Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    ,,Ciągle myślę o tym, gdzie jesteś,
    Czy mnie wspominasz, szepczesz imię.
    Czy uśmiechasz się ku mej radości większej,
    Czy konsekwencje wyznaczasz naszej winie.
     Drży mi ręka, gdy piszę imię twoje,
    Piecze policzek, gdy przypomnę sobie o pocałunku.
    Gdyż ty jedna znałaś wszystkie myśli moje,
    Tylko ty nie miałaś ze mną porachunku.
     Nie wiesz, ile razy cię szukałam,
    A teraz na pół mi serce rozerwali...
    Sama nie wiesz, czy cię odnajdywałam,
     Ale Bóg z losem mi serce wyrwali..."

    ***

    Nawet najstarsi bogowie, nie wiedzą, kiedy zaczął się spór pomiędzy rodzinami Khan i Sharma. Mieszkające naprzeciw siebie w pięknych, ogromnych rezydencjach rody, nienawidziły siebie tak bardzo, że nawet oni nie byli w stanie opisać tego uczucia. Ale za co i dlaczego? Aż strach było o to zapytać, chociaż tak naprawdę nikt nie znał prawdy. Po prostu starsze pokolenie, wychowywało młode, w taki sposób, aby nienawidziło przeciwnego rodu. Pogardzali każdym człowiekiem z tym nazwiskiem i pod żadnym pozorem nie zawierali z nimi relacji. Ale prawdziwego i pierwotnego powodu kłótni pomiędzy tymi rodzinami nikt nie znał. I chociaż szukano jakiś zapisków, na ten temat, to znaleziono jedynie jedno zdanie: ,,Nasza córka Leela została zhańbiona, sprawcą jest Zurawar, od dzisiaj i my przeklinamy ten ród". Według drzew genealogicznych, obu rodzin, Leela była córką Raja i pochodziła z rodu Khanów, zaś Zurawar był wnukiem Rama i wywodził się z Sharmów. Nie wiedziano jednak jak zinterpretować słowo zhańbiona, dlatego postanowiono nie głębić dalej tematu kłótni. Ale to wiązało ze sobą pewne konsekwencje.

     Nisha przymierzała właśnie nowe sari przed lustrem w swoim pokoju, kiedy do pomieszczenia weszła jej szwagierka Shanti. Kobieta o cerze jasnej jak księżyc i grubych, czarnych włosach, uśmiechnęła się delikatnie, spoglądając na młodą dziewczynę.

     — Pięknie ci w nim — powiedziała Shanti, odkładając na łóżko Nishy, kilka ułożonych szali. — Dostałaś je od matki, prawda?

      — Tak na święto Diwali. — Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i wygładziła dłonią fałdy sari. — Podoba ci się?

     — Jest cudowne, ale gdzie wybierasz się tak pięknie ubrana? — zapytała Shanti, spoglądając na przeglądającą się w lustrze dziewczynę.

     — Opowiem, ci jak wrócę — odparła szybko Nisha, poprawiając czerwone bransolety na swym zwinnym nadgarstku.

     — Chyba życie ci niemiłe. Chcesz wyjść z domu, nie mówiąc nikomu, gdzie idziesz. Przecież kiedy matka się dowie, to obedrze cię ze skóry. — Pomimo tego, że Shanti była synową w tym domu, to nie raz spotkała się z gniewem Meghy. Senior rodu, pan Yash nie był, aż tak powściągliwy jak jego żona. Za zadanie miał po prostu zajmować się majątkiem i pozycją społeczną rodziny, zaś to Megha czuwała nad wszystkim, co działo się w domu.

     — Jestem Nisha, nie żaden jaśminu kwiat,
     Dlatego też niestraszny mi przed matką strach  — powiedziała dziewczyna, uśmiechając się w stronę szwagierki.

     — Nie o to chodzi. Dobrze wiesz, jakie zasady panują w tym domu — odparła Shanti.

     — Tak, tak... — Nisha znowu spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Prezentowała się przepięknie w świecącym, ciemno-czerwonym sari podarowanym przez matkę z okazji Diwali. A ozdoby, które sama sobie dobrała, jeszcze bardziej dopełniały stroju. Czerwone bransolety, kilka malutkich, złotych pierścieni i naszyjnik z zawieszką słonia, przywieziony przez ojca z terenów nad rzeką Leela.

     — Przeglądasz się w tym lustrze, jakbyś szukała odbicia księżyca w tafli wody — powiedziała Shanti, głęboko wzdychając.

     — Tej nocy nie grałam z księżycem w karty, więc na pewno go nie zobaczymy. Chyba, że mój przyjaciel los, znowu coś odmieni — zaśmiała się Nisha. — Ale nie sądzę. Jest bardzo zajęty. Gra z Bogiem. Jak zwykle zresztą. A potem obydwoje próbują coś zniszczyć. Gdyż moja droga Shanti, ani z Bogiem, ani z losem nigdy nie wygrasz.

     — Zwłaszcza kiedy rozdasz wszystkie karty — powiedziała szwagierka.

     — Moje panie. — Do pokoju weszła jedna ze służek. — Pani Megha, prosi panienkę Nishę do swojego salonu.

     Młoda dziewczyna spojrzała w stronę służki i uśmiechnęła się delikatnie. Nie chciała rozmawiać z matką teraz. W zasadzie nie miała zbyt wiele czasu, aby poświęcić jej więcej niż jedną chwilę.

     — A czy są jakieś wieści o moim mężu? — zapytała Shanti, spoglądając w stronę kobiety.

     — Nie, moja pani — służka spuściła wzrok. Shanti była żoną najstarszego syna Yasha i Meghy, Deva. Niestety jej mąż jako jeden z ważnych ludzi w wojsku, pewnego dnia został wezwany na granicę. Cesarstwo o nazwie Jalebi, graniczące z krainą Mohabbatejów nie prowadziło spokojnych zamiarów. Postanowiono wezwać więc wszystkich ludzi. Dev nie miał wyjścia. Wyjechał z rodzinnego domu, zostawiając żonę i czteroletniego synka Afsana.

     Minęło już siedem miesięcy, odkąd Dev udał się na granicę. Ale pomimo to nikt w domu państwa Khan, nie wierzył w jego śmierć. Gdyż nawet nie dostali listu o takiej treści. Po prostu każdy, w tym nawet Shanti wierzył, że pewnego dnia Dev znowu zawita w rodzinnym domu. Powróci uśmiechnięty i szczęśliwy, i już nigdy więcej nie odjedzie.

     — Panienko Nisho. — Ponagliła służka, spoglądając na dziewczynę.

     — Już idę — odparła Mohabbatejka i jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze. — Bóg prędzej wybaczy kochankom, niż poetom.

     Po tych słowach młoda dziewczyna ruszyła wraz ze starą służką w stronę salonu swej matki. Znajdował się on w kobiecej części domu oddalonej najdalej na południe. Żeby się do niego dostać, trzeba było przejść kilka dłuższych korytarzy i komnatę główną. Dlatego Nisha nie za bardzo chciała rozmawiać z matką. Same dojście do niej zajmowało sporo czasu, którego tego poranka nie było zbyt wiele. Przynajmniej w przypadku Nishy, która nawet wstała wcześniej niż zwykle.

     — Pani Megha, życzyła sobie, abyś przybyła do niej osobiście — powiedziała służka, kiedy skręciły w następny korytarz. — Inaczej zapewne wysłana zostałaby do panienki jakaś młoda dziewczynka, z kuchni.

     — A wiadomo, dlaczego matka mnie do siebie wezwała?— zapytała Nisha, ale służka nie odpowiedziała na jej pytanie. Nie miała czasu, gdyż właśnie weszły do niewielkiego, kobiecego saloniku.

     Pomieszczenie, w którym Megha spędzała całe dnie otoczona z każdej strony przez służki, nie było bardzo ogromne. Mieściło się w nim kilka posłań przyozdobionych w poduszki i cztery szklane stoliki, wykonane specjalnie na zamówienie pani Khan. Jedyne czego matka Nishy mogła pożałować, to rozmieszczenia salonu na tle całego domu. Mało światła wpadało do pomieszczenia, nawet jeśli na każdej ze ścian były trzy ogromne okna. Dlatego też służki zawsze miały ze sobą zapas świec, kiedy pełniły dyżury w saloniku kobiet. I chociaż ciotki często krytykowały Meghe za rozmieszczenie pokoju, to i tak rzadko z niego wychodziły.  

     — Nisha, nareszcie jesteś — powiedziała pani Khan, kiedy córka w eskorcie służki, weszła do pomieszczenia. Nisha uśmiechnęła się delikatnie i stanęła przed siedzącą na niewielkim podwyższeniu matką. Ubrana w stonowane, fioletowe sari kobieta od razu budziła wiele respektu. Szklane bransolety na nadgarstku z malutkimi diamencikami, czyniły z niej bogatą arystokratkę, zaś długie brązowe włosy panią domu. Wyglądała na kogoś, kto dobrze wie co chce osiągnąć. Na kobietę, która wcale nie jest cieniem swojego męża, tylko jego dobrym wspólnikiem. Wydawała się panią, której rozkazy od razu trafiają do wszystkich służących, i która nigdy nie popuszcza niesubordynacji.

     — Pięknie dzisiaj wyglądasz, kochanie — powiedziała Megha, uśmiechając się w stronę córki. — To sari idealnie na tobie leży.

     — Dziękuje, matko. — Nisha spuściła wzrok. — Ale czy mogę wiedzieć, dlaczego wezwałaś mnie do siebie? Czy zrobiłam coś złego?

     — Nie, ależ skąd. — Megha spojrzała na siedzące obok niej szwagierki: Zaarę i Gangę. — Jak wiesz, za kilka dni odbywa się święto Ganesh Puji. Chciałabym, żebyś pomogła nam dobrać jakieś ładne kwiaty, aby przystroić dom. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko i zostaniesz z nami, aby pomóc.

     Nisha spojrzała na matkę, a potem na siedzące ciotki.

     — Jest tutaj wiele cudownych gustów. Na pewno nie jestem potrzebna — odpowiedziała dziewczyna. — Jeśli chcesz matko, mogę napisać jakiś wiersz z okazji tego święta.

     — Wiersz?!. — Megha wyraźnie była oburzona. — Mówiłam ci, że masz skończyć z poezją. Nie jesteś wielkim mistrzem, mężczyzną, który chodzi po domach i żyje z recytacji wierszy. Jesteś moją córką. Jesteś Khan. A poezja to męski zawód.

     — Mówisz to jakbyś chciała, ograniczyć mi powietrze — odpowiedziała Nisha, spuszczając wzrok. — Sama wiele razy słuchałaś poezji wielkich mistrzów, ale nigdy żadnego z moich wierszy. Dlaczego?

     — Chcesz dalej drążyć ten temat? — zapytała Megha.

     — Ależ możesz pozwolić jej coś zacytować. Zdecydujemy czy jest dobre — odpowiedziała Ganga, uśmiechając się w stronę siostrzenicy.

     — Dobrze, jedną zwrotkę — powiedziała pani Khan i spojrzała na córkę.

      — Obdarzę cię różą białą, jak perły,
Bo nie jestem w stanie o tobie zapomnieć.
Przyozdobię włosy w białe wstęgi,
Bo chce z tobą mieć najwięcej wspomnień. — Nisha starała się powiedzieć wiersz w jak najpiękniejszy sposób, aby matka chociaż trochę zrozumiała jej piękny talent.

     — Cudny. — Ciotki były zachwycone.

     — Ładny. Ale jak ci mówiłam, nie jesteś żadnym wielkim mistrzem — odpowiedziała Megha. — W poezji chodzi o to żeby ściskała za serce, potrafiła wywołać łzy. Chodzi również o to, żeby czytali ją wspaniali mężczyźni, a nie proste dziewczęta.
    
      — Cóż takiego uczyniła ci ta poezja, matko? — zapytała Nisha. — Przecież żadne z twoich dzieci oprócz mnie się nią nie interesuje. Ani Dev, ani Rohit. Czy to tak trudno zrozumieć?

      — Właśnie mam wrażenie, jakbyś to ty nic nie rozumiała. Poezja to nie jest zabawa  — odpowiedziała Megha i poprawiła bransolety na swym nadgarstku.  — Jestem tutaj za wszystko odpowiedzialna, a ty wcale nie pomagasz mi swoim zachowaniem.

     — Może wybierzemy już te kwiaty? — zapytała Zaraa, patrząc na Nishe. Młoda dziewczyna uśmiechnęła się i spojrzała na ciotkę.

     — Wybierzcie te białe girlandy — powiedziała Nisha. — Będą idealnie pasować, gdyż zawsze zakłada się je trupom w dniu pogrzebu.

     Córka pani Khan, delikatnie skłoniła głowę i krokiem spokojnym wyszła z salonu kobiet. Ku zaskoczeniu Nishy matka nie puściła za nią żadnej służki. Tak, jakby sama Megha chciała, aby córka opuściła pomieszczenie. Ale dla Nishy taka decyzja była wspaniała. Przynajmniej nie spędziła w salonie matki tak wiele czasu i ciągle mogła jeszcze zdążyć... Zdążyć na spotkanie dla poetów.

     Szybko niezauważona więc przez nikogo, Nisha wyszła z domu, otulając się ciemnym szalem, tak aby przez przypadek nikt jej nie zobaczył. Dzięki temu łatwo mogła wmieszać się w tłum i uciec przed oczami matki.

     Spotkania poetów zazwyczaj odbywały się w domach prezentujących utwory mężczyzn i tak samo było tym razem. Nisha musiała dotrzeć do rezydencji pana Mirzy, która znajdowała się na drugim końcu miasta. Jednakże jako dziecko, które uwielbiało biegać, znała mnóstwo skrótów, z których teraz skorzystała. Niestety z niektórych musiała zrezygnować, ponieważ przechodziły przez zabłocone tereny, a Nisha nie chciała dla czasu poświęcić swego pięknego, czerwonego sari...

     Kiedy dotarła wreszcie do rezydencji pana Mirzy, Nisha poczuła w piersi paraliżujący strach. Było to jej pierwsze spotkanie dla poetów, dlatego niezbyt znała jego przebieg. Ale wiele czytała w książkach ojca, więc wiedziała, chociaż jak ma się zachowywać.

     Kiedy Nisha weszła do środka, kilku mężczyzn zaprowadziło ją do ogromnego pokoju, gdzie na ziemi siedziało już kilka osób. Młoda dziewczyna zajęła miejsce lekko z boku, aby nie rzucać się za bardzo w oczy, gdyż była na ten moment jedyną kobietą.

    Kiedy, jednak mężczyźni ciągle rozmawiali, Nisha podniosła wzrok i ujrzała, że kilka rzędów przed nią, na środku znajdowało się uroczyste miejsce wypełnione poduszkami, dla głównego poety, który będzie czytać swoje utwory. Nisha chciała, aby w przyszłości i ona mogła tam zasiąść, i przeczytać swoje wiersze wszystkim przybyłym osobom. Zamarzyła. Gdyby matka ujrzała ją czytającą dla tylu mężczyzn, na pewno zrozumiała by piękno poezji. I nie tylko zaakceptowała ten piękny talent, ale i pozwoliła go rozwijać. 

     Nagle, jednak Nisha ujrzała jak do pokoju wchodzi, jeszcze jedna młoda dziewczyna. Była ona ubrana dość skromnie w czarny salwar kamiz i narzuconym na głowę brązowym szalem. Przypominała bardziej ducha niż poetkę, dlatego Nisha była pewna, że nie występuje ona dzisiaj jako mistrz poboczny.

     Kiedy w końcu wszyscy rozmawiający ze sobą mężczyźni ucichli i usiedli, do pomieszczenia wszedł mistrz Mirza. Ubrany był w szarą kurtę i brązowe szarawary, ale dla Nishy sama jego postawa oddawała każdy wiersz. Mężczyzna zajął honorowe miejsce wyłożone poduszkami i przyłożył rękę do czoła, witając się z wszystkimi.

     — Witam, wszystkich na naszym kolejnym spotkaniu. — Mistrz Mirza uśmiechnął się. — Dzisiejszym tematem jest Bóg, albo jego brak.

     Poeta głęboko westchnął, a jeden z jego pomocników podał mu niewielki notes. Mężczyzna otworzył go na jednej ze stron i rozpoczął czytanie wiersza:

     — Często mówiłaś mi, że nie wierzysz w Boga,
     A teraz już w pełni rozumiem dlaczego.
     Bo ta twoja ciągle boląca niedola,
     Boli, a ludzie czasem w to nie wierzą. — Mistrz Mirza miał naprawdę piękny głos.

     — Cudne! Wspaniałe! — Inni mężczyźni niesamowicie go chwalili.

     — Pozwolicie chyba, że dokończę wiersz? — zaśmiał się poeta.

     — Miałem wrażenie, jakbyś broniła się uśmiechem,
     Ale czy to prawda, już się nie dowiem.
     Dla niektórych takie myślenie może być grzechem,
     Ale ja ci moją miłość, na nowo opowiem...

     — Przepiękne! — Krzyknęła Nisha, nie zdając sobie sprawy, że nastała nostalgiczna cisza.

     — Czyj to komplement? — zapytał mistrz Mirza, szukając wzrokiem po pomieszczeniu tego odważnego śmiałka.

     Nisha westchnęła głęboko.

     — Mój — powiedziała, podnosząc się z ziemi.

     — Podoba ci się? — zapytał poeta.

     — Tak. Jest naprawdę piękny. Wspaniale dobrał pan słowa i przekazał to, co najpiękniejsze. Chciałabym tak pisać.

     — A piszesz coś? — Mirza nie dawał za wygraną.

     — Czasami. Ale moje wiersze przy panu są niczym.

     — Zarecytuj, nam proszę. — Mistrz chciał przekonać się, czy skromność idzie w parze z talentem.

     — Ależ jakbym mogła...

     — Zarecytuj.

     Nagle wszystkie oczy spojrzały na Nishę. Dziewczyna westchnęła głęboko i starała się znaleźć w głowie wiersz odpowiedni akurat na tę okazję.

     — Nosi on tytuł Serce. — Nisha uśmiechnęła się.
     — W oczach jest namiastka szczęścia,
     Dziwnych łez praca ciężka.
     Ale tego, co w sercu nie widać.
     Nic nawet nie słychać.
     W sercu jest pragnienie,
     Jedno cichutkie marzenie.
     Ale czasami serce zdradza.
     I wszystko bez powodu wyjawia.

     — Piękny. — Mistrz Mirza ewidentnie był bardzo zaskoczony. — Ale zastanawia mnie, czy to serce na pewno należy do ciebie. Opisujesz je tak idealnie, jakoby nie było sercem.

     — W zasadzie nawet ja nie wiem, czyje jest to serce. — Nishe powoli już opuszczały zgromadzone emocje. — Być może to określenie serc osób cierpiących w samotności. Albo kogoś innego. Ale to zostawiam już do własnej interpretacji.

     — Niesamowite. — Mistrz Mirza, uśmiechnął się. — Mówisz niczym prawdziwa poetka. Ile na świecie to jest ludzi, którzy na siłę próbują pisać poezje. Ale ty... Ty masz ten talent w sobie.
    
     — Dziękuje. — Nisha zawstydziła się.

     — Pielęgnuj go, to zostaniesz cudowną poetką. — Mistrz rozpromienił się. — A jak ci na imię, drogie dziecko?
     
     — Nisha... Nisha Khan.

     — A więc droga Nisho, życzę ci abyś pewnego dnia, zasiadła na honorowym miejscu mistrza — powiedział poeta, delikatnie schylając głowę.

     Spotkanie trwało jeszcze przez jakiś czas, ale Nisha ciągle była roztargniona. Myślała o tym, jak bardzo Mistrz Mirza ją docenił. O tym, że wysłuchał jej wiersz i pochwalił go jak prawdziwy poeta. Bo w końcu nim właśnie jest. To tak jakby dostać błogosławieństwo od samego Boga. Poeta nie może dostać lepszej pochwały.

     — Drodzy panowie i Nisho. — Mirza wstał z miejsca. — Żegnam się z wami, gdyż moje gardło ma się trochę gorzej. Ale wierzę, że spotkamy się następnym razem w rezydencji mistrza Gohara.

     Wszyscy mężczyźni wstali z miejsc i poczęli ze sobą rozmawiać na przeróżne tematy. Nisha za to, natychmiast podbiegła do Mistrza Mirzy, za nim ten zdążył wyjść z pomieszczenia.

     — Jestem naprawdę wdzięczna za tak piękne pochwały — powiedziała dziewczyna.

     — Nie masz za co dziękować moje dziecko. Jesteś prawdziwą poetką, a takich tutaj naprawdę mało. — Mężczyzna uśmiechnął się. — My poeci mamy gorzej w życiu, gdyż nigdy nie cierpi nasze ciało, tylko dusza. Nasza dusza jest bardzo zniszczona, ponieważ jesteśmy wrażliwi. Ale za to właśnie się nas ceni.

     Mistrz pożegnał się z Nishą i wraz z dwoma mężczyznami wyszedł z pomieszczenia, zaś młoda poetka zdała sobie sprawę, że musi wracać do domu.

***

    To popołudnie Nisha spędziła w ogrodzie otoczona przez ciotki, matkę, szwagierkę i małego Afsana. Jednakże w ogóle nie mogła skupić się na rozmowie, jaką prowadziły ze sobą kobiety. Przez większość czasu po prostu myślała o spotkaniu dla poetów, na którym została tak pięknie pochwalona i o tym, czy może napisać jakiś nowy wiersz.

     — O czym myślisz Nisha? — zapytała Shanti, spoglądając na młodą dziewczynę.

     — Czymże zaowocowała, modlitwa ma? Bóg jeden wie, skąd poezja ta.
    
     — Czy nie możesz już przestać?! — oburzyła się Megha.

     Nisha spuściła wzrok. Matka, a mistrz Mirza to były dwa oddzielne światy. Dwa przeciwieństwa, które w ogóle nie miały zamiaru się do siebie przyciągać.

     — Panienko Nisho. — Do ogrodu wszedł młody służący. — Ojciec prosi panienkę do siebie.

     Dziewczyna spojrzała w stronę Shanti i delikatnie przytaknęła. Następnie udała się wraz z mężczyzną do gabinetu ojca.

     Przez całą drogę Nisha zastanawiała się, o co chodzi. Ojciec zazwyczaj nie przywiązywał wagi do rodzinnych spraw. Był bardzo surowy i to trzeba było mu przyznać, ale tylko dla swoich dzieci. Od Deva, Rohita i Nishy wymagał, aby byli najlepsi i pod żadnym pozorem nie zhańbili nazwiska i pozycji społecznej rodziny. Dlatego też powód wezwania nie był tak prosty do odgadnięcia.

     — To tutaj. — Służący otworzył drzwi od gabinetu i wpuścił Nishę pierwszą.

     — Ojcze wzywałeś mnie? — zapytała dziewczyna.

     — Tak, usiądź — powiedział Yash, wskazując na krzesło naprzeciw niego. Nisha niepewnie zajęła miejsce, a sługa zamknął za nią drzwi.

     — Co chcesz mieć napisane na swym nagrobku? — zapytał ojciec.

     — Nie rozumiem...

     — Mistrz Mirza prosił, abym cię o to zapytał.

     Nisha uśmiechnęła się.

     — Ale prawda jest taka córeczko, że musisz skończyć z poezją. Proszę. Dla naszego wspólnego dobra. — Yash spojrzał na Nishe. — Nie mieszaj się więcej do świata mężczyzn. Nie idź na żadne kolejne spotkanie poetów. Przestań pisać, proszę.

     — Ale to tak, jakbym przestała oddychać. Dobrze wiesz ojcze, że bez oddychania nie da się żyć. Tak samo ja nie żyłabym już bez poezji. — Głos dziewczyny lekko załamał się.

     — Spokojnie, kiedy będziesz miała około tyle lat co my, możesz sobie pisać wiersze. Ale nie teraz, kiedy ja muszę na to patrzeć.

     — Ale przecież rozmawiałeś z mistrzem Mirzą. Czy on nie powiedział ci, jak bardzo podobał mu się mój wiersz? Nazwał mnie poetką z prawdziwym talentem. Ojcze nie dam rady żyć bez poezji.

     — Rozumiem cię, dlatego chciałbym pójść z tobą na ugodę. Możesz pisać wiersze, ale nikomu ich nie pokazuj — powiedział Yash. — Nie czytaj ich publicznie. Po prostu zapomnij, że jesteś poetką przy ludziach. W swoim pokoju możesz być wspaniałym mistrzem, ale nie na zewnątrz.
    
     — To tak jakbyś kazał tancerce nie tańczyć — odpowiedziała Nisha.

     — Kochanie, wiesz, że cię kocham.

     — Dlatego nazwałeś mnie Nisha? ( Blizna).

***

    Słowniczek pojęć:

Nawab --- to tytuł królewski wskazujący na suwerennego władcę, często państwa południowoazjatyckiego, pod wieloma względami porównywalny z zachodnim tytułem księcia. Tytuł „nawab” był także nadawany jako osobiste wyróżnienie przez najwyższą władzę, osobom i rodzinom, które rządziły stanem książęcym za różne zasługi dla rządu .

Salwar Kamiz --- Salwary to spodnie, które są nietypowo szerokie w talii, ale zwężają się do dołu z mankietem. Utrzymuje się je za pomocą sznurka lub elastycznego paska, co powoduje że w talii marszczą się. Spodnie mogą być szerokie i luźne lub dość wąskie.  Kamiz to długa koszula lub tunika.Boczne szwy poniżej linii talii pozostają otwarte (rozcięcie zwane chaakiem, co zapewnia użytkownikowi większą swobodę ruchów. 

Sari --- długi pas materiału.

Diwali --- święto światła, obchodzone przez kilka dni każdego roku.
    
    

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro