28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia od samego rana znajdowałem się w studiu udostępnionym Queen przez EMI. Musieliśmy dokończyć pracę nad nowym, piątym już albumem, którego nagrywanie zaczęliśmy w lecie w studiu Manor. Niektóre utwory tak bardzo nawiązywały do A Night At The Opera, że czasami zastanawiałem się, czy nie jest to aby bezpośrednia kontynuacja poprzedniej płyty płyty. Zespół jak zwykle mnie zapewniał, że nie.

Do darmowego koncertu w Hyde Parku, który Queen obiecali zrobić, został niecały tydzień, dlatego podczas pracy w studiu nie tylko próbowaliśmy opanować nowy krążek, ale także zbliżający się występ. Taka praca na dwa fronty była cholernie trudna, ale Freddie uparł się, że damy radę nagrać jeszcze choć jedną piosenkę, zanim całkowicie oddamy się przygotowaniom do występu.

Jako główny operator konsoli oddelegowałem kilku technicznych do pracy w Hyde Parku, by przygotowali choć rekonesans techniczny. Czarno widziałem naszą przyszłość, ale Freddiemu nie dało się przemówić do rozsądku.

Frontman skupiał się przede wszystkim na pracy nad sowim najnowszym dziełem, Somebody To Love.

Utwór był już niemal w całości gotowy, wystarczyło go tylko nagrać i poskładać w całość na konsoli. Co, jak się zazwyczaj okazywało, stanowiło najtrudniejszy etap pracy.

Freddiemu nie odpowiadały chórki. Freddiemu nie odpowiadał wokal. Freddiemu nie odpowiadały partie gitary i pianina. Freddiemu nic nie odpowiadało.

Może nie było aż tak drastycznie jak przy nagrywaniu Bohemian Rhapsody w Rockfield, ale niewątpliwie poziom irytacji zespołu i członków ekipy był zbliżony. Czym innym jest praca nad udoskonaleniem piosenki, a czym innym wieczne poprawianie minimalnych błędów widocznych tylko przez jedną osobę.

Oglądanie trzeci dzień pod rząd Freda męczącego się z jednym fortepianowym kawałkiem było naprawdę męczące.

- Freddie - zacząłem delikatnie, kiedy szósty raz tego dnia skończył grać i szósty raz trzasnął z irytacją wiekiem pianina. Był czwartek, koncert w Hyde Parku był w sobotę, a my siedzieliśmy w studio i staraliśmy się nagrać Somebody To Love - To naprawdę świetna piosenka. Nie musisz zwalać od razu całego świata z nóg, a zrobić to, co da się w stanie zrobić.

- Wystarczy ci coś tylko znośnego, skarbie? - uniósł brwi wokalista.

- Wystarczy mi coś możliwego, Freddie - westchnąłem.

Fred pokiwał głową w zamyśleniu.

- Nie mam pojęcia jak to zagrać, Julian. I w dodatku ciągle mam wrażenie, że w naszym chórku brakuje jednej osoby...

Otworzył z powrotem pokrywę instrumentu i zaczął bawić się klawiszami, grając co drugi i co trzeci akord w rosnącej tonacji, co nawet nieźle zabrzmiało. Uśmiechnąłem się pod nosem i lewą ręką zacząłem mu akompaniować, mając do dyspozycji tylko te klawisze w najwyższej oktawie. Z rosnącą satysfakcją w całości oddałem się tej igraszce. Nawet nie pamiętałem kiedy ostatnio grałem na pianinie ot tak, dla zabawy.

Kiedy już wczułem się w wygrywaną przez nas melodię, Freddie nagle odskoczył od pianina jak oparzony, przez co i ja się wzdrygnąłem.

- Już wiem! - krzyknął - Julian, skarbie! Ty to zagrasz!

Zamrugałem zaskoczony.

- Proszę?

- Zagrasz to - Freddie zakłaskał w obie dłonie - Mówię ci, skarbie, będziesz wspaniały.

Zanim zdążyłem zareagować frontman usadził mnie przy pianinie.

- Rog! Bri! Deaky! Chodźcie tu! SZYBKO! - zawołał.

Nieco leniwie z drugiego pomieszczenia w studiu przyszła reszta zespołu. Brian i Deaky byli trochę zaspani, a ja im się nie dziwiłem - po całym dniu ulepszania jednego kawałka sam miałem ochotę na długą drzemkę. Natomiast Roger tryskał dobrym humorem, za co mogłem 'obwiniać' tylko uroczą blondyneczkę, nową asystentkę zastępcy dyrektora studia.

- Co się stało, Freddie? - zapytał Brian, przecierając rękoma twarz aby się nieco rozbudzić.

- Skończyliście nagrywać? - zadał pytanie Roger i rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby spodziewał się zobaczyć gdzieś w rogu skończony utwór.

- Coś lepszego, skarbie - zapewnił go Fred - Julian zagra za mnie tę partię pianina.

Oczy Deaky'ego rozbłysły.

- Naprawdę? Zrobisz to dla nas, J?

Zbladłem, a potem się zarumieniłem.

- Bardzo bym chciał, ale...

- Ale co? - przerwał mi zniecierpliwiony Roger.

- Chodzi o pieniądze? Oczywiście dostaniesz za to tantiem - zapewnił mnie Freddie.

- Och, Rog, Fred, przestańcie i dajcie mu dojść do słowa - westchnął Brian, a ja posłałem mu wdzięczne spojrzenie.

- Chodzi mi o to - kontynuowałem - Że nie wiem czy jestem w stanie zagrać. Freddie, próbujesz to nagrać od trzech dni. W czym moja gra na pianinie jest lepsza od twojej?

- Jestem beznadziejnym pianistą, skarbie - machnął ręką Fred, zbywając moje argumenty - Zagrasz to, czy nie?

- Oczywiście - zgodziłem się, bo czego się nie robi dla przyjaciół - Ale niczego nie obiecuję. Może mi nie wyjść, ostrzegam.

- Po prostu spróbuj - zachęcił mnie Deaky.

Więc moje palce uderzyły o klawisze, a stopy odnalazły pedały. Fakt, że członkowie jednego z najlepszych rockowych zespołów na świecie stoją nade mną, oceniają moją grę i co najważniejsze liczą na moją pomoc, nie pomagał, ale w pewien sposób nawet motywował abym dał z siebie wszystko i nie popełnił żadnego błędu. Z samą melodią i tempem nie miałem kłopotu - w ciągu tych trzech dni słuchania Freda zdążyłem nauczyć się całego utworu na pamięć. Główny problem siedział w mojej psychice i możliwości zawiedzenia przyjaciół, którym tak wiele zawdzięczałem.

Kiedy skończyłem grać ostrożnie osunąłem się od pianina i delikatnie zamknąłem wieko. Bałem się spojrzeć w twarz przyjaciół, ale w końcu musiałem to zrobić.

Zarówno Brian, Deaky, Roger jak i Freddie stali z pokerowymi minami i nie odezwali się ani słowem.

- No? Chłopaki? - spróbowałem ich zaczepić. Moje serce zaczęło szybciej bić, a ciśnienie pewnie diametralnie wzrosło. Przez takie zachowanie dostaje się nerwicy, byłem tego pewny - Freddie? John? Jak było? Bri? Rog? - westchnąłem, gdy nadal nikt nie powiedział ani słowa - Przepraszam. Uprzedzałem, że może mi nie wyjść.

Roger otworzył usta, ale to Deaky odezwał się pierwszy.

- To było...

- Dziękuję, J - uśmiechnął się Freddie, przerywając basiście - Widziałem, że można na ciebie liczyć, skarbie.

- To ile chcesz mieć procent, J? Pięć? Osiem? - zapytał Roger.

- Co?

- Nie bądź taki skromny, Rog. Za taką pracę należy się mu co najmniej dziesięć - upomniał perkusistę John.

- Ale nie więcej niż piętnaście - zastrzegł Roger puszczając do mnie oczko.

- Nagrałeś to w ogóle, Julian? - spytał Freddie, a ja otrząsnąłem się w lekkiego szoku.

- Tak, tak... Nagrywam wszytko, gdybyście chcieli porównać jakieś nagrania albo cofnąć się do poprzedniego... - wyjaśniłem - Czy to znaczy, że wam się podobało?

Queen jak jeden organizm na raz skineli głową.

- I moje nagranie... znajdzie się na płycie? - niedowierzałem.

- O ile je zmiksujesz na konsoli - zapewnił mnie Roger.

- Nagram do tego nową partię gitary - zdecydował się nagle Brian, po czym się zamyślił - Może o ton wyższą? Co o tym sądzicie?

- Genialny pomysł - przytaknął natychmiast Deaky - Też powinienem odświeżyć swój bas.

- Tak, już to widzę, skarbie. Nagrywaj mi to w tej chwili - Freddie wskazał palcem na Briana, a potem na Johna - A ty, Deaky, idź za nim. No, już!

Brian i Deaky szybkim krokiem przeszli do sąsiedniego pokoju. Roger zaczął nucić cicho pod nosem 'Nareszcie coś się dzieje', a Freddie zwrócił się do mnie.

- Julian, zaśpiewasz z nami chórki. Brakuje nam tenoru, będziesz doskonały.

- Freddie, naprawdę... To za dużo. Ja nawet nie wiem, czy potrafię. Chyba od liceum nic nie śpiewałem, a...

- Nonsens, skarbie. Śpiewasz całkiem dobrze jak na mój gust - przerwał mi Fred.

Zmarszyłem brwi.

- Skąd wiesz jak śpiewam?

- Och, dość często to robisz, kiedy jesteś pijany, skarbie. Zwykle nasze piosenki, ale zdaża ci się też zaśpiewać coś z Beatlesów, Bowiego, ostatnio nawet Hendrixa...

Zamarłem.

- Dlaczego nie pamiętam żadnego z tych momentów?! - oburzył się Roger, nieświadomie zadając pytanie, na które chciałem znać odpowiedź.

- Bo zwykle wtedy jesteś pijany jeszcze bardziej niż on, skarbie - wytłumaczył spokojnie Freddie, na co Roger pokiwał głową z miną 'masz mnie'.

- Julian! - usłyszałem krzyk Briana - Pękła mi struna!

- To weź nową z szafki! - odkrzyknąłem - Druga szuflada po prawej!

- Nie ma! - usłyszałem głos gitarzysty po chwili i cicho przekląłem.

To znaczyło, że czekała mnie jeszcze wyprawa po nowe struny do sklepu. A było już po szesnastej.

- Spokojnie, pójdę po nowe!

- To kup jeszcze kostki do gry! - poprosił Deaky.

- I pałeczki do perkusji - wtrącił Rog - Została mi ostatnia para.

Skinąłem głową.

- Freddie? Coś dla ciebie?

- Po prostu wróć przed piątą, żebyśmy jeszcze dziś zdążyli nagrać i zmontować te chórki, skarbie - uśmiechnął się wokalista.

Zabrałem więc szybko płaszcz i wyszedłem na, o ironio, deszcz. Uwielbiałem londyńską pogodę i naprawdę kochałem deszcz, ale nie w chwili kiedy się spieszyłem, byłem zmęczony lub zapracowany, a w tamtej chwili wszystkie te kryteria były spełnione. W mojej głowie cały czas znajdował się ogrom pracy jaki jeszcze dziś musieliśmy wykonać i jaki czekał na nas w kolejnych dniach. A w poniedziałek zaczynałem studia. Już nie mogłem się doczekać.

Całe szczęście najbliższy sklep muzyczny znajdował się zaledwie parę uliczek od studia, więc droga na piechotę zajęła mi nie więcej niż dziesięć minut. Uznałem, że głupotą byłoby wzywanie taksówki do tak krótkiego odcinka, nawet jeśli padał ten koszmarny deszcz. Dzięki niemu dotarłem do celu cały przemoczony.
Starałem się jak najszybciej wybrać potrzebne rzeczy: pałeczki dla Rogera, kostki dla Johna i struny dla Briana. Dla pewności wziąłem po kilka sztuk, aby po moim powrocie nie okazało się, że któryś z członków zespołu nie potrzebuje tego więcej.

Aby dojść do kasy musiałem minąć chyba największy dział w sklepie, ten z płytami. W normalnym wypadku pewnie przystanąłbym, aby pooglądać najnowsze krążki, ale w tamtej chwili nie miałem na to czasu. Spieszyłem się tak bardzo, że nawet nie zauważyłem, gdy na kogoś wpadłem.

- O Boże, tak bardzo panią przepraszam, spieszę się i... - zacząłem się gorąco tłumaczyć i natychmiast ukucnąłem, by pomóc owej kobiecie wstać i pozbierać jej rzeczy.

- Nie, nie, nic się nie stało, proszę się nie fatygować... - dopiero kiedy potrącona przeze mnie dziewczyna wstała i się odezwała, rozpoznałem kto to jest.

Zamrugałem zaskoczony.

- Rosita?

Hiszpanka obdarowała mnie jednym z najlepromienniejszych uśmiechów, jakie w życiu widziałem.

- Julian! No proszę, jaki ten Londyn jest mały.

Odwzajemniłem uśmiech.

- Rzeczywiście. Przepraszam, że na ciebie wpadłem, ale dosyć się spieszę...

- Zakładasz zespół? - brunetka wskazała zaciekawiona na trzymane przeze mnie towary, na co zaśmiałem się cicho.

- Nie, to do pracy.

- Och, musi być ciekawa.

- Właściwie jest. Jestem technicznym w EMI - wyjaśniłem.

Czekoladowe oczy Rosity zrobiły się wielkie jak funty.

- Naprawdę?! I jak to jest? Spotkałeś już jakieś gwiazdy? Rozmawiałeś z nimi?

Zachichotałem na jej autentyczną ciekawość.

- Jak widzisz na razie jestem kimś w rodzaju fachowca od wszytkiego. Dzisiaj, na przykład, chłopcem na posyłki.

Nie chciałem za bardzo rozpowiadać o tym, że znam się prywatnie z samym Queen. Wolałem, by Rosita polubiła mnie za to kim jestem, a nie z kim się zadaję.

- Przepraszam za nietakt, Julian, ale jestem wielką fanką muzyki - zarumieniła się, a ja nie mogłem się powstrzymać od pomyślenia, jaka jest przy tym śliczna.

- Też ją uwielbiam. Zwłaszcza rockowe brzmienie.

- W takim razie jesteś szczęściarzem, że możesz pracować w czymś, co kochasz - powiedziała.

- Właściwe to taka praca dorywcza - sprostowałem -  W tym roku kończę studia prawnicze.

Rosita uniosła brwi zdziwiona.

- Naprawdę? Cóż wyobrażałam siebie ciebie w zupełnie innej branży.

- Tak, wiele osób mi to mówi - przypomniała mi się Zandra Rhodes i poczułem natychmiastową potrzebę zmiany trmatu - Co tak właściwie chciałaś kupić zanim ci przeszkodziłem?

Rosita uniosła wyżej album, abym mógł zobaczyć jego okładkę.

- A Night At The Opera - przeczytałem i nie mogłem się powstrzymać od szerokiego uśmiechu.

- Znasz? - zapytała Rosita, widząc moją reakcję.

- Och, tak - zgodziłem się. Jak mogłem nie znać płyty, przy której tworzeniu byłem obecny? - Są świetni.

- Prawda? -  po tonie jej głosu mogłem stwierdzić, że ich uwliebiała - Słucham ich odkąd wypuścili Killer Queen. Mam już Bohemian Rhapsody na singlu i parę innych kawałków. A ty?

- Wszystkie możliwe płyty - pochwaliłem się - Pierwszą nawet z autografami członków.

- Jak ci się udało ją zdobyć?!

- Nie było wtedy tacy sławni jak teraz - wyjaśniłem - Grali jako support dla Mott The Hoople, a mi spodobała się ich muzyka. Więc po koncercie podszedłem zamienić z nimi parę słów.

- Nie gadaj! I co się stało?

- Och, nic wielkiego. Dali mi płytę i podpisali ją. Żartowali, że kiedyś będzie warta fortunę. Chyba sami w to nie wierzyli - zaśmiałem się na to wspomnienie.

Rosita podkręciła głową z niedowierzaniem.

- To niesamowite. Znałeś ich, zanim poznał ich świat. Byłeś na jeszcze jakimś ich koncercie?

- Jestem prawie na każdym - pochwaliłem się z dumą.

- Boże, tak bardzo ci zazdroszczę! Bardzo chciałabym iść, to moi idole, ale tia Maria mówi, że to strata pieniędzy.

- Jesteś groupie? - udałem, że się zastanawiam.

- Ale tylko troszeczkę - odparła Rosita i oboje wybuchliśmy śmiechem.

- Masz może ochotę iść ze mną na ich koncert? - zapytałem z nadzieją, kiedy już się uspokoiliśmy - W tę sobotę w Hyde Parku. Całkowicie za darmo.

Rosita założyła brązowy lok za ucho.

- Nie chciałabym ci przeszkadzać, pewnie idziesz ze znajomymi...

- Uwierz mi, nie będziesz przeszkadzać - zapewniłem - Poza tym, w pewnym momencie muszę się rozdzielić z przyjaciółmi. Praktycznie rzecz biorąc, zostaję wtedy sam.

Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, co musiało wyglądać niezwykle głupio, ale jednocześnie nie mogłem się powstrzymać od zrobienia tego. Jako student prawa i przyszły prawnik nienawidziłem kłamać i zwykle tego nie robiłem. W sytuacji z Rositą poniekąd powiedziałem właśnie prawdę, co z tego, że dziewczyna nie znała szczegółów, aby zrozumieć jej sens - moimi przyjaciółmi byli Queen, a rozdzielaliśmy się oczywiście w momencie, w którym zespół musiał dać owy koncert.

- W takim razie nie mogę ci odmówić. Gdzie się spotkamy?

W myślach wykonałem dziwaczny gest zwycięstwa. Rosita była piękna i naprawdę ją polubiłem, więc nie posiadałem się ze szczęścia, że zgodziła się gdzieś wyjść ze mną.

- Mieszkam na Baysweter Road, to obok Hyde Parku. Czekaj tam na mnie, a ja sam cię znajdę.

- Więc do soboty.

- Do zabaczenia!

Zapłaciłem za zakupy i wróciłem do studia cały w skowronkach, gdzie czekali na mnie zniecierpliwieni Queen.

- Julian! Co z tobą, chłopie? Mamy jeszcze nagrywać chórki! Gdzieś ty był tyle czasu?!

Zignorowałem krzyki Rogera i spokojnie rozdałem zakupione rzeczy.

- Zaprosiłem kogoś na koncert w sobotę - oznajmiłem nagle - Dziewczynę. Nazywa się Rosita.

Roger zamilkł.

- To ta kwiaciarka? - zapytał Deaky.

Skinąłem głową.

- Mmm, Rosita - powtórzył Roger - Podoba mi się jej imię. Jest takie... egzotyczne.

- To Hiszpanka - wtrącił John - Julian poznał ją jakiś czas temu w kwiaciarni.

- Miłość od pierwszego wejrzenia, jak ckliwo - zakpił perkusista, ale wiedziałem, że tak naprawdę ta wypowiedź nie miała być kpiną.

- Więc nie jesteście źli? W końcu będę musiał z nią wejść na backstage - zapytałem, gotowy usłyszeć z ich strony nawet najgorsze odpowiedzi.

- Jak mielibyśmy się na ciebie złościć za to, że w końcu jesteś szczęśliwy, J? - zapytał zamiast tego Brian.

- Nie ukrywam, skarbie, że Somebody To Love powstało z myślą o tobie - dodał Freddie - Ale zastrzegam, że nie zmienię tytułu, nawet jeśli kogoś znalazłeś!

Zaśmiałem się wesoło. Lepszych przyjaciół nie mogłem siebie wymarzyć.

- No, czas ucieka, a chórki czekają. Chodźmy już - poprosił Roger, więc wszyscy skierowaliśmy się do studia nagrań.

Przepraszam za tak długą przerwę, ale studia to naprawdę beznadziejny pożeracz wszystkiego wolnego czasu.

Przypominam, że ostatnio dodałem dwa nowe oneshoty, Lie To Me i Night Changes, więc jeśli ktoś chciałby poczytać o moich dziwnych wyobrażeniach różnych związków w kontekście piosenek 5sos i 1D to zapraszam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro