23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy w Anglii zaczęto wyświetlać kolejny film koncertowy z występów Queen w Stanach, na który, tak na marginesie, chodziliśmy z Mary równie namiętnie jak na poprzedni, sam zespół był w trakcie kolejnego tournée po Japonii. Muzycy spotkali się tam z kolei jeszcze większym uwielbieniem niż poprzednio, a Freddie znacznie poprawił sobie humor na zakupach.

- Japończycy nazywają to "szalonymi zakupami" - tłumaczył mi Roger przez telefon - Chodzi po sklepach niczym Flecista z Hameln, a za nim tłum ludzi krzyczący "Szalone zakupy!".

Freddie wydawał mnóstwo pieniędzy w pustych centrach handlowych, które otwierano specjalnie dla niego i nawet my, ekipa zespołu, która nie pojechała z nimi w trasę i zastała w Anglii by stąd nadzorować podróż, zaczęliśmy się głowić jak przywieźć do kraju wszystkie zabytkowe krzesła, ubrania, dzieła sztuki i japońskie drzeworyty. Podzieliłem się moimi zagwostkami z Rogerem.

- Nie martw się, J, Freddie lubi wydawać pieniądze - uspokajał mnie Roger.

- Nie o to chodzi, Rog - jęknąłem do słuchawki - Wy się tam świetnie bawicie, wydajecie pieniądze na prawo i lewo i kupujecie kolejne japońskie badziewia, a my, tu w Anglii, wręcz toniemy w papierach! Nie zdajesz sobie sprawy ile to roboty, załatwić kolejne pozwolenia na przewóz towarów.

- Cóż, za to wam płacimy - zaśmiał się Roger.

Przewróciłem oczami, czego oczywiście perkusista nie mógł zobaczyć.

- Tak, świetnie. Sam spróbuj następnym razem załatwić samolot z Tokio do Londynu, specjalnie dla krzesła w stylu Ludwika XIV i zestawu lamp Tiffany, które Freddie kupił, bo wpadły mu w oko.

Roger roześmiał się głośno.

- Fakt, Freddie nieco wyolbrzymia swoje wydatki, ale robi to celowo. Wie, że wkurzy tym nieco ludzi.

- Taa, możesz mu przekazać, że mu się udało - mruknąłem.

- Nie chodziło o ciebie, J - wyjaśnił spokojnie Roger - Raczej o wszystkich tych, którzy wątpili, że kiedykolwiek się nam uda.

W duchu przyznałem mu rację.

- Nie martw się, J. Powinno mu przejść, bo nasz wolny tydzień się pozwoli kończy i lecimy do Australii.

Faktycznie, niedługo potem zespół wyleciał na krótką kwietniową trasę po Australii. Była to pierwsza wizyta Queen w tym kraju od czasu nieszczęsnego Festiwalu Sunbury, który miał miejsce dwa lata wcześniej. Podczas tamtego koncertu Freddie obiecał publiczności, że gdy Queen wróci do ich kraju, będzie już największym zespołem rockowym na świecie. Jego słowa niewiele mijały się z prawdą.

Zarówno Bohemian Rhapsody jak i A Night At The Opera dobrze sprzedawały się w Nowej Zelandii i Australii.

Bilety na koncerty - w Perth, Adelaide, Melbourne i Brisbane - zostały wyprzedane. Sytuacja sprzed dwóch lat już się nie powtórzyła - Queen zostali przyjęci tak, jak wszędzie indziej, czyli po prostu jak gwiazdy, którymi z resztą byli.

Jednak uraz do Australii pozostał. Przed pierwszym z dwóch koncertów w Horden Pavilion w Sydney, przed halą zgromadził się tak wielki tłum fanów, że nie można było dostać się do środka samochodem. Muzykom doradzono, by zaledwie kilkunastu metrową trasę do hali pokonali pieszo, jednak Freddie stanowczo odmówił. Jego limuzyna przedzierała się więc powoli przez tłum ludzi, a frontman w tym czasie siedział na tylnim siedzeniu, popijając szampana i nic nie robił sobie z wrzasku oczekujących go fanów na zewnątrz.

Nie popierałem jego zachowania, ale doskonale go rozumiałem.

Kwiecień w końcu się skończył i nastał maj. Queen wrócili do rodzinnej Wielkiej Brytanii na trzymiesięczną przerwę, przywitani typowym dla naszego kraju deszczem, a niewielki tłum na lotnisku, składający się ze mnie, Mary, Chrissie, Veronicki, Roberta i Johna Reida, tylko czekał na to, aż pojawią się w hali przylotów, by ich powitać. Nie musieliśmy długo czekać. Po paru minutach przez bramki przeszli muzycy, niezwykle zadowoleni, opaleni i przede wszystkim - obładowani pamiątkami z podróży.

- Briaaaan! - krzyknęła Chrissie rzucając się w kierunku narzeczonego.

W tym samym czasie Deaky podbiegł do swojej żony i synka, upuszczając po drodze walizki, tylko po to by wziąść ich w objęcia.

Mary spokojnie czekała, aż Freddie, zupełnie się nie spiesząc, sam do niej podejdzie. Zrobił to, uśmiechając się delikatnie i obejmując ją na krótko jedną ręką.

- Witaj, Mary - przywitał się, niebywale obcesowo, a ja ze smutkiem obserwowałem jak cień rozczarowania przepływa przez twarz blondynki.

- Julian!

Odwróciłem się w stronę Rogera i parsknąłem śmiechem. Perkusista szedł energicznym krokiem w moją stronę z szerokim uśmiechem na ustach i naręczami siatek w obu dłoniach. Miał na sobie japońskie kimono, na które zarzucił kurtkę z błyszczącym napisem 'Queen' na plecach. Zdecydowanie zwracał na siebie uwagę - wyglądał komicznie.

- Roger, jak miło mi cię widzieć - przywitałem się z nim, poklepując go po plecach.

- J, wiedziałem, że chociaż ty mnie nie zawiedziesz i przyjedziesz mnie przywitać, chłopie - uśmiechnął się i również mnie klepnął, przez co moje plecy oberwały pakunkami. Blondyn zmarszczył brwi - Zmieniłeś fryzurę?

Przeczesałem włosy ręką.

- Już jakiś czas temu. Podobno takie włosy są teraz modne.

- Tak, niemal wszyscy w Ameryce je noszą. To po prostu jakiś koszmar, mówię ci! Zajedżdżamy do hotelu, wszyscy zmęczeni, Freddie, no wiesz, J, jak to on, mówi nagle, że...

Roger zaczął wesoło paplać, ale niezbyt go słuchałem. To tournée relacjonował mi codziennie, kiedy popołudniami rozmawialiśmy przez telefon i chociaż nie było mnie tam z nimi, znałem każdy szczegół trasy. To jednak nie powstrzymało perkusisty od ponownego opowiedzienia mi najzabawniejszych momentów objazdu i teraz musiałem słuchać ponownie historii o tym jak to Freddie rozbił lustro na głowie swojego asystenta, Pete'a Browna.

- Jestem głodny - oznajmił nagle Freddie.

Stał nieco na uboczu, trzymając się na dystans z Mary i wodził leniwie wzrokiem po naszych twarzach.

- Masz rację, Fred, też bym coś zjadł - zgodził się Brian.

- Tak, chyba wszyscy jesteśmy zmęczeni... - dodał Deaky, patrząc wymownie na Veronicę.

To było oczywiste, że po tak długiej rozłące stęsknił się za żoną i synkiem, więc pewnie chciał spędzić z nimi czas sam na sam, co doskonale rozumiałem. Niestety, John Reid najwyraźniej nie.

- Chodźcie, pojedziemy do jakiejś restauracji - zaproponował menadżer - Ja stawiam. Należy się wam, po tak dobrej i udanej trasie. Macie ochotę na coś konkretnego? Freddie?

- Japońskie jedziecie - odparł szybko zamiast Freda Roger.

- Cudownie - podchwycił pomysł John Reid - Czytałem ostatnio w Timesie, że w Mayfair otworzyła się nowa restauracja serwująca japońskie jedzenie. Zbiera same znakomite recenzje. Co wy na to?

Oczywiście, nie mogliśmy odmówić. Co prawda, owa restauracja była bardzo ekskluzywna, a rachunek za naszą ósemkę wyniósł równowartość mojej miesięcznej pensji, ale przyjemnie było spędzić popołudnie w towarzystwie dawno niewidzianych przyjaciół. Śmialiśmy się i dyskutowaliśmy o skończonej trasie, w międzyczasie zajadając się przepysznym sushi. Zdecydowanie wszyscy kochaliśmy kuchnię japońską.

Data ślubu Briana zbliżała się nieubłaganie i zanim ktokolwiek zdążył się obejrzeć, nadszedł ten dzień, dzień, w którym Brian May poślubił swoją narzeczoną, Chrissie Mullen. Ceremonia miała miejsce w rzymskokatolickim kościele Świętego Osmunda w Barnes i muszę to przyznać, była niezwykła.

I nie chodziło tu tylko o to, że była wystawna, choć była. Chrissie postarała się, aby nikt z rodziny i dużego grona przyjaciół na długo nie zapomniał o jej ślubie. Stoły uginały się od najrozmaitszego jedzenia, w tym całych gór słodkości. Ponad to, główne dania podawali specjalnie wynajęci do tego kelnerzy. Ogromna sala weselna, została przystrojona w biel i złoto. Nie było miejsca, z którego nie zwisały by kwiaty, balony czy płachty materiału. Nawet gdyby nie patrzeć na wystrój wnętrza, sama kreacja panny młodej zachwycała i przyciągała wzrok. Chrissie zawsze była ładna, ale w tej sukni ślubnej, robionej na zamówienie w ekskluzywnym salonie, wyglądała niczym najprawdziwsza księżniczka.
Mogłem to bardzo dobrze stwierdzić, ponieważ jako jeden z czterech świadków Briana, zaraz obok Freddiego, Rogera i Johna, cały czas znajdowałem się w centrum wydarzeń.

Przyjemnie się oglądało, jak świeżo upieczone małżeństwo wspólnie się bawi, kroi tort i tańczy pierwszy taniec. Mój dobry humor utrzymywał się do czasu, kiedy Queen zeszli ze sceny po odegraniu wybranych kawałków i dając miejsce wynajętemu zespołowi, ludzie zaczęli się faktycznie bawić.

To nie tak, że nie lubię ślubów. Brian jest moim przyjacielem, bardzo dobrze znam też Chrissie, więc życzę im jak najlepiej, ale nie jestem wymarzonym towarzyszem na wesele. Chcąc nie chcąc, oglądając tyle okazywanej sobie miłości, w końcu dopadła mnie nostalgia i smutek.

Dlatego siedziałem przy stoliku, sam, pijąc trzecią pod rząd lampkę wina i oglądając bawiących się gości.

Od czasu do czasu podchodził do mnie ktoś z rodziny Briana albo Chrissie. I o ile rozmowy z panem Mayem lub jednym z kuzynów Briana były ciekawe i zabawne, o tyle wszystkie kuzynki Chrissie zaczęły mi już działać na nerwy. Świeżo upieczona pani May najwyraźniej naopowiadała im o tym, że jestem studentem prawa, a do tego najlepszym przyjacielem sławnego Queen. Och i do tego singlem, ma się rozumieć. Miałem już dość odpędzania tych wszytkich płytkich kobiet, które nasłała na mnie Chrissie.

- Znowu jest ci smutno, prawda, Julian?

Oderwałem wzrok od sali. Obok mnie przysiadła Mary, w ślicznej, jasnoróżowej sukience.

- Nie przejmuj się mną, Mary, to minie - uspokoiłem ją - A teraz powiedz, dlaczego ty jesteś smutna?

Blondynka westchnęła.

- Można powiedzieć, że chyba z tego samego powodu co ty. Chyba nigdy nie doczekam się własnego wesela.

Upiłem łyk wina. Co ja jej miałem powiedzieć? Że to nieprawda, chociaż doskonale wiedziałam, że tak nie jest? Znowu niepotrzebnie ją łudzić, dawać nadzieję? Byłem okropnym przyjacielem. Może wspaniałym dla Freda, ale tragicznym dla Mary. Nie zasługiwała na to, co jej robiłem, jak kłamałem jej w żywe oczy i do tego bez zająknięcia. Miałem tego powoli dość, ale moja głupia lojalność względem Freddiego nie pozwalała mi złamać danej mu obietnicy.

Nagle wpadłem na pomysł.

- Chodź - poprosiłem, wstając od stolika i odkładając kieliszek.

Mary posłał mi pytające spojrzenie.

- O co chodzi, J?

- Popatrz na nich - nakazałem i Mary posłusznie przeniosła wzrok na parkiet - Widzisz, jak wszyscy dobrze się bawią? Więc dlaczego my nie możemy? To przecież my próbowaliśmy tych wszystkich okropnych ciast, tak jak kazała nam Chrissie, a teraz mamy siedzieć bezczynnie przy stoliku? Nie. Freddie nie chce z tobą tańczyć, trudno. Ja zatańczę.

Podałem jej dłoń. Mary spojrzała na nią, zastanawiając się.

- Nie chcę cię do niczego zmuszać - powiedziała w końcu.

- Ależ do niczego mnie nie zmuszasz - zaprzeczyłem szybko - To będzie dla mnie czysta przyjemność, o ile się zgodzisz. To jak, Mary, zatańczysz ze mną?

Dziewczyna przygryzła wargę, ale podała mi swoją dłoń. Posłałem jej najpromienniejszy uśmiech na jaki było mnie stać w tym momencie i ruszyliśmy w kierunku tańczących par.

Wydaje mi się, że nie jestem najgorszym tancerzem. Oczywiście daleko mi do profesjonalisty, ale potrafię poruszać ciało w rytm muzyki i prowadzić, gdy tańczę z kobietą. Za to Mary... Ach, Mary! Jak ona cudownie tańczyła! Nawet nie zauważyłem, że tańczyliśmy już do trzeciej piosenki z rzędu. Zaczynałem być zmęczony, długi dzień pełen emocji i wypity alkohol dawały o sobie znać, ale byłem w stanie to zignorować. Dla jej uśmiechu.

Zaczynała się właśnie... szósta?...siódma?... piosenka, przy której się razem bawiliśmy, kiedy podszedł do nas Freddie. Był całkowicie pijany, a po jego rozszerzonych źrenicach mogłem stwierdzić, że nie tylko pijany.

- Och, Mary! - wybełkotał - I Julian, skarbie! Jak ja was kocham, moi drodzy!

Przerwaliśmy taniec i Mary chwyciła Freddiego w pasie.

- Fred, jesteś pijany.

- Tylko trochę, skarbie - zgodził się wokalista z głupim uśmiechem na ustach - Wcale tak dużo nie wypiłem.

- Pójdziemy już do domu - westchnęła Mary i skinęła mi głową.

- Czekaj! - poprosiłem - Pomogę ci.

Chwyciłem Freddiego z drugiej strony i razem z Mary skierowaliśmy się na zewnątrz.

- Och, somebody, och somebody, can anybody find me somebody to love? - nucił po drodze Freddie.

Nie znałem tych słów, ani tej melodii, dlatego wnioskowałem, że może to być jedna z nowych piosenek.

- Co to za piosenka, Freddie? - zapytałem, dochodząc do samochodu.

- To nic takiego, skarbie - wyjaśnił Fred - Myślałem o tobie i tak jakoś samo mi wyszło...

- Czy ktoś może mi znaleźć kogoś do kochania? - zacytowałem niezdecydowany.

- Nie mów, skarbie, że do ciebie nie pasuje - odparł Freddie, a ja zacisnąłem usta.

Tak, zdecydowanie do mnie pasowało.

- Nie słuchaj go, Julian - powiedziała cicho Mary - Jest pijany i nie wie, co mówi.

Westchnąłem cichutko, jednak pomogłem dziewczynie wsadzić go do samochodu.

- Wracasz z nami? - zaproponowała mi Mary.

- Nie, wrócę na przyjęcie - włożyłem ręce do kieszeni - Ktoś musi ich tam pilnować, a znając Rogera...

Mary skinęła głową na znak, że rozumie.

- Dziękuję ci, Julian. Za dzisiejszy wieczór i za... wszytko - wyszeptała blondynka i złożyła delikatny pocałunek na moim policzku.

Zarumieniłem się, a Mary po prostu wsiadła do auta obok Freddiego. Kierowca ruszył odwożąc ich na Holland Road 100, a ja zrezygnowany wróciłem na wesele.

Przepraszam ponownie za taką przerwę. Dziś wracam z Węgier, więc postaram się dodawać nieco regularniej rozdziały, choć niczego nie obiecuję.

W październiku zaczynam swój pierwszy rok jako student, więc też nie wiem, jak to dalej będzie. Tak tylko ostrzegam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro