7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Brian wyszedł ze szpitala zaraz na początku września. Gdy w końcu wrócił do studia, zastał mnóstwo zaległej muzyki do nagrania - partie gitary, harmonie wokalne i niezliczone nakładki.

Podczas którejś z pierwszych wizyt w studiu usłyszał też po raz pierwszy Killer Queen, dzieło Freddiego, efekt ostatnich dwóch tygodni naszej pracy w studiu.

- Napisałem Killer Queen pewnego sobotniego popołudnia - tłumaczył gitarzyście Freddie - To piosenka o prostytutce z wyższych sfer. Dobrze urodzeni też mogą być dziwkami, skarbie. To jeden z tych kawałków w klimacie melonika i podwiązek, wiesz.
 
Puściliśmy Brianowi niemal gotowy utwór. Tak jak mu obiecywałem w szpitalu, brakowało tam tylko jego gitary.

Gitarzysta z pokerową miną wysłuchał piosenki do końca.

- I co? Co o niej powiesz, skarbie? - chciał wiedzieć od razu Freddie.

- Ma irytujące chórki - stwierdził tylko Brian, a ja wybuchnąłem śmiechem.

Od kilku dni Fred chodził po studiu i wywyższał swój najnowszy utwór niemal do boskiej rangi. Dobrze mu zrobił taki zimny prysznic.

Cały następny dzień muzycy nagrywali je od nowa. Trzeba było rejestrować mnóstwo podejść, wysokość dźwięku tym razem musiała być idealna.

Siedziałem przy konsoli i przewijałem taśmę ciągle i ciągle od nowa. Nawet nie zliczę, ile razy w ciągu jednego dnia usłyszałem "Julian, puść to jeszcze raz!". Po dwudziestym którymś takim przypadku przestałem liczyć.

Jednak pod koniec dnia chórki i według Briana i według Freda, były wreszcie doskonałe.

Odpoczywaliśmy w reżyserce po sycącej kolacji i ciężkim dniu, kiedy w drzwiach pojawił się Roy Thomas Baker, właściciel wytwórni.

- Dlaczego nie nagrywacie? Freddie, powinieneś teraz pracować nad kompozycją!

- Skarbie, nie ruszę się nawet z tego krzesła! - oznajmił Freddie i wcale się mu nie dziwiłem.

To był naprawdę bardzo ciężki dzień i wszyscy mieliśmy już dość pracy na dziś.

Producent zniknął za drzwiami i wrócił po chwili w towarzystwie technicznych zespołu.

- Zanieście go przed fortepian - polecił i wśród głośnych protestów wokalisty, mężczyźni po prostu podnieśli go razem z krzesłem i posadzili przed instrumentem.

Tak właśnie powstało Killer Queen.

Zbliżały się urodziny Freddiego, więc zespół, Veronica, Chrissie, Mary i ja zostaliśmy zaproszeni na niedzielę do domu państwa Bulsara na skromne przyjęcie.

Podobnie jak członkowie zespołu wiedziałem, że Freddie naprawdę ma na nazwisko Bulsara, chociaż już od pewnego czasu używał innego - Mercury. Nie interesowałem się tym zbytnio, uważałem to za jego osobistą sprawę. Jak dla mnie mógł się nazywać nawet Smith, byleby tylko nadal był tak wspaniałą osobą jaką był teraz.

Na przyjęciu byli obecni również rodzice Freda i jego  młodsza siostra, Kashmira oraz głuchoniemy ojciec Mary.

O szesnastej wszyscy stłoczyliśmy się w salonie rodzinnego domu Bulsarów w Feltham, odśpiewaliśmy Freddiemu Sto Lat i wokalista otworzył prezenty. Razem z Rogerem, Brianem i Deaky'm złożyliśmy się dla niego na płytę Jimiego Hendrix'a, Freddie go uwielbiał. Potem pani Bulsara pokroiła tort i zawiedliśmy do stołu, zastawionego już zawczasu najrozmaitszymi daniami.

- Kiedy była młodsza ukryła się przede mną w domu i nie mogłem jej znaleźć - tłumaczyła z migowego słowa swojego ojca Mary. Brian wpatrywał się w nią jak w obrazek, zachwycony dotychczas ukrywaną umiejętnością dziewczyny, a Chrissie obserwowała Briana, wyraźnie zazdrosna - Inteligentna dziewczyna.

Zaśmiałem się razem ze wszystkim.

W domu Freddiego panowała przyjemna atmosfera. Wszyscy się nawzajem słuchali, ale w międzyczasie prowadzili własne, ciche rozmowy. Zajadaliśmy się przy tym wybornymi potrawami przygotowanymi przez panią domu i smacznym ciastem, które przywiozła Mary. 

- Powiedz swojemu ojcu, że cieszę się, że go poznałem - polecił Mary Freddie.

- Już powiedziałam - uśmiechnęła się dziewczyna.

- No to podziękuj mu za wspaniały tort urodzinowy.

Ja i Brian przysłuchiwaliśmy się z ciekawością ich rozmowie.

- Już powiedziałam - powtórzyła Mary.

Jej ojciec, tak jak ja i gitarzysta, zaczął przypatrywać się rozmowie córki z jej chłopakiem. Zacząłem się zastanawiać, czy czasem nie umie on czytać z ruchu warg, ale zanim zdążyłem zapytać o to Mary, Freddie wypalił:

- No to przekaż mu, że jego córka jest świetna w łóżku.

- Freddie, on potrafi czytać z ruchu ust - mruknęła Mary spuszczając wzrok na ziemię.

Freddie uśmiechnął się zażenowany do ojca swojej dziewczyny. Pan Austin nie wyglądał na zadowolonego.

Zaczerwieniem się i odwróciłem do Briana, mając nauczkę za to, aby już nigdy więcej nikogo nie podsłuchiwać. Zacząłem luźną rozmowę z gitarzystą. Znaleźliśmy wspólny język podczas jego pobytu w szpitalu, kiedy to spędzałem z nim tam całe dnie, słuchając jego smętów. Później okazało się, że mamy wspólne zainteresowania i z dnia na dzień rozmawiało się nam coraz lepiej.

- Mary - zaczęła matka Freda, zwracając na siebie uwagę wszystkich tu obecnych i  najwyraźniej starając się ratować upadającą atmosferę po drugiej stronie stołu - Czy wiesz, jak długo czekałam, aż Farrokh przyprowadzi ze sobą taką dziewczynę, jak ty?

Wymieniliśmy z Brianem zdziwione spojrzenia.

- Farrokh? - zapytała niepewnie Mary.

- Czy nie powiedział ci, że urodził się na Zanzibarze? - zdziwiła się pani Bulsara.

Teraz na pewno słuchali ich wszyscy przy stole.

- Nie, nie powiedział - odparła Mary zerkając pytająco na Freda.

Wokalista uciekł gdzieś w bok wzrokiem.

- Ja, tak właściwie, pochodzę z Polski - wyjawiłem, mając nadzieję, że to odwróci uwagę od niezręcznej sytuacji.

Freddie posłał mi wdzięczne spojrzenie.

- Naprawdę? - zdziwiła się Veronica.

- Kiedy miałem siedem lat, przeprowadziłem się z rodzicami z Krakowa do Londynu - kontynuowałem - Moje imię powinno się właściwie czytać Julian, z akcentem na drugą sylabę, a nie Dżuljen. 

- Masz może siostrę? Polki podobno są piękne - zapytał z uśmiechem Roger.

- Całe szczęście, jestem jedynakiem - odparłem, co wywołało śmiech u zebranych.

Pani Bulsara wstała od stołu i sięgnęła po album ze zdjęciami, leżący na regale wśród książek.

- Myślałem, że Freddie urodził się w Londynie - oznajmił Deaky patrząc na nasze reakcje.

Uświadczymy mnie one o tym, że członkowie zespołu, tak jak i ja, nie mieli o tym pojęcia.

- Och, tak, ale dopiero w wieku osiemnastu lat - wtrąciła Kashmira.

- Cicho! - mruknął Freddie.

- Jesteśmy Parsami z Indii - powiedziała pani Bulsara.

- Mamo... - poprosił Freddie.

- Mary - mama Freda zwróciła się do dziewczyny pomimo sprzeciwu jej syna - Musisz to zobaczyć!

Podała jej album ze zdjęciami. Zapanował mały chaos, ponieważ Freddie spróbował jej odebrać przedmiot, wśród odgłosów naszego sprzeciwu. W końcu się poddał i odszedł od stołu w kierunku pianina stającego w korytarzu.

- Tysiące lat temu Parsi uciekli z Indii przed muzułmańskimi prześladowaniami - uciszył nas pan Bulsara.

- Naprawdę? - zaciekawiłem się.

- To okropne - westchnęła Chrissie.

- Dlaczego opuściliście Zanzibar? - zapytał Brian.

W międzyczasie Mary i Kashmira zaczęły przeglądać rodzinny album, ale ja siedziałem za daleko, pomiędzy Brianem i panem Austinem, aby cokolwiek zobaczyć. Skupiłem się więc na opowieści pana Bulsary.

- Nie odeszliśmy, wygnano nas - wytłumaczył ojciec Freddiego.

Mary wyciągnęła i pokazała nam zdjęcie może zaledwie siedmioletniego Freda w bokserskich rękawicach.

- Był całkiem dobrym bokserem - wyjaśniła z uśmiechem pani Bulsara.

W przedpokoju Freddie zaczął grać pierwsze nuty Happy Birthday.

- Happy Birthday to me, Happy Birthday to me...

- Jego przeciwnicy zawsze chcieli trafić w jego zęby - dodała Kashmira.

Zaśmialiśmy się wszyscy i Mary podała zdjęcie swojemu ojcu, aby mogł się mu lepiej przyjrzeć.

- ... Happy Birthday, Freddie Mercury... - śpiewał w tle Freddie - ...Happy Birthday to me!

- Mercury? - zauważyła młodsza siostra wokalisty podpierając ręką brodę.

- Nie patrzę wstecz - odpowiedział jej Fred - Tylko do przodu.

- Teraz to nazwisko rodowe nie jest dla ciebie odpowiednie? - zdenerwował się pan Bulsara.

Zamilkliśmy. Najwyraźniej rodzina Freddiego nie miała o tym pojęcia.

- To tylko pseudonim sceniczny - uspokoiła męża mama Freddiego.

- Nie, nie tylko - zaprzeczył Freddie - Zmieniłem je legalnie. Mam nowy paszport i wszytko.

Pan Bulsara pokiwał głową jakby zupełnie się tego spodziewał, a pani Bulsara zacisnęła usta i spuściła głowę w dół.

- Kash, ile masz tutaj lat? - zapytała Mary wskazując na jakieś zdjęcie w albumie, którego nie dostrzegłem.

- Nie mam pojęcia - odparła Kashmira i bliżej przyjrzała się fotografii - To było chyba zanim Freddie poszedł do szkoły z internetem...

- Wysłałem go do tej szkoły, by wyrósł na dobrego człowieka, dobrego Parsa. Był zbyt dziki i niezależny, ale co on zrobił?- powiedział pan Bulsara i atmosfera znowu zrobiła się napięta - Dobre myśli, dobre słowa, dobre czyny...

Freddie zaczął coś nucić pod nosem przygrywając sobie sam do tego na pianinie i zagłuszając resztę słów ojca. W przedpokoju zaczął wydzwaniać telefon, ale nikt nie podniósł się ze swojego miejsca, czekając na dalszy ciąg wydarzeń.

- Nigdzie nie dojdziesz udając kogoś, kim nie jesteś! - warknął pan Bulsara.

Kashmira wstała szybciutko i pobiegła odebrać natrętny telefon.

- Czy ktoś chce jeszcze ciasta? - zapytała pani Bulsara próbując rozładować napięcie.

- Halo? Moment - Kashmira podała telefon starszemu bratu - Freddie Mercury, ktoś do ciebie dzwoni - oznajmiła z uśmiechem.

- Podoba mi się, jak to brzmi - odwzajemnił uśmiech Fred.

Kashmira wróciła na swoje miejsce obok Rogera, a Mary podała Brianowi album ze zdjęciami. Ja i Deaky nachyliliśmy się, by wspólnie go obejrzeć.

- Tak, proszę? - usłyszałem jak odebrał Fred.

- Fred mi mówił, że jesteś naukowcem - zagadała Briana pani Bulsara.

Jej oczy błyszczały, była chyba zadowolona z tego, że jej syn zadaje się z tak wykształconymi ludźmi. Gdyby tylko wiedziała, że w głowach im tylko krzyżyki i bemole!

- Astrofizykiem, dokładnie - odparł Brian.

- Och?

- Ja jestem prawnikiem - wtrąciłem, ratując przyjaciela z zawstydzającej go sytuacji.

- Kiedy? Gdzie? - doszedł mnie głos Freda rozmawiającego w korytarzu.

- A on jest dentystą - Deaky wskazał na Rogera.

- Nigdy nie byłem dentystą - zaprzeczył szybko Rog.

- Jest - uśmiechnął się John.

Zaczęliśmy chichotać wiedząc, do czego to zmierza.

- Rozumiem - odparł Fred do słuchawki.

- Kash, co robisz potem? - zapytał Roger opierając rękę o oparcie krzesła dziewczyny.

- Odrabiam lekcje - odpowiedziała zdziwiona perkusiście.

Pan Bulsara chrząknął znacząco i Roger zabrał rękę.

Freddie odłożył słuchawkę i wolno do nas podszedł. Wlepiliśmy w niego wzrok.

- Chcę coś ogłosić - powiedział głośno, jakby jeszcze nie zdobył naszej uwagi - Jakiś facet z EMI przekazał nasze demo Johnowi Reidowi. To menadżer Eltona Johna.

- O mój Boże! - Brian odchylił się na krześle do tyłu, a Deaky ścisnął dłoń Veronicki.

Wymieniłem z Rogerem pełne nadziei spojrzenia.

- Pan Reid chce się z nami spotkać - kontynuował Freddie - Być może zostanie naszym nowym menadżerem.

- To musi być jakiś żart! - zaśmiał się Roger i zaczął wesoło dyskutować o zaistniałej sytuacji z resztą szczęśliwego zespołu.

Tylko ja dostrzegłem, jak pan Bulsara przeciera z sentymentem zdjęcie małego Farrokha w rękawicach bokserskich i uśmiecha się do niego smutno.

Nie mogłem się powstrzymać i musiałem dodać jedną z moich ulubionych scen z Bohemian Rhapsody!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro