

Czemu to ten fragment akasunowego wykładu przeszedł mi akurat przez myśli? Cóż. Jeśli chodziło o panującą w przedpokoju atmosferę, nieodparcie kojarzyła mi się z niewymieszaną zawartością probówki. Dyskomfort zderzał się z molekułami ciszy, a powstający produkt powoli lecz uparcie wypełniał powietrze, sprawiając, że coraz ciężej było nim oddychać. Stan ten pogarszał się z każdą sekundą, którą mój korepetytor przeznaczał na zdejmowanie płaszcza i butów. Gdy jego stężenie osiągnęło poziom nieznośny, przełknąłem nerwowo ślinę.

- Pójdę po kawę. Zaczekasz tam gdzie zawsze?

W odpowiedzi dostałem tylko skiniecie głową. Najwyraźniej ściąganie buta było dla Sasoriego bardziej interesującym zajęciem niż nasza wybrakowana wymiana zdań.

Gdy chwilę później dołączyłem do mojego korepetytora w pokoju, już towarzyszyły mi dwa parujące kubki kofeinowego eliksiru produktywności.

Napięcie między nami narastało jeszcze tylko przez krótką chwilę, póki Akasuna nie przerwał niekomfortowej ciszy chrząknięciem.

- No właśnie. Nie podoba mi się ta dziwna atmosfera.

Mnie również się nie podobała, ale nie wiedziałem, co zrobić, by to zmienić. Po prostu przygryzłem policzek od środka, przysuwając sobie bliżej kubek z kawą. Była gorąca, ale i tak objąłem ją dłońmi; nie wiedziałem, co lepszego mógłbym z nimi zrobić.

Zazwyczaj ciężko mi było odwrócić wzrok od Sasoriego. Lubiłem wyłapywać każdy element jego aparycji, czy były to rzeczy neutralne, jak cienie na policzkach rzucane przez okulary, czy piękne jak promienie światła, zmieniające jego tęczówki w jeziora płynnego złota, czy też martwiące, jak chociażby opuchnięte dolne powieki, zdradzające usilnie ukrywane przez niego przemęczenie i niedobór snu. Dziś jednak było inaczej. Powierzchnia kawy, na której mleko wciąż nie do końca wymieszało się z ciemnym naparem była znacznie bardziej fascynująca. Bez słowa więc obserwowałem zachodzacą w kubku dyfuzję, czekając na jego kolejny krok.

- Tak podejrzewałem, że dzisiejsze zajęcia zaczną się chwilę później. - Ton jego głosu był zaskakująco spokojny. - Chyba oboje mamy świadomość tego, że chciałbym... nie, że my razem powinniśmy ustalić pewne rzeczy, zanim kontynuujemy naszą współpracę.

Skinąłem łbem, wkładając masę wysiłku w to, by unieść wzrok.

O dziwo, spojrzenie Sasoriego, chociaż niewątpliwie padało spod zmarszczonych brwi, nie było pełne złości, czy zawodu. Bardziej bym określił to lekkim niezadowoleniem i może nawet... skruchą?

- Rozmawiałeś z Konan, prawda? – spytał student, kompletnie mnie zaskakując tym pytaniem.

Zastukałem palcami o gorącą ceramikę.

- Skąd wiesz? Mówiła ci?

- Nie. Ale się domyśliłem. Co innego by ją zmotywowało do przyjechania pod mój dom i dręczenia do czasu, aż nie przyznam jej racji? Bogowie, ta kobieta jest jest nie do pokonania jeśli się przy czymś uprze. – Przewrócił oczami, jak to miał w zwyczaju gdy mówił o osobach upierdliwych, a jednak z jakiegoś powodu przebywających w jego otoczeniu. Byłem gotów się założyć, że opowiadając o mnie, też wykonywał ten gest.

- Ale... cóż, w jednym chyba miała rację. – Student skrzywił się, jakby wypowiadane słowa miały kwaśny smak. - Nie powinienem był tak agresywnie zareagować na poprzednich zajęciach.

Wytrzeszczyłem na niego oczy. Spodziewałem się naprawdę wielu rzeczy, ale nie przyznania się do błędu. Nie od niego. Nie Sasoriego Akasuny.

Konan jest naprawdę jakimś boskim wcieleniem – przemknęło mi przez myśl.

Student upił swojej kawy i skrzywił się jeszcze bardziej. Łatwo było się domyślić, że napój był jeszcze stanowczo zbyt gorący, by używać go jako mechanizm do radzenia sobie z napiętą sytuacją. Znów zapadła chwila ciszy, w czasie której Akasuna zapewne przeklinał w myślach, a ja starałem się przyswoić fakt, że w ogóle wcześniejsze słowa przeszły mu przez te poparzone wargi.

Byłem ciekaw, czy w takim razie pociągnie ten cud dalej i mnie przeprosi.

Mijały sekundy, a Sasori nie kontynuował wypowiedzi. Sądząc jednak po tym, ile wysiłku musiała go kosztować sama ta deklaracja uznałem, że to na razie chyba musi mi wystarczyć. Zwłaszcza, że zdawał się mówić szczerze.

Westchnąłem lekko. Czy mogłem uznać to za jakiś progres? Jego wyjście z perfekcjonistycznej skorupy? Czy to za prędko by dochodzić do takich wniosków?

Znów uniosłem wzrok. Akasuna wyglądał jakby chciał, bym się wypowiedział. Ponieważ tego nie zrobiłem, zmarszczył brwi i kontynuował.

- Forma przekazu nie była najlepsza, ale podtrzymuję moje wcześniejsze zdanie. - Złożył ramiona na piersi i chyba specjalnie się postarał, by jego głos był odarty z jakichkolwiek emocji. I faktycznie, brzmiał jakby stwierdzał najoczywistsze na świcie fakty. - Wychodzenie poza relację korepetytor-uczeń odbije się negatywnie na naszej współpracy, której celem, jak przypomnę, jest jak najlepsze przygotowanie cię do egzaminu kwalifikacyjnego na studia.

- Wiesz... tak naprawdę to nie sądzę, by obdzieranie naszych interakcji ze wszelkich emocji odbiło się na czymkolwiek negatywnie... - zacząłem ostrożnie. Sasori ostrożny nie był: skwitował moje słowa prychnieciem.

- Ach tak? Wiesz, ja chcę, byś się na naszych zajęciach skupiał na materiale, nie na mnie. I co to za spojrzenie? Myślisz, że nie mam mózgu? A może oczu i nie widziałem, że to bynajmniej nie rodzaje tkanek łącznych ci w głowie?

Miał rację, ale powiedzenie tego na głos i to jeszcze tak wprost sprawiło, że mój mózg się zagotował. Niemalże podniosłem się z krzesła, czując, jak policzki zaczynają mi płonąć rumieńcem wstydu.

- Czy... trochę nie przesadzasz? - wydusiłem.

- Mam nadzieję, że przesadzam. - Oznajmił. - Tak czy inaczej, przestań, z łaski swojej. Bo mnie też ciężko jest zachować profesjonalizm, gdy wlepiasz się we mnie tymi szafirowymi gałami.

Nie miałem pojęcia, o co mu chodziło, jednak ton, którym wypowiedział te słowa działał na mnie jak płachta na byka. Czego w zasadzie on oczekiwał?!

- To co, mam się w ogóle na ciebie nie patrzeć?

- Nie. Wiesz o co mi chodzi.

- No niespecjalnie.

- Mam nadzieję, że tylko udajesz aż tak głupiego. Naprawdę mam ci wszystko przeliterowywać, by te twoje nieliczne neurony były w stanie przetworzyć daną informację? - Przewrócił oczami. Z każdym słowem jego udawana neutralność z początku rozmowy coraz bardziej ustępowała irytacji.

- Poproszę jaśnie pana, bo moje nieliczne neurony chyba faktycznie nie nadążają. - Nie byłem więc dłużny i nawet nie próbowałem zachować spokoju.

- Do cholery, Deidara. Czasem się na mnie gapisz, jakbyś niczego piękniejszego w życiu nie widział.

- Haaah?! – wyrwało mi się.

Nie wierzyłem, serio nie wierzyłem, że Sasori naprawdę to powiedział. Sam wyglądał zresztą na tak samo oburzonego i zażenowanego tymi słowami.

- No właśnie! – Złożył ramiona na piersi, obruszony. – To kompletny absurd. Przestań tak robić, z łaski swojej.

Potrzebowałem chwili by w ogóle odzyskać umiejętność mowy.

- Teraz to serio przesadzasz! – Nie wierzyłem, że w ogóle prowadzimy tę dyskusję. – Aż tak zajebisty nie jesteś. No, ale jeśli to taka obraza majestatu mości ekscelencji, że utrzymuję z ekscelencją kontakt wzrokowy w czasie rozmowy, to zaprzestanę mego karygodnego zachowania.

Otrzymałem tylko skrzywiony półuśmiech i przewrócenie oczami.

- Nazywaj to jak chcesz. Ważne, byś przestał tak robić.

- Oj, teraz już nie musisz się martwić o moje ,,gapienie się". Gwarantuję.

Wcale nie byłem pewien, czy jestem w stanie to zagwarantować, ale w tamtej chwili tak mi podniósł ciśnienie, że niezbyt się zastanawiałem nad swoimi słowami.

- Fantastycznie. – Akasuna wydawał się usatysfakcjonowany tą odpowiedzą. – Widzisz, jeśli byś zmienił nastawienie, to generalnie łatwo by nam było przywrócić absolutną platoniczność tych spotkań.

- ,,Zmienił nastawienie"?! I co, niby jak to by miało wymazać fakt, że po prostu mi się podobasz?

Sasori zamarł. Ja również.

Nie spodziewałem się, że te słowa z taką łatwością opuszczą moje usta. On chyba też. Bo nawet jeśli oboje o tym wiedzieliśmy, to namacalne poczucie jak tych parę sylab unosi się w powietrzu było czymś zupełnie innym.

Przełknąłem głośno ślinę. Ledwo przeszła przez zaciśnięte gardło, tak samo jak kolejne moje słowa.

- To znaczy... wiesz. Po prostu fizycznie. Nic specjalnego. Jesteś dość atrakcyjny, to wszystko.

Nie miałem odwagi na niego spojrzeć. Byłem ciekaw, czy teraz wytknie mi, że przed chwilą nazwałem go ,,nie aż tak zajebistym", wkurzy się, wyzwie, czy zrobi jeszcze coś innego. Oczywiście, jak zwykle postanowił mnie zaskoczyć.

- Cóż, trochę kamień z serca.

Uniosłem wzrok, nie wierząc własnym uszom.

- Że co?

- Tak się mówi. Kamień z serca. - Okrasił tę wypowiedź sporą dozą ironii, lecz ku memu dogłębnemu zaskoczeniu, zdawał się uspokojony moimi słowami. - Cóż, skoro to kwestia tylko mojego wyglądu, to sprawa jest prawie rozwiązana.

- Co? - wyrwało mi się. Niby z której strony była rozwiązana?

- Łatwiej się pozbierać po odmowie od kogoś, kto po prostu jest w twoim typie, niż jakiejś ogromnej życiowej miłości. - Rozwinął, widząc moją zdezorientowaną minę. Wyjaśnienia dodatkowo ubarwił lekkim wzruszeniem ramion. - Znaczy, nie podejrzewałem tej drugiej. Chyba nawet ty nie jesteś aż tak odklejony od rzeczywistości, by lubić mnie za moją osobowość.

Z jednej strony przyznałbym mu rację. Wszystkie jego wredne komentarze i ironiczne docinki, niezrozumiałe, chaotyczne zachowania i reakcje sprawiały, że był zdecydowanie trudnym indywiduum. Z drugiej jednak strony jego bezpośrednie stwierdzenie tego faktu kompletnie wybiło mnie z rytmu.

- To zresztą i tak tylko kolejny argument za tym, byś łaskawie porzucił jakiekolwiek nadzieje. Głębsza relacja w naszej sytuacji z przyczyn oczywistych i tak nie ma najmniejszego sensu.

Zacisnąłem wargi.

To nie tak, że się z nim nie zgadzałem. Po prostu niezbyt wierzyłem, że serio o tym rozmawiamy. I że tak łatwo przychodziło mu mówienie o tych rzeczach, jakby w ogóle nie przykładał wagi do tego, jak ja mogę się czuć. Czy może bardziej nie rozumiał, że dla mnie może nie być tak łatwo po prostu zignorować to zainteresowanie, którym chcąc nie chcąc go darzyłem.

Nie wiedząc co do końca powiedzieć, postanowiłem trochę go podrażnić.

- Okay. Może i masz trochę racji, ale ciekawi mnie, co co na przykład według ciebie jest tymi oczywistymi przyczynami.

- Chociażby fakt, że jestem sporo starszy.

Uniosłem brwi.

- Niecałe sześć lat to nie aż taka tragedia. A wyglądasz, jakbyś był starszy maks rok.

- Co - Sasori zabrzmiał, jakby się zakrztusił. - Że co proszę? – Moje słowa chyba go dogłębnie zszokowały. - ,,Maks rok"?!

- No dobra, może z tymi podkrążonymi oczami to dwa. To temat na inną dyskusję, ale postarza cię to chroniczne zmęczenie, wiesz? - oznajmiłem, zresztą zgodnie z prawdą.

Student zamrugał, najwyraźniej wciąż oburzony. Widziałem, że próbuje ubrać swoje myśli w słowa, co pewnie nie było łatwe przy kotłujących mu się w głowie  negatywnych określeniach na mnie i moją bezczelność. Ostatecznie zdecydował się jedynie na:

- Niby miałem świadomość tego, że wyglądam młodo, ale ty jak zwykle łamiesz wszystkie granice. - Pokręcił głową, ewidentnie wciąż nie wierząc we właśnie usłyszane słowa. - No ale skoro dla ciebie wyglądam jak licealista, to chyba dobrze, że podkrążone oczy dodają mi lat, nie?

- No nie wiem. Wolałbym, byś się nie przepracowywał. - Przed oczami stanęła mi scena z autobusu, lecz oczywiście o niej nie wspomniałem. - W każdym razie to całkiem zabawne, że twoim pierwszym argumentem przeciw był wiek, a nie na przykład... płeć, chociażby.

- Cóż, jestem wystarczająco światłym człowiekiem, by wiedzieć o istnieniu homoseksualizmu. - Liczyłem na to, że mój argument wybije go z rytmu, lecz niestety tego nie zrobił. Sasori sprawnie odbił piłeczkę. - Chociaż właśnie, to pytanie raczej do ciebie. Czy tobie na przyklad nie przeszło przez myśl, że ja mogę mieć inne preferencje?

Przed oczami stanął mi widok z okna hotelu, w którym odbywał się sylwester. Wspomnienie stłumionego odgłosu fajerwerków i jego głosu w słuchawce telefonu wciąż było tak żywe w mojej pamięci, jakby wydarzyło się wczoraj.

Nie. Nie wierzyłem w to, że Sasori miał preferencje wykluczające wszystkich osobników płci męskiej. A od sytuacji gdzie zgarnął mnie z zalanego deszczem chodnika nie miałem też wątpliwości, że oboje doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z poprawnie działającego chromosomu Y w moim genomie.

- No, chyba że według ciebie wyglądam nie tylko na licealistę, ale i na geja.

Parsknąłem śmiechem. Czy to był żart z jego strony?

- Nie no, po prostu-

- Cholera, gdybyś powiedział że ,,tak", to serio nie wiem, jak by się ta rozmowa dla ciebie skończyła – przyznał Sasori, którego chyba też zaczynał bawić absurd tej dyskusji. - No dobrze. To oczywiście był element humorystyczny, a wracając do konkretów: rozumiem, że wyjaśniliśmy sobie tę sprawę?

- Tego, że mam magicznym sposobem kliknąć guzik w mózgu i wyłączyć swoje zainteresowanie twoją osobą?

- Dokładnie tak.

Tym razem to ja przewróciłem oczami.

- Serio nie rozumiem czemu uważasz, że jest to takie proste.

- Potrzebujesz jeszcze jakiś argumentów z mojej strony? Mogę być na przykład wredniejszy. Zapewniam, że nie odblokowałeś jeszcze nawet połowy moich zdolności w tym aspekcie.

- Nie, dziękuję. Obcowanie z tobą na codzień jest wystarczającym wyzwaniem. - Z łatwością się dostosowałem do jego żartobliwego tonu.

- Wiele cię omija. No ale dobrze. W takim razie byłby wdzięczny, gdybyś dla odmiany spojrzał na coś przez pryzmat nie emocji tylko rozsądku. Wtedy nawet te twoje zmaltretowane etanolem neurony powinny być w stanie zauważyć, jak dużo elementów układanki zwyczajnie do siebie nie pasuje. - Jego ton nabrał nieco poważniejszego brzmienia, lecz wciąż kryły się w nim resztki żartobliwości. - No, zastanów się. Pomyśl o tym, jakiego byś chciał związku, ty, chłop który według cyferek w akcie urodzenia jeszcze nawet nie powinien tych biednych neuronów wódą maltretować. A potem dodaj do tego mnie. Jaką niby relację możemy stworzyć, jeśli nie mam ci do zaoferowania nic ponad ten ,,niezajebisty" wygląd i wiedzę przygotowującą na studia? A nie sądzę, byś to tego od romansów oczekiwał.

Nie odpowiedziałem, więc kontynuował:

- Zresztą, to wszystko i tak jest nieistotne. Skoro oboje nic do siebie nie mamy, to kontynuujmy naszą relację w tej czysto transakcjonalnej formie, bez utrudniających emocji.

- ,,Transakcjonalna" relacja? No nie wiem - wyrwało mi się. - Jakoś wtedy, gdy zgarnąłeś mnie z ulicy, nie oczekiwałeś niczego w zamian.

- Miałem cię zostawić na deszczu? I stracić ucznia, czyli jakby nie patrzeć, źródło zarobku? - Chociaż mój ton był dość prowokujący, Sasori nie stracił nieco rozbawionego wyrazu twarzy. - Chociaż masz rację. Wykazałem jakiś ludzki odruch pomocy bliźniemu w potrzebie. Bardzo nie w moim stylu. Następnym razem zostawię cię ućpanego na ulicy. Czy może wolisz, bym zadzwonił do twojej matki?

Zagryzłem zęby. Argument z matką był mocny, ale oczywiście, nie mogłem mu tak o tego przyznać.

- To żaden argument, Sasori. A tamten telefon w Nowy Rok? Też był tylko ,,transakcyjny"? Zresztą Konan mi mówiła-

Że to kłamstwo, że spotkaliśmy się po raz pierwszy we wrześniu.

- Konan tak naprawdę nie miała pojęcia, w jaką sprawę się miesza.

Zamarłem.

Jego głos nagle stał się zimny. Całe rozbawienie uleciało z niego w ułamku sekundy, kompletnie wybijając mnie z rytmu.

Nie spodziewałem się tego, że słowa złotookiej studentki są dla niego aż tak drażniące. Czy może chodziło o wspomnienie Sylwestra?

Lecz zanim zdążyłem to przeanalizować, wszystkie moje myśli się rozpłynęły. Wszystkie poza jedną.

- Sasori.

- Co ty... ej, co wyprawiasz? - Cofnął się gwałtownie, umykając przed moimi dłońmi. - Zgłupiałeś do reszty?

- Nie ale - obejrzałem się wokół siebie, szukając wzrokiem jakiś chusteczek. - Czekaj, zaraz ci coś znajdę.

- O czym ty gadasz? - Gdy poruszył wargami wypowiadając to pytanie, zbierająca się pod jego nosem kropla krwi spłynęła w dół, zostawiając po sobie czerwoną stróżkę. Akasuna ze skonfundowaną miną starł ją kciukiem, po czym przyjrzał się pozostawionemu na opuszce przez posokę śladowi.

Widząc z jaką prędkością pod jego nosem zbiera się kolejna porcja krwi, uznałem, że nie ma co czekać, aż Sasori otrząśnie się z zaskoczenia. Wstałem, mając zamiar udać się do łazienki po papier. Mój korepetytor najwyraźniej jednak wpadł na ten sam pomysł, bo zaklął cicho, po czym również gwałtownie wstał. A przynajmniej spróbował; w połowie ruchu chwycił się krawędzi biurka i ponownie ciężko opadł na siedzisko.

- Ej, wszystko w porządku?! - wyrwało mi się. Nie podobało mi się, jak jego już i tak blada twarz nabrała jeszcze jaśniejszej barwy. - Czekaj, nie wstawaj!

- Przesadzasz - wydusił mężczyzna, pochylając się w przód i zasłaniając nos dłonią, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. - Nic mi nie jest. Zaraz przestanie.

- Ta, jasne. Taki duży prawie-pan-doktor a takie głupoty pierdoli. - Gdyby nie fakt, że był to Sasori, nie na przykład Hidan, chyba za ten tekst dałbym mu przez łeb. - Czekaj, idę po papier.

I zgodnie z tą zapowiedzią poleciałem do kibla. Adrenalina sprawiła, że cała wycieczka zdawała się trwać zaledwie ułamek sekundy. Ułamek sekundy, po którym ponownie nachylałem się nad rudowłosym studentem, podsuwając mu celulozowe ręczniki pod twarz. W odpowiedzi otrzymałem pogardliwe parsknięcie, zupełnie nie pasujące do gorliwości, z którą Sasori przyjął mój dar.

- Chcesz też jakiś zimny okład na kark, czy coś?

- Może jeszcze po karetkę od razu zadzwoń?

Uznałem to za ,,nie".

- I przestań się na mnie tak litościwie gapić. Skupiłbyś się na sobie z łaski swojej, i tak już jesteś dla mnie utrapieniem.

- Wiesz, tak się składa że to nie ja teraz spijam konsekwencje zaniedbywania swojego zdrowia. - Zauważyłem, doskonale mając świadomość tego, że Sasori warczy na mnie, by rozładować swoją irytację i ukryć wstyd. W zasadzie uznałem, że mu to wypomnę. - Swoją drogą, zaczynam zauważać, że jesteś szczególnie wredny głównie wtedy, gdy tracisz kontrolę nad sytuacją.

- Jakże błyskotliwe spostrzeżenie. Może rozważ jednak pójście na psychologię?

- Jestem na to zbyt mało cierpliwy. - Przyznałem zgodnie z prawdą. - Ej, czekaj, nie widzisz, że jeszcze krwawisz? Może pozwól, że twoje ulubione utrapienie da ci drugą chustkę, zanim przefarbujesz sobie koszulę na czerwono?

Skrzywił się, lecz przyjął kolejną porcję ręczników.

Zapadła między nami cisza. Obserwowałem go, przez dłuższą chwilę powstrzymując się od komentarzy. Dopiero gdy zauważyłem, jak czerwień ponownie przesącza się przez biały papier na wylot, nie mogłem dłużej milczeć.

- Teraz już serio, Sasori. Słusznie mnie pouczasz i pilnujesz, ale powinieneś o siebie samego również zadbać.

-Ta? Gdybyś mi ciśnienia nie podnosił, nic by się nie wydarzyło.

- Ach, więc to moja wina? Sasori, ja ci ciśnienie podnoszę przy każdym naszym spotkaniu, a taka sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy. Wiem, że sesja i tak dalej, ale... - urwałem.

- ... Ale co?

Martwię się.

- Jak spadniesz z rowerka, to kto mnie do egzaminów przygotuje?

Student ponownie prychnął, tym razem mniej wściekle. Odsunął na chwilę papier od twarzy, lecz krwotok nie miał jeszcze zamiaru się zatrzymać. Znów spróbował wstać, więc odruchowo profilaktycznie wysunąłem ręce w jego stronę.

- Do cholery, Deidara, pękło mi naczynko w śluzówce nosa a nie tętniak aorty - warknął, odtrącając moje ramię i samemu kierując się w stronę łazienki. Mimo wszystko podążyłem za nim. Stanąłem w wejściu do pomieszczenia, dając mu odrobinę przestrzeni. Student pochylił się nad umywalką, obserwując ostatnie krople, kapiące na biały konglomerat. Patrzyłem na odbicie rudej czupryny w lustrze, zagryzając wargi, by powstrzymać się od dalszych komentarzy.

Jakże głupi byłem, że mimo tych wszystkich kłótni, mimo dyskusji sprzed dosłownie chwili o tym, jak cholernie do siebie nie pasujemy, wciąż moje serducho było boleśnie ściśnięte gdy widziałem go pochylonego nad tym zlewem.

Bo to nawet nie chodziło o sam krwotok. Chodziło o to, że oboje wiedzieliśmy, że student po prostu bierze na siebie za dużo, a z racji perfekcjonizmu i przekonania o własnej niezniszczalności się do tego nie przyzna. A ja, patrząc na niego zwyczajnie czułem żal o to, że nie ważne co zrobię, zapewne nie dam rady go przekonać do tego, że nie trzeba być idealnym. Że czasem można odpuścić i świat się nie skończy.

Nie spodziewałem się, że to on przerwie ciszę.

- Deidara, wracając do poprzedniego tematu. - Zaczął, unosząc wzrok. Nasze spojrzenia spotkały się w tafli lustra. - To o czym wspomniała Konan nie ma głębszego dna. Po prostu znałem się z twoją matką i to dlatego poprosiła akurat mnie o to, bym pomógł ci w nauce. Nie rozgrzebuj tej sprawy.

Miałem przeczucie, że jest to w najlepszym wypadku półprawda. Biorąc jednak pod uwagę sytuację, nie chciałem go bardziej denerwować.

- Okay. Nie będę. Czy... mogę tylko spytać skąd się znaliście z moją matką?

- Ciekawski i niecierpliwy jak zwykle - westchnął Akasuna, równocześnie przykładając palec do nosa i upewniając się, że krwawienie ustało. - To historia długa, a niespecjalnie istotna. Zostawmy ją sobie na inną okazję.

- Okay.

Student ponownie się pochylił, nabierając wody w dłonie i przemywając twarz. Podszedłem i w międzyczasie wyrzuciłem zakrwawioną celulozę. Wyciągnąłem mu czysty ręcznik z szafki i wcisnąłem w rękę, gdy na oślep sięgnął po papierowe ręczniki. Widziałem, jak wąskie wargi rozwierają się w lekkim zaskoczeniu.

- Co, jeśli zabrudzę?

- To się upierze - przewróciłem oczami z rozbawieniem. - Serio, Sasori? Serio? Stan tego ręcznika martwi cię bardziej, niż twoje zdrowie.

Student przyjął tkaninę bez kolejnych komentarzy. Gdy już był w stanie otworzyć oczy najpierw zmierzył wzrokiem samego siebie, później zlew, zapewne w obu przypadkach upewniając się, że nigdzie nie zostały resztki krwi, a dopiero potem uznał, że ja również zasługuję na odrobinę uwagi. Orzechowe oczy prześlizgnęły się po mojej opartej biodrem o szafkę sylwetce. Uniosłem pytająco brew.

- Dzięki za wyrozumiałość - wydusił z siebie wreszcie rudowłosy, odwracając wzrok. Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu.

- Nie ma sprawy.

- Możemy wracać i zacząć zajęcia.

- Jesteś pewien? Wolę moje notatki w stanie niezakrwawionym.

- Nie denerwuj mnie, to nie będą. - Akasuna rozejrzał się po łazience, ewidentnie zastanawiając się, co zrobić z otrzymanym ręcznikiem.

- Zostaw gdziekolwiek, potem sprzątnę - podpowiedziałem, ruszając w stronę swojego pokoju. Kątem oka kontrolowałem, czy idącemu za mną studentowi przypadkiem znów się nie uginają nogi pod jego własnym ciężarem.

- No dobra. Wybacz przerwę na trudności techniczne. Możemy przejść do powodu dzisiejszego spotkania. - Zapowiedział, gdy oboje ponownie zajęliśmy nasze miejsca przy biurku. Wyciągnął tę swoją legendarną teczkę z papierami, a mojej uwadze nie umknęło, że schylił się ostrożnie i jakby kilkakrotnie razy wolniej. - Sprawdziłem ci plik zadań jeszcze z zeszłego roku kalendarzowego. Miałem ci oddać na poprzednich zajęciach, ale żeśmy się... posprzeczali.

Podsunąłem się krzesłem do biurka, na którym Sasori położył pokreślone kserówki. Jego smukły palec wskazujący stuknął w papier, wskazując na jedno z pytań. Rudowłosy chłopak dał mi chwilę bym się zaznajomił z jego treścią, samemu sięgając po kawę. I chociaż napój zdążył już wystygnąć, Akasuna zawahał się przed upiciem łyka.

- Może jednak... pójdę sobie nalać wody. Nie potrzebuję większej stymulacji układu współczulnego - westchnął.

- Zostań. Ja ci przyniosę.

- Nie jestem niepełnosprawny-

- Sasori. - Wstałem, zdecydowanym tonem dodając: - Zostań.

Mruknął pod nosem coś niecenzuralnego, ale się tym nie przejąłem.

Zgodnie z zapowiedzią udałem się do kuchni. Po namyśle do szklanki z wodą dorzuciłem kilka kostek lodu i cytrynę; dopiero z tak przygotowanym ,,drinkiem" wróciłem do pokoju. Zanim jednak usiadłem przy stole, zgarnąłem z jednej z szafek ładnie opakowane pudełko.

To właśnie to pudełko przykuło uwagę Akasuny. Głównie dlatego, że mu je wręczyłem.

- Prezent na święta. - Wyjaśniłem, widząc jego pytające spojrzenie. - To... też rzecz, której nie udało mi się zrobić na poprzednich zajęciach, bo się ,,posprzeczaliśmy".

- Cholera, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że-

- ,,Nie musiałem"? Ta. - Złożyłem dłonie na piersi. - Wiem, ale chciałem. Chociaż obecne okoliczności są niesamowicie niesprzyjające dawaniu ci czegoś, co będzie pielęgnować twoje uzależnienie od kofeiny.

Jego oczy rozszerzyły się w nadziei.

- Czy to kawiarka? - spytał, podważając palcami brzeg opakowania. - Nie, dobra, może otworzę w domu.

- Kawiarka. - Potwierdziłem. - Wiem, że nie masz.

- Nie mam, w istocie. - Wydawał się usatysfakcjonowany. - To dobry prezent. Dziękuję.

- Cieszę się. - Uśmiechnąłem się szczerze. Niecodziennie słyszałem, gdy Akasuna używał takich słów. - Możesz to uznać też za prezent... pojednawczy.

- Ach tak. Nie ukrywam, jestem bardzo usatysfakcjonowany naszym powrotem do relacji czysto uczniowsko-nauczycielskiej - przyznał student, ostrożnie odkładając pakunek na bok. - W takim razie, grajmy swoje role. Doceniam ten miły przerywnik, ale wróćmy do roboty. Chcę szybko to z tobą omówić i przejść do kolejnych zagadnień. Przypominam o twoim zbliżajacym się zaliczeniu z chemii.

Miałem przeczucie, że moje serce nie do końca się zgadza z zaproponowanym przez niego modelem relacji. Postanowiłem jednak chwilowo je zignorować i posłusznie skupić uwagę na arkuszu zadań. Cóż, w końcu obecna sytuacja była i tak chyba najlepszym wyjściem.

- No dobra, czemu w otwartym pytaniu piszesz takie bzdury, skoro wcześniej w zamkniętym dotyczącym tego samego zagadnienia dobrze zaznaczyłeś? – Sasori bez problemu wszedł w swoją rolę, ponownie stukając palcem w omawiane zagadnienie. - Dobra, nawet się nie tłumacz. Sprawdźmy, może te neurony nadają się jeszcze do czegoś oprócz wymyślania sposobów na jak najskuteczniejsze wyprowadzenie mnie z równowagi. Zastanów się jeszcze raz i powiedz mi, co tu powinno być.
 
 
 

****
 
 
 

Tak jak każde nasze korki odbywające sie w moim domu zaczynały się rytuałem, w czasie którego Sasori zdejmował szalik, płaszcz i buty, tak i zakończyć musiały się ponownym założeniem wspomnianych części garderoby. Jak zawsze uczestniczyłem w tym procederze opierając się o ścianę i obserwując. Dziś dla odmiany Akasuna postanowił przerwać ciszę, która zazwyczaj nam w tej chwili towarzyszyła.

- Jak już pewnie wiesz, zbliża mi się sesja i przepadną nam dwa spotkania. - Jego długie palce sprawnie zawiązały sznurówkę w kokardkę. - W czasie, w którym będziesz mieć ten test z chemii. Jeśli się dobrze skupisz na następnej lekcji powinniśmy się idealnie wyrobić z przygotowaniami. Znasz już całą teorię, musisz tylko nabrać wprawy i szybkości...

Przed oczami pojawiła mi się scena sprzed mniej niż dwóch godzin, gdy w lustrzanym odbiciu widziałem kapiącą z jego lekko piegowatego nosa krew. Był to dla mnie wystarczający argument za tym, by dostosować zaproponowany przez studenta plan do zaistniałej sytuacji.

- Nie, Sasori. - Starałem się brzmieć na tyle pewnie siebie, by nie mógł się sprzeciwić. - Przecież wiesz, że naprawdę rozumiem ten dział. Mam też odpowiedzi do zadań na końcu zbioru. Mogę ćwiczyć samemu. - Zapewniłem.

- To znaczy?

- To znaczy, że wolę się przygotować samemu. A spotkać jak już będziesz po sesji.

Akasuna wstał, po czym przeczesał rude włosy, zostawiając je w większym nieładzie, niż były przed tym ruchem. Ewidentnie rozważał za i przeciw.

- No dobra. - Ku mojemu zaskoczeniu, przystał na tę propozycję bez dalszego namawiania. - Ale jeśli byś natrafił na jakiś problem, śmiało dzwoń. Nawet jeśli miałaby być to pierdoła, wolę byś tę pierdołę walnął przede mną, niż na arkuszu testowym.

- Jasne - uśmiechnąłem się. - Nie odpuściłbyś sobie okazji do swojej ulubionej formy komunikacji, jaką jest opierdol, co?

Na szczęście wyczuł, że żartuję. Chyba nawet drgnął mu kącik ust, ale nie byłem pewien przez szalik, zasłaniający mu brodę.

- Cóż, sądząc po tym jak często gadasz te głupoty, nie mogę odeprzeć myśli, że ty te ,,opierdole" po prostu lubisz.

- Wiem, że sprawiają ci dużo radości. Okrutnym z mojej strony byłoby ci odbierać szansę do tej rozrywki.

- Bezczelny. Jak zwykle. - Akasuna uznał, że te słowa wystarczą jako pożegnanie.

- Taki już mój urok. Do zobaczenia, Sasori. Powodzenia na sesji.

Dbaj o siebie - chciałem dodać, ale z jakiegoś powodu nie dałem rady tego zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro