Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    ,,Próbuje cię złapać, kiedy w nocy śpię,
     Ale budzę się z ręką, w pustej przestrzeni.
     Tak wiele, i tak mało o tobie wiem,
     I ten głupi los nawet tego nie odmieni"

     ***

     Dookoła było dziwnie jasno. Jakoby słońca nie przysłaniała ani jedna chmurka. Na dworze słychać było odgłos pawiego nawoływania. Nisha siedziała na łóżku skulona z głową schowaną w dłoniach. Płakała. Słone łzy ciekły po jej policzku i moczyły rękawy niebieskiej bluzeczki choli.

     — O co chodzi? — zapytała Paro, która nagle nie wiadomo skąd podeszła do Nishy. Usiadła na łóżku tuż przed nią i uśmiechnęła się delikatnie. Miała na sobie ciemnozielone sari z białymi wzorkami bogów. Jej delikatne dłonie, a raczej ich powolny dotyk, bardzo koił Nishe. Jasne, krótkie włosy Paro lśniły teraz w świetle wpadających do pokoju promieni letniego słońca. Zaś oczy były tak głębokie, i tak przenikliwe, jakby sam księżyc utkwił w jej środku.

     — Czy zrobiłyśmy coś złego? — zapytała przez łzy Nisha, podnosząc zapłakaną twarz i spoglądając na siedzącą przed nią dziewczynę. — Ja nie rozumiem miłości. Proszę, zabierz mnie do domu. Jestem sama. Jeśli nie mogę być z tobą, to ciągle będę tylko sama.

     — Już nie płacz, bo i ja zacznę płakać — odpowiedziała Paro, przytulając młodszą o kilka lat dziewczynę. — Proszę, już przestań. Jesteś mądra i wyjątkowa. Jesteś poetką.

     Nisha powoli odsunęła się od Paro i spojrzała na nią. Piękne oczy dziewczyny co chwila zmieniały barwę. Raz były brązowe, a raz zielone. Ale były naprawdę piękne. Nisha zapragnęła tych oczu. Ale nie tylko ich. Chciała ją całą. Teraz... Chciała mieć ją tylko dla siebie. Dla nikogo innego.

     Nisha przybliżyła się w jej kierunku. Ich usta, ich oczy dzieliła niewielka odległość... Aż nagle purpurowe wargi połączyły się. Najpierw delikatnie, a potem coraz mocniej. Tak aby w prostym pocałunku zatrzymać czas. Żeby już zawsze było tak pięknie jak teraz...

     Nie tylko usta były połączone. Serca też biły wspólnym rytmem.

     To było szybkie. Zbyt szybkie. Paro natychmiast, gwałtownie odsunęła się od Nishy i wystraszona spojrzała w jej stronę. Co to było? Czy to można nazwać szczerym pocałunkiem? 

     — Nie mogę — odpowiedziała Paro.

     Nisha obudziła się. Była cała spocona i przestraszona. Nie rozumiała już kompletnie nic. Przecież zawsze była silną kobietą, dlaczego teraz miałaby się poddać?

     Ale to wszystko było... Nie dla niej. Przecież widać, że to nie jest ta miłość, która od zawsze była właściwa. Przecież to nie jest to, co da się nazwać pięknym.
    
     Nisha usiadła na łóżku. Nie mogła zapomnieć o tej pięknej dziewczynie, która tak wspaniale wychwalała jej wiersz.

     —  Pożądanie odciąga od drogi do Boga. Pożądanie jest źródłem czystego zła — mówiła Nisha. Musiała zapomnieć o Paro... Nie ma innego wyjścia. Zaraz obie wyjdą za mąż i cała dziwna historia się zakończy. Zaraz niczego nie będzie.

     — Ale... Jeśli teraz nie spróbuje... To będę żałować całe życie — szepnęła Nisha. Podjęła decyzję. Nawet jeśli będzie to uważane jako błąd przeciwko Bogu i całej ludzkości. Musiała odnaleźć Paro. Nawet jeśli to tylko miłosne złudzenie. Nawet jeśli to jest tylko głupi błąd. 

     — Jesteś zagubiona — powiedziała Shanti, wchodząc do sypialni dziewczyny. — Nad ranem głośno krzyczałaś, jak gdybyś chciała uciec ze snu, ale nie mogła.

      — Nic się nie dzieje — odpowiedziała Nisha, uśmiechając się. — Po prostu gorsza noc.

     — Chciałabym, abyś udała się ze mną dzisiaj na targ — zagadnęła Shanti. — Yash poszedł na jakieś spotkanie dla arystokratów, pewnie od nośnie rodziny Sharma, zaś Megha obiecała, że zajmie się Afsanem.

     — Bardzo chętnie. — Nisha uśmiechnęła się.

     — Musimy ci kupić jakieś piękne sari na wieczór. Teściowa o to prosiła — powiedziała Shanti, spoglądając na młodą dziewczynę.

     — Idziemy gdzieś? — zapytała Nisha.

     — Nie. Twój ojciec organizuje przyjęcie. Podobno na złość rodzinie Sharmów — odpowiedziała Shanti, szukając w szafie szwagierki jakiegoś prostego ubrania na ten słoneczny poranek.

     — Nie przepadam za ogromnymi przyjęciami. — Nisha ewidentnie była bardzo zniesmaczona.

     — Podobno lepiej, żebyś zachowywała się porządnie. Twój przyszły narzeczony będzie na uroczystości. Lepiej, żeby nie dowiedział się od razu jaką marzycielką jesteś. — Shanti uśmiechnęła się i wyciągnęła z szafy fioletowy salwar kamiz z szarym szalem. — W tym będzie ci wygodnie.

     Nastała chwila ciszy.

     — Shanti czy ty... Czy ty kiedyś kochałaś? — zapytała Nisha.

     — W jakim sensie?

     — No nie wiem. Czy na przykład śniłaś o kimś, myślałaś o kimś całe dnie, ale nie umiałaś w pełni tego określić — odpowiedziała Nisha.

     — Takie rzeczy to chyba przydarzają się tylko nielicznym — odparła Shanti.  — Trzeba mieć naprawdę niesamowite szczęście, aby umieć i móc kochać w taki sposób...

     Przez jeszcze krótki moment Nisha poleżała w łóżku, a potem odrobinę nie wyspana, wstała i postanowiła się przebrać w fioletowy salwar kamiz. Nie chciała iść na targ, a tym bardziej szukać sari, które nada się na wieczorne przyjęcie. Według niej ta uroczystość była po prostu zbędna. Zwłaszcza, że większość czasu i tak spędzi pewnie w samotności. Na przyjęciu będzie więcej bogatych arystokratów niż młodych dziewczyn. Jednakże ta kwestia o przyszłym mężu, też nie była jakąś wspaniałą informacją.  Ale teraz smutek czy nie pokój tym spowodowany, był nie potrzebny. Nisha miała Paro. W tym momencie liczyła się tylko ona. Piękna niewiasta w czarnym jak noc sari, krótkich włosach i przenikliwych oczach.

 
***

    Na targu nie było zbyt wielu osób. W zasadzie Nisha przez cały czas zastanawiała się, dlaczego nie mogły zamówić krawca do domu. Przecież matka zazwyczaj tak robiła. Ale tym razem to Shanti, może chciała przyczynić się do wspaniałego wyglądu Nishy i postanowiła sprawdzić zwyczajnych krawców, którzy mieli niewielkie stoiska.

     — Chodź, zobacz — powiedziała Shanti i pociągnęła młodą szwagierkę w stronę jednego ze stoisk. — Te sari wyglądają naprawdę pięknie. Są z wspaniałego materiału i mają idealny kolor.

     — Ciekawe — odpowiedziała Nisha, spoglądając w stronę stroju.

     — Mają ciekawe zdobienia. — Mówiła Shanti, ale nikt już jej nie słuchał. Nisha znowu odleciała do swojego tajemniczego, a jednocześnie i pięknego świata. Jednak nagle, kiedy odwróciła głowę w stronę przeciwnego stoiska, ujrzała, jak znajoma jej dziewczyna, przemieszcza się po targu. Jej piękne, ciemne sari powoli zanikało na tle wspaniałych Mohabbatejskich ozdobach, ale dla Nishy była głównym oczkiem całego krajobrazu. Jej wzrok najwyraźniej czegoś szukał. Ale czego? To naprawdę trudno było zgadnąć.

     Paro zatrzymała się gdzieś na poboczu i zaczęła wzrokiem szukać odpowiedniego stoiska. Nisha jednak dobrze wiedziała już, co musi zrobić. Powolnym krokiem podeszła w stronę młodej dziewczyny, zostawiając szwagierkę wraz z pięknym sari w dłoni.

     — Znowu się spotykamy — powiedziała Nisha, uśmiechając się w stronę mohhabatejki. — Widać sam Bóg pisze nasze wspólne losy.

     Paro uśmiechnęła się delikatnie, ale szybko spuściła wzrok.

     — Widziałam północną granicę i ogromne góry na południu. Może następnym razem ogromne jeziora. — Mówiła Nisha, starając się jakoś nawiązać rozmowę. — Być może ucieknę z tego życia.

     — Żeby mieszkać w ogromnych jeziorach? — zapytała Paro.

     — Och nie. Tylko... Chciałabym zobaczyć ocean — odpowiedziała Nisha.

     — Kiedy byłam małą dziewczynką, raz spróbowałam zobaczyć ocean. Miałam wtedy dziewięć lat. — Paro westchnęła głęboko. Na targu zaczęli zbierać się ludzie. — Ani piętnaście lat temu, ani teraz nie udało mi się go zobaczyć. Ale poezja bardzo mi go zastępuje...

     — Wiesz, moja mama zawsze mawiała, że droga do serca mężczyzny wiedzie przez żołądek — dodała Paro, wskazując na gorące parathy, niedaleko ich.

     — Moja mama mówi, że kobieta bez męża jest jak rozgotowany ryż — odpowiedziała Nisha. — Mdły, nieapetyczny... Nieprzydatny.

     — Lubię być jak rozgotowany ryż — szepnęła Paro.

     Nastała cisza. Paro powoli założyła szal na głowę i otuliła się nim, wiedząc, że musi wrócić już do domu.

     — Mogę dostać twój adres? — zapytała Nisha. — Chciałabym kiedyś zajrzeć i podzielić się swoją poezją. Wiem, że uwielbiasz czytać.

     — Oczywiście — odpowiedziała Paro. — RanjaHeer 64. Rezydencja państwa Sharma.

     Paro uśmiechnęła się i powolnym krokiem poszła w stronę swojego domu. Zaś Nisha spojrzała w jej kierunku i nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. To nazwisko... To nie mogła być prawda. Przecież tak samo nazywają się najwięksi wrogowie jej ojca. Przecież od wieków rywalizują ze sobą. Paro nie może mieć na nazwisko Sharma. Bóg nie jest, aż tak okrutny. Zakochać się. Dość, że w kobiecie to we wrogu własnej rodziny. Przecież wszechświat mówi, że ta miłość jest zła... Wszystko przeciw, nic za.

     — Nie poddam się. Nawet jeśli cały świat, jest przeciwko mnie — powiedziała Nisha, oddychając głęboko. Sharma... Dlaczego akurat takie nazwisko musiała nosić Paro. Dlaczego nie mogła nazywać się inaczej. Wtedy, chociaż troszkę byłoby prościej.

     — Witaj Nisha. — Do dziewczyny podszedł jakiś mężczyzna.

     — Mistrz Mirza? — Nisha popatrzyła na niego dziwnie. — Dzisiaj nic mnie już nie zdziwi na tym targu.

     — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam — odparł poeta.

     — Ależ skąd. W czym mogę pomóc? — odpowiedziała Nisha, uśmiechając się.

     — Może zechcesz przyjść do mojego domu dzisiaj wieczorem? Chciałbym porozmawiać na temat twoich wierszy. Abyś czuła się komfortowo, poprosiłem nawet dwie służki o zostanie z nami — powiedział mężczyzna, poprawiając lekko swój szal.

     — Dzisiaj jest przyjęcie — szepnęła Nisha, spuszczając wzrok.

     — Zrozumiem, jeśli nie przyjdziesz — dodał starszy poeta.

     — Spokojnie. Dam radę przyjść. Taką mam nadzieję — odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się.

     — Dobrze, tylko weź ze sobą kilka wierszy. Chciałbym ich posłuchać — powiedział Mistrz Mirza. — My poeci po przeczytaniu czegoś, nigdy nie ignorujemy słów. Ale często mówimy, co myślimy, dlatego szybko musimy uciekać.

     — Piękne. Sam pan to wymyślił? — zapytała dziewczyna.

     — Nie. To słowa mojego ojca. Często je powtarzał. — Poeta uśmiechnął się. — Mówił, że tylko ci, co mają delikatną duszę w pełni zrozumieją te słowa. Inaczej nawet niebo będzie niekompletne, ponieważ wtedy wszelka nadzieja dla ludzkości przeminie.

     — Piękne. Naprawdę nadzwyczajne. — Nisha bardzo wychwalała mowę Mistrza Mirzy.

     — Ja już pójdę — odparł mężczyzna, przykładając rękę do czoła w geście pożegnania. — Do zobaczenia na czytaniu wierszy.

     Nisha pożegnała się z nim i dość spokojnym krokiem wróciła do szwagierki, która ciągle wybierała kolorowe sari. W końcu, jednak po dłuższych rozmyślaniach, obie kobiety wybrały piękny, czerwony strój, który będzie błyszczeć na cudownym, prostym przyjęciu. Długie sari w odcieniu krwi, lub innej czerwonej substancji ze złotymi wzorami słoni prezentowało się bardzo pięknie. Z boku delikatnie otaczała je srebrna koronka, zakończona frędzlami, dlatego przy każdym ruchu, według krawca sylwetka miała się wydłużać. 

     Po wykonaniu potrzebnych przymiarek przyszedł czas na to, aby zakupić biżuterię. Shanti postanowiła to zrobić na stoisku najbardziej zaufanego złotnika.

      — To najpiękniejsza biżuteria, jaką kiedykolwiek widziałem. Nisha na pewno będzie z niej zadowolona  — powiedział Kriszhanji, trzymając w dłoni niewielki złoty naszyjnik. Shanti spojrzała na ozdobę i uśmiechnęła się delikatnie. Następnie ukradkiem szczypnęła Nishe i pokazała na wspaniały prezent.

     — Naszyjnik jest ładny, ale nie wiem, czy te diamenty w jego środku do mnie przemawiają. — Nisha nie była w nastroju do robienia kolejnych zakupów. — Ich cena może być równoznaczna z wieloma rzeczami. Nie jestem pewna czy powinnnam wydawać tyle pieniędzy na błahy naszyjnik.

     — Błahy?! — oburzył się Kriszhanji. — Nasi ludzie szukali tego naszyjnika na najlepszych Shamlijskich rynkach. Sam doglądałem faktu, aby ozdoba była najpiękniejsza i nienaruszona. Dlatego myślę, że może mi pani ze śmiałością zaufać, gdyż ozdoba jest w pełni sprawdzona.

     — Chyba, że woli pani naszyjnik wybrany przez naszego szefa. — Kriszhanji wyciągnął z niewielkiej szkatułki, srebrny naszyjnik z podobizną pawia. Położył go na jednej z drewnianych podstawek i powoli poprawił wszystkie koraliki z osobna. — Musi pani zdecydować, czy jest na tyle piękny, aby skraść pani serce.

     — Zastanawiam się nad tym naszyjnikiem. Jest naprawdę wyjątkowy, a jego długość idealnie wpasuje się w sari, które przed chwilą zakupiłyśmy. Natomiast ta podobizna pawia idealnie może odzwierciedlać moje nastawienie na to przyjęcie — odpowiedziała Nisha, uśmiechając się.. — Skoro wybrałam już naszyjnik, to teraz potrzebuję kolczyków.

     — Jakaś szczególna okazja? — zapytał Kriszhanji.

     — Świętujemy jej pierwsze spotkanie z bogatym nawabem. Na szczęście ich horoskopy były zgodne, więc kapłan szybko zgodził się na pomyślne udzielenie błogosławieństwa — rzekła Shanti, kiedy Kriszhanji wyciągał srebrne kolczyki z drugiej szkatułki.

     — Myślę więc, że te piękne jhumka będą idealnie się nadawać — zauważył Kriszhanji i położył przed kobietami parę srebrnych kolczyków z zapiętymi małymi dzwoneczkami. — Zostały sprowadzone specjalnie dla Jahangira, ale biedny uznał je za zbyt piękne. Od tego czasu pozostają więc nietknięte i kto wie, może czekają właśnie na panią.

     — Są niezwykłe, to mogę przyznać od razu — odpowiedziała Shanti. — Ale zastanawia mnie, dlaczego jeszcze nie zostały sprzedane?

     — Klienci są wybrzydzający. — Kriszhanji uśmiechnął się.

      — Bierzemy je — powiedziała Nisha i podała mężczyźnie pieniądze.

     ***
    
     Na przyjęciu było wiele osób. Wszyscy głównie ze sobą rozmawiali do czasu, aż Nisha nie pojawiła się w salonie. Wtedy wszystkie rozmowy ucichły, a każdy wzrok przeniósł się tylko na nią. Kroczyła dumnie, jakoby paw, który widniał na jej naszyjniku. Nie poprawiała sari. Leżało na niej idealnie. Jego piękny czerwony kolor cudownie rzucał się w oczy, zaś złote dodatki jeszcze bardziej wszystkiego dopełniały.

     Na szczęście cisza nie trwała dość długo. Szybko rozmowy rozpoczęły się na nowo, więc Nisha mogła w spokoju poprawić kilka kosmyków długich włosów na swej twarzy. Kiedy, jednak już miała stanąć lekko z boku i przyglądać się bezsensownym, długim rozmową nawabów, wtedy jedna z ciotek podeszła do niej. Nie powiedziała żadnego słowa, tylko wzięła pod rękę i zaprowadziła do jednego ze stolików. Tam, na krześle siedział jakiś młody chłopak. Nie należał on do najpiękniejszych, jakich widziała Nisha, ale nie był najgorszy. Zajadał się słonym kurczakiem, lecz kiedy ciotka usadowiła bratanicę obok niego, nagle przestał. Lekko zdziwiony spojrzał w kierunku Nishy, lecz dopiero kiedy zauważył, że nikt obok nich nie siedzi, rozpoczął rozmowę.

     — Nie zapytasz, jjak minęła mi podróż? Przyjechałem tutaj wraz z ojcem, znad rzeki Leela. To naprawdę szmat czasu — powiedział chłopak, uśmiechając się. — Byłaś tam kiedyś?

     — Nie. Ale kiedyś tam pojadę. Jak tylko znajdę czas — odpowiedziała Nisha.

     — Cudownie. Ashok jestem — powiedział chłopak.

     — Ashok? Jak ten wielki król? Ja Nisha — odparła dziewczyna.

     — A wiesz, że do nas wiele osób pielgrzymuje? Uważają, że to tam działo się najwięcej boskich cudów i dlatego nie brakuje nam tłumów — zaśmiał się Ashok.

     — Tutaj też nie brakuje ludzi. Nie mamy wielu atrakcji, ale mamy fantastyczny targ. Znajdziesz tam tysiące boskich figurek — odpowiedziała Nisha.

     — Przyniosłaś mi coś do picia? — zapytał Ashok.

     — Coś do picia? Sam sobie przynieś, albo zawołaj jakiegoś służącego — odparła Nisha.

     — To twoja rola. Jesteś przecież kobietą — powiedział zaskoczony chłopak.

     — Kobietą. Czyli takie jest twoje przekonanie. — Nisha przewróciła oczami. Już miała dość tego typa. — Mówisz, że takie cuda miałeś nad tą rzeką, ale jak teraz masz ręce i nogi, to sobie niby nie możesz przynieść?

     — Idę stąd — powiedziała Nisha i wstała od stołu. Musiała dostać się do swojego pokoju po kilka wierszy, a potem chciała już iść prosto do domu Mistrza Mirzy. O niczym innym teraz nie marzyła. Poszła więc w stronę korytarza, którym mogłaby dostać się do swojej sypialni.

     — Nisha. Nisha. Gdzie idziesz? — zapytała Shanti, podbiegając do dziewczyny.

     — Muszę dostać się do swojego pokoju — odpowiedziała.

     — Ale co. Było aż tak źle? — zapytała szwagierka. Nisha głęboko westchnęła.

     — Chce iść do siebie — powiedziała i wyjęła z uszu srebrne kolczyki. Następnie dała je szwagierce do dłoni i uśmiechnęła się. — Weź je. Mnie, się już źle kojarzą.

     — Wy nie na przyjęciu? — zapytał Yash, spoglądając z końca korytarza na stojące kobiety.

     Nisha spojrzała na Shanti i poprawiła czerwone bransolety na swym nadgarstku. Następnie delikatnie podniosła sari do góry, aby mogła się swobodnie poruszać i pobiegła w stronę swojego pokoju.

     Kiedy powoli otworzyła drzwi od sypialni, westchnęła głęboko, jakby prawdziwy kamień spadł z jej serca. Nie była, jednak sama w pokoju.

     — Jak Ci się spodobał? — zapytała siedząca na łóżku Megha.

     Nisha spojrzała w jej kierunku i przewróciła oczami. Następnie podeszła do biurka i zaczęła szukać jakiś wierszy, aby wziąć je na spotkanie z Mistrzem Mirzą.

     — Był dziwny. Nie w moim stylu — odpowiedziała dziewczyna i wyciągnęła z szafki kilka pogiętych kartek.

     — Idę stąd — powiedziała Megha, wstając z łóżka. — Cieszy mnie fakt, że ojciec może omówić twoje zaręczyny. To będzie naprawdę wspaniały czas. Czas twoich zaręczyn.

     Megha wyszła z pokoju, a Nisha z kartkami w dłoni, westchnęła głęboko. Teraz musiała wyjść z domu. Tylko jak? Na pewno nie głównym wejściem. Tutaj potrzeba będzie, użyć drzwi dla służby. Ale żeby się do nich dostać, trzeba przejść cały korytarz. Czy to było teraz możliwe, kiedy w domu roiło się od nawabów?

     Nie można było czekać. Nisha szybko przebrała się w prosty, szary salwar kamiz, tak aby nie przypominała córki bogatego arystokraty. Następnie wzięła kilka kartek z napisanymi wierszami i powoli wyszła ze swojego pokoju. Najpierw skręciła w prawo, a potem kiedy upewniła się, że nikogo nie ma, weszła w ogromny korytarz. Przebiegła go tak szybko, jak tylko umiała i od razu dostała się do mniejszego przejścia dla służby. Tam zeszła po kręconych schodach i przedostała się na tylnie ogrody domu. Stąd droga była naprawdę prosta, gdyż furtka w bramie nigdy nie była zamykana. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy tyle gości było w rezydencji państwa Khan. Nisha szybko wyszła więc przez nią i jak zjawa wybiegła na ulicę. Następnie tymi samymi skrótami co na spotkanie poetów, przedostała się do domu Mistrza Mirzy.

     — Miło mi, że jesteś — powiedział poeta, który stał przed domem i wyczekiwał przybycia dziewczyny. — Martwiłem się, że nie przyjdziesz.

     Nisha uśmiechnęła się w jego stronę i wraz ze starym poetą weszła do jego niewielkiej rezydencji.

     Słowa tego mężczyzny naprawdę się sprawdziły. W salonie gdzie wcześniej odbywało się spotkanie dla poetów, tym razem czekały dwie służki. Widocznie Mistrz Mirza chciał zapewnić Nishy bezpieczeństwo oraz utrzymanie honoru.

     — Przyniosłam kilka wierszy — powiedziała Nisha, kiedy usiedli naprzeciw siebie, na niewielkich posłaniach z poduszek.

     — Mam nadzieję, że będą piękne — dodała dziewczyna, przekazując mężczyźnie kartki. Poeta rzucił na nie okiem, a potem delikatnie uśmiechnął się.

     — Mogę przeczytać na głos? — zapytał, a Nisha kiwnęła potwierdzająco głową.

     — Jesteś gwiazdą na niebie,
Która ratuje w potrzebie,
Moją biedną, straconą duszę.

Jesteś moim księżycem,
Głośnym, nocnym wyciem,
Ja z tobą zostać muszę.

Jesteś moim wspomnieniem,
Cichym serca tchnieniem,
Dlatego nie zostawiaj mnie.
    
      — Bardzo ładny — zdecydował Mistrz Mirza. — Ma w sobie coś naprawdę pięknego. Cudne rymy i doskonale dobrane słowa. Brakuje mi tylko jego większego sensu. Jest wołaniem, ale do kogo? Jest cierpieniem, ale dlaczego. To tak, jakbyś nie napisała całego serca, lub całego bólu. Tak jakbyś opisała jedynie połowę.

     — Te uwagi są dla mnie bardzo cenne — odpowiedziała Nisha.

     — A ten wiersz. — Poeta spojrzał na kolejną kartkę.

    — Kiedy wokoło mnóstwo mroku,
     Kiedy tyle ciemności w sercu, głowie.
     Kiedy na nic przydaje, się umiejętność wzroku.
     Nicość w tej parszywej z sercem rozmowie.

     Pamiętam kiedyś w moim głosie była nutka radości,
     Niewielka, ale jednak warta zatrzymania.
     Była niczym świetlik w ciemności.
     Iskierką, która złe rzeczy przegania.

     Pamiętam, że była malutka kropelka spokoju.
     Niewielka, lecz jak ważna, na tej scenie.
     Chciała ciągle być w boju.
     I ugaszać strachu płomienie.

     W tym spojrzeniu pamiętam nutę nadziei,
     Obraz tak bardzo dla oczu miły.
     Obraz który wiedział, że nic się nie klei,
     A i tak dodawał siły. — Mistrz Mirza westchnął głęboko.

     — Ten wiersz... On jest napisany takim językiem, że teraz moje wiersze stają się niczym. Napisałaś go tak pięknie, jakby sam Bóg go szył. — Poeta nie mógł wyjść z podziwu. — Za ten wiersz, odpowiem na wszystkie twoje pytania.

     Nisha zawahała się.

     — Kojarzy pan, tę drugą dziewczynę, która była wtedy na spotkaniu? — zapytała Nisha.

     — Ach tak, to Paro — odpowiedział Mistrz Mirza.

     — Zna ją pan?

     — Tak to stała bywalczyni naszych spotkań. Zazwyczaj po prostu siedzi i słucha moich pięknych wierszy. A dlaczego pytasz właśnie o nią?

     — Mógłby mi pan w tajemnicy, coś o niej opowiedzieć? — zapytała Nisha.

     — Dobrze. Ale w zasadzie sam nie wiem od czego zacząć — powiedział poeta. — Ma na imię Paro. Wiele lat temu zmarła jej matka. Od tego czasu często tu przychodzi, aby posłuchać wierszy. Sama nic nie pisze, jest naprawdę bardzo samotna. Ojciec chce ją wydać za jakiegoś arystokratę, ale wszyscy odmawiają. To pewnie przez jej wypadek. Pewnego dnia po prostu straciła czucie w nodze. Ale podobno jakoś je odzyskała. Jednakże przez ten wypadek naprawdę bardzo się zmieniła.

     — Tyle mi starczy — odpowiedziała Nisha. — Teraz niech opowie pan coś o sobie.

   

    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro