Lekcja 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy tym razem otworzyłem oczy, musiałem przyznać, że jest dużo lepiej niż wcześniej.

W rzeczywistości, do której powróciłem, czekała na mnie cisza, ucisk w skroniach, otępienie i suche gardło. To było nieporównywalnie lepsze od wczorajszego potwornego kaca i opierdolu, który miałem wątpliwą przyjemność zgarnąć.

- Jak się czujesz?

Kobiecy głos odwrócił moją uwagę od doceniania braku skutków nadmiaru etanolu we krwi. Przekręciłem głowę na bok, by spojrzeć na siedzącą obok dziewczynę.

Pierwszą rzeczą, która natychmiast przyciągnęła mój wzrok były jej oczy. Duże, o nieprzeciętnej barwie złotego bursztynu, skryte za szkłami okularów. Spoglądały na mnie ze spokojem i niezwykłą, jak na kogoś nieznajomego, troską.

Jej jasna karnacja pasowała do włosów - sięgających ramion, pofarbowanych na kolor, który określiłbym jako liljowy błękit. Barwa nieco już zeszła, więc efekt końcowy nie uderzał po oczach. Wyglądało to naprawdę dobrze. Zwłaszcza, że zarówno cera jak i włosy stanowiły tło dla wyraźnej barwy tęczówek, która dzięki temu była ładnie wyeksponowana.

Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, a do mnie dotarło, że bezczelnie się jej przypatruję. Widok mojej zawstydzonej miny chyba lekko ją rozbawił.

Jej ekspresja była nie do opisania jednym słowem. Uśmiech, ozdobiony srebrnym kolczykiem przebijającym dolną wargę był niczym rześki, deszczowy poranek: wydawał się oziębły, lecz jeśli ktoś lubił deszcz, mógłby odnaleźć w nim przyjemność. Pomimo tego wyrazu twarzy dziewczyna zdawała się melancholijna, może nawet smutna, jakbym obserwował jej prawdziwe uczucia przez zalaną zimnymi kroplami wody szybę.

- Jeśli już się napatrzyłeś, to może odpowiesz mi na pytanie? - powiedziała. Jej głos był dość niski jak na dziewczynę, ciężki. Pasował do niej.

- Emm... - zacząłem, próbując ułożyć w głowie sensowną odpowiedź. - Całkiem dobrze. Tylko chce mi się pić.

Nieznajoma siedziała tam, gdzie wcześniej Kisame - na krześle koło łóżka i stolika nocnego. Teraz odłożyła trzymaną w dłoniach książkę i sięgnęła w stronę tego drugiego mebla. Chwyciwszy smukłą dłonią wcześniej naszykowaną szklankę z przezroczystą cieczą podsunęła ją w moją stronę. Szczerze? Jeszcze nigdy się tak nie ucieszyłem na widok zwykłej wody.

- Usiądź - nakazała, podając mi naczynie.

Wykonałem polecenie, chwytając szkło w palce i natychmiast przyciskając do ust. Nektar spłynął mi po gardle, chociaż trochę kojąc jego suchość.

- Dziękuję - powiedziałem. Dziewczyna w tamtym momencie jawiła mi się jako anioł.

- Mam na imię Konan - przedstawiła się. Przyjęła ode mnie szklankę, po czym sięgnęła po stojącą obok butelkę i ponownie ją napełniła. - Jestem z Sasorim na roku, ale oboje uczymy się  w tej samej bibliotece.

No i wszystko jasne.

- Deidara. - Podrapałem się wolną ręką po głowie. - Możecie mi powiedzieć, co się właściwie wczoraj wydarzyło?

- Zdałem na prawko! - wypalił Kisame, zadowolony z siebie.

- Po siedmiu próbach - mruknęła cicho studentka, odgarniając kosmyk włosów za ucho.

- Mieliśmy to oblać, ale w miarę grzecznie, bo medstudenty mają test dziś jakiś. Zdecydowaliśmy się więc spotkać u Akasuny. Cóż, przychodzimy... a tu go nie ma. Konan ma zapasowy klucz, więc weszliśmy, ale rudego jak nie było, tak nie ma. Co się rzadko zdarza, ale cóż. Otwieramy pierwszą butelkę wina bez niego... a tu nagle drzwi otwierają się na oścież. I wpada przez nie nasz Król Obojętności, przemoczony do suchej nitki, trzymając w ramionach zwłoki!

- Jak się potem okazało, te zwłoki można było jeszcze odratować - dodała błękitnowłosa. - Dlatego ze sobą rozmawiamy.

Ja natomiast przeżywałem wewnętrzny kryzys, wyobrażając sobie nieprzytomnego siebie, niesionego przez Akasunę na rękach.

Miałem szczerą nadzieję, że na przykład go wtedy nie obrzygałem. Chociaż nie, na pewno tak się nie stało. Gdybym odwalił taką akcję, już nigdy bym się nie obudził.

- I tu dochodzimy do pewnego wątku, o którym musimy porozmawiać.

Moja mina musiała wyrażać czystą niechęć do kolejnych pouczeń i ochrzanu za to, jak bardzo niszczę sobie życie, bo dziewczyna od razu to sprostowała.

- Nie mam zamiaru prawić ci morałów. Nie jesteś ułomny, wiesz, że robisz źle. Nie ma sensu robić ci wykładu.

Byłem jej w jakiś sposób wdzięczny za te słowa.

Bo to prawda. Schrzaniłem na całej linii. To zachowanie nie było ani odpowiedzialne, ani rozsądne i chyba jeszcze nigdy nie byłem tak bliski wylądowania w rowie.

Ale krzyki i opierdole wcale nie były przyjemne. A ja wiedziałem, co zrobiłem źle. Jaki więc był ich sens?

Przed oczami stanęła mi zaczerwieniona z wściekłości twarz Akasuny. Naprawdę nie potrzebowałem tak ekstremalnych przeżyć, by zrozumieć, że popełniłem błąd.

- Chciałam spytać o coś innego - zaczęła dziewczyna, wlepiając we mnie intensywny bursztynowy wzrok. - Co ty zrobiłeś Sasoriemu, że wyszedł z samochodu na deszcz, przytargał cię przemoczonego do nowego auta, przyniósł do swojego domu, przebrał, położył w łóżku i osobiście pilnował przez kilka godzin?

Zamrugałem kilkakrotnie. Mój mózg chyba średnio kontaktował.

- Że co niby zrobił? - spytałem, a głos ledwo mi przeszedł przez dziwnie zaciśnięte gardło.

- Zajął się tobą. - Konan pokręciła głową. - Nie do wiary. Znam go już trochę czasu i uwierz, dla jakiegoś licealisty, którego widział dwa razy w życiu na oczy nawet by nie opuścił szyby by zapytać, czy delikwent jeszcze żyje.

Byłem tego świadom. Ja też, gdybym miał powiedzieć, jak Akasuna zachowa się w takiej sytuacji natychmiast bym stwierdził, że całkowicie to oleje...

- Jesteś jego kochankiem? Znacie się dłużej, niż mi mówił? - spytała studentka totalnie szczerze, a ja natychmiast pokręciłem przecząco łbem, oburzony jakby właśnie mnie spoliczkowała. W przeciągu kilku sekund moje policzki rozgrzały się do czerwoności.

- Dlaczego o to w ogóle pytasz?! - wydusiłem, zażenowany i przerażony tą perspektywą. - W życiu!

Jeden kącik ust dziewczyny uniósł się w źle skrywanym uśmieszku. Sam nie wiedziałem, czy to przypadkiem mnie nie obraża.

- Dobra, spokojnie, nie unoś się tak - powiedziała, ale nie zmieniła wyrazu twarzy. - Tylko pytałam.

- Gdzie on właściwie jest? - spytałem, chcąc trochę zmienić tor, którym toczyła się rozmowa.

- Sasori? Na uczelni, oczywiście. - Dziewczyna wstała z krzesła, a ja dopiero teraz zwróciłem uwagę na jej strój. Biały sweterek i jeansy nie były specjalnie ekstrawaganckim ubiorem, ale na niej leżały zaskakująco dobrze.

- A... a ty?

- Nie mamy wykładów. Sasori pracuje nad jakimś swoim projektem, ale we własnym zakresie.

Skinąłem głową. Znów poczułem suchość w gardle, więc duszkiem wypiłem zawartość wciąż trzymanej szklanki.

- Jesteście głodni? - spytała Konan, na co Kisame ochoczo pokiwał głową. - Ty to wiem. - Przeniosła spojrzenie na mnie. - Jest pora obiadowa, a ty od wczoraj nie miałeś pewnie niczego konkretnego w ustach.

Byłem. Wcześniej tego nie czułem, ale gdy wspomniała o jedzeniu, mój żołądek zaczął się gwałtownie domagać posiłku.

Pokiwałem głową.

- Świetnie. Zobaczymy, czy Sasori ma w lodówce coś więcej oprócz tych swoich kultur komórkowych. Jeśli czujesz się na siłach, możesz mi pomóc.

Jej zdanie sugerowało, że drugi chłopak nie ma tego wyboru.

Z tymi siłami to trochę przesada, ale myśl, że miałbym się wylegiwać, gdy oni będą dla mnie gotować była mocno niekomfortowa. Już i tak bardzo mi pomogli.

- Pomogę - zaoferowałem, odgarniając kołdrę na bok i spuszczając nogi z łóżka.

I wtedy dotarło do mnie, w co jestem ubrany.

- Mówiłaś... - musiałem przełknąć ślinę, bo zaschło mi w ustach. - Mówiłaś, że to Akasuna mnie przebrał?

- Tak. Dlaczego pytasz?

Miałem na sobie tylko za dużą męską koszulkę, bieliznę i czarne, puszyste skarpetki.

Dziewczyna jednak wydawała się nie przejmować moim brakiem spodni, Kisame wręcz miał z tego bekę.

- Tak po prostu - mruknąłem więc, naciągając koszulkę tak mocno, jak się dało. Gdy wstałem, sięgała mi do połowy ud.

- Twoje ubrania suszą się na kaloryferze w łazience. Idziemy do kuchni; możesz wziąć prysznic, przebrać się i potem do nas dołączyć.

- Kibel to następne drzwi na lewo.

Skinąłem głową, a starsi nowo poznani znajomi wyszli, zamykając za sobą drzwi. Dopiero gdy zostałem sam, rozejrzałem się po pomieszczeniu, po raz pierwszy, od kiedy mnie w nim umieszczono.

Białe ściany. Łóżko z zieloną pościelą, stolik nocny, krzesło, szafa. Ze zdziwieniem spostrzegłem brak jakichkolwiek rzeczy osobistych: zdjęć, plakatów, pozostawionych na wierzchu podręczników... czegokolwiek, co mogłoby wskazywać na właściciela tego pokoju. Tylko na stoliku przy łóżku leżała pozostawiona przez Konan książka.

Nie było też biurka do nauki. Coś było w tym wszystkim dziwnego.

Wiedziony ciekawością podszedłem do drewnianej szafy w rogu pomieszczenia. Przecież gdzieś musiał trzymać swoje rzeczy, prawda? Zanim zdążyłem przemyśleć tę decyzję i dojść do wniosku, że okrutnie naruszam jego prywatność, szarpnąłem jej drzwiczkami.

Pusta. Półki były całkowicie puste.

O co, do cholery, chodziło? Czułem się jak w hotelu, a nie czyimś mieszkaniu.

Zamknąłem szafę. Chyba... był to pokój dla gości.

Sasori naprawdę miał kasę.

Nie mając siły rozkminiać tego bardziej, posłuchałem się sugestii znajomych Akasuny i poczłapałem do łazienki.

Zwykłej, ale schludnej, trochę chorobliwie czystej łazienki. Zielone szklane elementy trochę urozmaicały wszechobecną biel, a wiszące na przeciwko lustro przyciągnęło mój wzrok.

Przekręciłem zamek w drzwiach, podchodząc do umywalki. Jeszcze zanim się sobie przyjrzałem już poczułem falę wstydu.

Bladosina twarz, wciąż lekko przekrwione oczy i opuchnięte usta to było mało powiedziane. Włosy. Włosy miałem okropne, sklejone w strąki i oklapłe. Co jak co, ale o nie starałem się dbać i czułem niemalże fizyczny ból patrząc na pogrom, zdobiący teraz moją czaszkę.

Spojrzałem po sobie. Dopiero teraz rzuciło mi się w oczy, że kolana miałem zaklejone opatrunkami. Kusiło mnie, by sprawdzić jaki jest ich stan. Ale może potem. Jeśli chciałem wejść pod prysznic, a zdecydowanie chciałem, to pewnie same się odkleją.

Dłonie również były obdrapane w paru miejscach, ale lekko. Ściągnąłem tshirt i resztę odzieży, odkładając je na pracującą pralkę. Po namyśle jednak złapałem czarny materiał w dłonie.

Koszulka Akasuny.

Była zwykła do bólu, czarna z kilkoma chińskimi znaczkami. Nie uczyłem się tego języka, wiec nie wiedziałem, co oznaczają.

Kusiło, by przyłożyć nos do materiału. Wstydliwa myśl. Odrzuciłem ją szybko. Pewnie i tak już śmierdziała mną.

Dziwiły mnie natomiast rozmiary ubrania. Różnica wzrostu między mną a Sasorim nie była aż tak duża. Gryzło mi się to z wizerunkiem studenta w idealnie dopasowanej koszuli, ale może on też po prostu lubił chodzić po domu w oversizowych koszulkach?

Dopiero teraz poczułem się jak intruz, który wkradł się w jego życie.

Z jakiegoś powodu czułem, że przebywając tu, przeskoczyłem jeden z murów, którymi otoczył się Akasuna. Zupełnie niechcący zbliżyłem się do niego... jako człowieka, a nie idealnej postaci, patrzącej na cały świat z góry, o osiągnięciach naukowych, które stawiały go na piedestale ludzkości.

To wszystko działo się zbyt szybko i niespodziewanie. Jakby mi ktoś jeszcze kilka dni temu powiedział, że będę nocować u mojego korepetytora... i to jeszcze w jego ciuchach, to bym go wyśmiał a potem polecił dobrą poradnię psychologiczną. Przysięgam. To wszystko się wydarzyło, a ja wciąż nie mogłem w to uwierzyć.

Mój wzrok padł na znajdujący się pod oknem kaloryfer. Nawet stąd rozpoznałem stojące obok niego glany.

Odłożyłem ubrania i  kucnąłem, by chwycić buty w dłonie. Ktoś przemyślał sprawę i włożył do nich elektryczną grzałkę, więc była szansa, że były suche. Nie widziałem reszty ubrań, może znajdowały się w wirującym bębnie pralki?

Postanowiłem się martwić tym później. Czułem się trochę tak, jakbym złapał porządne przeziębienie, co pewnie było skutkiem osłabienia organizmu... wręcz ,,zatrucia", jak by pewnie powiedział Akasuna. W każdym razie zaczynałem marznąć, a strumień ciepłej wody zdawał się teraz niemalże łaską niebios.

I nią był.

Zapach żelu i niemalże wrząca woda otuliły mnie przyjemnie. Wanna była kolejnym luksusem, z którego mogłem korzystać. Dziwnie się czułem mając świadomość, że przede mną prawdopodobnie to gospodarz się tu znajdował. Czy jego włosy pachniałyby tak, jak ten szampon?

- Ej młody, żyjesz?!

- Tak! - odkrzyknąłem do Kisame, natychmiast odrzucając tamte myśli. Co mnie to obchodziło? Czemu nagle zaczynałem myśleć tyle o tym rudym diable? Zrobił mi łaskę, ale sądząc po jego reakcji na moją pobudkę, to nie zdziwiłbym się, jeśli prawdziwe konsekwencje mojej nieodpowiedzialności miały dopiero nastąpić. Musiałem korzystać z tego, że jeszcze żyję, ogarnąć się i zniknąć, by nie wkurwiać go bardziej. Miałem gorzkie przeczucie, że po tym wybryku mógłby mnie nawet wywalić z korepetycji, a tego wbrew pozorom nie chciałem.

- Konan kazała Ci powiedzieć że masz se czyste ubrania z suszarki wyjąć!

- Suszarki? - spytałem, oglądając się wokół siebie.

- To, co tak hałasuje. Podobno zaraz się skończy.

- To nie pralka?

Stłumiony śmiech.

- Sasori ma osobny sprzęt na te swoje wymuskane koszule. By były jeszcze bardziej wymuskane.

Nawet mnie to nie dziwiło.

- Okay! Zaraz wychodzę - odkrzyknąłem, wychylając się z wanny, by przyjrzeć się wspomnianemu sprzętowi. Rzeczywiście wyglądał trochę inaczej; według małego ekranika, koniec programu miał nastąpić za jedenaście minut. Skoro znajdowały się tam moje ubrania, to byłem skazany na to, by zaczekać. Ciepła woda sprawiała, że ten przymus był rozkoszą.

Spłukałem pianę z włosów. Długie pasma kleiły mi się do pleców, lecz był to komfortowy ciężar. Czułem się znacznie lepiej, jakbym spłukał z siebie część swojej głupoty i poczucia winy.

Zielony dywanik na podłodze wchłonął kapiącą z nich wodę, podczas gdy ja rozejrzałem się w poszukiwaniu ręcznika, który miałem zamiar bezczelnie podpierdolić. Zabrany z szafki materiał pachniał proszkiem do prania.

Tak, jak nie wierzyłem zbytnio w suszarki, to musiałem przyznać, że wyjęcie ze sprzętu jeszcze ciepłych ubrań i narzucenie ich na siebie było arcymiłym doświadczeniem. Nie mogłem jednak znaleźć skarpetek, więc postanowiłem wykorzystać jeszcze przez chwilę te puchate, pożyczone mi przez Sasoriego.

Szybko przerzuciłem własną koszulkę przez głowę, wepchnąłem jej przód w jeansy i już chciałem wyjść, gdy nagle tknęło mnie pewne przeczucie.

Wróciłem się i złożyłem w nierówną kostkę ubranie, które pożyczył mi Akasuna.

Spojrzałem na swoje, trochę krzywe dzieło z dziwnym uczuciem. To był pierwszy złożony przeze mnie ciuch od przynajmniej kilku lat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro