Lekcja 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Po prostu jest to dla mnie niepojęte. Powiedz mi szczerze: co ty, do jasnej cholery, sobie myślisz?!

Jeszcze nie wiedziałem, za co dostaję opierdol, ale profilaktycznie spuściłem głowę.

Akasuna kontynuował ściąganie płaszcza, a ja cierpliwie czekałem, aż skończy. Wpatrzony w swoje skarpetki, tym razem z podobiznami marchewek, bałem się spojrzeć korepetytorowi w oczy. Promieniował aurą nieźle wkurwionego dzikiego zwierza, które kontakt wzrokowy mógłby tylko jeszcze bardziej się rozjuszyć.

- Chodź do salonu, tam mi wszystko wytłumaczysz. Musimy... poważnie porozmawiać, bo absolutnie nie mam zamiaru akceptować takiego stanu rzeczy.

Rudowłosy minął mnie w korytarzu, ruszając w stronę wspomnianego pomieszczenia. Poczłapałem za nim jak na ścięcie.

Cóż to tak przytemperowało moje odzywki i próby walki z korepetytorem? Nic specjalnego. Może tylko niewyspanie, chroniczne zmęczenie, chujowa pogoda, ogólne poczucie przytłaczającej beznadziei? Nie mówiąc nic o szkole, gdzie oprócz kilkunastu zapowiedzianych na dwa miesiące do przodu sprawdzianów wisiała nade mną niczym Erynia jutrzejsza kartkóweczka z chemii. Chociaż może nie powinienem się nią kłopotać? W końcu gdy powiem Aksaunie, w jakim stanie są jego wymagania egzaminacyjne, może się okazać, że nie dożyję do jutra.

Byłem jednak w miarę przygotowany na starcie z rudowłosym diabłem... Oczywiście, o ile w ogóle da się mówić o czymś takim. Podjąłem jednak pewne środki ostrożności: umyłem i spiąłem kudły, założyłem jeansy i czystą koszulkę. Swoim wyglądem może nie rzucałem na kolana, ale (przynajmniej taką miałem nadzieję) sprawiałem ogólne wrażenie względnej przyzwoitości.

Fakt, nie zdążyłem ogarnąć swojego pokoju, ale i tak mieliśmy pracować w salonie. Wystarczało, bym zamknął drzwi i Akasuna nie musiałby oglądać panującego w nim syfu.

Tak czy inaczej, nie miałem ani siły, ani ochoty pogarszać swojej sytuacji. Chociaż najchętniej zakopałbym się pod kołdrą i pogrążył w wyimaginowanych rzeczywistościach, proponowanych mi przez Netflixa, to musiałem skupić się na przetrwaniu tych korków. Nieuchronny tajfun gniewu Akasuny, który na razie był przez rudowłosego wstrzymywany, niedługo miał się rozpętać, a ja naprawdę nie miałem ochoty na wysłuchiwanie niekończących się kazań. Zrobiłem wszystko, co było można zrobić. Teraz czekałem na chwilę wybuchu... i tak naprawdę chciałem już to mieć za sobą.

Mój osobisty kat rozsiadł się w tym samym fotelu, co tydzień temu. Ja, pod naporem jego ciężkiego spojrzenia zająłem miejsce na kanapie, będąc gotowym na reprymendę. Nie musiałem na nią długo czekać.

- Chujowo poszły ci te zadania - oznajmił bez ogródek Sasori, grzebiąc w torbie.

Zacisnąłem wargi w wąską linię.

- Aż tak źle?

Nie mogłem uwierzyć, że poszło mi tak koszmarnie. Przecież naprawdę potrafiłem odpowiedzieć na większość zagadnień!

- Tak. - Chłopak rzucił na stolik do kawy cały pokreślony arkusz. - Tracisz punkty nawet w miejscach, gdzie nie brakuje ci wiedzy. Jestem gotów się założyć, że nie przerabiałeś zbyt wielu zadań otwartych, co?

Bezwiednie pokręciłem głową. Aksauna złożył ramiona na piersi, a cała jego postawa mówiła ,,wiedziałem o tym, nawet nie musiałeś potwierdzać".

- Kompletnie nie potrafisz pisać składnych wypowiedzi i sprzedawać swoich informacji. Co więcej - dodał, z czystą satysfakcją wypominając mi kolejne słabości. - Nie czytasz uważnie poleceń, nie mówiąc już nic o tym, że mylisz się w dodawaniu na poziomie smarka z podstawówki...

Nie odrywając wzroku od arkusza, wymamrotałem ciche usprawiedliwienie pod nosem.

- Co ty tam szepczesz?

- Ja mam... podejrzenie dysleksji, tylko niestwierdz-

- Dysmózgii, nie dysleksji, Deidara. Wszystkie te błędy wynikają albo z tego, że jesteś rozproszony, albo nieuważny. - Natychmiast ukrócił moje tłumaczenia, a ja zapomniałem języka w gębie.

Spodziewałem się opierdolu na dzisiejszych zajęciach. Krzyków, wyzwisk. Ale Akasuna nie darł się na mnie. Chociaż wręcz promieniował irytacją, to jego głos był szokująco spokojny, co wskazywało na to, że albo rudzielec nieźle kontroluje swoje emocje, albo to tylko cisza przed burzą. Tak czy inaczej, mimo pozornie spokojnej konwersacji, to jego słowa były niczym podmuchy wiatru: ostre, chłodne i kąśliwe. Wdzierały mi się pod osłonę z resztek pewności siebie niczym wiatr pod niezapiętą kurtkę i przeszywały na wylot.

Fakt, że ten drań obiektywnie spojrzał na sytuację chyba bolał najbardziej. Jego oziębła analiza doprowadzała mnie do czystego szaleństwa, bo każde jego zdanie trafiało idealnie w punkt. Prawdę powiedziawszy czułbym się o niebo lepiej, gdyby po prostu się na mnie wyżył, wyzywając od ułomów i nieuków.

Jako, że się nie odzywałem, to student znów przerwał ciszę.

- Czeka nas dużo pracy, Deidara. Bardzo dużo.

Jedyne, co mogłem zrobić, to zwiesić pokornie głowę. Ta uległość chyba przypadła do gustu rudemu potworowi, bo jego aura wkurwienia nieco opadła. Mężczyzna rzucił na stół plik kartek. Gdy im się przyjrzałem dotarło do mnie, że to znów nie arkusz, tylko sklejka różnych zadań z różnych źródeł.

- Zrobisz je teraz, przy mnie - powiedział, wyciągając swoją kopię z teczki. - I na głos będziesz mówił swój tok rozumowania. Będę na bieżąco korygował popełniane przez ciebie błędy. Przede wszystkim musisz zrozumieć, jak w ogóle zabierać się do pracy i na co zwracać uwagę.

Skinąłem głową. Wiedząc, że Akasuna nie lubi marnować czasu, czym prędzej podniosłem kartki ze stołu i zająłem się zadaniami.

Polecenia nie były specjalnie wymagające jeżeli chodziło o wiedzę, za to przedstawiały sobą różne typy zadań. Dotarło do mnie, że student musiał specjalnie je tak ułożyć. Chciał ze mną pracować nad strategią, sposobem, wytłumaczyć jak najwięcej zależności, bym nie musiał sam się wszystkiego domyślać... a nie dobić brakiem elementarnej wiedzy, jak to określał.

Z początku co chwila mi przerywał. Nawet przy poleceniach, bo zdarzało mi się je źle przeczytać. I przy tym musiałem mocno zaciskać zęby, by znieść jego szydercze uwagi.

Było jednak zupełnie inaczej, gdy zaczynał tłumaczyć jakąś zależność, czy dawał wskazówki dotyczące określonego typu zadań. Gdy miał wygłosić monolog na jakiś temat, mężczyzna jakby stawał się inną osobą. Mówił rzeczowym, spokojnym tonem, bez typowej dla siebie kpiny w głosie. Zaskakująco cierpliwie (wiadomo, jak na niego) tłumaczył rzeczy, których do końca nie rozumiałem. Z początku to mnie tak wybiło z rytmu, że dostałem reprymendę za rozkojarzenie.

Szybko jednak oswoiłem się ze sposobem, w jaki wygłaszał swoje uwagi. Była to miła odmiana od tego ociekającego cynizmem tonu, którym zazwyczaj mnie raczył. Dosyć prędko też zrozumiałem, jak muszę się zachowywać, by nasza współpraca przebiegała w miarę bezboleśnie. Gdy mówił, musiałem być cicho, słuchać i przyjmować jego słowa do wiadomości. Gdy robiłem zadanie, o ile nie popełniłem błędu, to się nie odzywał.

Mimo słabego początku, z czasem chyba zaczęło mi iść nie najgorzej. Coraz rzadziej słyszałem krytykę mojego toku rozumowania... a cisza ze strony Akasuny była dla mnie czymś w rodzaju pochwały. I chociaż fizycznie wciąż nie czułem się najlepiej, to satysfakcja, która wzrastała z każdym kolejnym poprawnie wykonanym i przemilczanym przez rudego cerbera, strażnika poprawności zadaniem znacząco polepszyła mój mizerny stan psychiczny.

Nie wiedziałem, ile czasu zajęło nam rozwiązywanie tego testu. Chciałem jednak poniekąd odkupić swoje winy, więc starałem się skupić na wyznaczonym zadaniu i nie patrzyłem na wiszący w rogu pokoju zegar. Gdy więc dotarliśmy do końca, a ja wreszcie wyprostowałem zgarbione plecy, byłem szczerze zaskoczony. Minęło prawie półtorej godziny, od kiedy zaczęliśmy. Ten czas strasznie szybko uciekł.

- Nie jest aż tak źle.

Zamarłem całkowicie. Czyżbym się przesłyszał?

Akasuna zmierzył mnie spojrzeniem, z którego niewiele potrafiłem odczytać. Wydawał się jakby intensywnie nad czymś myśleć, ale szybko wrócił do swojej typowej, pełnej nonszalancji miny. Ja z kolei lampiłem się na niego, jakby co najmniej wyrosły mu skrzydła.

- Co się gapisz? - spytał, spostrzegając mój wzrok. - Zrobiłeś postęp, więc cię o tym poinformowałem. Nie cieszyłbym się jednak aż tak bardzo, bo wciąż wiele ci brakuje.

- Ale ja naprawdę rozumiem te zadania! - zawołałem. Pomimo jego słów przez mój głos przebijała się szczera radość, którą czułem. Bo hej, nie dość, że naprawdę odnosiłem wrażenie, iż zacząłem w miarę ogarniać temat, to jeszcze Pan Ideał, patrząca na cały świat z góry chodząca wspaniałość o szlachetnym mianie Sasori Akasuna raczyła mnie pochwalić! Może i te słowa aprobaty dla moich wyników były trochę ubogie, ale lepsze to, niż nic, czyż nie?

- To dobrze. - Jego usta wykrzywiły się w uśmieszku. - Zajmiemy się innymi niebotycznymi brakami, które wciąż posiadasz.

- Czyli czym? - spojrzałem na niego z ciekawością. Zmarszczył brwi i dopiero teraz dostrzegłem, że tworzące je włoski także są rude. Z jakiegoś powodu strasznie mnie to rozbawiło.

- Głównie niewiedzą i nieumiejętnością formułowania składnych wypowiedzi - stwierdził, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. Wyraźnie nie podobało mu się, że byłem w tak dobrym humorze, bo wyglądał, jakby już szukał sposobu, by mi go zepsuć. - Reszta, czyli po prostu robienie jak największej ilości zadań i powtarzanie już przerobionego materiału, to coś, co musisz robić samemu. Korepetycje są zdecydowanie zbyt krótkie, by włączyć w ich program także te czynności.

Pokiwałem łbem ze zrozumieniem. Wiedziałem, że musiałem także pracować poza szkołą i korkami. Co prawda na razie opornie mi to szło... ale miałem zamiar ogarnąć się pod tym kątem. Kiedyś. Ale niedługo jakoś, w najbliższej przyszłości, oczywiście.

- Zrobiłeś to, o co prosiłem cię tydzień temu?

Czułem, jak mój dobry nastrój znika. W przeciągu jednej chwili prysł jak bańka mydlana, gdy przypomniałem sobie o tych nieszczęsnych wymaganiach egzaminacyjnych. Lepiej mi było, gdy żyłem w błogim zapomnieniu.

Chyba milczałem zbyt długo, bo Akasuna spojrzał na mnie podejrzliwie.

- Nie no, zrobiłem! - zawołałem od razu, czując, że mężczyzna zaczyna się irytować. To było niezwykłe, jak szybko potrafił się wkurwić.

- Pokaż.

- Mam w pokoju.

- To na co czekasz? Idź po nie.

Grając na zwłokę, powoli podniosłem się z fotela. Sasori chyba jednak widział, że ociągam się celowo, bo zaczął mnie przewiercać na wylot sfrustrowanym spojrzeniem. Przyśpieszyłem więc kroku, bo doszedłem do wniosku, że jeszcze większe wkurwienie tego niecierpliwego diabła nie jest warte tych kilku sekund życia, które udałoby mi się uzyskać.

Po chwili wróciłem, podając korepetytorowi listę z zapisanymi tematami.

Nie byłem samobójcą. Nie przyniosłem mu tych wymagań, tylko zrobioną na osobnej kartce listę tematów, nad którymi chciałbym popracować. Pozostawało mi modlić się, że to mu wystarczy i nie zapyta o oryginalne...

- W porządku - mruknął, prześlizgując się wzrokiem po tekście. - Ale te wymagania nie są dla ciebie, więc chciałbym, byś mi je zwrócił.

Serce podeszło mi do gardła. No właśnie.

- A nie mógłbym... potrzymać ich jeszcze tydzień? - spytałem, najniewinniej, jak to tylko było możliwe. Wzrok Akasuny w ułamku sekundy spoczął na mnie, a dokładniej rzecz ujmując, wwiercił się we mnie, sprawiając niemal fizyczny ból. Przełknąłem ślinę i dodałem: - Chciałem z nimi jeszcze popracować.

- Miałeś dużo czasu.

- Ale...

- Coś kręcisz, Deidara. Lepiej od razu powiedz, o co chodzi, a nie marnujesz mój czas na jakieś podchody.

Serce stanęło mi w gardle. Pod naporem tego spojrzenia, które niczym laser przepalało mi się przez mózg, czułem, że jeszcze minie chwila i naprawdę powiem mu prawdę. Chyba tylko jakiś pierwotny instynkt przetrwania sprawił, że zdołałem oprzeć się tej usidlającej perswazji.

- Zapomniałem ich ze szkoły - wydukałem wreszcie ze spuszczonym wzrokiem. - Bardzo przepraszam, głupio mi z tego powodu.

Nie sądziłem, że mi uwierzy. Jednak, ku mojemu najszczerszemu zdziwieniu, nawet jeśli wiedział, że coś kręcę, to chyba mi odpuścił. Odwrócił wzrok i zajął się chowaniem swojej kserówki do niebieskiej teczki na papiery. Kartę pracy, nad którą pracowałem, zostawił na stole, dając mi tym do zrozumienia, że mogę ją zatrzymać.

- Twoja nieodpowiedzialność mnie dobija - oznajmił tylko, a ja naprawdę ledwo powstrzymałem się od tego, by westchnąć z ulgą. Nie mogłem uwierzyć, że wyjdę dziś z tych zajęć żywy!

Wstaliśmy od stołu, a ja grzecznie odprowadziłem korepetytora do drzwi. Chociaż to zapewne wyglądało, jakby on prowadził mnie: szedł pierwszy, a ja podążałem za nim, ze wzrokiem wlepionym w okryte białą koszulą plecy.

- A właśnie. - Zatrzymał się nagle, po czym obrócił w moją stronę. - Przemyślałem jedną rzecz.

I zanim zdążyłem zareagować, mężczyzna skręcił i jak gdyby nigdy nic wszedł do mojego pokoju.

Bezczelne naruszenie prywatności? Być może, ale to nie to sprawiło, że momentalnie doznałem migotania przedsionków, a adrenalina skoczyła mi jakbym zaraz miał co najmniej wykonać skok ze spadochronem.

Te jebane wymagania. Nie schowałem ich po tym, jak wczoraj robiłem tę listę tematów do powtórzenia. Leżały na biurku. Kurwa.

Jak oszalały rzuciłem się za rudzielcem. Ślizgając się po podłodze, bo moje skarpetki w marchewy nie miały antypoślizgowej gumy na podeszwie, prawie zabiłem się o drzwi, ale udało mi się wpaść do pomieszczenia. Zastałem go stojącego na środku pokoju i mierzącego zniesmaczonym spojrzeniem... o zgrozo, biurko.

Zaalarmowany moim nerwowym i hałaśliwym zachowaniem, Akasuna przeniósł swój wzrok na mnie. Chyba nie dostrzegł jeszcze wymagań, bo jego twarz wyrażała tylko obrzydzenie bałaganem, nie furię.

- Co ty wyprawiasz? - skarcił mnie.

- Mógłby... pan wyjść? - spytałem, starając się ze wszystkich sił, by mój głos nie zdradził, jak bardzo panikowałem.

- Zaraz. Chciałem cię tylko poinformować, że na prośbę twojej matki musimy się przenieść z pracą do tego pokoju - zaczął, ku mojemu przerażeniu znów spoglądając w kierunku mojego miejsca nauki. - A wciąż jest on w stanie, w którym nie stwarza warunków do efektywnej pracy. Ja nie mam zamiaru pracować w takich warunkach, bo już teraz widzę, że przez swoje niedbalstwo stworzyłeś wspaniały ekosystem dla sprzężniowców, roztoczy i wszelkiego rodzaju bakterii.

Ledwo słyszałem co mówił, bo próbowałem wymyślić sposób na odciągnięcie jego uwagi od biurka.

- Wszedłem tu, bo miałem jakąś idiotyczną nadzieję, że weźmiesz sobie do serca moje słowa sprzed tygodnia i chociaż odrobinę tu ogarniesz... ale oczywiście olałeś sprawę - westchnął. - A może to mój przekaz nie był dla ciebie wystarczająco klarowny? Pozwól więc, że powtórzę jeszcze raz. I tym razem nie radzę ci tego zignorować. - Zmarszczył brwi z niesmakiem. To chyba dlatego, że jego wzrok padł na fotel, na który rzucałem ciuchy, których nie chciało mi się wynieść do kosza na brudną bieliznę. - Masz tu posprzątać przed następnymi zajęciami. Na tyle, by dało się chociaż normalnie funkcjonować. Nie wymagam jakiś cudów.

Tępo pokiwałem głową, chociaż i tak na mnie nie patrzył. Mój mózg jednak przegrzewał się, próbując coś wymyślić, więc nie można było ode mnie zbyt wiele wymagać.

Nagle poczułem, że pracujące trybiki niemalże się stopiły. Akasuna zrobił kilka kroków w stronę biurka, jakby zainteresowany czymś na jego powierzchni. Spanikowany, wiedziałem, że już nie ma czasu na strategię. Po prostu ruszyłem w stronę mebla, minąłem swojego korepetytora i oparłem się tyłkiem o kant blatu, przodem do źródła zagrożenia. W ten sposób odgrodziłem rudowłosego od tych cholernych wymagań, a przy okazji chociaż trochę zasłoniłem je swoim ciałem. Warto wspomnieć, że dowód mojej zbrodni jak gdyby nigdy nic leżał na samym szczycie sterty papierów, więc moja interwencja była absolutnie niezbędna. Och, jak głupi byłem, że ich wcześniej nie schowałem!

- Co ty robisz? - zdziwił się mężczyzna, widząc moje nerwowe zachowanie.

- Ja... um, nic takiego. Tak po prostu... - wydukałem - musiałem się oprzeć.

Rude brwi powędrowały do góry. Patrzyłem, jak na jego wąskich wargach rozkwita perfidny uśmiech, i chociaż jeszcze nie wiedziałem co mnie czeka, to po plecach spłynęła mi kropla zimnego potu.

- Ach tak. - Bardziej mruknął niż powiedział student, mierząc mnie świdrującym spojrzeniem. Ruszył w moją stronę, co odebrałem jako rosnące z każdą sekundą zagrożenie. Gdy byłem pewien, że już się zatrzyma, on zrobił jeszcze krok, okrutnie naruszając moją przestrzeń osobistą. Gdybyśmy oboje zrobili głębszy wdech, dotknęlibyśmy się klatkami piersiowymi.

Jak się z tym czułem? Byłem, kurwa, przerażony. Znajdowanie się tak blisko tego wysłannika piekieł było porównywalne do wskoczenia do klatki tygrysa, którego głodzono przez tydzień.

- P...proszę pana? - wydusiłem z siebie, okrutnie świadom, że jest zdecydowanie zbyt blisko. Był mniej więcej mojego wzrostu, więc nasze oczy znajdowały się na podobnym poziomie. Czułem, że znów panikuję. I tym razem wcale nie z powodu wymagań.

Nie mogłem przestać patrzeć w te oczy. Brązowe, przenikliwe, hipnotyzujące. Przypominały ślepia dzikiego kota: oprócz ujmującego piękna czaiła się w nich jakaś nieujarzmiona siła i nieobliczalność. Nie wspominając już o tym podobieństwie, że ich właściciel także mógł rozerwać mnie na strzępy.

- Jesteś chujowym kłamcą, wiesz, Deidara? - spytał, nie odrywając ode mnie wzroku. Cała ta sytuacja, jego bliskość, mój płytki ze zdenerwowania oddech, fakt, że on patrzył na moją reakcję i napawał się każdą słabością, którą we mnie odkrywał... to wszystko sprawiło, że jego słowa dotarły do mnie z opóźnieniem. I gdy zdałem sobie sprawę, co oznacza tamto zdanie, było już za późno.

Sasori oderwał spojrzenie od moich tęczówek i spojrzał nad ramieniem, wprost na blat biurka.

Zanim zdążyłem zareagować, jego dłoń boleśnie zacisnęła się na moim ramieniu. Szybko i boleśnie. Mężczyzna był niczym skorpion, przytrzymujący szczypcami wyrywającą się ofiarę.

Oglądanie z tak bliska jak wyraz jego twarzy w przeciągu kilku sekund przechodzi z drwiny w czystą furię nie było miłym doświadczeniem.

- Co to ma być?! - zawarczał, odciągając mnie na bok i łapiąc plik kartek w dłonie. - Co to ma, do kurwy nędzy, być?!

Najchętniej bym uciekał, ale jego metaforyczne szczypce ponownie mnie schwytały: palce wbijały mi się w przedramię tak mocno, że skóra wokół pobielała.

- To tak zapomniałeś wymagań ze szkoły, tak? - wysyczał jadowicie mężczyzna, szarpiąc mną i próbując zmusić, bym spojrzał mu w oczy. Ja nie byłem jednak w stanie tego zrobić, bo gdy chociaż na chwilę unosiłem wzrok, płonący w nich ogień wściekłości, niemalże mnie raził. Serce ogłuszająco tłukło mi się w piersi. Jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej, a przez tę bliskość w pełni czułem bijącą od niego wściekłość. - Ty paskudny gnoju. Kiedy wreszcie ogarniesz to leniwe dupsko? Wiesz, z czego to wszystko wynika? Wiesz? Z nieuwagi, z nieuporządkowania, chaosu, bałaganu! Jestem gotowy się założyć, że gdybyś miał porządek, lub był bardziej uważny, nie byłoby tego problemu. Ale ty co? Jesteś gówniarzem, który nawet nie potrafi utrzymać swojego miejsca pracy w porządku!

Czułem tak wiele emocji, że nawet nie wiedziałem, jak je nazwać. Nie potrafiłem się odezwać, myśleć, działać. Czułem się tak, jakby z pełną siłą przywalił mi w twarz.

- Jest wiele rzeczy, których o mnie i o sobie nie wiesz, tępy gnoju - warknął mi prosto w twarz, ale ledwo to zarejestrowałem. - Przysięgam jednak, że jeśli nie weźmiesz się za siebie, to nie dość, że ja zrezygnuję z uczenia cię czegokolwiek, to jeszcze życie prędzej czy później tak da ci w dupsko, że się nie podniesiesz. A o medycynie będziesz mógł zapomnieć.

Uścisk na moim ramieniu zniknął. Opadłem na kolana, zdezorientowany i ogłuszony. Gdzieś w tle usłyszałem trzaśnięcie drzwi.

Tępo roztarłem zaczerwienioną od jego uścisku skórę. To jednak było nic w porównaniu z innym, o wiele dotkliwszym bólem, który teraz odczuwałem. I obawiałem się, że on nie przejdzie mi tak szybko, jak pieczenie na przedramieniu.










Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro