Rozdział 2.1 - Ponowne spotkanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


          Słońce coraz to częściej decydowało się na ucinanie dłuższych drzemek niż zazwyczaj, a wraz z nim współgrały chmury, leniwie płynące po granatowym firmamencie, wypłakując sporadycznie zimne łzy, które czasem zamarzały nawet do formy gradu. Wiał zimny wiatr, czasem nawet aż przeszywający po same kości. Wielkimi krokami, może nawet odrobinę za dużymi zbliżała się jesień - tuż po zimie, znienawidzona pora roku przez Somniumanów, których to czas deptał po piętach, gorączkowo przypominając, że zima tuż tuż i to ostatni dzwonek do zbierania zapasów na zimę. A od początków samego Somnium, do obecnego czasu, zimy bywały srogie...

          Szczególnie uważajcie na Strażników Bram... podczas zimy są wyjątkowo rozsierdzeni i tak jak przybierają swoją prawdziwą formę jedynie na noc, podczas zimowej katorgi trwa ona cały zimowy cykl...

          Najbardziej tego był świadomy Lusti, który miał okazję poznać tajniki Laikiego szykowania się i radzenia sobie ze zimą, w szczególności bez żadnego paleniska czy ognia w środku domostwa... Chociaż zdecydował pozostać z mężczyzną, lepiej go poznać i zadośćuczynić za całe swoje wcześniejsze zachowanie, zostając z nim dłużej niż w jakimkolwiek innym miejscu; bo ponad dwa miesiące, to wyjątkowo czuł się jak w kropce. W ciągłej drodze, zima była wyjątkowo ciężka, bardziej niż dla samych Somniumanów, a jednocześnie, myśl o braku ognia w zimę wróżył dla człowieka czarną przyszłość... dlatego opatulał się ciągle kilkoma kocami jednocześnie i jeżeli nie musiał to za samą Solis nie schodził z kanapy, ze swojego kokona, studiując czytanie, którego to Lakai nawet sam zaproponował nauczyć, gdy tylko zauważył zainteresowanie w oczach Lustiego, który to cały czas kręcił się w pobliżu biblioteczki i nagle zorientował się, że ten mógł jedynie na nie patrzeć. Co prawda, ledwo dukał, jednak teraz był w stanie samemu czytać gazety, przynajmniej na poziomie sześciolatka. Lepiej to niż nic.

          W tym samym momencie, Lakai szykował do swojego kosza anyż, cynamon, lwi cydr, elfi korsarz czy krowi ogon, będącymi hitami na jesienne wieczory oraz gorączkę, czy katar łatwy do złapania w tym okresie.

— Że też w ogóle chce się gdziekolwiek wychodzić w te piździsko. Samo patrzenie przez okno sprawia, że mi zimno - powiedział nagle człowiek, wyciągający nos zza książki i samoistnie nawet dygocząc na samą myśl.

— Cóż... osobiście nie bardzo chce, ale nie mam innego wyjścia... szczególnie, że teraz jest wielki popyt na rozgrzewające i uzdrawiające zioła, więc ta pora oraz zimowa są dla mnie najbardziej opłacalne... - powiedział mężczyzna, nie siląc się nawet na ukrywanie swojego zniechęcenia.

          Chociaż ubóstwiał swoją pracę, podobnie jak znaczna większość istniejących osób, nie przepadał za zimą - chociaż podobnie za tymi bardziej gorącymi porami...

— Dobrze, że już sama nie muszę się martwić o hajs - napomknął człowiek, wracając natychmiast do czytania.

— Chyba masz naprawdę dobrze...

— A nawet bardzo. Wcześniej musiałam cały czas kombinować, zdarzało się nawet, że musiałam nocować pod gołym niebem podczas zimy i ziębić swoją dupę. Oddałam już tamte monety, pomagałam przez resztę lata, pomagam przy potrawach i napojach... teraz, mam wolne. Wchodzę w sen zimowy. Obudź mnie na wiosnę, to wtedy znowu zacznę z Tobą wychodzić.

          Cisza. Człowiek już całkiem dobrze ją znał, wraz z przedłużającym się wpatrywaniem przez wąpierza. Nie przepadał szczególnie za nią, bo zawsze coś mężczyzna chciał powiedzieć, jednak tak samo, zawsze hamował się.

 — Jak chcesz coś powiedzieć, to po prostu to powiedz.

— Cóż... nie chciałbyś może dzisiaj zrobić wyjątek i pójść ze mną...? Proszę... Ten jeden raz... - ujął w najsłodszy sposób jaki tylko mógł, spoglądywając w człowieka kocimi oczami.

          Ten zaś oderwał wzrok spod książki, by obdarować mężczyznę wzrokiem wkurwionego starego.

— Po co? Nie słyszałeś wcześniej, co powiedziałam? Nie ruszam się stąd do wiosny.

— Ten jeden wyjątek... - nie dawał za wygraną. — Już więcej nie będę prosił... potrzebuję szczególnie pomocy, bo mam tego całkiem sporo i potrzebuję pomocy... Będzie też całkiem sporo osób, które będą negocjować cenę, może niektórzy będą próbować okradać... zbliża się naprawdę ciężki okres i on w każdym budzi wewnętrzne zwierzę...

— Tyle to nawet wiem aż za bardzo.

— To pomożesz...? Nie umiem być asertywny, dodatkowo będziesz w stanie wyniuchać, kto może coś knuć... normalnie, może jakoś przymnknąłbym oko, ale te zioła są wyjątkowo drogie i już zupełnie poszedłbym z torbami...

          Ze samej głębi płuc wyszedł ciężki wdech i wydech u człowieka, który w pierwszej chwili chciał po prostu odmówić i kazać wąpierowi kazać sobie zupełnie samemu, jednak w tym samym momencie przypomniał sobie z kim miał do czynienia. Ten delian nie ważne z ilu by go okradli, nie byłby w stanie wykłócać się, gonić czy walczyć za swoje pieniądze, więc potrzebował swoje przeciwieństwo, które byłoby w stanie nawet wybiec i wyłamać komuś kręgosłup, byleby odzyskać nawet tego marnego hakalia.

— Dobra. Ale jak wrócimy, robisz liliowe kapustki. I gorącą czekoladę. O matko... gorąca czekolada... - zamarzył się człowiek, gdy tylko wspomniał o czekoladzie. Natychmiast siebie motywując gorącym, słodkim napojem, który miał okazję po raz pierwszy posmakować u mężczyzny, szybko zdecydował, by jednak pójść z wąpierem. — Dobra, idę! Uszykuj mi kozaczki! - powiedział, błyskawicznym ruchem ściągając z siebie kocyki... co natychmiast pożałował, czując nagle jak jest zimno, jednak już nie mógł się wycofać. — JAK PIŹDZI! SPIDRAJ SZYBKO!

          Rozbawiony wąpierz, nie umiał inaczej zareagować niż wesoło zaśmiać się z reakcji człowieka po nagłym kontakcie z zimnym i zupełnie nic nie mówiąc, odstawił koszyk na bok, na stolik oraz zasunął na górę po kozaczki dla człowieka, podczas gdy ten, co prawda trząść się, ale jakoś podszedł do przedsionkowej szafy by wyciągnąć ekspresowym tempem ze środka kożuch.

***

          Minęły jakieś niecałe trzy godziny wozem, gdy to w końcu Lakai wraz z Lusti znaleźli się w Złotym Mieście, w centrum targowiska. I trzeba przyznać, pomimo panującej w niesmak pogody na zewnątrz, wydawało się jakby tłum był znacznie większy niż w jakiejkolwiek innej porze roku, że praktycznie wszyscy musieli przeciskać się między sobą i niemal, co chwila padały słowa ,,przepraszam" lub ,,gdzie łazisz łajzo?" - wypadane z ust od tych mniej taktownych. Przez cały natłok i krzyki, targujących się między sobą handlowców i klientów oraz głośne przekrzykiwanie się pomiędzy sobą, by jak najlepiej zainteresować do kupna swojego produktu sprawiał, że ledwo co dawało się słyszeć własne myśli. Jeszcze gorzej niż bywało w tawernie.

— Jak ty wyrabiasz przy takim hałasie? - powiedział Lusti, skierowany do zielarza, który zaczął szykować swoje produkty.

— Co...?! - zapytał, nic nie słysząc.

— JAK WYRABIASZ PRZY TAKIM HAŁASIE?! - tym razem człowiek wykrzyknął blisko ucha wąpierza.

— Co?! - ten ponownie wykrzyknął, nie dosłyszając.

— A SPIERDALAJ - ujął krótko człowiek, machając na niego ręką.

— No, całkiem zimno, ale przez tyle osób aż tak tego nie czuć!

— Ale ja... dobra, chuj. Dawaj to - powiedział już nieco zirytowany człowiek, zabierając koszyk od wąpiera. — RÓB SWOJE, A JA SWOJE! - mówiąc to, nie miał nic innego na myśli, niż zostawienie wąpierowi całej roboty, a samemu trzymając koszyk oraz gotowy do perswazji.

***

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro