19
Trasa Queen miała zakończyć się dwoma koncertami w Glasgow Apollo zaraz przed świętami Bożego Narodzenia, lecz Johnowi Reidowi udało się dorzucić jeszcze wigilijny występ w Hammersmith Odeon. Koncert okazały się na tyle ważny, że transmitowano go na żywo w radiu BBC i programie The Old Grey Whistle Test, który oglądałem.
Z tego powodu z członkami Queen spotkałem się dopiero w bożonarodzeniowe popołudnie, kiedy przybyłem do domu Deaky'ego. Basista postanowił zorganizować święta u siebie w domu ze względu na Veronicę i ich malutkiego, czteromiesięcznego synka, Roberta, którego Veronica urodziła pod koniec sierpnia. Malec był całkowicie rozkoszny i podobny do Deaky'ego jak kropelka wody. Miał czekoladowe oczy i cudowne, brązowe loczki otaczające okrągłą twarzyczkę. Z miejsca wszyscy go pokochaliśmy i za plecami Johna toczyliśmy cichą wojnę o możliwość zostania chrzestnym dziecka.
Deaky chciał zachować przyjazną, rodzinną atmosferę, dlatego zaprosił tylko Freddiego z Mary, Briana z Chrissie, Rogera i mnie. Cieszyłem się na możliwość spotkania z nimi wszystkimi, bo nie wiedzieliśmy się prawie miesiąc, a byli moimi najlepszymi przyjaciółmi. Co prawda dzwoniliśmy do siebie prawie codziennie, ale to nie to samo co porozmawianie z kimś na żywo.
Siedzieliśmy wszyscy w salonie Johna, przed bogato ozdobioną choinką i palącym się kominkiem, gdy nagle poczułem ukłucie zazdrości.
Kiedy patrzyłem się na krzątającą się pomiędzy kuchnią a jadalnią Veronicę i trzymającego małego Robby'ego na rękach Johna zalewała mnie fala smutku.
Nie życzyłem im źle, broń Boże, ale nie potrafiłem tak po prostu znieść ich widoku - szczęśliwej, kochającej się rodziny. Zostawała mi tylko nadzieja, że kiedyś sam stworzę podobną.
Robiłem jednak dobrą minę do złej gry i udawałem, że całym sercem słucham opowieści chłopców o minionej trasie. Właściwie, wcale nie musiałem udawać, bo to naprawdę mnie ciekawiło.
Teraz, na przykład, Deaky był w trakcie opowieści, jak to jeden z członków Mr Big, ich najnowszego supportu, jakimś sposobem zdobył hebel i zaczął wygładzać kawałki drewna w jednej z hotelowych wind.
- To było chyba w Birmingham - śmiał się Deaky - Zauważył go komik, Dickie Henderson, który zatrzymał się w tym samym hotelu i zgłosił kierownikowi. Wywalili nas wszystkich!
Wybuchliśmy śmiechem.
- John, ciszej, masz na rękach dziecko - upomniała męża Veronica i Deaky z miną winowajcy oddał jej syna.
- Przepraszam, Vic.
Kobieta uśmiechnęła się do niego czule pokazując, że nie chowa do niego urazy. Odwróciłem od nich wzrok.
- Tak, Freddie nie był tym zachwycony - wtrącił Roger.
- A niby jaki miałem być, skarbie? Przeszczęśliwy? - oburzył się Fred - Wyrzucono nas z hotelu! Nie miałem nawet czasu porządnie poukładać swoich rzeczy w walizkach - jęknął.
Zapiekło mnie w gardle, więc musiałem odkaszleć.
- Cóż, to był jeden z najbardziej żenujących momentów w moim życiu - westchnął Brian.
- Tak? A nie pamiętasz jak nasz autokar zatrzymała policja, Bri? - uśmiechnął się Roger.
Brian przewrócił oczami, ale zaraz potem odwzajemnił uśmiech.
- Fakt, to było sto razy gorsze. Co nie jest dla mnie jakimś wielkim zaskoczeniem, skoro zatrzymali mnie razem z wami.
- Och, czyli spodziewałeś się, skarbie, że kiedyś pociągniemy cię na dno? - Freddie wycelował w Briana kieliszkiem z szampanem.
- Taa, stosunkowo dużo czasu wam to zajęło - odparł lekko Brian.
Muzycy wymienili między sobą uśmiechy.
- Brian, jaka policja? O czym on mówi? - zapytała ostro Chrissie.
- Właśnie, Bri, opowiedz! - poprosiłem, przeczuwając, że jeszcze będziemy się z tego śmiać.
Zanim to jednak nastąpiło musiałem znowu odkaszleć, co zajęło mi jakieś dobre pół minuty. Mary z zatroskaną miną pochyliła się w moją stronę i położyła mi dłoń na plecach.
- Wszytko w porządku, Julian?
Była cudowna. Taka opiekuńcza i dobra, a przede wszystkim nieprawdopodobnie ufna. Bolało mnie serce kiedy tylko pomyślałem, jaką gównianą sprawę przed nią ukrywam. Ale musiałem to zrobić, dla Freda.
Machnąłem ręką i jeszcze raz zakaszlalem.
- Tak, to nic takiego - uśmiechnąłem się do blondynki, żeby pokazać, że to faktycznie nic.
Prawda była jednak taka, że okropnie słabo się czułem, coraz bardziej piekło mnie gardło i paliły płuca, a w dodatku nie mogłem się pozbyć chęci kaszlu. W myślach zakodowałem wiadomość, żeby łyknąć jakieś witaminy po powrocie do domu.
Brian napił się wina zanim zaczął opowiadać i westchnął.
- Kilka dni później, no wiecie, po tym incydencie z hotelem, pomiędzy Newcastle a Dundee zatrzymała nas policja, twierdząc, że przewozimy narkotyki.
Chrissie krzyknęła i zatkała sobie usta ręką.
- Oczywiście nie mieliśmy przy sobie nic poza butelką Southern Comfort i opakowaniem aspiryny - uspokoił swoją dziewczynę gitarzysta.
- Nie wspomniałeś o najlepszym, Bri - zachichotał Roger - Że kiedy policjant zapytał Freddiego, czy ma ze sobą jakieś używki...
- Miał na powiekach namalowaną czarną kreskę i paradował przed autobusem w tym swoim futrze - szepnął konspiracyjnie w moją stronę Deaky, co tylko spotęgowało mój uśmiech.
- ... to Fred z całą powagą odpowiedział...
- Nie bądź taki chamski, głupi człowieku - dokończył za Rogera Freddie i ponownie wybuchnęliśmy śmiechem.
Już dawno nie przeżywałem tak radosnych i rodzinnych świąt. Zeszłego roku pracowałem w swojej kawalerce z Miamim, a dwa lata temu Boże Narodzenie spędziłem z rodzicami w Londynie, słuchając tylko tych samych, rodzinnych anegdotek i wysłuchując skarg ciotek i babek na swój temat. Za to teraz czułem, że jestem we właściwym miejscu z właściwymi ludźmi. Śmialiśmy się jeszcze długo z opowieści muzyków z trasy, a potem zasiedliśmy do uroczystej kolacji przygotowanej przez Veronicę. Następnie gospodarz otworzył przy nas barek, co skończyło się głośnym wyśpiewywaniem kolęd przez Rogera i Freddiego. Brian zasnął na fotelu przed kominkiem, Chrissie pomagała Veronice sprzątać w kuchni po kolacji, a ja i Mary na zmianę zabawialiśmy Roberta w salonie. Była już prawie północ, a chłopiec nie wyglądał na śpiącego, co, jak zgodnie ustaliliśmy, było nieco dziwne jak na czteromiesięczne niemowlę.
Do domu wróciłem dopiero następnego dnia, a resztę świąt spędziłem w rodzinnym mieszkaniu na Soho.
Zajmowałem się właśnie zjadaniem trzeciej porcji sernika mojej mamy, kiedy w przedpokoju zadzwonił telefon.
- Julian, to do ciebie! - usłyszałem krzyk ojca, więc posłusznie odłożyłem ciasto i odebrałem słuchawkę.
- Halo, słucham?
Ojciec pochylił się w moją stronę, udając, że przegląda się w lustrze, ale wiedziałem, że tak naprawdę mnie podsłuchuje. Po incydencie z najgorszą średnią na studiach i z Japonią nie miał razem z matką za grosz zaufania dla mojej osoby i najchętniej kontrolował by mnie na każdym kroku.
- Zakład pogrzebowy w Kensington. Zamawiał pan trumnę, rozmiar sześć, na kiedy i gdzie ją dostarczyć? - zapytał głos w słuchawce, a ja wywróciłem oczami.
To było więcej niż pewne, że to Roger.
- Nie, to chyba pomyłka, ale proszę zaczekać, zapytam po rodzinie - postanowiłem brnąć dalej w tą zabawę.
- Nie! - krzyknął Roger - J, to ja! Rog!
- Przecież wiem, idioto - mruknąłem rozbawiony - Tylko ciebie byłoby stać na tak kiepski dowcip.
Machnąłem ręką w kierunku ojca, aby sobie poszedł, bezgłośnie układając usta w zdanie "To Roger". Mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem tata spełnił moją prośbę, ale wiedziałem, że to nie koniec. Rodzice niezbyt przepadali za moimi przyjaciółmi, a zwłaszcza za Rogerem. Uważali, że Queen mają na mnie zły wpływ i przyczyniają się do mojej demoralizacji. Nie mogłem nie przyznać im racji, na obronę zespołu dodając tylko, że robią to na moją wyraźną zgodę, a wręcz polecenie.
- Więc, dlaczego dzwonisz do mnie w ten poświąteczny poranek? Czego chcesz? - westchnąłem.
- Och, J, dlaczego od razu stwierdzasz, że dzwonię po coś? - oburzył się Roger - Może się za tobą stęskniłem?
- Jasne, Rog, uważaj, bo uwierzę - przewróciłem oczami, czego oczywiście blondyn nie mógł zauważyć.
- No dobra, mam sprawę.
- Zamieniam się w słuch - zapewniłem, trochę przy tym pokasłując.
- Kupiłem dom.
Zamurowało mnie.
- Co proszę?!
- Kupiłem dom w Fulham - wyjaśnił Roger - Wiesz, w tej ekskluzywnej części.
- Wow, Roger, to wspaniale! - ucieszyłem się - Naprawdę dobrze jest słyszeć, że wyprowadziłeś się z tej kawalerki.
- Taa, też się cieszę - przytaknął Roger, ale znałem go na tyle dobrze żeby wiedzieć, że nie jest do końca tak zadowolony na jakiego chciałby brzmieć - Ten dom jest ogromny i piękny, moi sąsiedzi to sami bogacze, a tutejsze dziewczyny...
- Ale...? - podpowiedziałem.
Roger westchnął.
- Ale z tą kawalerką wiąże się masa wspomnień i wyszedłbym na idiotę, gdybym się nie zgodził, że będę tęsknić.
- Nigdy bym cię nie posądził o taki sentymentalizm, Rog, ale rozumiem.
- Dobra, dość o tym, bo powoli wychodzę na jakiegoś miękkiego fajusa - zaśmiał się - Właściwie to dzwonię, bo urządzam parapetówkę. Wpadniesz?
- Jak mógłbym przegapić okazję do napicia się z tobą, Rog? - zapytałem i niemal od razu usłyszałem warknięcie mojej matki z salonu.
Na pewno nas podsłuchiwała.
- Racja, zapomniałem, że ty to ty - zgodził się rozbawiony perkusista - To będzie w Sylwestra, do tego czasu chyba zdążę wszytko ogarnąć, mam nadzieję.
- Pomóc ci przy czymś?
- Nie, wynająłem już firmę przeprowadzkową, a poza tym większość mebli i tak będę musiał sam kupić. Nie żartowałem, kiedy mówiłem ci, że ten dom jest naprawdę ogromny. Ale dzięki za propozycje. Freddie zapytał tylko jaki będzie alkohol.
Zaśmialiśmy się oboje.
- No, to kończę, muszę jeszcze obdzwonić masę ludzi.
- Czyli szykuje się gruba impreza? - zakaszlałem.
- Najlepsza w twoim życiu - obiecał Roger - Przyprowadź ze sobą kogo chcesz.
- Będę pamiętał.
- Tak, pamiętaj, Sylwester u mnie o dziewiętnastej. Zadzwonię jeszcze później i podam ci dokładny adres.
- Dzięki. No to do usłyszenia.
- Cześć!
Odłożyłem słuchawkę i wyszłem na spotkanie z niezadowolonymi rodzicami.
Co jak co, ale miałem 24 lata, sama się utrzymywałem i mieszkałem i nie pozwolę traktować siebie jak dziecko, którym już przecież od dawna nie byłem. Sami wrzucili mnie na głęboką wodę i zostawili samemu sobie w dotychczas najgorszym momencie mojego życia. Mogłem wtedy liczyć tylko na pomoc przyjaciół i zdecydowanie nie zamierzałem ich wystawiać ze względu na jakieś widzimisię moich rodziców. Postanowiłem, że pójdę na tę imprezę do Rogera, bez względu na konsekwencje czy kłótnie, jakie mogło to wywołać.
Z takimi myślami weszłem do salonu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro