16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Włożyłem w to całe moje serce i duszę - powiedział Roger przewracając bekon na patelni.

Był sobotni poranek na farmie-studiu Rockfield, a ja, Deaky, Brian i Roger siedzieliśmy w kuchni, zajadając się śniadaniem. Freddie jeszcze nie zszedł z góry, wymigując się weną na nową piosenkę.

Martwiłem się o wokalistę. Odkąd wyznał mi, że jest gejem, nasze stosunki znacznie się zacieśniły. Uporczywie jednak twierdził, że wszystko z nim w porządku, więc nie miałem wielkiego pola do manewru z pomocą.

- Nikt w to nie wątpi, Rog - potwierdziłem słowa perkusisty, jednak zostałem zignorowany.

- A wam się nie podoba, bo chcecie mieć własne piosenki na tej płycie! - wytknął Roger.

Od jakiś trzech dni chłopcy kłócili się o nową piosenkę Rogera. Jak dla mnie była całkiem dobra i muszę się zgodzić z perkusistą - włożył w nią całe swoje serce i duszę. Bo kto inny niż Roger mógłby napisać piosenkę o miłości do samochodu?

- To nie tak, Roger - zaprzeczył szybko Deaky.

- A jak? - warknął blondyn, tracąc zainteresowanie swoim bekonem.

- I'm in love with my car? - westchnął Brian, jakby sam tytuł miał wszytko wyjaśnić, odkładając widelec.

Roger przewrócił przypiekający się bekon, a Brian i John zrobili takie miny, że nikt w kuchni nie wątpił już w to, co sami sądzą o nowym utworze perkusisty.

- Może nie jest wystarczająco mocny? - zasugerował gitarzysta.

- Nie wystarczająco mocny? - powtórzył Roger, a ja dostrzegłem jak bardzo wzrasta w nim gniew - Co twoim zdaniem znaczy "nie wystarczająco mocny"?!

Zanim Brian zdążył mu odpowiedzieć, do kuchni wpadł Freddie, sięgając po zrobione przeze mnie grzanki z dżemem.

- Przepraszam za spóźnienie, coś przeoczyłem? - zagadał, zajadając się moim śniadaniem.

- Omawiamy nową piosenkę Rogera - wyjaśnił mu Deaky.

- Po prostu się zastanawiam, czy jest wystarczająco dobra, to wszytko o co pytam - dodał Brian - Jeśli się ze mną nie zgadzacie, to przepraszam.

- A jak leci twoja nowa piosenka, hmm? - warknął Roger i chwycił za znajdujący się przed Brianem stosik papierów - You call me sweet, like I'm some kind of cheese - zacytował i rzucił papierami z powrotem na stół.

- Jest dobra... - zaczął bronić utworu gitarzysta.

- Wow - sarknął Roger.

- Jest naprawdę dobra - uporczywie twierdził Brian - A co z twoim: With my hand on your grease gun?

- To metafora, Brian - wyjaśnił ostro Roger.

- To trochę dziwne, Roger, co ty właściwie robisz z tym samochodem? - zapytał Deaky celując łyżką w blondyna.

Zapadła cisza, a ja wiedziałem, że Roger jest bliski wybuchu. Ta piosenka była naprawdę dla niego ważna, doskonale wiedziałem, jak wiele pracy w nią włożył. I fakt, nie mogła się równać z utworami napisanymi do tej pory przez Freddiego, ale z drugiej strony nie była taka najgorsza.

- Dzieci, porszę - spróbował rozładować napięcie Freddie - Kto nagra ten album, jeśli pozabijacie się nawzajem?

- Statystycznie rzecz biorąc większość zespołów się rozpada przez takie kłótnie - powiedział spokojnie Deaky, a ja i Freddie wlepiliśmy w niego wzrok.

- Dlaczego mówisz coś takiego, John? - zapytałem.

Deaky wzruszył ramionami.

- Roger, w tym zespole jest miejsce dla jednej histerycznej królowej - oznajmił Freddie jakby to miało wszytko wyjaśnić i wolno wyszedł na zewnątrz.

- Po prostu jesteś zły, Rog - westchnął Brian.

- Tak? Niby dlaczego? - zdziwił się Roger.

- Bo w głębi serca wiesz, że twoja piosenka nie jest wystarczająco mocna - wyjaśnił Brian.

Miałem ochotę walnąć go w tą pustą głowę za to, co powiedział. Niby był profesorem astronomii, ale czasami naprawdę nie myślał. Roger był jak tykającą bomba, która w każdej chwili mogła wybuchnąć. I o ile Freddie odciągnął jego myślenie o poprzedniej kłótni i nowych piosenkach, o tyle Brian na nowo go rozzłościł.

Roger pokiwał wolno głową, a ja już wiedziałem, że za chwilę będziemy świadkami jego słynnego wybuchu złości.

Chwycił gorący bekon prosto z patelni i z całej siły cisnął nim w twarz Briana.

- Czy to było wystarczająco mocne?! - krzyknął.

Brian był wegetarianinem, więc ten gest był dla niego podwójnie obraźliwy, ale tylko wzruszył ramionami zachowując spokój, co jeszcze bardziej rozjuszyło Rogera.

- Czy to jest wystarczająco mocne?! - jednym zamachem zrzucił wszytko z blatu.

Mój brzuch zaburczał smutno, kiedy zerknąłem na moje grzanki z dżemem, na których leżała teraz jajecznica Briana, a z wsztkim mieszały się płatki z mlekiem Johna.

- A co z tym?! - nie mając nic pod ręką Roger sięgnął za siebie wyciągając ekspres do kawy.

- Nie ekspresem do kawy! - zastrzegliśmy szybko we trójkę, na co Roger powoli opuścił swoją prowizoryczną broń.

Syknął cicho odkładając ekspres na swoje miejsce. Ręka, którą chwycił bekon, była cała poparzona.

Westchnąłem cichutko i podszedłem do Rogera.

- Chodź, zabijako, trzeba to opatrzeć - pociągnąłem go za rękaw koszuli do łazienki, kątem oka dostrzegając, że Brian i John zabierają się za sprzątanie bałaganu, który pozostawił po sobie perkusista.

W łazience włożyłem rękę Rogera pod zimną wodę i zacząłem grzebać po szafkach w poszukiwaniu apteczki.

- Dzięki za to, że się mną zajmujesz, J - mruknął cicho Roger.

Znalazłem apteczkę w szafce pod zlewem i szybko wyciągnąłem, kładąc ja na brzegu wanny obok.

- Nie ma za co, Rog - rzuciłem, przeczesując jej zawartość - Ale wiesz, następnym razem powstrzymaj się od rzucania w twarz Briana gorącym bekonem.

Roger prychnął rozbawiony, by zaraz potem spoważnieć.

- Czy ta piosenka naprawdę jest taka okropna, J? - zapytał, na co westchnąłem.

Taki był właśnie Roger. Publicznie mógł bronić najgorszego absurdu, by później zastanawiać się czy to faktycznie jest słuszne.

- Może zaszczypać - ostrzegłem go, zanim posłałem jego dłoń wodą utlenioną - Wiesz, Rog, moim zdaniem ta piosenka jest dobra. Rytmiczna, wpada w ucho i faktycznie widać, że jest twoja. Tylko ty, wariacie, mogłeś pisać metafory o sobie i aucie.

Roger się uśmiechał, ale po chwili zmarszczył brwi.

- Tylko jak zwykle oni mają coś przeciwko - warknął Roger - Jak zwykle moje pomysły są zbywane na dalszy plan, bo...

- Może lepiej by było, gdybyś zamiast się tak rzucać na wszystkich, zwyczajnie z nimi porozmawiał - przerwałem mu, owijając poparzoną dłoń bandażem - No wiesz, dał jakieś rzeczowe argumenty, zamiast czepiać się wsztkiego i kłócić.

Schowałem apteczkę do szafki, a Roger zaczął oceniać moje dzieło.

- Chyba minąłeś się z powołaniem, J - stwierdził, przyglądając się opatrunkowi - Powinieneś iść na medycynę. Byłaby z ciebie wspaniała pielęgniarka.

- Och, dziękuję - przewróciłem oczami.

Wróciliśmy do kuchni, gdzie Brian i John w międzyczasie ogarnęli cały ten bajzel, który narobił Roger. Perkusista jak gdyby nigdy nic dosiadł się do muzyków i zaczął z nimi pracować nad tekstami piosenek.

Nie minęły trzy minuty, kiedy do kuchni wpadł Freddie. Jego oczy błyszczały, a na twarzy błąkał się uśmiech.

- Kochani - oznajmił - Mam genialny pomysł.

Takim sposobem już od tygodnia pracowaliśmy w studiu od rana do nocy nad jego "genialnym pomysłem".

Nowy utwór, który nie miał jeszcze swojej nazwy, był tym samym utworem, który Freddie zagrał mi na pianinie parę dni temu. Nagraliśmy już początkowy wokal i główną melodię, a teraz Brian męczył się nad solówką gitary.

Siedzący najbliżej taśmy Deaky wcisnął przycisk stop, kiedy Brian już skończył grać. Freddie nachylił się nad mikrofonem.

- To było dobre, właściwie doskonałe. Podoba mi się - zaczął mówić, a ja westchnąłem.

Znowu nie nacisnął guziczka, więc Brian nie słyszał żadnego z tych pochlebstw.

- Naciśnij guzik, Fred - polecił Brian, najwyraźniej dochodząc do tych samych wniosków, co ja.

Pochyliłem się gotów wskazać odpowiedni przycisk przyjacielowi, ale Freddie powstrzymał mnie gestem ręki.

- Wiem który to - zapewnił, tym razem włączając system nagłaśniający - Puk, puk!

- Doskonale - skomentował Brian.

- Wiesz, jest dobrze, prawie idealnie - powiedział Freddie.

- Prawie? - zdziwił się Brian.

- Daj temu więcej rock'n'rolla - polecił Freddie - Włóż w to serce.

- Dobra, dobra, wiem - zaśmiał się Brian - Możemy zaczynać. Roy? Julian?

Roy był głównym operatorem technicznym, a ja czymś na kształt jego asystenta. Kiedy pozostali techniczni plątali się w kablach, albo meczyli się ze sprzętem, ja siedziałem obok Roy'a i pomagałem mu przy konsoli w reżyserce.

Roy pokazał, że Brian może zaczynać. Nim gitarzysta uderzył ponownie w struny, Freddie jeszcze raz nachylił się nad mikrofonem.

- Potem wchodzi część operowa - oznajmił zadowolony - Spodoba ci się.

Klasnął w dłonie.

- Część operowa? - powtórzył niepewnie Brian.

Freddie już za pierwszym razem powiedział mi, że zamierza dodać tam trochę opery, ale szczerze mówiąc myślałem, że żartował. No bo rock i opera? Czy coś takiego w ogóle będzie ze sobą współgrało?

- Wiem, że to brzmi dziwnie... - zaczął tłumaczyć Freddie.

- Podoba mi się, Freddie - przerwał mu Brian.

- Co mamy do stracenia? - zaśmiał się wokalista.

- Nic - zapewnił go z uśmiechem Brian.

- Jeśli tak mówisz - zgodził się Fred.

- Dobra, Brian, zaczynaj - zwróciłem się do gitarzysty.

John zwolnił taśmę, a Brian zaczął ponowny raz grać to samo, tym razem, wedle polecenia Freda, władając w to więcej rock'n'rolla.

Do końca dnia nagraliśmy solówkę na gitarę i przez następne parę dni męczyliśmy się z zapowiedzianą częścią operową. O ile chórki poszły w miarę szybko, o tyle Freddie uparł się, by Roger zaśpiewał swoją część najwyżej jak się da. Tyle tylko, że żadna z nagranych partii wokalnych perkusisty nie była dla niego zadowalająca.

- Galileo... Galileo... Galileo, Figaro!

Zatrzymałem taśmę.

- I jak było? - chciał wiedzieć Roger - Lepiej?

Popatrzyłem się na Freda niepewnie.

- Freddie?

- Wyżej - orzekł tylko wokalista.

Przeglądający czasopismo o kosmosie na kanapie Brian drgnął. Od prawie trzech godzin próbowaliśmy nagrać jeden i ten sam fragment, więc mu się nie dziwiłem. Sam byłem zmęczony i zirytowany tym, że Freddiemu nic nie pasuje.

Przewinąłem i puściłem taśmę jeszcze raz.

- Zaśpiewaj to wyżej - poprosił Deaky Rogera.

- Wyżej? - zdziwił się perkusista - Jeśli zaśpiewam to wyżej tylko psy mnie usłyszą!

- Spróbuj - westchnął tylko Freddie przymykając oczy.

- Freddie prosił, przepraszam - wyjaśnił Deaky.

- No dobra, dawaj to - mruknął niechętnie Roger.

- Podejście dwudzieste czwarte "Pomysłu Freda" - powiedział Roy i wcisnął przycisk oznaczający nagrywanie.

- Galileo... Galileo... Galileo, Figaro!

Ponownie zatrzymałem taśmę.

- A teraz? Lepiej? - zapytał Roger.

- Wyżej - westchnął tylko Freddie.

Brian pokazał Rogerowi na migi, że ma zaśpiewać to jeszcze wyżej.

- Jezu, ile jeszcze chcesz tego "Galileo"? - sapnął Roger.

- Freddie chce jeszcze nagrać kilka powtórzeń - wyjaśnił mu Deaky, który okupował mikrofon.

- A zastała nam jeszcze jakaś taśma? - zawołał Roger.

- No właśnie, taśma się przeciera - odparł John - Nie wiem, czy damy radę nagrać jeszcze coś więcej.

- I tak nie mamy czasu na coś więcej - mruknął Brian zza gazety - Trzy tygodnie spóźnienia.

Freddie ich zignorował i zwolnił taśmę.

- Podejście dwudzieste piąte "Pomysłu Freda" - westchnął Roy.

Przez następną godzinę słyszeliśmy tylko niezliczone "Galileo" Rogera. Freddie raz za razem wołał, aby Roger powtórzył podejście i śpiewał wyżej. Zacząłem się obawiać o taśmę, która wraz z kolejnymi przesunięciami robiła się coraz bardziej przezroczysta. Gdyby się przerwała, stracilibyśmy wszytko to, nad czym pracowaliśmy przez ostatnie półtora tygodnia.

- Kto go w ogóle ten Galileo?! - oburzył się w końcu Roger. Po tych wszystkich nagrywaniach wręcz mówił dźwięcznym falsetem i brzmiał trochę jak dziewczyna - Moje jaja podeszły mi do gardła! Skończyliśmy?!

- Tak, mamy wszytko, Freddiemu się podoba - odpowiedziałem z prawdziwą ulgą, w momencie w którym na twarzy wokalisty zagościł szeroki uśmiech.

Przeszliśmy do nagrywania wspólnych chórków, w których Roger śpiewał swoim przyjętym falsetem. Przysięgam, że moje bębenki usze prawie nie wybuchły, kiedy zapiszczał swój ostatni fragment.

- For me, for me, for meeeee!

Skończyliśmy nagrywać o trzeciej nad ranem i niezwykle wymęczeni skierowaliśmy się prosto do łóżek. Jednocześnie doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec i następnego dnia czeka nas drugie tyle pracy, aby skleić to wszytko w jedną całość.

Przeczucie podpowiadało mi, że to, co stworzymy, na wieki odcienie się w historii muzyki. I jak zwykle, miałem rację.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro