4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiem, co we mnie wstąpiło, kiedy zaprosiłem Queen i Mary na obiad.

Moje umiejętności kulinarne ograniczały się do zrozrbienia jajecznicy i tostów, niekiedy także omleta. Szczytem luksusu były u mnie nieprzypalone naleśniki i w miarę zjadalny budyń. Zwykle gotowałem dla jednej osoby i to jeszcze takiej, która wybaczała wszystkie moje kuchenne wypaczenia - dla siebie samego. A teraz miałem przygotować obiad dla sześciu osób! Zacząłem się zastanawiać, czy aby czasem nie porywam się z motyką na słońce.

Miałem jednak sporo czasu, aby się na tę kolację przygotować.

Przez cały tydzień łaziłem po uczelni i szukałem pomysłów i podpowiedzi u swoich znajomych. Byli zdziwieni moim zachowaniem, ale w gruncie rzeczy zadowoleni, że przynajmniej nie wyglądam jak człowiek pogrążony w głębokiej depresji, jak jeszcze parę dni temu. Spokojnie przyjęli fakt, że już "wyleczyłem się" po stracie swojej dziewczyny i moje życie towarzyskie wróciło do normy. No, do normy, jaką może prowadzić student.

Doradzili mi, abym zrobił spaghetti, danie bardzo szybkie i łatwe do przygotowania. Uznałem, że ugotowanie makaronu nie może być takie trudne, a przepis na to, jak przygotować mięso i sos znałem już prawie na pamięć.

Na deser planowałem podać lody z ciastem, całe szczęście, kupionym ze sklepu. Nie wiem czy ktokolwiek by przeżył, gdyby zjadł te zakalce, które mi wychodziły zamiast smacznych wypieków.

W środę zadzwonił do mnie Roger, aby zapytać czy zaproszenie na obiad jest nadal aktualne i poprosić o nieco dokładniejsze dane dostania się do mojego mieszkania. Dowiedziałem się od niego, że na północy Anglii pogoda im nie dopisuje, już dwóch członków ekipy technicznej Mott The Hoople złapało przeziębienie. Zespół odkrył, że dostaje o wiele gorszy catering niż główna gwiazda i musiał samemu organizować sobie pożywienie, bo, jak stwierdził podobno Freddie, nawet jego koty dostawały smaczniejsze jedzenie. Jest tam za to mnóstwo pięknych dziewczyn, które same aż włażą mu do łóżka, ku jego rozbawieniu i zadowoleniu. Imprezują więcej niż w Londynie i żałują, że nie mogę być tam razem z nimi. Świetnie się bawią, ale nie mogą się doczekać powrotu do stolicy. Na koniec westchnął tylko cierpiętniczo i mruknął, że musi już iść, bo zaraz zaczynają próbę.

Rozmawialiśmy prawie godzinę.

Poczułem się jak ich prawdziwy przyjaciel. Nie było mnie tam z nimi, a wiedziałem praktycznie o wszystkim co robią. Bardzo mnie to zdziwiło, ale również poczułem się zadowolony i dziwnie spełniony. Najwyraźniej, tak jak mówiła Mary, zespół mnie polubił, dokładnie tak jak ja ich.

Wiedziałem, że wrócili do Londynu wcześnie rano w czwartek, ale chciałem dać im chwilę na odpoczynek, dlatego umówiliśmy się, że obiad zjemy dopiero w piątek.

Zaprosiłem ich na czwartą, bo, po pierwsze, z uczelni wracałem dopiero o pierwszej, a po drugie, musiałem mieć czas ogarnąć mieszkanie.

Moje mieszkanie nie jest jakieś gigantyczne. To zaledwie łazienka z jedną sypialnią oraz kuchnią z aneksem i salonem. Dlatego w miarę szybko mi poszło.

Punktualnie o czwartej zadzwonił dzwonek do drzwi i uśmiechnięty poszedłem otworzyć.

Queen i Mary weszli do mojego mieszkania, ciekawsko rozglądając się po jego wnętrzu. Nim zdążyłem się chociażby przywitać, Mary zmarszczyła nos.

- Co tak pachnie?

Momentalnie zbladłem, bo zdałem sobie sprawę co jest przyczyną niemiłego zapachu.

- Mój makaron! - wykrzyczałem przerażony i pobiegłem do kuchni, żegnany salwą śmiechu.

Kiedy ja starałem się uratować nasz obiad, oni rozsiedli się w salonie. Nie posiadałem jadalni, więc pewnie domyślili się, że to właśnie tam będziemy jeść.

- Masz piękne mieszkanie - pochwalił mnie Deaky.

- Jest takie czyściutkie - dodała zachwycona Mary.

- Nie jestem typem pedanta, ale lubię, kiedy rzeczy są na swoim miejscu - odpowiedziałem, mieszając uważnie makaron w rondelku, by drugi raz nie popełnić tego samego błędu.

Tak naprawdę od tygodnia latałem ze ścierką w ręku i usiłowałem ogarnąć panujący tutaj syf. Fakt, lubiłem kiedy wszystko miało swoje miejsce, co nie powstrzymywało mnie przed tym, by odkładać najrozmaitsze przedmioty gdzie popadnie.

Zacząłem nakładać na talerze spaghetti.

Brian wziął do ręki książkę, którą zostawiłem obok telewizora.

- Kodeks spółek handlowych i dokumentacja prawnicza: wzory dokumentów kadrowych z dodatkowym komentarzem dziekana Cambridge - przeczytał na głos tytuł i pokręcił głową z uznaniem - No, no, Julian, ty to czytasz?

- I mówi to osoba, która sama czyta jakieś bzdety o kosmosie - mruknął Roger ze sofy.

Brian odłożył książkę i rzucił przyjacielowi mordercze spojrzenie.

- To jest mi potrzebne na studia, więc tak, czytam - oznajmiłem rozdając główne danie.

- Mmm, spaghetti! - wymruczał Freddie.

- Na pewno zjadliwe? - zażartował Roger.

- Rog! - skarcili perkusistę jednocześnie Brian i Mary.

Zaczęliśmy jeść i sądząc po ich zadowolonych minach, nie wyszło mi tak najgorzej.

- No, opowiadajcie jak tam było w tej trasie - poprosiłem w końcu i na ich reakcje nie trzeba było długo czekać.

Głównie opowiedzieli mi z większymi szczegółami to, co sam już wiedziałem od Rogera, od czasu do czasu dorzucając własne spostrzeżenia i uwagi. Takie koncertowanie bardzo się im podobało i byli z siebie cholernie zadowoleni, choć cały czas mierzyli wyżej. Nie sposób było odgadnąć, że tak naprawdę czekali na wielki finał ostatnich miesięcy - Australię. Byli tym naprawdę podekscytowani.

- Skąd właściwie wzięliście nazwę Queen? - zapytałem po pewnym czasie.

- Pierwotnie nazywaliśmy się Smile - zaczął Brian.

- Ma sens dla kogoś, kto jest dentystą - mruknąłem na tyle głośno, żeby Roger mnie usłyszał.

- Nigdy nie byłem dentystą! - oburzył się perkusista.

- Ja wymyśliłem nazwę Queen, skarbie - oznajmił Freddie celując we mnie widelcem - To tylko nazwa, ale jest królewska i brzmi wspaniale. A ja lubię otaczać się wspaniałymi rzeczami.

Objął pod koniec Mary, która wtuliła się w wokalistę.

Pozbierałem talerze i zająłem się nakładaniem deseru.

- Mój Boże! - wykrzyknął nagle Freddie tak donośnie, że gałka lodów, która miała dołączyć do ciasta na talerzu Johna, spadła z miękkim plask na ziemię, aż tak bardzo mnie wystraszył.

- Co się stało?! - wpadłem do salonu i przestraszony spojrzałem po kolei na wszystkich swoich gości.

O dziwo, Brian, Roger, John a nawet Mary zaśmiewali się do łez, podczas gdy Freddie spojrzał na mnie z wyrzutem.

- Dlaczego ukrywałeś przede mną fakt, że posiadasz kota? - zapytał ostro i zupełnie na poważnie.

Na jego kolanach mruczał Prince, jeden z moich dwóch kotów rasy ragdoll.

- Jesteś uczulony? - zmartwiłem się, co jeszcze bardziej rozśmieszyło moich nowych przyjaciół.

- Uwielbiam koty, do cholery! - przekrzyczał ich Freddie - Jak mogłeś zataić tak ważną informację?

Wzruszyłem ramionami i również zacząłem cicho chichotać. Freddie bardzo starał się być poważny, ale zupełnie mu to nie wychodziło, bo puszysty kociak mruczał w jego objęciach.

- To Prince, musiał pewnie wyjść z mojej sypialni...

- Królowa i książę, czyż to nie rozkoszne? - szczerbiotał w międzyczasie do kota Fred.

- ... a Tanya prawdopodobnie w niej została - dokończyłem.

Oczy Freddiego prawie wyszły z orbit.

- Masz tu jeszcze drugiego?!

Rzucił się do mojej sypialni z Prince'm w ramionach. Zespół i Mary nadal szaleńczo się śmiali, a ja tylko podkręciłem głową i wróciłem do kuchni.

Kiedy z powrotem weszłem do salonu rozdając deser, Freddie trzymał na kolanach nie jednego a dwa koty. Puszyste zwierzątka były bardzo zadowolone z tego powodu, głośno mruczały.

- Co jeszcze przed nami ukrywasz, Julian? - zastanowił się na głos Roger.

- Trzyma pianino w sypialni - odparł Freddie, zanim zdążyłem wszystkich zapewnić, że jestem niczym otwarta księga.

- Grasz? - zainteresował się Deaky.

- Sporadycznie - odpowiedziałem.

- Uczyłeś się gdzieś? - zapytał Brian.

- Jako dziecko chodziłem do szkoły muzycznej. Moja matka uważa, że to bardzo romantyczne, kiedy mężczyzna potrafi grać na pianinie - osobiście wolałbym, żeby zapisała mnie na lekcje gotowania, ale wyszło jak wyszło.

Umrę z głodu, ale przynajmniej zagram sobie przed śmiercią którąś z symfonii Beethovena.

Freddie odłożył delikatnie Prince'a i Tanyę na sofę pomiędzy Mary i Rogera i wszedł do mojej sypialni. Na początku nie wiedziałem o co chodzi, ale już po chwili w moim mieszkaniu rozległa się przepiękna melodia.

Była szybka, ale bardzo harmonijna. Sam nie potrafiłbym jej zagrać, bo oczami wyobraźni już widziałem, jak szybko Freddie musiał przeberiać palcami, by ją wydobyć z instrumentu. Ja zawsze wolałem wolniejsze melodie, były o wiele prostsze do zagrania.

Freddie wrócił do nas po chwili z uśmiechem na ustach.

- I jak?

Podkręciłem z niedowierzaniem głową.

- Sam to napisałeś?

- Oczywiście, skarbie - żachnął się.

- Miałeś na uwadze jakąś konkretną piosenkę? - zapytał zamyślony Brian.

- Tak, kochanie. Już ją znasz. Nazywa się Seven Seas Of Rhye - odparł Freddie.

Muzycy zaczęli dyskutować o nowej melodii wokalisty i o samej piosence. Zachowywali się, jakby już byli w studio i zaraz mieli usiąść do jej nagrywania. Siedziałem zatem cicho z Mary nie wiedząc, czy powinienem się wtrącić albo im przerwać.

W końcu dziewczyna Freda nie wytrzymała.

- Możecie już przestać? Jesteśmy na kolacji w domu Juliana, nie w studio! - zdenerwowała się.

- Oczywiście, kochanie - doszedłem do wniosku, że Freddie nie byłby w stanie jej niczego odmówić. 

Rozmowa zeszła na lżejsze tematy.

Poczułem się jakbym znał ich już kilka lat, a nie zaledwie kilka tygodni. To był udany wieczór, dużo się śmialiśmy.

Opróżniliśmy cały mój barek i w pewnym momencie doszło do tego, że Roger musiał pobiec do sklepu po kolejną butelkę, którą na dodatek prawie wyłudził, ponieważ ekspedientka nie chciała mu sprzedać alkoholu, twierdząc, że jest już na to za bardzo pijany. Ostatecznie perkusista musiał z nią poflirtować, żeby osiągnąć swój cel. Śmialiśmy się z niego tak bardzo, kiedy opowiedział nam to po swoim powrocie, że prawie się na nas obraził.

Co jak co, ale to alkohol najbardziej zbliża do sobie ludzi.

Opuścili mój dom dopiero parę minut po północy, jednak zanim to zrobili, złożyliśmy sobie życzenia bożonarodzeniowe i te na Nowy Rok. Nie wiedziałem kiedy znowu się zobaczymy, więc z miłą chęcią przystałem na to przedwczesne świętowanie. Moim zdaniem mogli wcale nie wychodzić, tak dobrze czułem się w ich towarzystwie, ale zespół musiał jeszcze dokończyć trasę w Australii, a jeszcze wcześniej odwiedzić rodziny.

Wiedziałem jednak, że co by się nie działo, już byliśmy przyjaciółmi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro