Lekcja 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamrugałem parokrotnie, zdezorientowany. Przez myśl mi przeszło, że cholera, oślepłem. Dopiero po chwili mój mózg połączył kropki i zrozumiał, że prawdopodobnie padło zasilanie.

- Cholerna burza. - Dobiegł mnie z mroku niezadowolony akasunowy głos. - Czekaj, zaraz coś z tym zrobię...

Zza drzwi dobiegł nas huk i parę przekleństw wypowiedzianych głosem, który bez żadnych wątpliwości należał do Hidana. Wysnułem więc wniosek, że resztę ekipy też musiały zaskoczyć te nagłe ciemności, a sądząc po odgłosach, najprawdopodobniej najbardziej upita jednostka zaliczyła glebę. Nie mogłem powstrzymać chichotu.

- Pokarało go za ten metanol - zażartowałem, uzyskując od ciemności naprzeciwko mnie rozbawione parsknięcie.

- Dobra, czekaj... gdzie jesteś? - Poczułem na klatce piersiowej muśnięcie, gdy Sasori zapewne wyciągnął ręce, próbując odnaleźć się w przestrzeni. - Masz telefon pod ręką? Mój został na stole...

- W kurtce. - Na oślep wyciągnąłem ręce do przodu i odruchowo chwyciłem jedną z jego dłoni, na którą natrafiłem. - Jest w szafie. Czekaj, nie ruszaj się, zaraz wyciągnę.

Chociaż mój wzrok powinien już przyzwyczaić się do ciemności, wciąż nie widziałem nawet zarysu jego sylwetki. Osiedlowe latarnie również musiały zgasnąć, bo do holu nie docierała nawet ta odrobina światła, która mogłaby się tu dostać przez okno.

Wyciągnąłem rękę w stronę szafy, ale źle odmierzyłem dystans.

- Ostrożnie, nie rozwal mi po drodze mieszkania - upomniał mnie Akasuna. Przesunął rękę z mojej dłoni na łokieć, zapewne po to, by lepiej się orientować gdzie jestem. Gdyby nie obolała od uderzenia w mebel ręka, chyba moje myśli pobiegłyby w niebezpiecznym kierunku.

Znalezienie granicy szafy, rozpoznanie po dotyku swojej kurtki i wygrzebanie telefonu zajęło mi dłuższą chwilę, lecz Sasori uzbroił się w zaskakującą jak na niego cierpliwość i powstrzymał od komentarzy.

Jasna poświata ekranu wręcz wypaliła mi dziurę w siatkówce. Skrzywiłem się, obracając telefon i używając go do oświetlenia korytarza.

- Pożyczę - poinformował student, odbierając mi urządzenie i zaczynając grzebać w skrzynce koło drzwi.

- Wysiadły korki? - spytałem, obserwując jego poczynania.

- Nie. To chyba przerwa w dostawie prądu. - Obrócił się w moją stronę, łaskawie starając się nie świecić mi po oczach. - Cholera, nie jestem pewien, czy mam chociażby świeczki.

- Telefon powinien na razie starczyć?

- Co jeśli się rozładuje? Będziemy tak siedzieć, w tej ciemnicy? - mruknął, ewidentnie niezadowolony z przebiegu całej sytuacji. - Cholera, nie mam nawet jak uprzątnąć stołu...

- Chyba będziesz musiał chwilę wytrzymać w bałaganie - uśmiechnąłem się lekko. - Mi to nie przeszkadza. Wracamy do salonu?

Nie odpowiedział, ale skierował telefon w tamtym kierunku by uświetlić nam drogę. Wyświetlacz był jednak niewystarczająco jasny, by mi o przypomnieć o progu w jego gekan, więc prawie podzieliłem los Hidana sprzed chwili.

- Uważaj. - Akasuna podtrzymał mnie za koszulkę i tylko dzięki temu się nie wyrżnąłem.

- Dzięki... - wydusiłem, czując, że życie mi przeleciało przed oczami.

Student spróbował bardziej rozświetlić ekran, ale jasność automatycznie dostosowała się do ciemności.

- Może włącz latarkę - podpowiedziałem mu.

- Żre prąd, a masz niewiele ponad dwadzieścia procent. Po prostu idź. - Bez trudu wyobraziłem sobie, jak przewraca oczami. - Ostrożnie. Nie mam wprawy w opatrywaniu połamanych kończyn po omacku.

Bez kolejnych incydentów dotarłem do kanapy. Sasori zostawił moją komórkę na stole, po czym zgarnął swoją.

- Idę poszukać tych świeczek - poinformował. - Gdyby padły nam telefony, nie ma nawet jak ich podładować.

- Jasne. Potrzebujesz pomocy?

- Obejdzie się. Spróbuj w tym czasie po prostu nie wysadzić mi salonu w powietrze.

Uśmiechnąłem się lekko, odprowadzając go wzrokiem. Nie zajęło mu długo, zanim wrócił, z kwaśną miną sugerującą niepowodzenie misji.

- Mam tylko takie do tortów urodzinowych.

- Powinny chyba wystarczyć? - Wzruszyłem ramionami. - Jeśli masz jakieś większe.

- W zasadzie, mam dwie większe dwójki. - Wyciągnął z trzymanego pudełka lekko nadpalone cyfry, krytycznie oceniając ich stan.

- Dawaj, możemy je wbić w sernik by stały pionowo - zasugerowałem, nie ukrywając rozbawienia całą tą sytuacją. Wyobrażając sobie wspólny wieczór przy świecach niekoniecznie to takie okoliczności przyszłyby mi do głowy.

Sasori najwyraźniej nie miał bardziej błyskotliwych pomysłów, bo postąpił wedle moich słów. Malutkie płomienie nad liczbą dwadzieścia dwa nie rzucały wiele światła, ale było to lepsze niż nic. Wystarczyły, by móc zgasić telefony i zaoszczędzić ich baterię.

Po zajęciu się naszym prowizorycznym oświetleniem, Akasuna zwalił się na kanapę obok całym ciężarem ciała. Mebel wydał z siebie niepocieszone stęknięcie.

- Cóż... - zacząłem, by przerwać ciszę. - Przynajmniej jest to jakaś przygoda.

- Wolałbym spokojny wieczór, bez takich ,,przygód" - odparł rudowłosy, którego kosmyki włosów zdawały się jeszcze bardziej miedziane w blasku ognia. - Ale nic z tym nie zrobimy, trzeba poczekać, aż naprawią awarię. Swoją drogą, jesteś głodny?

- Niezbyt - przyznałem. Nażarłem się przekąskami.

- Cudownie. Tak naprawdę nie mam siły niczego zamawiać - uznał, sięgając po swój kieliszek. Postanowiłem pójść w jego ślady. Upiłem łyka słodkawego alkoholu i ponownie zapadłem się w miękkie kanapy, celowo ograniczając dystans między naszymi ramionami do zaledwie paru centymetrów.

- Jakie wrażenia? - spytał Akasuna, z pozoru niedbale, jakby i tak niezbyt przejmował się odpowiedzią. Domyśliłem się, że chodzi mu o całokształt imprezy.

- Miłe spotkanie - przyznałem. - Nagato nieco się jednak różni od osoby, którą opisywałeś. Na plus.

- Zmienił się w ostatnim czasie - przyznał student, delikatnym ruchem nadgarstka kręcąc kieliszkiem i jego zawartością. Przez półmrok mogłem się mylić, ale orzechowe tęczówki zdawały się być utkwione w tańczącym w środku płynie. - Też myślę, że na plus.

- To dzięki wyjściu ze szpitala?

- Na pewno mu to pomogło - przyznał. - Ale główną rolę podejrzewam, że odegrała Konan.

- Jest niesamowita - przyznałem. - Swoją drogą, ty też się zmieniłeś w ostatnich miesiącach.

Nie skomentował od razu. Moje słowa zdały się go wprawić w lekką zadumę.

- Myślę, że masz rację. Cóż, czy mi się to podoba czy nie, chyba na tym polega życie.

- Zabrzmiało filozoficznie - uśmiechnąłem się. - Ale ja lubię zmiany. Sprawiają, że jest ciekawiej.

- To pogląd bardzo w twoim stylu - przyznał mężczyzna, zmieniając swój obiekt obserwacji. Gdy uniósł głowę, jego twarz była lepiej oświetlona. Podłapałem jego spojrzenie, pozwalając mu się sobie przyglądać. - Mnie wybijają z rytmu. Czasem ciężko się do nich dostosować.

- Swoją drogą... - Postanowiłem wykorzystać okazję i spytać o coś, co już od dłuższej chwili krążyło z tyłu mojej głowy. - Nie pamiętam byś wcześniej wspominał, że znacie się z Konan już od podstawówki. Słyszałem tylko historię o bibliotece uniwersyteckiej.

- Dopiero wtedy poznaliśmy się bliżej - wyjaśnił Sasori, nachylając się nad stołem by poprawić jedną ze świeczek, która niebezpiecznie przekrzywiła się na bok. - Za dzieciaka w zasadzie mieliśmy ze sobą tylko jedną interakcję.

- To jakaś ciekawa historia?

- Nie wiem, czy ciekawa. - Wzruszył ramionami. - Dość prosta. Jak wiesz, mam problemy ze wzrokiem. Nic niezwykłego, zwykła krótkowzroczność. Już od podstawówki nosiłem okulary. Wówczas... cóż, pewna grupa gówniarzy w swych prymitywnych umysłach ubzdurała sobie, że zabieranie mi ich jest wyborną rozrywką.

Moje serce nieco się ścisnęło. Nigdy wcześniej nie mówił o swoim dzieciństwie. I chociaż historie o dokuczaniu słabszym osobom, zwłaszcza tak wyróżniającym się z tłumu jak on nie były niestety niczym wyjątkowym, jak sam miałem okazję się wielokrotnie przekonać, wciąż ciężko się tego słuchało. A skrzywiona mina Akasuny sugerowała, że chociaż próbował to przedstawić niedbale, zapewne przeżył te wydarzenia mocniej niż chciał się przyznać.

- Przykro mi.

- Nie ma co tego roztrząsać. - Ponownie wzruszył ramionami. Miałem wrażenie, że przy tym ruchu jego bark niemalże musnął mój w niby nic nie znaczącym, przypadkowym geście. - W każdym razie, często je chowali w różnych miejscach. Raz wybrali plecak Konan i szczerze powiedziawszy, mam nieziemską satysfakcję z tego, że to na nią trafili. - Na jego wargach wykwitł uśmieszek. - Konan już wtedy miała mocny moralny kompas. Opierdoliła całą tę grupę, każdego po kolei, po czym zgłosiła zajście swojemu wychowawcy. Profesor Jiraya był wyjątkowym nauczycielem, który nie ignorował tego typu zajść. Zrobiła się niezła afera, lecz ostatecznie nawet dostałem zwrot kasy za jedną z par okularów, które zniszczył jeden z tamtych idiotów. Nie ukrywam, byłem pod wrażeniem - przyznał. - Tego typu historie nieczęsto dobrze się kończą.

- To bardzo w stylu Konan.

- Prawda. Chociaż ona też się mocno zmieniła przez te wszystkie lata. - Znów spuścił wzrok na swój kieliszek. - Nie wiem czy zwróciłeś uwagę na to, że unika alkoholu. Zawsze się robi wówczas smutna, jakby wracały do niej wspomnienia utraty Yahiko i cały ciężar choroby Nagato.

- Yahiko? - dopytałem, nie kojarząc zbyt dobrze tego imienia.

- To jej przyjaciel z dzieciństwa. W zasadzie ,,ich" - jej i Nagato. Zmarł w wypadku. Nie znam szczegółów, nigdy o to nie pytałem - wyjawił. - Musiałbyś sam się doinformować, ale wątpię, by któreś z nich było szczęśliwe opowiadając tę historię. Takie wydarzenia jednak odbijają się na człowieku, nawet po wielu latach.

Skinąłem łbem. Szczerze powiedziawszy, ciekawość była dla mnie mniej ważna, niż komfort moich znajomych.

- No, ale nie ma co gadać o trudnych tematach. - Akasuna wziął łyka nalewki, po czym znów mi się przyjrzał. - Zaproponowałbym obejrzenie chociażby jakiegoś filmu, ale to odpada w obecnych warunkach. Chcesz jakoś konkretnie wykorzystać resztę tego wieczoru?

- Jeśli wróci zasilanie to noc kinowa wydaje się świetnym wyjściem - zgodziłem się. - Ale w tych ciemnościach pozostaje nam chyba tylko dopić naleweczkę w spokoju i pogadać. Jakoś tak wychodzi, że chociaż widzimy się często, to rzadko mamy ku temu okazję.

- Na zajęciach płacisz mi za pomoc naukową, nie plotki.

- Prawda. To nie miał być przytyk, tylko raczej... - zastanowiłem się jak ubrać swoje myśli w słowa. - Zadowolenie, że wreszcie taka okazja się nadarzyła.

- Skoro tak twierdzisz. - Akasuna znów poprawił świeczkę, tym razem drugą. Najwyraźniej irytowały go, gdy nie stały pionowo. - Swoją drogą, masz jakieś plany na jutro?

- Nic konkretnego - przyznałem. - Od ukończenia szkoły i tak głównie siedzę i się uczę do tych przeklętych testów. No, z przerwami na spotkania towarzyskie. Sporo ich ostatnio było.

- To już prawie studencki tryb życia.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.

- Racja. Jak z tobą? Zawsze mnie ciekawiło, czym się zajmujesz poza studiami i naszymi korepetycjami. Wspominałeś wcześniej coś o pracy.

- Nic specjalnego. - Dopił zawartość swojego kieliszka, ale nie sięgnął po butelkę, by go ponownie napełnić. Sądząc po lekkim zaróżowieniu jego policzków i nieco chaotycznym ruchu dłoni którym odstawił naczynie na stół, chyba uznał, że jest wystarczająco wstawiony. - Jeśli chcesz więcej szczegółów, to jestem asystentem jednego z ortopedów w szpitalu akademickim. To dobra robota dla studenta medycyny, gdybyś kiedyś miał okazję się jej podjąć. Pomaga przywyknąć do warunków pracy i załapać podstawy wypełniania dokumentacji - rozwinął myśl. - To ostatnie jest zmorą wielu lekarzy, zwłaszcza w starszych szpitalach, które wciąż nie wprowadziły sekretarek medycznych. Gdy sam zacznę praktykować, też chętnie przygarnę kogoś ogarniętego, by mieć czas na realne leczenie pacjentów, nie wypełnianie papierów.

- Rozsądnie. - Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Naprawdę, od dawna żałowałem, że nie mam okazji by dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Byłem ciekaw, czy to alkohol rozwiązał mu język, czy może on też tak naprawdę miał ochotę poznać się lepiej. - Chyba też zaczynam rozumieć skąd się wzięło twoje zainteresowanie układem ruchu.

- Spędzanie takiej ilości czasu w gabinecie ortopedy z pewnością pomaga w nabywaniu bardziej praktycznej wiedzy, niż ta przedstawiana na studiach - przyznał. - Aczkolwiek własna rehabilitacja też mi dużo dała.

Nagle jego oczy lekko się rozszerzyły. Zupełnie, jakby powiedział coś, czego nie planował.

Ja naturalnie nie byłbym sobą, gdybym wątku nie pociągnął. Niecodziennie był tak gadatliwy, chciałem jak najlepiej skorzystać z szansy poznania go lepiej.

- Jakaś kontuzja? - dopytałem. Z początku dostałem tylko prychnięcie, zanim rudowłosy najwyraźniej doszedł do wniosku, że równie dobrze może mi przedstawić całą historię. Zaczynałem być na tyle dobry w odczytywaniu jego skromnej mimiki twarzy, że dosłownie widziałem moment, w którym zaakceptował nieuniknione.

- Cóż, kiedyś i tak byś się zorientował - westchnął. - Przynajmniej to, że tego nie zauważyłeś wcześniej oznacza, że rehabilitacja jest owocna - zauważył, uginając prawą nogę w kolanie i opierając stopę o kanapę.

Bez względu na to, czego oczekiwałem, nic nie mogło mnie przygotować na moment, w którym podwinął do góry nogawkę. Gęba zwyczajnie mi opadła.

- Ja pierdziele... - szepnąłem tylko. - Coś ty...? Ja... nie miałem pojęcia.

Sasori z niewyraźną miną podsunął materiał spodni wyżej, odsłaniając więcej perłowoszarej, przypominającej fakturą porcelanę protezy. Sięgała prawie pod samo kolano, a w miejscu, gdzie przechodziła w jego własne ciało widać było fragment srebrnej blizny. Mimo to, przez identyczny do zwykłej łydki kształt i bardzo podobny, jasny kolor byłem pewien, że widząc ją z daleka zapewne nikt nawet nie zorientowałby się, że mężczyzna jest niepełnosprawny.

Ilość myśli która kłębiła się w mojej głowie była zbyt wielka, by ośrodek mowy był w stanie je ułożyć w sensowną całość i zwerbalizować.

- Także... - rzucił Akasuna, by przerwać niezręczną ciszę. - Teraz już wiesz. Witam w kręgu wtajemniczonych. Opłaty członkowskie pobieram do pierwszego dnia każdego miesiąca.

Byłem w zbyt głębokim szoku, by zareagować na jego żart. Pewne elementy układały się w całość, inne wręcz przeciwnie - nie mogłem uwierzyć, że Akasuna tak świetnie się przystosował do swojej sytuacji, że ktoś, kto tak jak ja tyle czasu spędzał w jego otoczeniu nawet nie podejrzewał, że student może się zmagać z takim problemem.

- To niesamowite. - Wyrwało mi się. - Jesteś absolutnie niesamowity, Sasori.

Ten komplement chyba go nieco zaskoczył. Prawdopodobnie nie takiej reakcji się spodziewał, bo odchrząknął tylko i niezręcznie złożył ramiona na piersi.

- Cóż... nie do końca rozumiem twój ciąg przyczynowo-skutkowy, ale nie musisz mnie w niego wprowadzać. W każdym razie, dostosowałem ją do swoich potrzeb. - Stuknął kłykciem w miejsce, gdzie normalnie byłaby kość piszczelowa. - Trochę przerobiłem, by mięśniami, których nie utraciłem w wypadku móc kontrolować ułożenie stopy. Nie zastąpię prawidłowej budowy anatomicznej, ale miałem wystarczająco wiele lat, by się przyzwyczaić.

- Mogę dotknąć? - wypaliłem, czując rosnącą w sobie ciekawość.

- Heh. Jeśli musisz - zgodził się. - Zaprezentuję ci nawet jej możliwości, przygotuj się na odrobinę powtórki z anatomii. Funkcję tylnych zginaczy zastępuje mi sam mięsień brzuchaty łydki. Cóż, to, co z niego zostało. - Ku mojemu zachwytowi proteza całkiem płynnie ugięła stopę do przodu. - To dość specyficzne uczucie, jakbym ,,napinał" tył kolana. Mechanizm wzmacnia wygenerowaną siłę i ciągnie stopę w dół. Z kolei gdy przestanę go napinać, wraca ona do wyjściowej pozycji. - Zaprezentował przeciwny ruch. - Także jestem w stanie wspiąć się na palce obu nóg, gdybyś był ciekaw. Nie mogę jej jednak bardziej wyprostować bez przedniej grupy mięśni goleni. Cóż, to mi nie przeszkadza, bo zazwyczaj nie ma ku temu potrzeby. Naturalnie mamy tę zdolność by stabilizować stopę na nierównym gruncie. Rotację stopy też mam mocno ograniczoną, więc po prostu muszę uważać, gdy przenoszę na nią ciężar ciała na wyboistym podłożu - wyjaśnił, używając dłoni by naśladować opisywane ruchy.

- Nieprawdopodobne - wydusiłem, całkowicie szczerze. - I sam to dostosowałeś?

- Nie całkiem, ale wciąż większość realizacji to moja zasługa - potwierdził. - Małe... hobby, powiedzmy.

- Serio mogę dotknąć?

- A se dotykaj. Nie żebym miał cokolwiek poczuć. - Zdawał się nieco rozbawiony moim podejściem, ale uznałem to za pozytywny znak.

- To dotknę - zapowiedziałem.

Delikatnie przejechałem opuszkami palców po protezie. Nie była aż tak twarda, jak się spodziewałem, lecz z pewnością inna niż ludzkie ciało. Fakt, że przez tyle miesięcy nie miałem pojęcia o jej istnieniu wciąż średnio do mnie docierał, zmuszając do niedowierzającego pokręcenia głową.

- Nie uszkodzisz jej tak łatwo - zapewnił Sasori, widząc, jak delikatnie się z nią obchodzę. Dla potwierdzenia znów stuknął jej trzon. - Jest solidna. A jeśli się boisz, że mi wyrządzisz jakąś krzywdę, to zapewniam, na tym etapie nic nie czuję. W zasadzie, nawet z bólem fantomowym nie miałem dużych problemów. Wiesz co to jest, prawda? Poruszaliśmy to zagadnienie kiedyś na zajęciach.

- Pamiętam. I wiem, przecież nie ma zakończeń nerwowych...

Ale i tak jakoś nie potrafiłem podejść do sprawy tak nonszalancko jak on. Niesamowite co człowiek potrafi po prostu zaakceptować, jeśli jest to częścią jego życia przez wiele lat.

- Cóż, to nie takie oczywiste jak mogłoby się wydawać. Ale ja nie mam ani potrzeby, ani funduszy na technologię która by je symulowała.

- Chwila, są takie? Z jakimiś... czujnikami nacisku, czy coś w tym stylu?

- Coś w tym stylu. Chociaż raczej nie nóg. Ale dłoni, jak najbardziej. Pozwalają na lepszą kontrolę motoryczną. Moje są jednak w pełni sprawne. - Uniósł ręce do góry, parokrotnie zwijając i rozluźniając pięści. - Całe szczęście. Są mi potrzebne do roboty.

- To mega niesamowite. - Nie miałem pojęcia jak inaczej mogę to skomentować.

Tym razem byłem pewien, że Sasori się zaśmiał pod nosem. Huk niezbyt odległego grzmotu jednak jak na złość zagłuszył część tego dźwięku.

- Dobra, jeśli zaspokoiłeś swoją ciekawość, to koniec prezentacji. - Opuścił nogawkę, a ja w jakiś nieco głupi sposób wciąż nie mogłem się nadziwić, jak naturalnie prezentuje się jego noga. Oczywiście, nie umknęło to jego uwadze. - Przestań się gapić, z łaski swojej.

- Sorry. - Zmusiłem się, by przenieść wzrok na jego twarz, ewidentnie nieco zawstydzoną. - I... dziękuję za zaufanie w tej kwestii.

- Coś kiedyś mówiłeś o chęci poznania mnie lepiej. - Przewrócił oczami, jakby uważał moje zainteresowanie jego osobą za coś wyjatkowo bezsensownego. - Mam nadzieję, że zaspokoiłem dziś przynajmniej częściowo tę ,,potrzebę".

- Hidanowe syropki czynią cuda - zażartowałem, by trochę rozluźnić atmosferę.

- To częsty mechanizm - przyznał Sasori. - Do Konan wracają wspomnienia, które zazwyczaj odpycha. Twój kumpel ma pretekst do robienia głupstw, chociaż zdążyłem go poznać na tyle, by wiedzieć, że trzeźwość też niezbyt go przed tym powstrzymuje. Mi... trochę łatwiej przychodzą rzeczy takie jak ludzkie interakcje. I inne, naruszające komfort psychiczny aktywności.

- Mówienie o sobie narusza twój komfort psychiczny?

- A ty co? Bawisz się w mojego terapeutę?

- Masz terapeutę? - wypaliłem, szczerze zaskoczony. To by było bardzo zaskakujące, ale wyjaśniałoby część zmian w jego zachowaniu, które zaobserwowałem w przeciągu ostatnich miesięcy.

- Subtelny jak zawsze - parsknął Akasuna, najwyraźniej nieco się dystansując i starając wrócić do poprzedniego tematu. Postanowiłem na niego nie naciskać. - W każdym razie, owszem, nie jestem fanem opowiadania o samym sobie.

Musiałem sam przed sobą przyznać, że dzisiejszy wieczór sprawił, że moja wyrozumiałość względem jego trudności jeszcze bardziej się zwiększyła. Zresztą, jak sam miałbym zareagować na jego miejscu? Gdybym był niepełnosprawnym studentem jednego z najtrudniejszych istniejących kierunków, mieszkającym samodzielnie, z przeszłością obejmującą znęcanie się i niewielką ilością zaufanych osób w swoim otoczeniu?

Chociaż byłem zdania, że okoliczności nie zwalniały człowieka z pracy nad sobą i traktowania innych z szacunkiem, równocześnie patrząc teraz na wciąż nieco zawstydzonego Akasunę naprawdę ciężko było mi się dziwić, że wyrósł na człowieka, którym obecnie jest. Kogoś, kto ma problem z dopuszczeniem do siebie innych, odpychającym ich, gdy tylko zbliżą się za bardzo i zawzięcie próbującego wszystkie problemy rozwiązać na własną rękę. Zapewne od tak dawna walczył ze wszystkim samemu, że jego uparte wypieranie się wszelkich ludzkich słabości, w tym emocji które zapewne według niego wliczały się do tego zbioru, było zwyczajnym mechanizmem, by sobie z tym wszystkim poradzić.

Teraz, widząc go z wciąż podkuloną do piersi sztuczną nogą, nagle do mnie dotarło że jeszcze nigdy nie widziałem go tak... odkrytego i bezbronnego.

Jego wcześniejsze słowa również nabrały sensu. Czy mogłem się dziwić, że nawet gdyby tak naprawdę chciał się zbliżyć czy do mnie, czy kogokolwiek innego, na trzeźwo nie był w stanie pozbyć się wszystkich barier, które przez całe życie wokół siebie poustawiał?

- Dziękuję za zaufanie, Sasori - wydusiłem, starając się przelać w tym jednym zdaniu wszystkie uczucia, które się we mnie kłębiły.

Wyuczoną reakcją prychnął, prostując się i ponownie przybierając na twarz nieco obojętny, charakterystyczny dla niego wyraz.

- Sam tego chciałeś, czyż nie?

- To prawda - przyznałem. - Nie żałuję, jeśli to to chcesz zasugerować. Może ci się to wydać dziwne, ale nie każdy chce widzieć tylko pozory idealności, którymi się otaczasz. Cieszę się, że mogę poznać odrobinę... ,,prawdziwego" ciebie.

Kolejne prychnięcie, tym razem ewidentnie zawstydzone. Akasuna uniknął mojego wzroku, po czym zdjął nogę z kanapy, jakby starał się ukryć, że całe zajście z protezą w ogóle miało miejsce.

- Mocno się dziś rozpędzasz.

- Powiedzmy że to... - Uśmiechnąłem się lekko, przybierając poważny ton głosu, jakbym czytał formułkę z podręcznika. - Częsty efekt etanolu. W końcu zaburza on funkcjonowanie płata czołowego, odpowiadającego między innymi za kontrolę zachowania.

Światło świeczek sprawiło, że jego lekki uśmiech był wyraźniejszy, podkreślony rzucanym przez wargi cieniem.

- Miło wiedzieć, że przynajmniej coś udało mi się wtłuc do tego twojego blond łba. - Wyciągnął rękę, by nieco pieszczotliwie wspomniany łeb rozczochrać.

- Hej...! - Poprawiłem włosy, które przez jego ruch opadły mi na twarz i zasłoniły cały, i tak ledwo widoczny świat.

Sasori zdawał się moim buntem kompletnie nie przejmować. Zostawił ramię na oparciu kanapy, zaraz za moimi barkami.

- Ale naprawdę coś w tym jest - przyznał po chwili. - Jestem niemalże pewien, że na trzeźwo bym ci o tym nie powiedział sam z siebie.

- Prawda? - potwierdziłem. - Zresztą, mówiłem poważnie, Sasori. Cieszę się, że zaufałeś mi w tej kwestii.

- Nie wiem, co mnie podkusiło. Byłem pewien, że zareagujesz inaczej.

- Na fakt, że sobie radzisz do tego stopnia, że nawet nie podejrzewałem, że możesz... - urwałem. Z jakiegoś powodu sformułowanie ,,być niepełnosprawny" wydało mi się niemalże niegrzeczne. - ...Mieć taki problem?

Nie potrafiłem rozczytać jego miny, więc dodałem, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu:

- To tylko sprawia, że imponujesz mi jeszcze bardziej, wiesz?

Sasori znów odwrócił wzrok.

- Większość ludzi raczej ma negatywne nastawienie do takich spraw.

- Skąd taka pewność? Znając ciebie, zapewne byłbym w stanie policzyć na palcach jednej ręki osoby, z którymi się tą informacją w ogóle podzieliłeś. Skąd wiesz, jak by zareagowali?

- Nie zawsze było to tak niewidoczne, jak teraz. Nie masz pojęcia, ile razy spotkałem się ze spojrzeniami pełnymi politowania, albo co gorsza, podważaniem moich kwalifikacji, jakby to mózgu mi brakowało, nie nogi poniżej kolana. - Grymas na jego wargach bardziej przypominał moment zaraz po zjedzeniu cytryny, niż uśmiech, który próbował wymusić.

- Cóż, nie mam wpływu na to, jak podchodzą do sprawy inni - przyznałem. - Zapewniam cię jednak, że ja tak sprawy nie postrzegam. Zresztą, oj, źle by się to dla mnie skończyło, gdybym nagle zaczął cię traktować jak idiotę - zażartowałem, co chyba odniosło oczekiwany efekt. Akasuna przełknął metaforyczną cytrynę i przestał się krzywić.

- Owszem. Zapewniam cię, że poniósłbyś konsekwencje takiej postawy.

- Wiesz, chcę wylądować na studiach medycznych ale nie w charakterze zwłok z prosektorium - zapewniłem, uzyskując pełne aprobaty skinięcie z jego strony.

- Czasem zdarza ci się postępować całkiem rozsądnie.

- Cóż to, czyżby to był komplement? - zadziornie szturchnąłem go łokciem. - Chyba naprawdę jesteś pijany.

- Heh... - Uśmiechnął się lekko. Błysk pioruna na ułamek sekundy dodatkowo rozświetlił jego twarz, a kolejny raz tego wieczoru ja musiałem przyznać, że dziś przerastał sam siebie jeśli chodzi o aparycję. - Stać mnie na lepsze komplementy. Po prostu jeszcze nie odblokowałeś tego poziomu.

- Niemożliwe. - Spróbowałem go podkusić. - Przyznaj, Sasori. I tak mnie całkiem lubisz, co?

- Gdybym kiedyś tłumaczył materiał przedszkolakowi, używałbym trudniejszego języka niż tego, którym z tobą rozmawiam.

- Auć, zapiekło. - Wyszczerzyłem się. - Lecz nie zaprzeczyłeś, więc uznam to za potwierdzenie.

- Jak tam sobie chcesz. - Ponownie wzruszył ramionami, a mi oczywiście nie mogło umknąć, że przy tym ruchu jego ciało otarło się o mój bark.

Jakby, to chyba oczywiste że chciałem tak myśleć. Ale na tym etapie nie była to chyba tylko głupia mrzonka; jeśli dobrze odczytywałem jego subtelne, lecz czasem przewijające się przez głos, mimikę czy zachowanie znaki, chyba naprawdę wreszcie przynajmniej aakceptował moją obecność.

Niesamowicie mnie to cieszyło. I chociaż chciałem się tą radością podzielić, uznałem, że może lepiej pozostawić te słowa niewypowiedziane. W końcu oboje i tak raczej zdawaliśmy sobie z nich sprawę.

- W zasadzie... - zacząłem ostrożnie, wracając do poprzedniego tematu. - Cóż więc musiałbym zrobić, by levelować na twojej skali zasługiwania na komplementy?

- Zmądrzeć i nie zadawać durnych pytań.

- Oj, wiesz co... - zaśmiałem się lekko, sięgając po kieliszek, bo od gadania zaschło mi w ustach. W zasadzie, czułem się nieco odwodniony, a równocześnie pęcherz podpowiadał, że moczopędne właściwości alkoholu nie są tylko formułką w podręczniku. - Dobra, zaraz wrócę. Przerwa na potrzeby fizjologiczne.

- Czuj się jak u siebie. Pamiętasz, gdzie jest łazienka?

- Tak.

Używając telefonu do odnalezienia się w zalanym ciemnością mieszkaniu, zostawiłem Akasunę samego na kanapie. Czułem równocześnie, że nie tylko brak światła przeszkadza mi w poruszaniu się - moje kroki zdawały się dziwnie szybkie i drobne, a świat lekko wirował, gdy za gwałtownie obracałem głowę w którąkolwiek ze stron. To był poziom wstawienia przy którym musiałem się już prezentować dość zabawnie z boku, więc w zasadzie byłem zadowolony, że mrok ukrywał przed Akasuną to przedstawienie. Zapewne miałby niezły ubaw i nie odpuścił sobie paru komentarzy. Niemalże słyszałem, jak rzuca czymś w stylu ,,okna są pozamykane, więc czemu łazisz jakbym miał huragan w pokoju?".

Gdy wróciłem do salonu, student zdawał się wsłuchiwać w dźwięk ulewy za oknem, powoli sącząc dla odmiany wodę.

Zanim usiadłem, spojrzałem na niego przez chwilę z góry. Przez jego pewność siebie i potężną osobowość czasem zapominałem, jak drobnej postury był. Przylegające do ciała ubrania jeszcze bardziej podkreślały jego subtelnie wyrzeźbioną, lecz wciąż delikatną sylwetkę.

Mężczyzna podchwycił mój wzrok i zadał nieme pytanie.

- Zastanawia mnie twój wisiorek - rzuciłem, by odwrócić jego i swoją uwagę od faktu, że okropnie miałem ochotę usiąść mu na kolanach, nie kanapie obok. Uznałem to za zły znak - musiałem być albo faktycznie trochę zbyt pijany, albo zwyczajnie durny, by tak przekreślić tę odrobinę zaufania i uwagi którą mi dziś ofiarowywał. - Oznacza coś konkretnego?

Smukłe, jasne palce odruchowo chwyciły trzymającą się na rzemyku okrągłą zawieszkę.

- To słowiański symbol słońca - poinformował. - Witalności, szczęścia i tak dalej. Od razu informuję, nie wierzę w moc amuletów i innych pierdół. To po prostu pamiątka.

- W każdym razie, pasuje ci - przyznałem, w końcu zajmując miejsce na wysłanym wygodnymi poduchami meblu. Nie mogłem się jednak zmusić do zwiększenia dystansu między naszymi barkami; za bardzo urzekało mnie bijące od Sasoriego ciepło, a na szczęście student zdawał się nie przejmować faktem, że nasze ramiona się dotykają. - Mógłbyś nosić ją częściej.

- Nie przepadam za biżuterią, jest niepraktyczna. - Akasuna jeszcze raz przewrócił zawieszkę między palcami, po czym pozwolił jej wrócić do swobodnego zwisania na wysokości rękojeści jego mostka.

- Szkoda. Naprawdę ci pasuje.

Puścił komplement mimo uszu, najwyraźniej bardziej skupiony na ocenianiu pozycji burzy. Grzmoty zdawały się być bardziej odległe od blasku błyskawicy niż wcześniej, a i ulewa nieco zelżała. Najwyraźniej nie byliśmy już w jej epicentrum.

- Myślę, że jest szansa, że naprawili usterkę - poinformował. - Spróbuję włączyć prąd.

Skinąłem głową, trochę tęskniąc za dotykiem jego ramienia, gdy poszedł ponownie grzebać w skrzynce przy drzwiach. Sądząc po tym, że gdy wrócił w mieszkaniu wciąż panowały egipskie ciemności, już ledwo rozpraszane dogasającymi świeczkami, nie odniósł oczekiwanego rezultatu.

- Nic z tego?

- Nic z tego - przyznał, znów opadając na kanapę. Ku mojemu zadowoleniu, nie zwiększył dystansu. - Zgaduję więc, że nie pozostało nam nic innego jak skończyć zawartość kieliszków i iść szykować się do spania, huh?

- Jesteś zmęczony? - spytałem, starając się ocenić skąd się wzięła jego nagła chęć do zakończenia wieczoru.

- Umiarkowanie. Jestem studentem, przywykłem do siedzenia po nocach - odparł. - To chyba alkohol mnie usypia.

- Skoro tak, to mógłbym spytać o ostatnią rzecz?

- Śmiało. Już mnie dzisiaj raczej niczym nie zaskoczysz.

- Okeeej, to spróbuję wykorzystać te magiczne zdolności etanolu do zmniejszania mojej zdolności do samokontroli... - zapowiedziałem, sięgając po kieliszek. Zostałem zmierzony wyjątkowo ostrzegawczym wzrokiem.

- Nie zwalnia cię to z konsekwencji - uprzedził, uważnie obserwując moje działania. - Zresztą, jakiej samokontroli? W ogóle jakąś posiadasz?

- Och, żebyś się nie zdziwił - przyznałem szczerze, myśląc o wszystkim, co bym zrobił, gdyby nie ograniczał mnie zdrowy rozsądek.

- No to słucham, cóż takiego zmutowało w twoich pozbawionych wapnia neuronach?

- Od dawna chciałem spytać o sylwestra - zapowiedziałem.

Akasuna zamrugał.

Ja w zasadzie też sam siebie zdziwiłem. Skąd mi się wzięła kretyńska myśl, że to dobry pomysł? Cholera, powinienem był jakkolwiek przemyśleć co chcę powiedzieć zanim w ogóle otworzyłem głupią gębę!

- A jednak, udało ci się mnie zaskoczyć - przyznał. - Jeśli to o tym chcesz gadać, to idę po coś mocniejszego.

Ledwo powstrzymałem nerwowy śmiech. Teraz chyba już nie było drogi odwrotnej.

- Ledwo jesteś w stanie trzymać kieliszek w dłoni.

- Po pierwsze: nieprawda. A po drugie-

- Spoko, naprawdę nie chodzi mi o wygrzebywanie jakiś starych brudów - zapewniłem. - Chciałem tylko spytać, jak bardzo żałujesz tamtej rozmowy. Wiesz, skorzystać z tego, że po procentach łatwiej ci mówić o niekomfortowych tematach. Bo... chyba zasługuję na słowo wyjaśnienia z twojej strony?

Sasori najwyraźniej porzucił pomysł pójścia do kuchni, bo spuścił wzrok, ewidentnie rozważając odpowiedź. Nie potrafiłem rozczytać jego miny.

- Jak bardzo żałuję swojego upadku samokontroli i godności człowieka? - mruknął, jednym sporym łykiem dopijając to, co miał w szklance i z brzękiem odstawiając ją na stół. - Chyba mniej niż powinienem.

Musiałem przyznać, że jego odpowiedź mnie zaskoczyła. Poniekąd nie wiedziałem czego w ogóle oczekiwałem zadając to pytanie, lecz bynajmniej nie tego.

- Czasem tylko... zastanawiam się, czy to właśnie przez tamten incydent się mną nie zainteresowałeś. Bo jeśli tak, to żałuję go nieco bardziej.

Musiało być po mnie widać, jak bardzo zaskoczyły i speszyły mnie jego słowa, lecz Sasori łaskawie postanowił tego nie komentować.

- Jeśli cię to pocieszy - zacząłem ostrożnie. - To nie przez sylwestra. Od... od samego początku zrobiłeś na mnie wrażenie. Tamta noc mi dała chyba tylko... cień nadziei, że wiesz... możesz odwzajemniać moje zainteresowanie. - Machnąłem szybko ręką, jakbym starał się go uspokoić jeszcze zanim zdążył jakkolwiek zareagować, w myślach karcąc się za to jak bardzo się zacinam i nie umiem sformułować myśli. - Rozumiem, jeśli tak nie jest, spoko. Wyraziłeś się jasno w tej kwestii.

- Więc czemu pytasz o tamten wieczór?

- Sam nie wiem - przyznałem. - Po prostu... jakoś tak ciężko go zapomnieć.

Akasuna najwyraźniej nie był pewien jak zareagować. Wpatrywał się we mnie, najprawdopodobniej starając się odczytać coś więcej z mimiki mojej twarzy. Cisza, przerywana tylko szumem deszczu i odległymi już grzmotami zaczynała być nieco niekomfortowa, więc poczułem ulgę gdy wreszcie ją przerwał.

- Będzie ci przeszkadzać, jeśli zapalę? - spytał.

- Nie.

- Wybornie - mruknął, wyciągając jednorazowego papierosa z kieszeni spodni. - Powiedzmy, że to przez zaburzenia samokontroli w moim płacie czołowym. Już nie kupuję całych paczek, planuję rzucić.

- Yhm. - Skinąłem głową. Całkiem bawił mnie fakt, że chciał się przede mną usprawiedliwić.

Gdy biały dym zawirował w powietrzu, poczułem, że coś się zmieniło w jego nastawieniu. Jego ciało zdało się rozluźnić, jakby dopiero teraz uderzyły w niego wszystkie spożyte procenty, spotęgowane nikotyną. Lub może taki efekt po prostu miała silnie uzależnaiająca substancja na kogoś, kto zaczął ograniczać jej użycie. W każdym razie, Sasori zapadł się głębiej w poduchy kanapy, ponownie opierając rękę na jej oparciu, zaraz za moimi plecami.

- A ty? - spytał, zaskakująco spokojnym, jakby otumamionym głosem.

- Co ja?

- Żałujesz tamtego wieczoru?

W pierwszej chwili uciekł mi sens jego pytania. Byłem tak rozproszony jego odchyloną do tyłu głową i rozwartymi ustami, z których unosiła się smuga dymu, że nawet nie próbowałem ukryć zachwytu. Półmrok pogłębiał cienie na jego twarzy, równocześnie podkreślając jej rysy i sprawiając, że gdyby moje serce już i tak nie biło mocniej przez sam temat który poruszaliśmy, teraz by zaczęło.

Sasori niespecjalnie zdawał się przejmować tym, że jest obecnie bezczelnie i nieukrywanie podziwiany. Obserwował mnie spod półprzymkniętych powiek, wręcz jakby mój wzrok sprawiał mu swego rodzaju satysfakcję.

- Tylko tego, że się wycofałeś - mruknąłem cicho. - Tylko tego, Sasori.

- Wolałbyś inny rezultat?

Parsknąłem cicho.

- Rzadko to ty zadajesz głupie pytania. - Przekierowałem wzrok na trzymane przez niego urządzenie. - Mogę?

- Tak. - Podsunął papierosa pod moje wargi. Zrozumiałem to jako gest zapraszający do zaciągnięcia się, więc tak też zrobiłem. Nie byłem w stanie przy tym odwrócić wzroku od jego obserwujących mnie, złotych w blasku świec tęczówek. To chyba półmrok płatał figle moim oczom, ale lekki uśmiech który wykwitł na ustach Sasoriwgo zdawał się mieć jakby zadziorną nutę.

Rzadko paliłem i nie do końca rozumiałem co ludzi pociąga w tym nałogu. Obserwując jednak, jak rudowłosy student sam ponownie wdycha biały dym z ustnika, który jeszcze chwilę temu znajdował się między moimi wargami myślałem, że postradam zmysły z ekscytacji. Było kilka momentów w naszej relacji gdy czułem się tak... blisko niego, lecz jeszcze nigdy nie patrzył na mnie tak, jak teraz.

Minęła chwila przez którą Akasuna zdawał się zwyczajnie napajać atmosferą, dymem i odgłosem deszczu tłuczącego w szyby.

- Odnoszę wrażenie, że nie bez powodu poruszyłeś ten temat.

Nie byłem fanem romantycznych określeń, ale to jak moje serce zatrzepotało nerwowo było niemalże jak wyjęte z opowiadania dla nastolatek.

- Jakiż powód miałbym mieć? - Chociaż starałem się udawać, że kierunek w którym dążyła rozmowa nie robił na mnie wrażenia, musiało średnio mi to wychodzić. Sasori tylko zaśmiał się lekko pod nosem, tracąc kontrolę nad wypuszczaną z ust parą i pozbywając się jej większej ilości przez nozdrza.

- Pomyślmy - zaczął, teatralnie unosząc dłoń do podbródka jakby naprawdę się zastanawiał. - Jakiż powód mógłby mieć ktoś, kto niezbyt ukrywa swoje zainteresowanie moją osobą. Kto celowo siada tak blisko, by nasze ramiona się dotykały, wpatruje we mnie jak w malowidło w galerii sztuki przy każdej okazji i bez wahania zaciąga moim papierosem bynajmniej nie po to, by zaspokoić nałóg. Pomyślmy.

Tym razem to nie był trzepot; serce zaczęło mi się tłuc jak oszalałe. Bynajmniej nie tylko z zawstydzenia, ale i faktu, że miał rację co do każdej, pojedynczej rzeczy. Bo okej, nie była to tajemnica, ale wciąż nie przywykłem do tego, że ktoś mówi o moich uczuciach na głos, nawet jeśli mnie samemu się to zdarzało. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Czy bardziej miałem ochotę go opierdolić, że w takim razie czemu ze mną pogrywa i pozwala na to, bym sobie robił jakąkolwiek nadzieję, czy raczej skonfrontować go z faktem, że jakby nie patrzeć, on również szuka ze mną kontaktu fizycznego i nie wydaje się specjalnie udręczony moją pogonią za jego uwagą.

Moja oburzona mina i brak zdolności do wypowiedzenia chociażby słowa zdawał się go bawić.

- Powiedziałeś, że żałujesz, że się wycofałem. - Poczułem, że zgarnia jeden z rozsypanych na oparciu kanapy pukli moich włosów. Nie miałem odwagi spojrzeć w tamtą stronę lecz zdawało mi się, że okręca blond pasmo wokół palca. Nie byłem też pewien, jaki efekt chciał osiągnąć, ale czułem, że moimi emocjami aktualnie bawi się z równą łatwością, jak tym kosmykiem. - Chwilę wcześniej ponownie przyznałeś, że ,,robię na tobie wrażenie". Więc co to za reakcja? Czy nie o daniu ci szansy chciałeś porozmawiać?

- Nie chciałem naciskać - wydusiłem przez ściśnięte gardło, ukradkiem zerkając na jego wciąż bawiącą się moimi włosami dłoń.

- Naciskasz na mnie każdym swoim spojrzeniem, Deidara. - Sasori nie zdawał się być przejęty tym, że zapewne wyglądałem jakbym był na granicy udaru. - Z początku planowałem to ignorować do samego końca, ale chyba miałeś rację, że nieco przesadziłem z procentami. Niezbyt jestem... w stanie dalej udawać, że nic się nie dzieje.

Kompletnie nie potrafiłem rozczytać jego myśli. Te słowa brzmiały jak początek kolejnej kłótni o kwestię moich uczuć, lecz w tonie głosu studenta tym razem nie wyczuwałem negatywnych intencji.

- Wciąż nie rozumiesz, prawda?

Nie rozumiałem. Niczego, kompletnie.

- Pozwól więc, że pobawię się jeszcze trochę.

- Co masz na myśli?

- Nic konkretnego, Deidara.

Sposób, w jaki wypowiedział moje imię był jakiś inny. Bardziej prowokacyjny, ale równocześnie jakby miękki. Czułem się tak, jakby tym jednym słowem jego głos niemalże pogładził mnie po policzku, równie zadziornie, jak czule. Jakby z policzka przesunął się na kark, zmieniając w dreszcz.

- Och? - spytał Akasuna, obserwując moją reakcję. Uniósł się z oparcia kanapy, by zmniejszyć dystans między naszymi twarzami. Tym samym nabrałem absolutnej pewności, że sobie ze mną zwyczajnie pogrywa. - Czyżby wciąż podobał ci się sposób, w jaki mówię twoje imię?

I chociaż wiedziałem, że to pułapka, i tak niemalże zachłysnąłem się powietrzem. Walcząc z odruchem zrobienia czegoś głupiego, spuściłem łeb.

- O co ci chodzi, Sasori? - burknąłem, starając się w międzyczasie reanimować po kolei wysiadające przez niego części mojego mózgu. - Może mi się tylko wydaje ale... skoro tak bardzo nie chcesz bym przekraczał granice, to czemu mnie prowokujesz?

- Kto wie. - Odsunął się, ewidentnie usatysfakcjonowany barwą moich policzków i słabą miną. - Może po prostu lubię testować twoją cierpliwość. Może to odwet za cały wieczór tego, jak ty mnie maltretowałeś wzrokiem. A może to etanol zaburza moją zdolność do racjonalnego myślenia. Kto wie?

- A może uważasz, że to zabawne. - Bardziej stwierdziłem, niż spytałem.

- W istocie, musisz przyznać, że trochę jest. Generalnie prowokowanie kogoś jest zabawne gdy działa.

- Mnie to nie bawi.

- Nie? To co czujesz, Deidara?

Podniecenie mieszało się we mnie z irytacją do tego stopnia, że ledwo kontrolowałem swój głos.

- Czuję się bardzo... sprowokowany.

Tym razem byłem absolutnie pewien, że zawadiacka iskra w jego wzroku była wyrazem czystego zadowolenia.

- Wiesz, że nie tylko ja powinienem ponosić konsekwencje swoich działań? - uprzedziłem. - Liczysz się z tym, że twoja prowokacja może naprawdę zadziałać?

- Cóż najgorszego mogłoby się zadziać? - spytał, ponownie zaciągając się papierosem.

Na tym etapie naprawdę niespecjalnie byłem w stanie filtrować treści, które wydostawały się z moich ust.

- Zapewne... bym cię pocałował.

- Myślę, że to konsekwencja którą jestem w stanie ponieść.

Czy on... huh...?

Moje serce dla odmiany zaczęło bić słabiej, jakby gubiąc rytm. Niedowierzanie musiało być bardzo wyraźnie wymalowane na mojej twarzy, bo mężczyzna znów zaśmiał się lekko.

- Ty... - wydusiłem, wreszcie łącząc kropki.

Chociaż nie mogłem znieść intensywności jego spojrzenia, nie byłem w stanie również odwrócić wzroku. Jedna ze świeczek całkowicie się wypaliła, ale ledwo zarejestrowałem pogłębiającą się ciemność.

- W końcu to tylko pocałunek, nie? - Wzruszył ramionami, ponownie zaciągając się dymem. Gdzieś w oddali zadudnił kolejny grzmot. - Nic dla ciebie nowego. Najwyraźniej też nie wyjątkowego.

- Do czego zmierzasz? - spytałem, czując, że chcąc nie chcąc moje dłonie zaczynają lekko drżeć. Coś w jego głosie wręcz mnie zirytowało. - To jakiś przytyk odnośnie sytuacji z Kazuo? Czy może Nagato?

- Żaden przytyk... - mruknął, odwracając wzrok. Znałem tę minę i wiedziałem, że jest niczym innym jak niewypowiedzianym potwierdzeniem.

- Wiesz... - Nie wiedziałem, jak sformułować swoje słowa, a byłem absolutnie przekonany, że tym razem nie mogę palnąć niczego na wiatr. Początkowa myśl, która się pojawiła w mojej głowie obejmowała przyznawanie się, że to on jest jedyną osobą, na której pocałowaniu przez cały ten czas tak naprawdę mi zależało. Kolejna, nawiązująca do jego oczywistej zazdrości w tym aspekcie mogłaby go tylko rozjuszyć i sprawić, że znów by się wycofał. Z kolei zasugerowanie, że skoro to tak nieistotne, to ,,nic nie stoi na przeszkodzie byśmy spróbowali" wydawało się odbierać całą magię jego ewentualnej zgodzie.

Westchnąłem cicho, postanawiając w końcu wyjaśnić to, jak widzę tę sytuację.

- Myślę, że z pocałunkami jest tak, jak z wieloma innymi rzeczami. Dużo zależy od kontekstu i osoby. - Nachyliłem się lekko, by móc bezczelnie spojrzeć mu w oczy. Nie tylko po to, by odczuł, że mówię poważnie; wiedziałem, że to stamtąd dowiem się więcej niż powiedziałby mi na głos. - Te będące częścią pijackich gierek lub wymienione między osobami do których niespecjalnie coś czujesz nie są zbyt istotne. Inne... mogą zmienić to, jak wygląda twoje życie.

- Ciekawe - mruknął Akasuna, nie odwracając wzroku, lecz i nie dając po sobie za wiele poznać.

Zebrałem w sobie całą, wspieraną etanolem i głupim pożądaniem odwagę, mając nadzieję, że tymi słowami wszystkiego nie rozjebię.

- Myślę, że... gdybyś mnie pocałował, to to doświadczenie należałoby do tej ostatniej kategorii.

Cisza przeciągnęła się dłuższą chwilę. Już otwierałem usta by sytuację naprawić, nie wiem, skłamać że tylko żartuję, czy coś, gdy Sasori zmrużył oczy, jakby zamyślony.

- Ciekawe, w istocie - mruknął ponownie. Jego dłoń zsunęła się z oparcia kanapy na mój kark, wprowadzając mnie w stan przedrzucawkowy, zgarniając ze sobą luźne kosmyki włosów, błądząc chłodnymi opuszkami palców po mojej rozgrzanej skórze i jeszcze bardziej wzmagając wywoływane tym kontaktem mrowiące uczucie. Odgiąłem potylicę lekko do tyłu, niemalże odruchowo. Na wpół świadomie niemalże wtuliłem się w jego dłoń, przymykając oczy by lepiej skupić się na jego dotyku.

- Przeżyłeś kiedyś coś takiego?

- Nie ale... - Przełknąłem ślinę, starając się zmusić głos do posłuszeństwa. - Chciałbym przeżyć.

Bardziej czułem niż widziałem jego bliskość. Bez otwierania oczu pozwoliłem mu przyciągnąć się nieco bliżej. Czułem uciekający spomiędzy jego warg biały dym, powoli owiewający moje usta i pozostawiający po sobie słodkawy posmak. Absolutnie mi on jednak nie wystarczał.

- Mogę? - spytałem, tym razem nie mając na myśli używki.

- Tak.

Generalnie w tamtym momencie wszelkie możliwe konsekwencje przestały się dla mnie liczyć.

Moja wolna dłoń sama odnalazła jego policzek. Stało się to tak szybko, że mój umysł nawet gdyby próbował, nie byłby w stanie zatrzymać ciała; nie byłem nawet pewien kiedy pokonałem dzielący nas dystans, zcałowując parę wodną z jego warg.

To było jak... iskra, spadająca na łatwopalny materiał. A wybuch był gwałtowniejszy, niż się spodziewałem. Dym uciekł kącikami jego ust, bo reszta drogi była zasłonięta moimi.

Chociaż miałem wrażenie że oszalałem i straciłem kontakt z rzeczywistością, wyczułem wahanie Sasoriego. Nie trwało jednak zbyt długo; po krótkiej chwili odwzajemnił pocałunek, a ja ledwo mogłem uwierzyć w to, że ten zazwyczaj opanowany i powściągliwy w okazywaniu emocji Akasuna może w sobie ukrywać takie pokłady żaru i pasji. Szum w mojej głowie był odurzający niemalże równie mocno jak chłodna dłoń wsuwająca się głębiej w moje włosy. A miałem... ogromną słabość do sytuacji, gdy ktoś ich dotykał. Zwłaszcza tak-

Stęknąłem cicho, pozwalając odgiąć sobie głowę w tył. Mój błędnik i tak już oszalał, świat wirował, zmieniając się w czarno-czerwone plamy. Zachłanność jego uścisku, te nieskoordynowane, chaotyczne ruchy, trzęsące się ze zdenerwowania i ekscytacji dłonie i wargi, mimo tego pożądliwie naciskające na te moje. To było zbyt wiele i równocześnie zdecydowanie za mało.

Nie był to ten tak pięknie malowany we wszystkich romansidłach pierwszy pocałunek między główną parą serii, o którym może gdzieś w głębi serca zawsze marzyłem. Zdecydowanie nie. Brakowało mu estetyczności, był zbyt gorączkowy i bezładny, by nadawać się do jakiegokolwiek filmu. I chociaż kiedyś bardzo chciałem, by takie momenty działy się z fajerwerkami w tle i przy akompaniamencje emocjonalnej muzyki, to jednak... to wszystko teraz nie miało dla mnie wartości. Liczyło się jedno. Że dzielę ten moment z nikim innym, niż Sasorim Akasuną. A to mi w pełni wystarczyło.

Odsunąłem się na zaledwie sekundę, wciągając gwałtownie powietrze. Ledwo rejestrowałem rzeczywistość, więc dopiero po chwili zdałem sobie sprawę z tego, jak mocno się nad nin pochyliłem. Gdyby nie podtrzymujące mnie ramię, straciłbym równowagę.

Sasori ku mojemu niezmierzalnemu zachwytowi najwyraźniej nie miał jednak ochoty na przerwy. Przyciągnął mnie bliżej, więc oparłem się dłonią o jego bark i wspiąłem kolanami na kanapę, by móc jeszcze bardziej zmniejszyć dzielący nas dystans.

Odnosiłem wrażenie, że to było jak tama, która po wielu wichurach wreszcie puściła, wyzwalając napierające na nią tony wody. Że oboje tak naprawdę od dawna się powstrzymywaliśmy i teraz nieudolnie staraliśmy się złapać tyle, ile byliśmy w stanie, by nadrobić te miesiące wyrzeczeń i jeszcze na zapas. Równocześnie ledwo wierzyłem, że to wszystko jest realne. Całe niedowierzanie dziejącym się wydarzeniom jednak zeszło na dalszy plan, zastąpione obsesyjną chęcią wyjścia naprzeciw jego niecierpliwym wargom. Rozchyliłem usta, lecz ku mojemu przerażeniu mężczyzna nagle gwałtownie się odsunął.

O nie. Absolutnie nie miałem zamiaru pozwolić mu na to, by dostrzegł, jak bardzo naruszył swoją strefę komfortu. By znów odskoczył w tył i odgrodził się kolejnymi kilkoma warstwami tarcz.

Co jednak mogłem zrobić? Dłoń na mojej piersi zmusiła mnie do cofnięcia się i obeserwowania, jak mężczyzna łapie chwiejny, głęboki oddech.

- Wystarczy... - wydusił. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak wytrąconego ze swojej typowej, zorganizowanej postawy.

- Nie odrzucaj mnie teraz, Sasori - szepnąłem zdesperowany, zanim zdążył do niej powrócić. Chciałem zobaczyć więcej jego prawdziwej, niewyreżyserowanej, szczerej strony.

- Nie... nie o to chodziło. Znaczy, nie to chciałem powiedzieć - wyjaśnił nerwowo, zaciskając wargi w wąską linię. Wyglądał, jakby kręciło mu się w głowie.

Gdy złapałem obiema dłońmi jego policzki, odruchowo chwycił moje nadgarstki, z miną jakby sam nie był pewien, czy chce je odtrącić, czy upewnić się, że ich nie zabiorę. Spojrzałem mu głęboko w rozszerzone jakby w szoku oczy, wyraźnie widoczne mimo półmroku, przelewając w ten intensywny kontakt wzrokowy tyle swojej desperacji i pragnienia, ile byłem w stanie.

- Wtedy... - zacząłem, mając nadzieję, że zrozumie, że chodzi mi o sylwestrową noc. Wiedziałem, czułem, że tak jak ja musi pamiętać każde nasze słowo, które wtedy padło. - Mówiłem szczerze. Że wykorzystałbym szansę, gdybyś tylko mi ją dał. - Oparłem czoło o to należące do niego, starając się nie zabrzmieć tak błagalnie, jak wyglądało to w mojej głowie. Bez powodzenia. - Daj mi ją. Proszę.

- Jesteś... - zaczął, puszczając jeden z moich nadgarsków by przenieść dłoń na moją pierś i delikatnie, lecz stanowczo ponownie zwiększyć dystans. - Deidara, twoje tempo jest znacznie szybsze od mojego. Nie... nie potrafię tak łatwo się do wszystkiego dostosować. Chyba jednak... nie nadążam za tobą.

A jednak wcześniej w jego pocałunku dało się wyczuć takie samo zniecierpliwienie, jakie czułem u siebie. Jakby on też mimo wszystko czekał na to od dawna. I jego słowa...

- Dostosuję się - zapewniłem, chwytając spoczywającą na mojej klatce piersiowej dłoń. Wiedziałem, że moje serce, obecnie przypominające rozpaczliwie trzepiącego skrzydłami ptaka, próbującego się wyrwać z klatki piersiowej na wolność musi być wyczuwalne pod mostkiem, więc tylko docisnąłem lekko jego rękę, by mógł je lepiej wyczuć. Czułem się tak, jakby chwycił je w dłoń. Pozwoliłem na to, by chwilę posłuchał jego bicia, po czym przeniosłem ją tam, gdzie to pod jego warstwą skóry, mięśni, kości i innych tkanek znajdował się mocno tłuczący się organ.

- Może to nie ja potrzebuję od ciebie szansy, Sasori. Może to sobie powinieneś ją dać.

Ciche parsknięcie bardziej przypominało śmiech.

- Być może. Chociaż nie tyle szansy, co pozwolenia.

- Więc pozwól sobie na to, Sasori. - Wykorzystałem fakt, że wciąż trzymał mój drugi nadgarstek by unieść jego dłoń do swoich warg. Sam nie wiedziałem, skąd się we mnie wzięła cała delikatność, z którą złożyłem lekki pocałunek na jej wierzchu, na wpół świadomie topiąc resztki jego wahania. Nie czując oporu ze strony studenta, powtórzyłem tę czynność, tym razem wolniej i jakby dokładniej, pozwalając sobie wyczuć fakturę jego skóry i towarzyszący jej delikatny zapach mydła. Resztki racjonalności wciąż podpowiadały mi, że to nie może się dziać naprawdę, lecz celowo je ignorowałem, napawając się tą chwilą póki trwała i nie okazywała się głupim snem. Na powoli sunące z wierzchu jego dłoni na kłęb kciuka, a potem wnętrze nadgarstka wargi wkradł mi się lekki uśmiech. Byłem ciekaw, czy Akasuna go wyczuł na swojej skórze.

- Deidara?

Dreszcz, który wstrząsnął moim ciałem musiał być naprawdę widoczny, bo mężczyzna wydał z siebie lekko rozbawione, pełne satysfakcji mruknięcie.

- Fascynujące. - Gdy uniosłem wzrok, ujrzałem uśmiech, krążący po jego wargach. Miałem ochotę go z nich scałować i zobaczyć, jak smakuje. - Naprawdę aż tak ci się podoba mój głos?

Przełknąłem ślinę. Moje policzki paliły żywym ogniem. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby tworzące ich tkankę białka zaczęły denaturować.

- Przecież znasz odpowiedź... - Pozwoliłem, by mój urywany oddech owiał odkrytą skórę na jego nadgarstku.

- Oj, Deidara... - Z premedytacją przeciągnął moje imię, niemalże się bawiąc jego tembrem na swoich strunach głosowych i języku. Jeszcze nigdy nie słyszałem czegoś tak elektryzującego w swym brzmieniu. - Niektóre pytania zadaje się po prostu dlatego, że chce się usłyszeć odpowiedź.

I jak ja mogłem nie szaleć na jego punkcie? Jak miałbym zachować w stosunku do niego neutralność, gdy od kiedy się poznaliśmy, zawsze wystarczało mu zaledwie jedno zdanie, by kompletnie wyprowadzić mnie z równowagi?

- A ty, Sasori? - wydusiłem, walcząc ze ściśniętym z emocji gardłem. - Wciąż uważasz, że jestem przepiękny?

Kolejny uśmiech. Zaskakująco szeroki, bezczelny i pozbawiony wstydu.

- Nigdy nie przestałem. Taką odpowiedź chciałeś usłyszeć?

Poczułem, jak wcześniej porzucony na kanapie papieros ponownie opiera się na moich wargach, więc posłusznie wypełniłem usta białym dymem. Wstrzymałem powietrze obserwując, jak Akasuna skraca dystans między naszymi twarzami i prowokacyjnie patrzy w dół.

- Czy ,,szansa" obejmująca tylko dzisiejszy wieczór ci odpowiada?

Pokiwałbym łbem, gdyby nie brak przestrzeni na ten ruch.

- To wystarczy. - Nie miałem wprawy w paleniu, więc dym niezdarnie uciekł z moich warg wraz z wypowiadanymi słowami.

- To wciąż nie czyniłoby nas nikim więcej niż dwoma pijanymi znajomymi - podkreślił, z pewnością świadom tego, że dzieliły nas zaledwie milimetry i wręcz czułem jego słowa na swoich ustach, nie tylko je słyszałem.

- To wystarczy.

- I... na moich warunkach.

- To mi wystarczy, Sasori.

- Wykorzystaj ją więc dobrze - niemalże poprosił, pocierając kciukiem moją kość jarzmową i pozostawiając dłoń na rozgrzanej skórze za uchem. - Ale zdaj się na mnie. Będę cię instruował.

Westchnąłem głęboko, gdy pozbył się dzielących nas milimetrów. Wbrew wcześniejszym ustaleniom byłem absolutnie pewien, że po poznaniu tej jego strony już nigdy nie dam rady wrócić do tego, jak kiedyś o nim myślałem.

- A więc... jakie są twoje instrukcje?

- Cóż, miałeś dużo czasu by się domyślić gdzie chciałbym zostać pocałowany. Pokaż mi, do jakich wniosków doszedłeś.

Czy to było rozsądne? Być może nie. Nie miałem jednak najmniejszego zamiaru zastanawiać się nad przyszłością. Miałem Sasoriego tu i teraz, przystępnego, pozwalającego na to bym wsunął dłoń w jego włosy, które od tak dawna domagały się mojej atencji; odwzajemniającego pocałunek i pozwalającego się zbliżyć bardziej, niż kiedykolwiek miałem czelność marzyć. Hormony i neuroprzekaźniki odurzały mnie chyba bardziej niż wcześniej spożyty alkohol. I chociaż gdzieś wewnątrz bałem się, że w którymś momencie Akasuna znów wysunie się spomiędzy moich palców jak piasek, ucieknie do swojej strefy komfortu, która mnie nie obejmowała... gdzieś w tym wszystkim odnalazłem w sobie siłę, by mimo niemalże rozrywającego mnie od środka podniecenia skupić się na tym, by tym razem zrobić to dobrze. Pocałować go spokojniej, mniej zachłannie, czulej. I głębiej, bo łapiąc jeden z oddechów student rozsunął wargi, pozwalając mi na więcej, niż do tej pory.

Nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu. Zarówno z radości jak i z nagłego uświadomienia sobie, że mężczyzna miał w tym dużo mniejszą wprawę, niż się spodziewałem. Wcześniejsze chaotyczne muśnięcia nie brały się tylko z niecierpliwości, ale i jak teraz odkryłem, zwykłego braku doświadczenia. Jakże to było w jego stylu - by udawać specjalistę, gdy ewidentnie nie miał w tym wprawy. By nadrabiać to pasją i zaskakującym wyczuciem. By szybko podłapywać rytm i trochę się dostosowywać, a trochę wychodzić z inicjatywą. Ile razy wcześniej miał ku temu okazję? Wątpiłem, by wiele. I chyba wreszcie była okazja, bym to ja go czegoś nauczył.

Te myśli zalały mnie falą takiego rozczulenia i niedowierzania, że mężczyzna wyczuł, że pozostawiane przeze mnie na jego wargach muśnięcia mają kształt uśmiechu.

Odsunął się minimalnie. Nie gwałtownie. I nie tak daleko, jak by to zrobił, gdyby chciał uciec.

- C-co cię tak bawi? - wydusił, a ten lekko zachrypnięty ton głosu prześlizgnął się przez mój mózg jak to zazwyczaj robi dreszcz po plecach.

Pokręciłem głową, niemo informując go, by się tym nie przejmował. Sasori najwyraźniej również miał inne priorytety. Zaaprobowałem ponownie wsuwającą się w moje włosy dłoń cichym mruknięciem, zastanawiając się, czy student jest zafascynowany nimi, czy moimi reakcjami, które musiał już zauważyć. Jego druga dłoń odnalazła swoje miejsce na mojej lewej łopatce, jakby szukając przestrzeni między przylegającą koszulką z siatki, a tą luźną, narzuconą na wierzch.

Przygryzłem zadziornie już lekko spuchniętą dolną wargę Akasuny, unosząc w tym celu jego żuchwę lekko do góry. Wyczuwałem pod opuszkami palców miękki, odrastający po ostatnim, zapewne porannym goleniu zarost. Chciałem zjechać wargami niżej, wzdłuż kolumny jego jasnej, wyglądającej niesamowicie delikatnie jak na dorosłego faceta szyi, lecz odnalazł moje usta swoimi, jakby prosząc, bym to na nich się skupił. Przypominałem sobie jego wcześniejsze słowa o instrukcjach i posłusznie dostosowałem się do tej sugestii. Nie chciałem naruszać granic.

Gdy przerwał pocałunek, otworzyłem wcześniej przymknięte oczy, by w pełni spojrzeć na oszałamiająco seksowną, lekko zawstydzoną i jakby otumanioną porcelanową twarz, zamkniętą między moimi dłońmi. W półmroku było ciężko to potwierdzić, lecz odnosiłem wrażenie, że jego policzki muszą być podobnej barwy co zmierzwione włosy. Czułem tę czerwień na swojej skórze, nie mogąc powstrzymać się od potarcia jej kciukiem. Widziałem, jak student nieskutecznie stara się zachować niezmienione tempo oddechu, jak udaje, że jego serce nie dudni równo mocno, co moje. Niemalże czułem je, mimo tego, że nasze klatki piersiowe wciąż dzieliło kilkanaście centymetrów. W zasadzie... kiedy przerzuciłem kolano przez jego uda, by móc nad nim zawisnąć? Nawet tego nie zarejestrowałem.

Ta myśl jednak szybko została wyparta przez kolejną. Bo Sasori był... po prostu przepiękny. Wyprowadzony z równowagi, patrzący na mnie niby z dołu, a jednak równy, z niczym nie ukrywaną całą paletą emocji kłębiących się w orzechowo-złotych tęczówkach. Dzieło sztuki, którym gdybym tylko mógł, chciałbym się cieszyć przez całą wieczność.

Wiedziałem, że czytał ze mnie jak z otwartej książki. Że widział, w jaki zachwyt wprawia mnie właśnie podziwiany widok. Czułem jak jego dłoń z potylicy zsuwa się na plecy i zaciska na materiale wierzchniej koszulki. I chyba on sam nie spodziewał się, jak bardzo to naciągnie jej tkaninę; nawet jeśli nie było to działanie celowe, żaden z nas nie był w stanie zignorować tego, jak podkreśliła mój tors, opinając się wokół niego.

- Ty... - wydusił Sasori, nawet nie ukrywając tego, że się zwyczajnie we mnie wgapia. - Naprawdę wydoroślałeś przez te ostatnie miesiące.

Przygryzłem wargę, kręcąc głową z niedowierzaniem. Znów zadawałem sobie to samo pytanie, ale czy to się naprawdę działo...? Nie byłem w stanie wydusić ani słowa, więc tylko w myślach podziękowałem sobie samemu i niebiosom za to, że jednak zostałem przy tych regularnych wizytach na siłowni.

Sasori z kolei przełknął ślinę tak głośno, że nawet ja to usłyszałem.

- Ja... mogę? - spytał zaskakująco nieśmiało, sunąc dłońmi zaraz pod granicą wierzchniej koszulki, muskając palcami wciąż częściowo ukryte pod siateczkowym materiałem żebra i drażniąc skórę tym pośrednim dotykiem.

Cokolwiek zamierzał, ja absolutnie nie miałem nic przeciwko. Ba, nie wiem, czy w tej chwili pragnąłem czegokolwiek bardziej niż jakiejkolwiek uwagi z jego strony. Wstyd jednak zalał mnie taką falą, że po pokiwaniu akceptująco głową, zsunąłem dłonie na jego braki, dochodząc do wniosku, że zwariuję jeśli do tego, co się właśnie dzieje dojdzie jeszcze jego złote spojrzenie, jak zwykle przebijające mnie na wylot. Ukryłem twarz w pachnącym drzewem sandałowym zagłębieniu jego szyi. Sasori musiał się domyślić jakie myśli za tym stały, bo udzielił mi na to niemego przyzwolenia, pozwalając, bym zajął bardziej komfortową pozycję, siadając na jego udach.

Gdy tylko poczułem, że chwycił materiał siateczkowej koszulki i wyciągnął go z moich spodni... dotarło do mnie, co dokładnie chciał zrobić. I dopóki nie poczułem, jak jego chłodne palce wsunęły się od dołu i zetknęły z rozgrzaną skórą moich pleców zaraz pod łopatkami, zapomniałem jak się oddycha. Dopiero ten dotyk przywrócił mi zdolność do respiracji - chociaż zdecydowanie nie prawidłowej. Sapnąłem mu w szyję, co skomentował usatysfakcjonowanym mruknieciem.

Zamknąłem oczy, koncentrując się tylko na zmyśle dotyku i nierównym oddechu studenta.

Sasori za to obrysował palcami kształt moich łopatek, sunąc nimi pod materiałem koszulki, lecz nie ściągając jej. Przejechał po kręgosłupie, przypominając mi o istnieniu każdego kręgu najpierw piersiowego, a potem szyjnego, dopóki był w stanie wyczuć je pod skórą. Z karku płynnie przeszedł na barki, ściskając nieco mięśnie naramienne i małymi palcami nakreślając ich granicę. Materiał mojej koszulki naciągnął się, przyjemnie wbijając w ciało. Jego ruchy były symetryczne; obie dłonie badały ten sam fragment ciała, tylko po swojej stronie. Zdawał się jakby mnie... poznawać. Orientować przestrzennie w kształcie i wymiarach, badać fakturę rozgrzanej skóry. I musiałem też przyznać, że sam proces był... cholernie przyjemny. Nie tylko na erotycznym polu. Po prostu... Sasori miał niesamowite wyczucie w palcach. Tam, gdzie znajdował się zbity mięsień stosował mocniejszy ucisk, przypominający masaż. Z kolei w miejscach, gdzie pod skórą przebiegała kość jego dotyk był delikatniejszy, wręcz mrowiący dzięki użyciu samych opuszek palców. Nie miałem pojęcia jakim cudem doskonale dobierał tę moc ucisku, ale efekt... efekt był zwyczajnie wspaniały.

I jeśli przez chwilę zapomniałem, że jestem w sytuacji zdecydowanie nieplatonicznej, Sasori mi to dość szybko przypomniał.

- Będę kontynuować - poinformował, w zasadzie wypowiadając te słowa wprost do mojego ucha z racji pozycji, w której się znajdowaliśmy. Kiwnąłem głową przyzwalająco. Mimo jego wcześniejszej sugestii nie mogłem się powstrzymać od złożenia na jego szyi lekkiego pocałunku. Była tak blisko, nie miałem pojęcia jak to możliwe, że dopiero teraz skorzystałem z tej okazji.

Chciałem powtorzyć tę czynność, ale sunące kilka centymetrów pod moimi dołami pachowymi dłonie skutecznie mnie rozproszyły. Celem Sasoriego chyba były obojczyki, lecz z racji ograniczonej przestrzeni miedzy koszulką a moim ciałem chcąc nie chcąc zachaczył też o sutki i bliznę na lewej piersi. Zadrżałem mimowolnie, lecz on starał się tego nie dostrzec. Co oczywiście było niemożliwe z racji faktu, że wszystkie jego palce dociśniete były do mojej piersi, zapewne rejestrując nie tylko każdy mój ruch, ale i oddech oraz uderzenie serca. Jego kciuki symetrycznie przejechały po granicach mostka i tak jak podejrzewałem przeszły na obojczyki, trochę muskając a trochę uciskając skórę w ich okolicy.

Pchany jakimś nagłym impulsem, ponownie przywarłem wargami do jego szyi. Czułem, że poruszył głową, lecz nie widziałem, jaki był to ruch. Otworzyłem szerzej usta, upewniając się, że przy tym ruchu przejadę górnymi zębami po skórze Sasoriego, po czym musnąłem ją kilkakrotnie kierując się w górę, aż do granicy włosów i ucha.

Student zamarł na sekundę, która była mu potrzebna chyba po to, zadecydować, czy aprobuje moje działania. Wcześniej odwrócił moją uwagę od swojej szyi, więc nie byłem pewien, czy nie przekroczyłem jednej z jego granic. Akasuna nie dał mi się jednak nad tym zastanowić; bez ostrzeżenia wysunął dłonie spod mojej koszulki, tylko po to, by chwycić tę wierzchnią i z moją pomocą ją ściągnąć, po czym rzucić gdzieś na kanapę. Tę z siatki podciągnął tylko do góry; była na tyle przylegająca, że pozostała w tej pozycji, ukrywając tylko moje ramiona i górną część mięśni piersiowych.

Odsunąłem się nieco i wyprostowałem, lecz Akasuna nie patrzył mi w twarz. Złapał powietrze nieco zbyt gwałtownie, by nie zdradzić swojego stosunku do zastanego widoku, a ja nie wiedziałem, czy bardziej mnie zawstydza ta reakcja, czy schlebia.

Wcale nie byłem jakimś greckim bogiem. Na napiętym brzuchu zarysowywały mi się może cztery górne części mięśnia prostego, lecz wciąż widać było lekką oponkę gdy go nie wciągałem. Długa blizna po wypadku w dzieciństwie szpeciła lewą pierś. Chociaż większość okresu dojrzewania miałem już za sobą, wciąż nie miałem włosów na klacie. Tylko jasny, niemalże biały meszek pod pępkiem dowodził faktu, że wcale nie goliłem torsu, tylko geny nie obdarzyły mnie owłosieniem w tych rejonach ciała.

A jednak Sasori pochłaniał mnie wzrokiem. I moje serce dudniło coraz głośniej, bo jego wargi były rozchylone a pełne zachwytu oczy nieziemsko piękne. To, że gdy patrzył na mnie w ten sposób czułem się niemalże tak, jakby spomiedzy moich łopatek wyrastały anielskie skrzydła to jedno. Ale on sam był tak cholernie pociągający, że nie byłem w stanie się powstrzymać. Wpiłem się ponownie w jego wargi, układając dłonie na ciepłym karku i pozwalając, by nie przerywając pocałunku docisnął palce do mojej piersi, jedną z rąk odnajdując znajdującą się po lewej stronie bliznę. Badając jej fakturę i przebieg, równocześnie uciskając kryjace się pod nią mięśnie, tym razem prawie na pewno świadomie zaczepiając o sutek.

To... nie była jakaś moja szczególnie wrażliwa sfera, lecz jego ruchy miały w sobie coś tak cholernie ekscytującego. Było mi coraz goręcej, pomimo zwiększonej ilości nagiej skóry. A gdy Sasori odpowiedział na mój zaczepiający jego wargi język pogłębieniem pocałunku naprawdę zakręciło mi się w głowie, jakbym dostał gorączki.

Czułem, że znów zaczynam drżeć z podniecenia, lecz nie byłem w stanie się opanować. Nie gdy te wcześniej chłodne, a teraz nagrzane od mojej własnej skóry palce zostawiły mięśnie piersiowe w spokoju, tylko po to by zsunąć się niżej, odnaleźć przestrzenie międzyżebrowe i skierować się wyznaczonymi przez nie rynienkami aż do linii dołu pachowego. Sasori odsunął się lekko, dalej chłonąc wzrokiem każdy mój ruch.

Wziąłem głęboki wdech, świadom tego, że oboje czujemy, jak moja klatka piersiowa się rozszerza, po czym nerwowo, trochę przerywanym wydechem ponownie zwęża. Że jego prawa dłoń oprócz urywanego oddechu doskonale czuje tłuczące się pod żebrami serce, spojrzenie wyłapuje każdy ruch unoszącego się i opadającego mostka.

- Naprawdę jesteś przepiękny - wydusił bez jakiegokolwiek wstydu Sasori, tonem tak rozbrajająco szczerym, że zachłysnąłem się powietrzem.

Pewnym wybawieniem nagle okazało się nasze jedyne dotyczczasowe źródło światła. W zasadzie, byłe źródło światła - płomień zgasł po strawieniu całego knota, pogrążając pomieszczenie ponownie w nieprzebitych ciemnościach.

Ponowne zapalenie świeczek nie znajdowało się liście moich obecnych priorytetów więc ponownie zainicjowałem pocałunek, krótki lecz wyraźnie informujący, że nie mam zamiaru nigdzie Akasuny teraz puszczać. Student nie potrzebował słów by zrozumieć przekaz.

Wcześniej pozostawione na moich żebrach dłonie znów się poruszyły. Teraz, gdy zostałem pozbawiony jednego ze zmysłów stało się to jeszcze intensywniejszym doznaniem, więc gdy Sasori powrócił do łopatek, po czym delikatnie wbił paznokcie w moją skórę, zjeżdżając wzdłuż kręgosłupa w dół i zostawiając rozkosznie palące, najpewniej czerwone ślady sięgające aż górnej granicy pośladków... przysięgam, wydało mi się, że staciłem resztki kontaktu z rzeczywistością. Ten czyn był tak nieziemsko seksowny i przyjemny, że straciłbym grunt pod nogami, gdybym stał. Wygiąłem się w łuk pod jego dotykiem, czując, jak spomiędzy moich warg wymyka się dodatkowo potwierdzający mój psychofizyczny stan odgłos.

Sasori chyba nie spodziewał się, że zareaguję aż tak intensywnie. Ja... ja sam też się nie spodziewałem. Wiedziałem, że to raczej nie plecy, lecz brzuch jest moim słabym punktem, miejscem, gdzie nie potrzebowałem wiele, by skoczył mi poziom hormonów. Ale... ponieważ to akurat on badał anatomię mego ciała tymi swoimi cholernie smukłymi palcami, to nic nie mogłem poradzić na to, że każda jego część nagle stawała się strefą erogenną.

Jego sapnięcie ociekało satysfakcją. Pozostawało mi dziękować niebiosom za ciemności, bo gorąc coraz bardziej rozpalał nie tylko moje poliki. Czułem, że muszę jakoś zareagować, lecz zanim podjąłem decyzję co dokładnie należałoby zrobić w tej sytuacji, dłonie Sasoriego zsunęły się na mój brzuch i talię. Zdawał mu się nie przeszkadzać fakt, że nic nie widział. Bez problemu odnajdywał drogę dzięki dotykowi.

Oparłem czoło o jego bark, sapiąc.

- J-ja tu akurat...

- Hmm?

Na wpół świadomie zakręciłem biodrami, czując narastający dyskomfort. Ledwo do mnie docierało, że mężczyzna prześledził łuki tworzone przez dolne granice żeber, że objął moją talię symetrycznie obiema dłońmi, kciukami odnalazł poszczególne części mięśnia prostego brzucha. I tak, jak wiedziałem, że to tylko kwestia czasu gdy nie zniosę tego wszystkiego ani chwili dłużej, to bodźcem przełomowym był moment gdy jego palce natrafiły na meszek pod pępkiem.

Chwyciłem jego nadgarstki. Ze wstydem pokręciłem głową, odrywając jego dłonie od swojego ciała.

- Jeśli dalej-

- Jeśli dalej co? - mruknął Akasuna, zapewne celowo nachylając się nad moim uchem by wypowiedzieć te słowa. To, że jego ton znów nabrał typowej dla niego pewności siebie oznaczało dla mnie jedno - byłem zdany na akasunową łaskę. Mężczyźnie zresztą ewidentnie podobał mu się fakt odzyskania kontroli. Najwyraźniej bawiło go również to, jak reagowałem na dotyk jego ponownie położonych na moich biodrach dłoni.

Chciałem nieco zmienić pozycję, by lepiej ukryć konsekwencję jego działań, ale zaczepiłem o jego udo. Przekląłem w myślach, wiedząc, że przez to efekt był wręcz odwrotny od zamierzonego.

- Och, rozumiem. Mamy tu nie lada... problem. - Skomentował Sasori, bez większego problemu ponownie wciągając mnie na swoje kolana, z których próbowałem się zsunąć.

- A czyja to wina?! - rzuciłem, czując wybuchający w każdej komórce ciała wstyd.

Przejechał paznokciami po mojej skórze, a ja mimo okoliczności nie mogłem powstrzymać lekkiego wygięcia się w lędźwiach, w odruchowej reakcji na ten bodziec.

- Spokojnie... - westchnął, jakby się nade mną litując. - To tylko męska fizjologia. Coś naturalnego, zwłaszcza u młodych, zdrowych osób. I w takich... okolicznościach jak te.

Średnio podzielałem jego zdanie, lecz do jakiegoś stopnia byłem wdzięczny, że widzi to w ten swój cholernie specyficzny, medyczny sposób.

- Nawet mógłbym wziąć to za pewien komplement dla swojej osoby - dodał Akasuna, najwyraźniej próbując złagodzić niezręczność humorem.

Ukryłem twarz w jego szyi, dziękując niebiosom za panujące w pomieszczeniu ciemności, przynajmniej częściowo ukrywające mój wstyd.

- Co teraz...? - wydusiłem. - Puścisz mnie do łazienki, czy...?

Sasori mimo swoich wcześniejszych słów zdawał się nieco zakłopotany. Jakby, byliśmy dorośli. To... byłoby w porządku. I skłamałbym mówiąc, że nigdy nie wyobrażałem sobie tego momentu... ale wcielenie go w życie było czymś innym. Zresztą, jeszcze nigdy nie dotarłem do tego etapu z żadnym ze swoich poprzednich partnerów czy partnerek. To byłby mój... pierwszy raz.

Sasori nie potrzebował wiele czasu na podjęcie decyzji, a ja chyba podnieciłem się jeszcze bardziej, gdy przysunął mnie do siebie bliżej. Większość pokładów mojej świadomości skupiło się na jednym, niemożliwym do przeoczenia elemencie - jego udach, które jakby celowo nieco się rozszerzyły, tym samym zwiększając dystans również między moimi kolanami.

- Myślę, że zostawienie cię teraz samemu sobie byłoby... niegentlemańskie - rzucił, z racji dystansu niemalże wprost w moje usta.

- A... a ty? - spytałem nieśmiało, sunąc wcześniej opartą o jego bark ręką w dół. Ta czynność została jednak sprawnie ukrócona; szczupłe palce owinęły się wokół mojego nadgarstka, przekierowując moją dłoń. Poczułem swój własny dotyk najpierw na bliźnie na mojej piersi, potem mostku.

- Skupmy się najpierw na tobie.

Moje opuszki palców powoli zsunęły się niżej, milimetr za milimetrem, kierowane sugestią płynącą z ruchów dłoni Sasoriego. I wstyd się przyznać, ale im niżej tym bardziej czułem, że zaraz nie będę musiał wcale wsuwać jej pod materiał spodni by dojść. To oczekiwanie i świadomość celu doprowadzały mnie do delirium. Wysokość przepony, potem niżej, środek brzucha, pępek, podbrzusze, granica jeansów...

Odruchowo odgięty do tyłu, sapnąłem lekko. Znów niedowierzałem, że to się dzieje.

- Co się stało? - spytał Sasori, czując mój opór. - Nie chodzi o to, byś się zmuszał do czegoś, czego nie chcesz.

- Chcę. - Sapnąłem.

- Wstydzisz się?

Pokiwałem łbem, chociaż student zapewne nie mógł tego widzieć w otaczającej nas ciemności. Tak zakładałem, bo chociaż moje oczy przywykły do braku światła i tak widziałem zaledwie zarys jego sylwetki. On zapewne również kierował się bardziej intuicją niż wzrokiem.

Akasuna nawet jeśli nie widział moich ruchów mógł się zresztą łatwo domyślić odpowiedzi.

- Spokojnie. Pomogę ci - mruknął, po czym poczułem, że klamra mojego paska luzuje się z cichym szczękiem. Nie ukrywam, gdy za nią puścił guzik i suwak rozporka, poczułem lekką ulgę. - Może pomoże ci też fakt, że niewiele widzę.

- Ale wiesz... co się dzieje.

- Wiem. - Potwierdził, znów kierując moimi ruchami tak, by sunąca po mojej skórze dłoń wsunęła się pod granicę bokserek.

Wypuściłem gwałtownie wcześniej wstrzymywane powietrze. Z pomocą Sasoriego zsunąłem zbędny materiał z bioder, by móc objąć swój trzon dłonią. Cały alkohol i podniecenie uderzyły mi do głowy, a lekka zachęta ze strony ręki Akasuny wystarczyła, bym zaczął ruszać swoją.

- Spokojniej... - Nadgarstek studenta nadał mojemu wolniejszy rytm. Przez to, jak blisko i tak już byłem, absolutnie mi to nie odpowiadało. Zakomunikowałem to sapnięciem i nerwowym zakręceniem biodrami, lecz rudowłosy nie pozwolił mi przyspieszyć.

- Sasori...! - wydusiłem, niekontrolowanie drżąc. To było po prostu zbyt dużo.

- Jakiś ty zachłanny - skomentował i chociaż nie widziałem jego twarzy, mógłbym przysiąc, że się uśmiecha.

Najwyraźniej jednak mój błagalny głos przekonał go do ulitowania się i przyspieszenia swoich ruchów. Gdy chwilę później świat rozmył się w przeplataną rozbłyskami ciemność, jedyne co czułem to zawroty głowy, przyjemność i jego bark o który miałem oparte czoło.

W uszach mi dudniło, lecz mimo to słyszałem swój głęboki oddech, czułem łapczywie połykane powietrze, które zdawało się palić wnętrze moich płuc i gardła. Zdawało mi się, że mam gęsią skórkę pomimo tego, jak upiornie gorąco mi było. Jeszcze kilka ruchów, teraz już całkowicie kierowanych tylko i wyłącznie przez Sasoriego i odpłynąłem. Zupełnie jakbym stracił przytomność na kilkanaście sekund, zalany tylko ekstazą.

Akasuna delikatnie położył swoją gładką dłoń na moim policzku i dopiero to powoli, sekunda po sekundzie zaczęło mnie znów sprowadzać na ziemię. Znów zaczynałem czuć swoje wilgotne palce, delikatnie obejmujące moją najczulszą obecnie część, oraz piekącą od gwałtownych wdechów klatkę piersiową.

- Wszystko w porządku? - Do moich wciąż powracających do normalnego funkcjonowania uszu dobiegł delikatny głos.

- Jak najlepszym - wydusiłem, czując się trochę tak, jakby te słowa dobiegły gdzieś z boku, nie moich własnych ust. Może dlatego, że moje wargi zostały zajęte - został na nich złożony delikatny pocałunek, który jak rozgrzewający napój rozlał się po reszcie mojego ciała, kojąc je i uspakajając pędzące serce.

- Zabiorę cię do łóżka.

- Sasori... A ty? - wydusiłem, czując, że próbuje mnie chwycić pod kolanami i unieść.

- Mówiłem, byś się tym nie przejmował.

- Ale-

- Wyglądasz, jakbyś miał zemdleć. Myślę, że wystarczy na dziś.

Chociaż nie miałem siły się sprzeciwiać, czułem narastający we mnie bunt. To chyba nie w porządku, że tylko ja coś miałem z tego wieczoru?

- Chciałbym się odwdzięczyć... - załkałem niemalże, czując, że unosi mnie i gdzieś niesie. Czułem się tak, jakby całe moje napięcie mięśniowe wyparowało, nie miałem innego wyjścia niż tylko niezgrabnie się uczepić materiału jego koszulki.

- Twoje towarzystwo było wystarczająco satysfakcjonujące.

Absolutnie w to niedowierzałem. Nie chciałem również się tak szybko z nim rozstawać. Coś mi mówiło, że gdy jutro rano się obudzę, cały czar pryśnie. Dlatego też gdy poczułem, że student się nachyla, a moje plecy zapadają w materac, nie zwolniłem uścisku kurczowo zaciśniętych na jego ubraniu dłoni.

- Deidara, musisz mnie puścić - zauważył student, niezgrabnie nachylony zapewne nad łóżkiem w jego pokoju dla gości. Może był to już mój nawyk by działać wbrew wszelkim zasadom i prośbom, lecz i tym razem tak postąpiłem - przyciągnąłem go bliżej, zmuszając do opadnięcia na mebel, podparcia się dłońmi po obu stronach mojego ciała.

- Zostań ze mną - poprosiłem, ze wstydem zauważając, jak rozpaczliwie zabrzmiały te słowa. Nie chciałem się jednak z nich wycofywać.

- To będzie... dla mnie zbyt dużo. - Akasuna spróbował delikatnie odczepić moje dłonie, lecz zacisnąłem je jeszcze mocniej. - Puść mnie, Deidara.

- Chociaż przez chwilę.

Odpowiedziało mi ciche westchnienie, gdy student najwyraźniej poddał się prośbie. Opadł swoim ciężarem ciała na mnie, a mnie uderzyło, jak lekki był. Komfortowo ciężki. Ciepły. Bliski.

Lecz przez tę bliskość poczułem coś, co wcześniej ukrywały przede mną ciemności.

- Nawet się nie podekscytowałeś?

I od razu pożałowałem tych słów, bo rudowłosy momentalnie uniósł się, pozostawiając niekomfortową pustkę po uczuciu jego ciała przytulonego do mojego.

- To nie tego kwestia. - Oznajmił zaskakująco chłodno.

- Przepraszam, Sasori - wydusiłem od razu, bo poczułem, że moje słowa go zraniły. Nie spodziewałem się, że poruszę drażliwy temat. W zasadzie, byłem po prostu idiotą. W ogóle nie pomyślałem zanim to pytanie opuściło moje usta. - Nie miałem na myśli niczego złego, naprawdę-

Przerwało mi kolejne, tym razem jakby zniecierpliwione westchnienie.

- Zostań tutaj. Przyniosę ci wodę i coś do wytarcia się.

- Nie miałem na myśli niczego złego, naprawdę! - zawołałem, gdy wyswobodził się z moich objęć zanim znów zdążyłem go chwycić. Próbowałem się unieść, ale moje ciało odmawiało posłuszeństwa. - Gniewasz się? Hej, Sasori!

Obserwowałem jego ciemną sylwetkę, gdy stanął w drzwiach. Nie wiedziałem, czy patrzy na mnie, czy wręcz przeciwnie.

- Nie, nie gniewam się - odparł, chyba przecierając oczy, jak to miał w zwyczaju, gdy coś go wytrąciło z równowagi. - Po prostu naprawdę sądzę, że wystarczy na dziś. Dla nas obojga.

Gdy zniknął za rogiem, poczułem totalnie głupie, bezsensowne łzy zbierające się w kącikach moich oczu. Chyba naprawdę byłem nietrzeźwy i zbyt rozemocjonowany by kontynuować swoją dalszą egzystencję. Gdy świat się rozmył między moimi wciąż otwartymi oczami, odniosłem wrażenie że znów wpadam w stan nieważkości, tym razem nieuchronnie zwiastujący sen. W niemalże ostatniej chwili wyrwała mnie z niego czyjaś dłoń.

- Wypij to, bo jutro umrzesz. - Sasori pomógł mi się przenieść do pozycji siedzącej, po czym podsunął brzeg szklanego naczynia pod moje wargi. Posłusznie i może wręcz odrobinę zbyt łapczywie pochłonąłem kwaskowaty płyn który mi zaproponował. Nagrodziło mnie kolejne lekkie westchnienie oraz dotyk chusteczki, która starła odrobinę cieczy, która spłynęła po moim podbródku.

- Dziękuję... - wydusiłem słabo, czując, że materac faluje jakby był unoszącą się na falach łodzią. - Sasori...

- Idź już spać, Deidara.

- Jesteś dużo cenniejszą osobą, niż ci się wydaje - wydusiłem, pchany jakimś szalonym impulsem. - Cieszę się, że to w tobie się zakochałem...

- Przestań. I idź już spać.

- Kocham cię, Sasori. Strasznie. - Poczułem, że znów w oczach zbierają mi się łzy.

Ciche westchnienie i kciuk, który starł pierwszą, złośliwą kroplę z mojego policzka były ostatnim, co zarejestrowałem. Nie usłyszałem już jego odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro