Lekcja 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Zdrowie jubilatów!

- Zdrowie!

Stukot kufli wypełnił pomieszczenie, a ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Samemu również uniosłem naczynie do ust, pozwalając by nieco gorzkawe piwo odrobinę przelało się przez ich uniesione kąciki. Czyjś męski okrzyk rozbrzmiał w moich uszach, zachęcając:

- Zeruj, Deidara!

- Zeruuuuj! - zawtórowały mu liczne głosy, a ja ochoczo zastosowałem się do sugestii.

Gdy uniosłem do góry pusty kufel, ocierając wargi z resztek płynu, otrzymałem gromkie oklaski i wiwaty.

- Puśćcie muzykę! - zawołał ktoś i po chwili z głośników poleciał nieznany mi skoczny utwór.

Czyjeś ciężkie ramię zgniotło mi barki, a ja nawet nie musiałem obracać głowy by rozpoznać właściciela.

- Wypijmy za najlepsze urodziny najlepszego kumpla! - zawył Hidan, trzęsąc łbem z ekscytacji. - Dziewiętnastka jest tylko raz!

Podobny tekst zawsze padał na każdych moich urodzinach, ze zmienianą tylko liczbą lat. Przewrociłem oczami z uśmiechem.

- Dzięki wszystkim za przybycie! - zawołałem, spoglądając po znajomych i nieznajonych twarzach zgromadzonych przy stole. - Kazuo! Ty i twoja rodzina jesteście niezastąpieni!

Drugi jubilat uniósł w górę swój, jeszcze częściowo pełen kufel.

- Jesteście u siebie! - poinformował z uśmiechem zgromadzoną przy długim stole ekipę. - Smacznego!

- Dzięki za posiłek! - zawtórowały mu liczne głosy, po czym rozpoczęła się uczta.

Musiałem przyznać, że cała impreza wyszła rewelacyjnie. Niesamowitym fartem, bo nie spodziewałem się, że Kazuo rzeczywiście da radę przekonać swoich rodziców by udostępnili mu swoją restaurację na tę okazję. A tym bardziej, że pozwolą nam mieć alkohol, nawet niskoprocentowy. Lokal może i nie był ogromny, ale i nasze grono znajomych nie było niesamowicie pokaźne - pomimo tego że każdy mógł brać osoby towarzyszące, wciąż się mieściliśmy. No, ledwo. Większości osób jednak zdawał się nie przeszkadzać fakt, że dotykali łokciami swoich sąsiadów - a jeśli chodziło o mnie, byłem skłonny stwierdzić, że wręcz nadawało to spotkaniu bardziej otwartej, przyjacielskiej atmosfery.

Nie czekając dłużej, zgarnąłem dla siebie kawałek wołowiny z jednego z grillów do barbeque. Chociaż stół był cały zastawiony smakołykami, znikały one zaskakująco szybko.

- Cieszę się, że wszystko poszło sprawnie - rzucił siedzący obok Kazuo, nakładając sobie na talerz smażonych warzyw, o ile się nie myliłem, pokrytych tempurą. - No i zobacz! Prawie cała klasa się pokazała!

Musiałem mu przyznać rację. W jednym z kątów dostrzegałem nawet zazwyczaj nieśmiałą Kumi, która teraz z lekkimi wypiekami pozwalała swojej osobie towarzyszącej - niesamowicie ślicznej, kasztanowowłosej dziewczynie wsunąć sobie do ust kawałek marchewki. Zaraźliwy śmiech nieznajomej docierał do mnie nawet z drugiego końca stołu.

- Frekwencja dopisała - przyznałem, pakując mięso do ust. - Och, chłopie! To jest czysta ambrozja. Twoi rodzice przeszli samych siebie!

Chłopak roześmiał się, machając dłonią.

- Powiedz im to potem osobiście. Wiesz, że moja mama cię uwielbia.

- Ciężko jej się dziwić! - zażartowałem, przesadnie dramatycznym gestem przeczesując palcami grzywkę. - Właśnie! Nic nie mówiłeś o tym, że planujesz się ściąć. Co to ma być, zdradzasz nasz team długowłosych chłopaków z klasy C?

Mój rówieśnik również sięgnął do swojej czupryny, zanurzając palce w czarnych lokach.

- Sorry, Deidara. Idzie lato, no i chciałem lekkiej odmiany - przyznał. - Mentalnie jednak wciąż należę do teamu, co? Wiesz, w końcu w sumie to główny powód dla którego się poznaliśmy.

- Taa, złączeni wspólną nienawiścią do typa od wf...

- Który zawsze się przywalał właśnie do nas, tylko z powodu fryzury. - To wspomnienie przywołało uśmiech na jego twarz.

- Haha, dokładnie! - potwierdziłem, biorąc kolejnego gryza. - No ale wracając do twoich rodziców - bez ich pomocy nawet by się nie udało tego pożal się Boże dwuprocentowego piwa zorganizować.

- Wiesz, ja poszedłem do szkoły rok później, więc mogę pić legalnie. - Przyznał chłopak, z uśmiechem satysfakcji biorąc haust wspomnianego trunku.

- Dopiero za cztery dni! - poprawiłem go.

- No dobra, za cztery dni. Ale to szczegóły. Ty i większość gości ma z kolei szczęście, że moi rodzice przymknęli na to oko. To znaczy, zaufali że tylko pełnoletni będą pić... naprawdę nie wiem, jak ich przekonałeś. Chyba cię lubią aż za bardzo.

- Chłopaki, sorry, muszę się wjebać! - Siedzący z mojej drugiej strony Hidan z gracją wkurwionego hipopotama wtrącił się w konwersację. - Ale Dei, weź idź pogadać z Suigetsu bo chłop coś od ciebie chce i mi żyć nie daje.

- Wybacz na moment - rzuciłem do Kazuo, który z racji zajętych warzywami ust tylko machnął ręką na znak, że nic się nie stało. Ukradłem jeszcze jeden kawałek mięcha na drogę, po czym ruszyłem w stronę znajomej białej czupryny.

- Deidara!

Jeszcze nie zdążyłem usiąść koło Hozukiego, a ten już z ekscytacją zdążył trzy razy uderzyć w mój bark.

- Ugh, co jest? Po co ta przemoc? - Wcisnąłem się między niego a nieznaną mi czerwonowłosą dziewczynę.

- Słuchaj, nie mówiłeś że się kumplujesz z moim kuzynem!

- Kuzynem? - spytałem, szczerze nie kojarząc o kogo może chodzić.

- Kisame Hoshigaki! - oznajmił chłopak, agresywnie odgryzając kawałek kurczaka. Pod kątem manier niesamowicie przypominał mi Hidana, co może tłumaczyło dlaczego się dogadywali.

- Kisame... och, tak, Kisame! - Kiwnąłem łbem potakująco. - Spotkaliśmy się. A co?

- No, wspominał o tobie! Jesteś już częścią tej jego bandy?

- Bandy...? - Po raz kolejny nie miałem pojęcia, o co może mu chodzić.

- Hej, Deidara! Chodź, chcę cię przedstawić!

Kolejny znajomy głos rozproszył moją uwagę.

- Sorry, chłopie...

- Nieważne! - Suigetsu wpakował resztę udka do ust, nie przejmując się pozostałościami panierki które zostały mu na policzku. - Chciałem tylko powiedzieć że ich zaprosiłem!

- Co? Ach tak, spoko! - potwierdziłem, nie widząc przeszkód by Kisame dołączył do imprezy. - Czekaj, zaraz wrócę - rzuciłem, po czym podjąłem próbę przeciśnięcia się do Kurotsuchi, która wcześniej mnie zawołała.

Musiałem przyznać, że ludzie się łatwo zintegrowali. Przez to, że aż dwa lata byliśmy z Kazuo w jednej klasie, mimo zmian ich składu każdy kogoś przynajmniej kojarzył. No i łatwo zawierało się nowe znajomości przy świetnym żarciu, piwku i muzyce. Część osób zdążyła wstać od stołu, więc w miarę omijania ludzi z każdym wymieniałem kilka słów, czy się witając, czy przedstawiając, czy rzucając żartem, pasującym do konwersacji. Nieduża ilość słabego alkoholu robiła ze mnie duszę towarzystwa, co idealnie się sprawdzało w tych okolicznościach.

Poznając Temari i Kankuro, zaproszonych przez moją kuzynkę gości, musiałem przyznać, że ekipa robiła się coraz lepsza. Temari, niesamowicie pewna siebie blondynka wprawnie otworzyła dla mnie jedną ze stojących na stole butelek, bym mógł wznieść toast za nową znajomość.

- Swoją drogą, sam mam urodziny za dziesięć dni - oznajmił jej brat, wyciągając telefon. - Musimy się zgadać. Jeśli chcesz przyjść, oczywiście.

- Jasne, czemu nie? - potwierdziłem ochoczo. Fioletowe kreski na oczach Kankurou utworzyły półkola gdy chłopak zmrużył oczy w uśmiechu.

- Może będziesz mieć szansę poznać naszego młodszego brata, Gaarę - rzuciła Temari, kradnąc kawałek wołowiny z talerza niekoniecznie zachwyconej tym faktem Kuro. - Nie ma go tu dziś z nami. Nie przepada za obcymi ludźmi i dużymi imprezami, ale to dobry chłopak. Przyjaciel Naruto, którego kojarzysz.

Zaśmiałem się lekko.

- Ciężko go nie kojarzyć. To typ który się przyjaźni ze wszystkimi.

- Ale z tobą chyba tak średnio, co? Słyszałem, że potłukłeś się z jego kumplem, Sasuke - wtrącił Kankuro, z jakiegoś powodu niesamowicie podekscytowany tym tematem.

- Daj spokój, to tylko plotki - rzuciła siostra brązowowłosego, poprawiając swoje bezpalcowe rękawiczki z czarnej siatki.

Westchnąłem lekko, przywołując to nieco... irytujące wspomnienie.

- Nie nazwałbym tego pełnowymiarową bójką, ale... cóż, nie jestem w najlepszej relacji z żadnym z rodzeństwa Uchicha - przyznałem, krzywiąc się na samo nazwisko. - To dłuższa historia.

- Zbiłeś mu dupsko na tyle, że nie pojawiał się w szkole przez kilka dni. - Wyszczerzył się nowo poznany chłopak, nie łapiąc sugestii.

Jego siostra ją za to wyłapała bez problemu i zdzieliła szatyna w plecy. Czasem się cieszyłem, że nie mam rodzeństwa.

- W każdym razie - rzuciła. - Twoja reputacja cię wyprzedza, Deidara. Dobrze cię wreszcie spotkać osobiście.

- Wzajemnie.

Zanim zdążyłem dodać coś więcej, zobaczyłem siwego goryla, przeciskającego się przez tłum. Nie trzeba było być geniuszem by zgadnąć, że to ja jestem celem Hidana, więc postanowiłem oszczędzić nowo poznanemu rodzeństwu interakcji z moim najlepszym kumplem.

- Przepraszam was na chwilę, pewien przygłup niechybnie umrze, jeśli nie zaszczycę go swoją obecnością - wyjaśniłem, wskazując kciukiem na wspomnianego przygłupa.

- Jasne. Idź gospodarzować, my nigdzie nie uciekamy. - Kurotsuchi ewidentnie korzystała z tego, że zawartość jej talerza chwilowo nie jest kradziona i wydawała się bardziej zajęta jedzeniem niż nami.

Skinąłem więc łbem nowo poznanym znajomym i ruszyłem do konfrontacji z siwusem. A była to konfrontacja potężna, bo chłopak najpierw zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku a potem niemalże zawlókł do części stołu zdominowanej przez naszych dawnych kumpli z poprzedniej szkoły. I jeszcze zanim zdążył wyjaśnić cel tego porwania, już wiedziałem, co mnie czeka - picie piwa, z każdego dobrego i niedobrego ku temu powodu.

 

 

***

- Kisame?

- We własnej osobie - potwierdził mężczyzna, szczerząc zęby w swym nieco upiornym uśmiechu.

- O chłopie. Jednak przyszedłeś! - zawołałem, zbijając z nim pionę jakbyśmy się znali przynajmniej od lat. - Myślałem, że Suigetsu robi sobie jaja.

- Nie tym razem. Miło cię widzieć w niezdechłym stanie - zażartował. - Chociaż, w tym tempie chyba się do niego doprowadzisz.

- Tym razem jestem ostrożniejszy - zapewniłem, zgodnie z prawdą. - Ale! Urodziny ma się raz w roku.

- Prawda, prawda - pokiwał głową Hoshigaki. - Jesteśmy spóźnieni, ale może jeszcze zostało coś do żarcia? W tym tempie zacznę się sam zjadać od środka.

- Wolałbym tego uniknąć - przyznałem. - Coś powinno jeszcze być, możesz ruszać na polowanie. I zaraz, skąd ta liczba mnoga...?

- Ten dzieciak ci nie mówił? Jesteśmy całą ekipą. Konan szuka miejsca parkingowego, zaraz będzie - oznajmił student oceanologii.

Mój upojony piwskiem i gwarem mózg się zwiesił.

- Ekipą...?

Widząc moją minę postanowił szybko wyjaśnić:

- Tylko ja, Konan i rudzielec. Spoko, nie sprowadziłem ci tu tłumu - zapewnił, rozglądając się. - I dobrze, bo i tak masz tu tłoczno.

To, ile osób sprowadził naprawdę nie było moim głównym zmartwieniem. Bardziej to kogo sprowadził.

- Sasori tu będzie...? - wydusiłem, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.

- We własnej rudej osobie - zarechotał mężczyzna. - Konan go namówiła, nie wiem jakim cudem. Dobra, my tu gadu gadu, a jedzenie znika. Wrócę do ciebie gdy tylko napełnię żołądek. - Klepnął mnie na tymczasowe pożegnanie swoim wielkim łapskiem w ramię po czym zniknął w tłumie.

Zajęty panikowaniem, nawet nie zauważyłem, że kolejna osoba sobie mnie upatrzyła jako swój cel.

- Deidara, coś słabo wyglądasz... - rzuciła Kuro, wieszając się na moim barku. Serio, co ludzie mieli do moich ramion? Z jakiegoś powodu wszyscy obdażali je dziwną ilością kontaktu fizycznego.

- Opowiadałem ci o Sasorim Akasunie.

Dziewczyna zachichotała, bynajmniej nie uroczo. Wręcz nieco złośliwie.

- Który dał ci kosza pół roku temu, a ty się nie możesz pozbierać.

- Pięć miesięcy. Zresztą, nieważne - pokręciłem łbem. - Od tamtej pory się ze sobą pogodziliśmy, normalnie mieliśmy zajęcia. Ale teraz... postanowił nas zaszczycić swoją obecnością.

Jej podjarany okrzyk aprobaty rozległ się zdecydowanie za blisko mojego ucha.

- Świetnie! Wreszcie go poznam!

- Absolutnie nie! - zaprzeczyłem. - Błagam, wreszcie mamy ze sobą dobry kontakt, nie zjeb mi tego głupimi tekstami...

W tamtym momencie drzwi się otworzyły. I mogłem przysiąc, że niezależnie od płci czy stanu danej osoby wszyscy w okolicy skierowali wzrok na bóstwo, które w nich stanęło.

Bo to Konan pierwsza wkroczyła do restauracji. Ze swymi jasnymi włosami, upietymi w elegancki luźny kok, długimi kolczykami i częściowo ukrytą pod ramoneską czarną sukienką. Spojrzenie bursztynowych oczu nabierało mocy w złotym świetle wypełniającego pomieszczenie, tak, że nawet makijaż nie był w stanie go stłamsić.

I chociaż prezentowała się zjawiskowo, to na jej towarzyszu skupiło się moje spojrzenie. Sasori, nieco sztywno stojący zaraz za studentką, również - zresztą jak zwykle - przyciagał uwagę samą swoją obecnością. To, że zadecydował się dodatkowo podkreślić swoją charyzmatyczną osobę szafirową koszulą i nieco niedbale, a jednak stylowo odgarniętymi do tyłu włosami, tylko potęgowało ten efekt ,,wow".

- Ależ wejście smoka - rzuciła Kurotsuchi pod nosem. Mimo prześmiewczego tonu zdawała się być pod wrażeniem. - Potrafię zrozumieć, czemu się tak nim zachwycasz...

Znajome kasztanowe oczy omiotły restaurację z pozoru obojętnym spojrzeniem, póki nie natrafiły na mnie i moją kuzynkę. Rude brwi zmarszczyły się lekko.

- Kuro... przestań na mnie wisieć, co?

Kuzynka o dziwo bez słowa posłuchała.

- Deidara! - Usta Konan rozciągnęły się w lekkim, typowym dla niej uśmiechu, gdy wraz ze swym towarzyszem ruszyli w moją stronę. - Miło cię widzieć. Raczej nie zostaniemy długo, ale symbolicznie wpadamy by złożyć życzenia.

- W istocie. - Akasuna utrzymywał swoją typową, zdystansowaną postawę.

- Przepraszam na moment, zaraz do was wrócę, ale... łazienka wzywa - powiedziała Kuro, po czym zwyczajnie uciekła od konwersacji, nie zważając na mój niedowierzający wzrok.

- A to była...? - rzucił Sasori, niespecjalnie zaszczycając ciemnowłosą spojrzeniem.

- Tylko moja kuzynka - zapewniłem szybko, z jakiegoś powodu czując, że muszę się wytłumaczyć.

- ,,Tylko"? - dopytała rozbawiona zajściem Konan. - A czy ,,tylko twoja kuzynka" posiada imię?

- Kurotsuchi. - Ze wstydem przeczesałem włosy dłonią. Nawet nie byłem pewien czemu tak onieśmieliła mnie zaistniała sytuacja.

Bo co, Sasori mógł sobie coś pomyśleć, widząc mnie tak blisko z jakąś dziewczyną?

Ależ durna myśl. Przecież twierdził, że nic go to nie interesowało.

A jednak, z jakiegoś powodu zareagowałem tak, jak zareagowałem. Chyba po prostu nie wierzyłem mu do końca, że jest tak obojętny względem mojej osoby. I chyba to było jeszcze durniejsze. Gdybym nie był obserwowany, zapewne palnąłbym się w czoło.

- W każdym razie! - rzuciłem. - Miło mnie zaskoczyliście. Kisame już dorwał się do jedzenia, więc możecie do niego dołączyć. Mogę was też przedstawić znajomym, jeśli chcecie. - Całą siłą woli zmusiłem się by wejść w rolę dobrego gospodarza imprezy. - Przyszliście już w zasadzie pod sam koniec, część ludzi się rozeszła do domów. Reszta też się będzie raczej niedługo zbierać, nie możemy nadużywać gościnności właścicieli tego lokalu - wyjaśniłem.

- W porządku. To nasza wina, że przyszliśmy tak późno, w zasadzie też bez zapowiedzi. Dlatego też przepraszam, że nie mamy prezentów...

- Nic się nie stało, nie oczekiwałem ich! - zapewniłem szybko. - Większość osób i tak po prostu zrobiła zrzutkę na jedzenie.

- O, w takim razie też się dołożymy - postanowiła studentka. - W każdym razie, zajmij się na spokojnie gośćmi, Deidara. My sobie poradzimy.

- Jeśli chcesz - rzucił Kisame, który najwyraźniej postanowił na chwilę odłożyć konsumpcję na dalszy plan i dołączyć do konwersacji. - Możesz się potem z nami zabrać do Sasoriego na afterparty.

- Nikt nic nie mówił o afterparty, a już tym bardziej u mnie. - Akasuna natychmiast zaoponował. - Żadnego afterparty. Jutro od rana muszę być w szpitalu.

- Porządny jak zawsze, co? - zachichotał Hoshigaki. - Planeta by wybuchła gdyby Sasori się spóźnił chociaż pięć minut na zajęcia.

- Na szczęście nasz obrońca chroni ją przed zagładą - dodała Konan, z pozoru bardzo poważnym tonem. Całe zajście było o tyle niesamowite, że żadne z nich nie przejmowało się błyskawicami, sypiącymi się z oczu Akasuny.

- Wyluzuj, rudy. Tak się tylko droczymy - wyszczerzył się Kisame. - Dobra, chodźcie jeść. Dajmy Deidarze się nacieszyć resztą wieczoru.

Odprowadziłem ich lekkim, gościnnym uśmiechem, po czym dołączyłem do Hidana i reszty rówieśników. Sądząc po odgłosach, mój przyjaciel właśnie przegrywał w jakiejś karciance.

- Oszukujesz, Kazuo. Nie mam pojęcia jak, ale oszukujesz w chuj. - Buntował się siwus, wytykając palcem absolutnie nie poruszonego jego wybuchem jubilata.

- Musisz czasem użyć strategii, Hidan - pouczyłem kumpla, dosiadając się do stołu. - O ile oczywiście twój mózg jest w stanie wyjść dwa kroki na przód i cokolwiek zaplanować z wyprzedzeniem.

- To może być dla niego wyzwanie - zaśmiała się Ajisai, machając swoimi kartami tak, jakby używała wachlarza. - Swoją drogą, Deidara. Kim są nowi goście? Kazuo ich nie kojarzy, więc to zapewne twoi znajomi? Zdają się starsi od nas.

Posłałem koleżance z klasy lekki uśmiech.

- Dokładnie. Są już na studiach, poznałem ich przez to, że jeden z nich udziela mi korków - wyjaśniłem. - Mogę dołączyć do gry?

- Jasne. Niby to połowa rozgrywki, ale i tak pewnie jeszcze zdążysz wygrać z Hidanem. - Kazuo zaczął tasować karty.

- I ze mną - mruknął Hayase, ewidentnie niepocieszony zawartością swojej talii. - Dawno nie miałem większego pecha.

- Twój korepetytor to ten niższy? - Dopytała Ajisai, wyraźnie zaciekawiona.

- Haha, nietrudno się domyślić, Kisame nie wygląda na orła z tematów ścisłych! - zarechotał Hidan, popijając ze swojego kufla i kładąc jedną ze swoich kart na leżący na blacie stos.

- Nie twoja kolej, dzbanie. - Kazuo wsunął mu ją z powrotem do ręki.

- A, zdziwiłbyś się - oznajmiłem. - Może nie jest to typowo ścisły kierunek, ale chłopak zna się naprawdę dobrze na biologii i ekologii. Zwłaszcza tej związanej z oceanami. Ale tak, to Sasori mi wbija chemiczne regułki do głowy.

- A ich towarzyszka? - Hayase zapewne od samego początku miał w głowie niewiele więcej niż zgrabne nogi Konan, podkreślone kabaretkami. Nie mogłem się powstrzymać przed parsknięciem.

- Nie twoja liga, chłopie. - Ajisai miała takie samo zdanie.

- Oj no, pytam tylko.

- Konan, studentka medycyny o zdolnościach nadprzyrodzonych - przedstawiłem. - Wciąż ciężko mi uwierzyć w to, że wyciągnęła tu Sasoriego.

Hidan wyszczerzył się w głupawkowatym uśmiechu.

- A ja wiem dlaczego do ciebie przyszedł...!

- Twoje teorie są równie puste jak twój łeb - odparowałem.

Rozmowa i gra toczyła się dalej. Siwus na szczęście porzucił temat, chociaż nie zaprzestał posyłania mi durnych uśmieszków co jakiś czas. Czasem przychodzili do nas goście by się pożeganać, co ewidentnie sugerowało, że czasu zostało nam coraz mniej. Zaczynałem już odczuwać lekkie zmęczenie, więc w zasadzie byłem wdzięczny, że spotkanie dobiega końca.

Studenckie trio siedziało na swoich miejscach, zdając się zajętych konwersacją. Po jakiejś chwili zauważyłem, że dosiedli się do nich Kankuro z Temari, i co ciekawe, nawet Akasunę udało im się wciągnąć w rozmowę.

Białowłosy łeb nagle wychylił się zza pleców Kazuo, skutecznie odciagając nas od gry.

- Chodź, czas na grę dla dorosłych - zarechotał Suigetsu, wskazując kciukiem na kilku zebranych za nim kolegów.

- Sam nie jesteś-

- Cicho, cicho! - machnął ręką chłopak, szczerząc zęby. - Chodzi o chlanie, nie szczegóły.

- Nooo to w takim razie potrzebujecie kogoś odpowiedzialnego by was przypilnował! - Hidan poderwał się z miejsca, co chyba wszyscy zgromadzeni przy stole skomentowali parsknięciami lub otwartym śmiechem.

- I proponujesz swoją kandydaturę? - Ajisai pokręciła głową tak mocno, że okalające jej twarz fioletowe kosmyki uderzyły o policzki.

- No a jakże!

- Dobra, ale ktoś odpowiedzialniejszy by się rzeczywiscie przydał - przyznał Kazuo, również wstając. - Grajcie dalej, nie przejmujcie się. Może tamtą piątkę zaproście? - zasugerował, wskazujac skinięciem głowy w stronę Temari, Kankuro i studentów.

- O, no właśnie! - odpalił się natychmiast Hayase.

- Wydają się zajęci - rzucił Nejiri, który w międzyczasie się do nas dosiadł. Zawsze należał do rozważniejszych uczniów, wiec nie dziwiło mnie że wolał karcianki niż ogarnianie pijanego Hidana. Rozsądny chłopak.

Miał też trochę racji. Nie wiedziałem o czym dyskutują, ale wydawali się zaangażowani w rozmowę. Bardziej jednak mnie zaciekawiło, co dokładnie się dzieje między Temari a Sasorim. Z mojej perspektywy wyglądało to tak, jakby mężczyzna przysiadł się do niej i pokazywał coś na smukłym udzie dziewczyny.

Moje brwi nieświadomie się zmarszczyły. Nie miałem pojęcia o co chodziło, lecz sądząc po tym, jak Konan również coś komentowała, a smukłe palce Akasuny wskazywały na elementy anatomii kolana blondynki, mogłem się tylko domyślać, że chodzi o coś medycznego.

Starając sie odegnać uczucie bezpodstawnej zazdrości, skorzystałem też z okazji i mało dyskretnie omiotłem Sasoriego wzrokiem. Zielona koszula idealnie opinała jego barki i dobrze zgrywała się z rudymi, nieco przydługimi kosmykami. Ciężko było nie zwrócić uwagi na tę gamę kolorów - ciepłe światło lokalu idealnie ją podkreślało, jakby mężczyzna wiedział wcześniej w jakim otoczeniu będzie i specjalnie to zaplanował. Jego blada skóra kontrastowała z lekko opaloną cerą Temari, podkreślając jak jasnej karnacji był mężczyzna.

Cieszył mnie również fakt, że Akasuna wyglądał znacznie zdrowiej niż w ostatnich tygodniach. Nabrał nieco masy, co bardzo mu służyło. Z pewnością wolałem go w takiej formie, niż tej wychudzonej ciagłym braniem stymulantów i całodniowym zajeżdżaniem się przy nauce i pracy, jak w czasie sesji.

Mój wzrok najwyraźniej przyciagnął jego uwagę, bo kasztanowe oczy na ułamek sekundy odwróciły się w moją stronę. I mógłbym przysiąc, że usta studenta lekko drgnęły w powstrzymywanym uśmiechu, jakby ich właściciel wiedział, co wypełnia moje myśli.

Lecz może to tylko światło płatało mi figle.

- Swoją drogą, Deidara - rzuciła Ajisai, przejmując rolę osoby tasującej karty. - Te korepetycje muszą ci sporo dawać. Zaskoczyłeś praktycznie wszystkich tym wyskokiem na top dziesieć listy wyników egzaminów.

- Bez kituuu! - zawył Hayase. - Gdybym wiedział wcześniej, też bym namówił starych na korki!

Nie mogłem powstrzymać zadowolonego uśmiechu.

- Dużo mnie kosztowała, ale była to dobra decyzja, a i owszem. Ale i tak cię nie przebiłem, Aji.

- Wiesz. - Dziewczyna dumnie się wyprostowała, jak na drugi najlepszy wynik w szkole przystało. - Nie każdy jest tak oddany swojej edukacji jak ja.

- Kujon - mruknął Hayase, wydymając wargi.

- Zazdrość przez ciebie przemawia, nieudaczniku - odparowała fioletowowłosa. - Po prostu miałam wielkie plany. Większość z nas i tak już się ustawiła ze studiami. No, oprócz Deidary. Dobrze mi się wydaje,  że ten twój uniwerek ma inny rozkład roku?

- Dobrze ci się wydaje - przyznałem. - Egzaminy wstępne są dopiero w czerwcu. Wakacje też są przesunięte, bo dzieki temu studenci mają mozliwość robienia praktyk w szpitalach w innych terminach niż inne uczelnie. Inaczej nie byłoby miejsc. Ale nie gadajmy o szkole, co? Ileż można, ostatnio tylko ten temat mi się tłucze po głowie.

- Dobrze gadasz. Jestem w mojej dopiero dwa miesiące, a już mi dała w kość. - Nejiri wziął łyka oranżady, po czym się skrzywił i łypnał na stół. - Ej, Ajisai. Gdzie moja pula?

- A, sorki, sorki. Nie mówiłeś że też chcesz grać.

Kolejna tura rozgrywki ruszyła, lecz tym razem nie potrafiłem się skupić. Moja koleżanka z klasy - no, była, skoro w zasadzie wszyscy skończyliśmy liceum - miała rację. Większość osób już zagrzała swoje miejsca czy na uczelniach, czy w pracy. To mój los jeszcze się warżył - wszystko zależało od moich wyników egzaminów wewnętrznych.

Nagle pomieszczenie rozdarło coś, co można było określić tylko okrzykiem wojennym. Nie dało się też nie rozpoznać, z czyjego gardła się wydobył.

- Suigetsu, przymknij gębę!

- No dobra, czyli na nas pora - oznajmił głośno Kisame, wstając od stołu.

Całe zajście naturalnie wywołało falę powszechnej wesołości. Kuzyn Hoshigakiego był od niego o ponad głowę wyższy, więc gdy podszedł i zwlekł podpitego chłopaka z krzesła, tamten nie miał za wiele do gadania. Przynajmniej konstrultywnego, bo gadać próbował.

- Kisame- oi, zostaw mnie! Puszczaj! - szarpał się białowłosy. - Halooo policja, porywają mnie!

Student nie tylko nie przejął się tymi sprzeciwami - wręcz był nimi rozbawiony. Gdy bezceremonialnie przerzucił sobie młodszego chłopaka przez ramię, nie mogłem się powstrzymać od parsknięcia. Hozuki wyladował na barku kuzyna niczym worek ziemniaków, i w podobnym stylu został przeniesiony przez lokal.

- Jeszcze raz dzięki za spotkanie, Deidara - uśmiechnął się w ten swój czarująco upiorny sposób Hoshigaki. - Już i tak planowałem wracać, a ten tu tylko podał mi ostateczny argument.

- Puść mnieee...!

- Było świetnie. Dzieciak też się dobrze bawił.

- Polecam się na przyszłość - wydusiłem, rozbawiony.

- Puszczajjj! - Wił się Suigetsu, co uznałem za wystarczające pożegnanie z jego strony.

Gdy atrakcja w postaci rodziny o innych pogladach na konieczność opuszczenia imprezy jednak ją opuściła, wszyscy wrócili do wcześniej wykonywanych czynności. Nie zdążyłem jednak przegrać tej tury gry - zanim się skończyła, z kuchni wyszła matka Kazuo, grzecznie wszystkich informując, że jest już po północy i nasz czas dobiegł końca.

- Oczywiście, pani Sato. - Skłoniłem głowę z szacunkiem. - Dziękujemy za wszystko. Zostanę pomóc przy sprzątaniu.

Kobieta uśmiechnęła się promiennie. Zarówno ten wyraz twarzy jak i wijące się wokół niego czarne loki były identyczne jak u jej syna.

- Dziękuję, Okabe. I zrób też coś proszę z tym łobuzem - westchnęła, wskazując dłonią w gumowej rękawiczce na Kazuo. Gdy obróciłem głowę musiałem przyznać, że jej pierworodny bynajmniej prezentował się nienajlepiej. Aktualnie walczył z grawitacją, chwiejnie próbując podnieść się z krzesła. Ewidentnie przegrywał to starcie.

Hayase zajął się zbieraniem kart, dzięki czemu mogłem poświęcić uwagę gościom. Znów wszedłem w rolę gospodarza, żegnając wychodzących ludzi.

- Dzięki, Deidara. Do zobaczenia. - Kurotsuchi chętnie przyjęła moją pomoc przy zakładaniu lekkiego palta. Sądząc po jej stanie, chyba przez chwilę dołączyła do pijącej części imprezowiczów.

- Hej, dzięki za spotkanie.

- Było świetnie. Chcesz by zostać i ci pomóc?

- Nie, w porządku. - Uśmiechnąłem się do Kankuro. - Poradzę sobie. Dzięki za propozycję.

- Cześć, miło było poznać! - Temari zamknęła mnie w mocnym uścisku.

- Wzajemnie! Wracajcie bezpiecznie!

- Deidara.

Posłałem Sasoriemu szczery uśmiech.

- Dziękujemy za zaproszenie.

- Dziękuję, że przyszliście.

- Co wy tak oficjalnie? - zażartowała Konan. - Nie jesteście na zajęciach, tylko imprezie. Wyluzujcie trochę.

- Sasori zapewne nie wie jak się do mnie zwracać gdy nie może mnie bezkarnie opierdolić. - Wzruszyłem ramionami.

- I tu się mylisz. - Lekki uśmiech rozciągnął jego wąskie wargi w delikatny półksiężyc. - Zawsze mogę cię bezkarnie opierdolić. Chciałem zrobić wyjątek z okazji twoich urodzin. Nie wiedziałem, że będziesz za tym tęsknił.

- Dzień bez zjebki z twojej strony jest dniem straconym - sarknąłem, ale musiałem przyznać, że natura konwersacji była znajomo przyjemna.

- No, to wydaje mi się bardziej na miejscu - skwitowała Konan, wyraźnie rozbawiona. - Jeszcze raz dzięki za dzisiaj.

- Trzymajcie się - dodałem, przytrzymując im drzwi.

Gdy większość gości zniknęła, w lokalu zrobiło się przytłaczająco pusto. Westchnąłem lekko, podchodząc do głośnika i wyłączając playlistę. Cisza dodatkowo spotęgowała to wrażenie.

Nadszedł czas by uporać się z ostatnimi dwoma utrapieniami.

- Kazuo. - Specjalnie nadałem głosowi ostrzejszego tonu. - Miałeś ich ogarniać. A teraz co, sam potrzebujesz ogarniania.

Czarnowłosy dalej siedział na krześle, już nawet nie próbując z niego wstać.

- Wybacz, Deidara. Nie sądziłem że dwa piwa-

- Już to kiedyś przerabialiśmy. Masz za słabą głowę by się kumplować z tym pajacem - oznajmiłem, stopą wskazując na zajętego wysyłaniem do kogoś wiadomości Hidana. - On wypije dwa piwa i nie zobaczy różnicy, a ty nie będziesz w stanie schodzić prosto.

Aż mi się przypomniał jeden z przerabianych z Akasuną materiałów o wątrobie. Azjaci mieli mutację genu rozkładającego etanol, która znacznie obniżała ich tolerancję na tę substancję. Kazuo najwyraźniej właśnie miał szansę doświadczyć tego zjawiska na własnej skórze.

- Hidan, głąbie. Masz przynajmniej jak wrócić?

- Kakuzu po mnie przyjedzie! - Zarechotał siwus, wyraźnie tym faktem zachwycony. Ja tylko skinąłem głową. To było lepsze niż puszczenie kumpla by wracał z buta przez pół miasta, a zapewne taka była jego alternatywa.

- Wybornie. W międzyczasie chodź, pomożesz mi i pani Sato sprzątnąć.

- Wystarczy, że zniesiecie naczynia do kuchni! - poinformował okrzyk z zaplecza. - Uważajcie na grille do barbeque, są ciężkie!

- W porządku! - odkrzyknąłem.

Poszło znacznie sprawniej niż zakładałem. Mimo wszystko zajęło nam to chwilę i zanim skończylismy, do lokalu wmaszerował Kakuzu.

- To tu się podziewa ten głąb? - spytał na wejściu, omiatając wzrokiem wnętrze.

- Hej, Kakuzu - przywitałem mężczyznę, z lekką nutą zazdrości omiatając jego motocyklową kurtkę i kask pod pachą wzrokiem. - Dokładnie tak. Proszę zabrać zgubę.

Zguba sama się prosiła o zabranie, więc po krótkich pożegnaniach Hidan został zdzielony przez łeb (zapewne tak dla zasady, to chyba była po prostu nieodłączna część ich relacji) i wyprowadzony na zewnątrz. Machnąłem mu na dowidzenia, patrząc, jak odjeżdża, kurczowo przytulony do pleców motocyklisty. Skorzystałem z okazji by zostawić uchylone drzwi i użyć przyjemnego majowego powietrza do przewietrzenia restauracji.

- No to zostaliśmy tylko my - rzuciłem do Kazuo, który wciąż starał się pozbierać.

Zostawiłem go na jego krześle i skończyłem sprzątać naczynia i butelki. Musiałem przyznać, że grille rzeczywiście pozostawiły po sobie pamiątkę w postaci lekko pieczących bicepsów.

I dobrze - dodałem w myślach. - Mały rozruch się przyda po tym dzisiejszym obżarstwie.

- To co teraz? - spytałem czarnowłosego kumpla, kucając koło niego. - Co mam z tobą zrobić?

- Idę do auta - odpowiedział, chwytając się oparcia. - Zaczekam na mamę.

- Ha! Już widzę jak ,,idziesz" - zaśmiałem się. - Ale dobra, plan jest niezły. Pomogę ci. Twoja mama ma kluczyki?

- Ja mam. W kieszeni. Mamy dwie pary.

- Dobra.

Chwyciłem go pod ramię i ostrożnie poprowadziłem przez lokal. Byłem szczerze sobie wdzięczny, że wcześniej zostawiłem otwarte wejście. Chłopak był wyższy ode mnie, a praktycznie nie miał napięcia mięśniowego, więc czułem, że to chyba druga część dzisiejszego nieplanowanego treningu wzmacniajacego. Byłem ciekaw, czy Sasori czuł się podobnie, zgarniając mnie tamtego wieczoru z ulicy.

Dotarłszy do samochodu, niezgrabnie wygrzebałem kluczyki z jego kieszeni.  Po drodze zdążyliśmy się prawie wywrócić, lecz w ostatniej chwili chwyciłem się klamki.

- Przepraszam za kłopot...

- Póki mnie nie obżygasz to jest spoko - wydusiłem, otwierając drzwi.

- Nie... czuję się dobrze, tylko nie mogę się ruszyć tak jakbym chciał - wyjaśnił, ewidentnie zawstydzony.

- Spoko, damy radę.

W drugiej próbie udało mi się go posadzić na tylnym siedzeniu.

- Wiesz, chciałem ci powiedzieć wcześniej...

- Ej, bez żadnych pijackich wyznań których potem będziesz żałował - ostrzegłem. - Lub nie pamiętał.

- ...Masz rację.

- No, ja myślę. Czekaj, spróbuję cię przypiąć.

- Dobry z ciebie kumpel, Deidara.

Zaśmiałem się lekko, mocując z pasem bezpieczeństwa.

Ciepła dłoń nagle objęła mój policzek, więc szczerze zaskoczony uniosłem wzrok. I zanim zdążyłem zareagować, usta chłopaka lekko docisnęły się do moich.

Mimo potężnego zdziwienia i trwania w niewygodnej, pochylonej pozycji włożyłem masę wysiłku w to, by nie wykonać gwałtownego ruchu.

- Kazu... - westchnąłem z rezygnacją. - Miało być bez rzeczy, których będziesz żałować.

- Tego... chyba nie powinienem.

Nie zareagowałem, gdy znów musnął moje wargi. W mojej głowie rozpętała się prawdziwa burza, a tysiące kotłujących się myśli przelatywały przez nią z szybkością kilkuset na sekundę.

Bo fakt, lubiłem Kazuo. Nie romantycznie, ale to był dobry, porządny chłopak. Wszystkich traktował z szacunkiem. Kiedyś zapewne nawet bym się nie zastanawiał tylko odwzajemnił pocałunek. Jego dłonie były ciepłe, a ich dotyk na mojej skórze był przyjemny; muśnięcia ust delikatne i nienachalne, jakby pytające mnie o pozwolenie. Dobrze się znaliśmy i dogadywaliśmy, łączyło nas więcej, niż dzieliło. Wszystko w nim krzyczało, że to dobry wybór.

Był... tak cholernie odmienny od Sasoriego.

Powstrzymałem westchnięcie, delikatnie chwytając ramiona chłopaka i odsuwając go od siebie.

Nie wiedziałem nawet, co powinienem powiedzieć w takich okolicznościach. A cisza była niesamowicie dusząca.

- Muszę to... przemyśleć - wydusiłem w końcu, odwracając wzrok.

Kazuo tylko skinął głową. Wyglądał, jakby mu się w niej kręciło.

- W porządku.

- Pójdę już.

- Jasne. Dzięki za dziś.

- Wzajemnie. Cześć.

Zamknąłem drzwi auta. Siedzący po drugiej stronie szyby chłopak dość nieprzytomnie wpatrywał się w zagłówek przed sobą, chyba zamyślony.

Odszedłem kawałek, uciskając skronie. Niespecjalnie mi ten masaż pomagał w zebraniu myśli, ale nie miałem nic lepszego na zbyciu. Chyba nie było co roztrząsać tego incydentu - trzeba było zadzwonić do ojca i wracać do domu.

Rozejrzałem się po prawie pustym parkingu w poszukiwaniu dobrego miejsca do zaczekania na transport, gdy moją uwagę przyciągnęło znajome auto, właśnie wykręcające ze swojego miejsca parkingowego.

- Noż kurwa.

Rzuciłem się biegiem, w pędzie wypadając przed maskę dosłownie chwilę przed tym, zanim samochód w pełni wyjechał na drogę. Maszyna szarpnęła na gwałtownie naciśniętym hamulcu, a jej kierowca, którego wściekłość promieniowała tak silnie, że nawet blaszana puszka nie była w stanie jej stłamsić, opuścił szybę.

- Najebało ci?! - ryknął na mnie Sasori, wychylając się z okna.

- Nie odjeżdżaj. - Założyłem ręce na piersi, starając się brzmieć przekonująco. - Chcę pogadać.

- I to jest powód by mi się wjebywać pod koła?! - Akasuna nie zdawał się być pod wrażeniem mojej postawy. - Zdurniałeś do reszty?!

- Inaczej byś się nie zatrzymał - zauważyłem.

- I co z tego? Mógłbyś zadzwonić, jak normalny człowiek - odwarknął.

- Chcę pogadać. Mogę wsiąść?

- Nie.

- W takim razie będę tu stał, aż do skutku.

- Ja pierdole - prychnął mężczyzna. - Ależ z ciebie gówniarz.

- Uparty gówniarz. Dobrze o tym wiesz.

Kolejny bluzg poleciał w moją stronę, lecz auto powoli wycofało się na miejsce parkingowe, a do moich uszu doleciał dźwięk otwieranych zamków. Skorzystałem z okazji zanim Akasuna zdążył się rozmyślić.

- Dzięki - powiedziałem z lekką ulgą, zajmując przednie miejsce pasażera.

- To lepsze niż stanie całą noc na ulicy.

- Mądry wybór - przyznałem.

- No to - rzucił, nerwowym ruchem gasząc silnik. - O czymże chcesz pogadać tak pilnie, że ryzykowałeś połamanymi kolanami?

- Jesteś wkurwiony nie tylko z powodu mojego wyjścia na jezdnię, prawda?

Rude brwi zmarszczyły się groźnie.

- I niby co tym sugerujesz, co?

- Widziałeś mnie i Kazuo? - spytałem bez ogródek, wiedząc że nadwyrężanie cierpliwości mężczyzny bynajmniej nie pomoże. - Chcę to wyjaśnić.

- Nic mnie nie obchodzi, z kim się liżesz po kątach - warknął, jeszcze bardziej czerwieniejąc.

- Tak? A mi się wydaje, że obchodzi, skoro tak nagle postanowiłeś zrezygnować z czekania na mnie i wrócić do domu. - Rzuciłem wszystko na jedną kartę. - Bo to robiłeś, prawda? Czekałeś na mnie.

Jego oburzona mina i fakt, że zebranie słów na odpowiednio jadowitą odpowiedź zajęło mu sekundę dłużej stanowiły oczywiste potwierdzenie. Moje serce zabiło mocniej.

- Chyba jednak zdążyłem cię potrącić. Nie wiem z jakiego durnego powodu-

- Sasori, nie rób z siebie idioty - westchnąłem. - To nic złego zaczekać na kumpla.

- ,,Kumpla"?! - Chyba moja bezczelność na chwilę odjęła mu mowę.

- No, ,,znajomego". ,,Towarzysza niedoli", nie wiem nawet jak nazwać naszą relację... - przyznałem. - Wiesz, o co chodzi. W każdym razie, chciałem powiedzieć, że... nie wiem, po prostu to co widziałeś to nieporozumienie które wyszło z inicjatywy Kazuo, nie mojej. Ja-

- Jak mówiłem, nic mnie to nie interesuje, Deidara. Możesz wysiąść i wrócić do swojego kochasia. Nic mi do tego.

- To skąd ta złość, huh? - zaczepiłem go.

- Znikąd. Sam twój widok potrafi człowieka wkurwić.

Absolutnie się tym nie przejąłem.

- Lubię, gdy tak się denerwujesz - wyszczerzyłem do niego zęby, wiedząc, że bez obrócenia sytuacji w żart nie uda mi się rozbroić jego defensywnej postawy. - Bardzo ci do twarzy z tym grymasem.

- To by tłumaczyło, czemu tak lubisz nadwyrężać moją cierpliwość. - Pomasował nasadę nosa, jak zwykle, gdy miał czegoś serdecznie dosyć. - Dobra, jeśli to wszystko co chciałeś wyjaśnić, to wyłaź, z łaski swojej.

- Nie mógłbyś mnie podwieźć? Skoro już tu siedzę? - zasugerowałem. - Chyba nie zostawisz mnie na ulicy, co?

- Zostawię i to z rozkoszą. Wyłaź.

- Sasori, miejże litość. Padam z nóg. No i nie chcę ciągnąć mojego ojca w środku nocy by po mnie przyjeżdżał, jeśli mam alternatywę.

- Zamów taksówkę. Naprawdę jest mi wszystko jedno.

- Wiesz, ile one kosztują?! - Sięgnąłem po pas, lecz chwycił mój nadgarstek zanim zdążyłem go zapiąć. - Sasori?

- Naprawdę nie wiem czemu sądzisz, że masz prawo się tak o, wpraszać. - Ewidentnie wciąż nie zeszły z niego emocje. - Nie sądzisz, że wystarczająco już nadużyłeś mojej dobrej woli?

- Dobrą wolą było odjechanie bez słowa wyjaśnienia?

- Jak mówiłem, gówno mnie obchodzi-

- Oboje wiemy, że to nieprawda!

Tym razem ja straciłem cierpliwość.

- Sasori, możemy pozostawać w relacji takiej, jakiej jesteśmy, spoko. Jeśli taka jest twoja wola, to będę grał rolę czysto uczniowską, proszę bardzo. Ale to nie znaczy, że kogokolwiek oszukamy. Nie czujesz tego, że w każdej naszej interakcji jest jakieś dziwne napięcie, coś co nas do siebie ciągnie a my to usilnie staramy się zwalczyć? Bo ja czuję i zaczyna mnie to męczyć!

Postawa mężczyzny była ewidentnie obronna. Znałem go na tyle dobrze, że dobrze wiedziałem co się kryje pod tym prychnięciem i złożonymi na piersi ramionami.

- Pozostańmy w relacji uczeń-nauczyciel. - Powtórzyłem, starając się brzmieć neutralnie. - Ale przestań udawać, że cię nie obchodzę. Wiesz, że możesz sobie pozwolić na posiadanie ludzkich uczuć, prawda? Więc sobie pozwól. Wyjdzie ci to na dobre.

Nie dostałem odpowiedzi, więc wypełniłem ciszę westchnięciem.

- Zależy mi na tobie. Zarówno jako korepetytorze, jak i po prostu osobie.

Znów cisza. Student wydawał się nad czymś rozmyślać. Cóż, jeśli nakłoniłem go do refleksji, to dobrze.

- Może faktycznie powinienem wrócić z ojcem - przyznałem, kładąc rękę na klamce. - Dobranoc, Sasori.

- Zostań. I zapnij pas.

Spojrzałem na niego niedowierzająco.

- Co się gapisz? Mam mieć ludzkie emocje to mam. Szkoda mi twojego starego. Zapinaj te cholerne pasy.

Posłusznie wykonałem polecenie, nie odzywając się już więcej.

Sasori wyjechał na drogę już bez kolejnych incydentów, po czym skierował się najwyraźniej znanymi sobie drogami w stronę - zapewne - mojego domu. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie wywiezie mnie na jakieś pole i nie porzuci, ale na tym etapie i tak chyba niezbyt mógłbym mu w tym przeszkodzić. Emocje zleciały ze mnie jak powietrze z przebitego balona, a szum kół na jezdni działał niezwykle usypiająco.

Oparłem głowę o szybę, obserwując mijane latarnie, budynki i samochody.

- Od samego początku czułem, że będę miał z tobą same kłopoty - westchnął Akasuna w końcu. Miałem jednak wrażenie, że wypowiadając te słowa pogodził się z ich znaczeniem. - Śpisz? Heh, tylko ty jesteś w stanie wyjechać z takimi tekstami a potem pójść w drzemkę jak gdyby nigdy nic.

Postanowiłem go nie wyprowadzać z błędu. Niezbyt też miałem na to siłę.

- Może to i dobrze.

Nie odezwał się więcej. Dalsza droga upłynęła w spokojnej ciszy, przerwywanej tylko odgłosami nocnego miasta.

Po dłuższej chwili poczułem, że auto zwalnia i wjeżdża na podjazd. Rozsunąłem powieki, rozpoznając znajomą fasadę budynku.

- Jesteśmy na miejscu.

Nie zdążyłem odpowiedzieć.

- Hej, śpiąca królewno. Jesteśmy na miejscu, powiedziałem - parsknął mężczyzna. - Nie wniosę cię tam, nie ma szans. Wstawaj. - Lekko potrząsnął moim ramieniem.

- Już... - mruknąłem. Tam, gdzie wcześniej dotknęła jego dłoń pozostało przyjemne uczucie mrowienia.

- Co się mówi?

- Dziękuję, Sasori. Naprawdę.

- Proszę.

- Mogę mieć... ostatnią prośbę? Potraktuj to jako prezent urodzinowy.

- To znaczy?

Wywlokłem się z pojazdu i obszedłem go dookoła. Podejrzliwe, ale nie wrogie spojrzenie kasztanowych oczu śledziło moje ruchy, gdy otwierałem drzwi kierowcy.

- Mógłbyś... wysiąść?

Nieco niepewnie, Akasuna wykonał prośbę.

- Nie wiem, co ci się zrodziło w tym łbie, ale-

Urwał gdy poczuł moje ramiona wokół siebie. Widziałem, jak się spina.

Po raz kolejny dużo ryzykowałem, w tym zwyczajne odtrącenie. Dostałem jednak tylko zrezygnowane westchnięcie, co było znacznie lepszym komentarzem niż na przykład obelgi.

Gdy już chciałem się odsunąć, pogodzony z brakiem odwzajemnienia gestu, jego dłonie ostrożnie znalazły się na moich plecach. Z mocno bijącym sercem przywarłem do mocniej do jego ciała, wdychając otaczający je zapach drzewa sandałowego.

- Dziękuję - powiedziałem cicho, specjalnie kierując wargi w stronę jego ucha.

- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Ale powinieneś już iść.

Zaśmiałem się lekko, głównie z ekscytacji.

- Masz rację. - Wyswobodziłem się z jego ramion. - Dobranoc, Sasori.

- Dobranoc.

Obserwowałem, jak auto opuszcza podjazd, nie mogąc ukryć uśmiechu. Dzisiejszy wieczór mimo wszystko naprawdę należał do udanych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro