Lekcja 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Serio myślałeś, że to jego pokój? - Konan akurat myła warzywa, więc rzuciła mi rozbawione spojrzenie przez ramię.

Poczułem się głupio.

- No skąd miałem wiedzieć, że stać go na własne mieszkanie i to tak duże, że ma w nim pokój dla gości? - zawołałem na swoją obronę, zakładając ręce na piersi. - Powiedz lepiej, co mam robić.

Nie byłem mistrzem w gotowaniu. Właściwie, jajecznica i budyń były szczytem moich kulinarnych możliwości, nie mówiąc już nic o jadalnym obiedzie. Dziewczyna to chyba wyczuwała, bo od razu przydzieliła mi rolę kuchcika, nie kucharza.

- Obierz to wszystko. - Wyjęła warzywa ze zlewu i położyła na blacie. Zanim się obejrzałem, już usadziła mnie na stołku obok kosza na śmieci, a w rękę wcisnęła skrobaczkę.

Kisame stał obok, już zagoniony do roboty. Miał słuchawki na uszach i sądząc po ekranie obok, słuchał jakiegoś wykładu. Zdecydowałem się mu nie przeszkadzać.

- Skąd masz to wszystko? - spytałem, zabierając się za pierwszą marchewkę. - Akasuna aż tak dba o zawartość swojej lodówki?

- Chyba żartujesz. - Konan zanurkowała w szafce, wyciągając z jej głębi spory garnek. - Wcześniej poszłam do sklepu. U niego nie znajdziesz nic oprócz mleka do kawy i alkoholu.

Zamiast w warzywo trafiłem ostrzem w palec. Nie skaleczyłem się, ale to wywołało we mnie refleksję. Opuściłem łeb i zamiast na studentkę, zacząłem patrzeć na to, co robię. Rozpuszczone blond pasma opadły mi na twarz, prawie całkiem ją zasłaniając.

- Tak mnie zastanawia... - zaczęła dziewczyna, odkręcając kran i nalewając wody do garnka. - Skąd u ciebie przekonanie, że Sasori jest biedny? Przecież na korki do ciebie podjeżdża własnym autem.

Zamrugałem kilkakrotnie, podnosząc łeb znad śmietnika.

- Mówił, że uczy mnie, bo potrzebuje kasy. Założyłem, że jest spłukanym studentem... - powiedziałem ze szczerym zdziwieniem.

Jej słowa były kamyczkiem, który tocząc się w dół rozpoczął lawinę myśli. Coś mi tu zdecydowanie nie pasowało.

- On wcale nie potrzebuje kasy! - zawołałem wreszcie, niczym oświecony. - To po cholerę się ze mną męczy?

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia - przyznała, majstrując coś przy kuchence. - Ale nie ukrywam, że też mnie to ciekawi. On nigdy nie robi niczego bez przyczyny... Ty, weź się skup na tych warzywach, bo zaraz wsypuję ryż a ty tylko jedną marchewkę obrałeś.

Posłusznie wróciłem do roboty, ale myślami wciąż krążyłem wokół tego tematu.

O co, do cholery, chodziło Akasunie? Nie znałem go zbyt dobrze, ale już na pierwszy rzut oka było widać, ze gościowi się w życiu powodzi. Pewnie ma nadzianych rodziców, jest na wymarzonych studiach, wyglądem sprawia, że większość lasek na samą myśl o jego osobie idzie zmienić bieliznę. Nawet ma przyjaciół, czego się naprawdę nie spodziewałem po tym, jak mnie gnoi przez cały czas. O co więc mu chodzi? Dlaczego w takiej sytuacji, gdzie może sobie żyć jak mu się podoba, on przyłazi się ze mną użerać na korkach? Ratuje mnie na ulicy? Musi mieć jakiś motyw, bo w ludzki odruch nie uwierzę.

Moje przemyślenia przerwał niespodziewany dotyk. Podniosłem łeb, zaskoczony, ale to tylko Konan, która odgarnęła mi włosy z twarzy. Musiała je spiąć z tyłu sporą spinką, bo przestały opadać mi na twarz.

- Wygodnie ci żyć z fryzurą niczym Roszpunka? - zaśmiała się, a ja, chociaż wiedziałem, że nie chciała mnie urazić, poczułem się nieco dotknięty.

W sumie... trochę miała rację. Moje blond kudły sięgały prawie pasa, a zarówno ich dobry stan, jak i naturalny kolor sprawiały, że przedstawicielki płci pięknej często pytały mnie o używaną odżywkę. Zupełnie jakbyśmy kręcili reklamę szamponu.

- Lubię je - mruknąłem, odgarniając za ucho pojedynczy kosmyk grzywki, który uniknął spinki.

- Ile czasu myjesz głowę? Godzinę? - Studentka miała zdecydowanie zbyt duży ubaw z tej sytuacji.

- Trzy - burknąłem, wściekle grzebiąc w ziemniaku, bo ciemna plama na jego powierzchni sięgała głęboko i nie chciała się wykroić.

Chyba ją to ubawiło, lecz odwróciła się w stronę kuchenki zbyt szybko, bym się przyjrzał.

Właściwie, gotowanie poszło nam całkiem sprawnie. Nie wiedziałem, co to za potrawa, ale składała się na ryż i sos z warzyw, który wyszedł tak dobry, że mógłbym go jeść na surowo. Konan stwierdziła, że jak na obiad w pół godziny, to odwaliliśmy świetną robotę.

Zasiedliśmy do niewielkiego kuchennego stołu, idealnego rozmiarami dla trzech osób. Wcześniej więcej rozmawialiśmy, ale teraz studentka zaczęła się trochę śpieszyć. Wyjaśniła, że zapomniała czegoś z domu i musi tam jeszcze pojechać przed wykładami. Kisame z kolei wciąż miał wykład, ale chyba zdecydował się go olać, bo dołączył do rozmowy.

W czasie przygotowywań do posiłku dowiedziałem się paru faktów o Konan. Może niezbyt wielu, ale za to te nieliczne informacje jakoś dodały jej postaci uroku.

Konan lubiła czytać i się uczyć. Stwierdziła, że książki czyta od małego i miedzy innymi to jest przyczyną jej krótkowzroczności. Lubi sam dotyk i zapach papieru, dlatego pierwszą rzeczą, którą robi po kupnie nowej lektury, jest wsunięcie nosa między kartki.

Uwielbia także herbatę. To dlatego zaparzyła ją do obiadu. Podobno trzymała tutaj, w domu Akasuny własną paczuszkę, bo on preferował zwykłą, a ona chciała pić zieloną, gdy przychodzi do niego w odwiedziny.

Nie miała też rodzeństwa, ale zawsze chciała mieć. To tylko jeszcze bardziej podsyciło moje wrażenie, że naprawdę traktuje mnie jak młodszego brata.

Oczywiście, dopiero co się poznaliśmy. Zazwyczaj miałem większy dystans do nowych ludzi, ale w Konan było coś, co sprawiało, że czułem się, jakbym ją znał przynajmniej od roku. Była otwarta, pomocna i miła, i to w zupełnie naturalny, niewymuszony sposób.

Miałem wrażenie, że przez jej z pozoru oziębły sposób bycia wiele osób mogło odnosić złe wrażenie na jej temat.

Była też miłym buforem między mną, a gadatliwym Kisame.

- Rekiny? Zdajesz ty w ogóle sobie w ogóle sprawę, że ludzie zabijają ich tysiące na minutę, a one zjadły zaledwie kilkunastu ludzi? - wypalił właśnie, nie przejmując się tym, że miał gębę pełną warzyw.

Ciemne, odgarnięte do tyłu włosy, blada skóra, mocno zarysowana twarz i niewielkie oczy nadawały mu groźnego, trochę wręcz rybiego wyglądu. Jednak niemalże nie znikający uśmiech rekompensował te cechy, przez co dość szybko uznałem, że wygląd jest mocno mylący również w jego przypadku.

Chłopak znał się z Konan jeszcze z czasów liceum, a teraz kończył studia związane z ekologią. Sądząc po tym, z jaką ekscytacją tłumaczył nam, dlaczego rekiny i inne wielkie drapieżniki morskie są absolutnie niezbędne dla łańcucha pokarmowego, to musiał to naprawdę lubić,a przynajmniej część obejmującą oceany.

- Zjadają najsłabsze ryby, więc tylko te silne się rozmnażają i przekazują geny dalej. W ten sposób wzmacniają całe populacje! To podstawowa wiedza biologiczna, a jednak się to ignoruje. Nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, że bez rekinów całe ekosystemy stanęłyby na głowie!

Rozmawialiśmy praktycznie tylko o naszych zainteresowaniach, studiach i czynnościach związanych z gotowaniem lub jedzeniem. Tematy były bezpieczne i niezbyt wymagające, więc w którymś momencie nawet zapomniałem o różnicy wieku, która między nami była.

W zasadzie czas mi minął bardzo szybko i ledwo zauważyłem, gdy żegnaliśmy się w drzwiach. Studenci zniknęli na korytarzu, a ja zamknąłem za nimi drzwi i oparłem się o nie plecami.

I dopiero teraz poczułem się nieco nieswojo.

Byłem sam. I to nie byle gdzie. W domu samego diabła.

Skoczył mi poziom adrenaliny. Co powinienem zrobić? Obejrzeć do końca dom? Ewakuować się, zanim właściciel wróci? A może...

Może powinienem poszukać czegoś, co pomoże mi odkryć motywy Akasuny?

Z nerwów i ekscytacji aż zacisnąłem dłonie w pięści.

Ale on powinien niedługo kończyć wykłady. Jak mnie złapie na grzebaniu w swoich rzeczach, to tym razem na krzykach by się nie skończyło.

Ryzykować? Nie ryzykować?

Cóż, co miałem innego robić? Klucz do mieszkania znajdował się w zamku. Nie mogłem sobie pójść zostawiając otwarte mieszkanie, a z drugiej strony zabieranie klucza byłoby raczej przesadą. Już i tak znacząco nadużyłem gościnności jego właściciela.

Może tylko zerknę. Po prostu obejrzę pozostałe pomieszczenia. To chyba nic złego? Zwiedzę dom, a w razie czego powiem, że szukałem łazienki...

Jednak rosła we mnie ciekawość, powoli zaczynająca przysłaniać zdrowy rozsądek.

Bo co, jeśli za tym wszystkim kryje się jakaś wielka tajemnica? Co prawda logika podsuwała mi oczywiste rozwiązanie: Akasuna był znudzony swym idealnym życiem i postanowił znaleźć sobie bachora do gnębienia. Ale jakaś rządna przygód i tajemnic część mnie chciała, by było coś więcej. A jeśli tak, to jedyna okazja, by to odkryć...

Klucz w drzwiach przekręcił się. Szczęknięcie zamka niemalże poczułem na swoich plecach, bo wciąż opierałem się o drewnianą powierzchnię. Przestraszony przyłapaniem na jeszcze niewykonanej zbrodni, podskoczyłem do góry i zanim zdążyłem zrobić coś więcej, stanąłem twarzą w twarz z nikim innym, a samym Akasuną.

Rudym, znudzonym, cholernie przystojnym Akasuną, którego twarz znajdowała się jakieś dziesięć centymetrów od mojej.

- Deidara? Jeszcze tu jesteś? - zdziwił się student, a ja jak szalony odskoczyłem do tyłu.

- Ja, um, ja się właśnie zbierałem! - zapewniłem, pośpiesznie rozglądając się wokół. Cholera, glany stały jeszcze w łazience.

Czułem na plecach jego spojrzenie, gdy nagle odwróciłem się i pobiegłem do wspomnianego pomieszczenia. Wróciłem z butami w rękach, by usiąść na podłodze i zacząć mordować się z ich nieco skurczoną skórą.

Wciąż na mnie patrzył, a przez to moje palce plątały się i nie mogłem zawiązać sznurowadeł.

- Deidara... - zaczął ze zmarszczonymi brwiami, ale chyba się rozmyślił. Zamiast tego podrapał się po karku.

Nie mogłem się powstrzymać od ukradkowego zerknięcia na jego sylwetkę. A warto zauważyć, że z perspektywy, którą miałem, nie rzucał się tak w oczy jego niski wzrost i rude włosy. Wyraźnie natomiast był podkreślony profil jego cholernie przystojnej twarzy i tors, opięty przez jak zwykle nienaganną koszulę. Nie miałem pojęcia, jak ten człowiek to robi, że nawet wpychając jej przód w zwykłe jeansy wygląda tak elegancko i szykownie.

Z ukłuciem delikatnej zazdrości szybko spuściłem wzrok. Uporałem się ze sznurówkami, więc wstałem, zadowolony, że mogę już uciec.

- Chciałem powiedzieć – zaczął Akasuna ponownie kierując spojrzenie orzechowych oczu na mnie – że nie znalazłem wczoraj przy tobie portfela ani telefonu.

Wmurowało mnie. Przez chwilę poczułem falę paniki, a potem do mojego umysłu powróciło mętne wspomnienie.

- A! Oddałem je barmanowi na przetrzymanie! - zawołałem z ulgą. - Już kiedyś mnie okradli, gdy byłem pijany, więc zazwyczaj tak robię.

Pamiętałem tamten wieczór. Hidan wtedy oblewał zdanie z matmy, a ja oczywiście mu towarzyszyłem. Nie mam pojęcia, kto wtedy mi rąbnął portfel. Co prawda, gotówki dużo nie straciłem, ale wyrabianie wszystkich dokumentów i kart było upierdliwe. No i ten opierdol od rodziców za nieodpowiedzialność...

Akasuna wydawał się rozdarty między załamaniem, że kiedyś dałem się okraść, a mikroskopijną ulgą, że przynajmniej tym razem do tego nie doszło.

- Wiesz, gdzie jest ten klub? Do miejsca, gdzie cię znalazłem autem jedzie się z dziesięć minut.

Zamrugałem kilkukrotnie. Czy naprawdę mogłem uwierzyć własnym uszom?

- Podwieziesz mnie?! – zawołałem, a entuzjazm w moim głosie chyba był aż zbyt wyczuwalny, bo student się skrzywił.

Było mi to bardzo, bardzo na rękę. Wraz z portfelem w klubie znajdowała się moja karta miejska, a bez telefonu średnio nawet ogarniałem, w który autobus wsiąść, by dojechać do domu.

- Nie podniecaj się tak. – Sasori odwrócił wzrok, składając ramiona na piersi. - Obiecałem twojej matce, że wrócisz do domu cały i zdrowy. Myśli, że u mnie nocowałeś bo się uczyliśmy do późna.

Prawie powstrzymałem rozbawione parsknięcie.

- W takim razie chętnie skorzystam. – Nie mogłem powstrzymać uśmiechu na ustach. Akasuna znów spojrzał na mnie, po czym odwrócił wzrok.

- I co się szczerzysz? – mruknął, ale otworzył drzwi i przytrzymał je, bym mógł pierwszy opuścić mieszkanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro