8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jednak bardziej niż szukaniem nowego menadżera, Queen przejęło się wydaniem trzeciego albumu.

Dzień pracy nad Sheer Heart Attack, jak został nazwany krążek, trwał czasem czternaście czy piętnaście godzin. Zaczynaliśmy zazwyczaj w południe albo o pierwszej, a kończyliśmy gdzieś około trzeciej w nocy. Wszyscy wypruwaliśmy sobie nad nim żyły, przez cały czas jednak zachowując pełne skupienie.

W październiku Killer Queen został wydany w Wielkiej Brytanii na singlu. Brian cały czas się martwił, że utwór może okazać się zbyt lekki dla niektórych fanów i nie zostanie zbyt dobrze przyjęty.

Jak wielkie było nasze zdziwienie, kiedy dotarł aż do drugiego miejsca list przebojów.

- Pieprzyć to! Hit to hit! - śmiał się później gitarzysta.

Queen kończyło powoli pracę nad płytą, a zwieńczeniem wielkiego, komercyjnego sukcesu Killer Queen było wykonanie piosenki w Top Of The Pops. Tym razem, wraz z Mary, Chrissie i Veronicą, zostałem zabrany na plan i przyglądałem się, jak Freddie w wielkim futrze paraduje po całej scenie z mikrofonem i udaje, że śpiewa, a piosenka leci z głośników stojących na tyłach, za nami. Roger, Brian i Deaky nie byli zadowoleni z faktu, że muszą grać na plastikowych rekwizytach zamiast na prawdziwych instrumentach, ale takie było BBC. Mogli się albo na to zgodzić albo stamtąd wyjść.

Queen wyruszyło w trasę po Wyspie, a ja wróciłem na studia. Tak jak sobie obiecałem, zacząłem bardziej przykładać się do nauki i egzaminów, co wcale nie było łatwe, ponieważ niemal cały poprzedni semestr został przeze mnie zepchnięty na bok na rzecz Queen.

Oczywiście teraz też utrzymywałem z nimi kontakt, ale już w granicach zdrowego rozsądku.

Za kulisami ciągle dochodziło do wewnętrznych kłótni o błahe sprawy, Roger musiał zostać odwieziony do szpitala po tym, jak wściekły kopnął ścianę, a raz Freddie został wciągnięty przez fanów na widownię i nie potrafił sam wrócić na scenę, lecz oprócz tego muzycy byli niezwykle skoncentrowani i wiedzieli, dokąd zmierzają.

Ja za to starałem się nadrobić wszelkie zaległości w nauce i byłem na dobrej drodze wyjścia na prostą, gdyby nie jeden istotny szczegół.

Trzeci album Queen, Sheer Heart Attack, został wydany dokładnie pierwszego listopada i (płynąc na fali sukcesu Killer Queen) dotarł na Wyspach do drugiego miejsca na liście przebojów już w drugim tygodniu wydania, będąc wyprzedzonym tylko przez nowy album Eltona Johna oraz zebrał bardzo dobre recenzje krytyków.

W związku z tym w listopadzie zespół rozpoczynał dwuipółtygodniowe tournée po Skandynawii i Europie i jego członkowie usilnie namawiali mnie, abym pojechał z nimi.

Jak mogłem się nie zgodzić?

Wmawiałem sobie, że to tylko dwa i pół tygodnia. Miałem znajomych, którzy robili sobie o wiele dłuższe przerwy od nauki i to z bardziej głupich powodów, niż ten mój.

Byłem młody, chciałem się wyszaleć, a jak inaczej mogłem to zrobić, jak nie jechać z przyjaciółmi, którzy są jednocześnie wschodzącymi gwiazdami rocka, na wycieczkę po Europie, która jest jednocześnie ich trasą koncertową?  Wybór był zadziwiająco prosty.

Wziąłem urlop dziekański, kłamiąc w dokumencie, że muszę pilnie wyjechać do Polski na pogrzeb dziadka, nie przejmując się zbytnio czekającymi na mnie po powrocie zaległościami i konsekwencjami.  W zeszłym roku nie zwarzałem na naukę o wiele bardziej, a w tym roku także nie zamierzałem się ograniczać. Chciałem zażyć trochę wolności zanim stanę się poważnym mecenasem, panem Julianem Bajazydem, co, jak ze zgrozą sobie uświadomiłem, stanie się już za parę najbliższych lat.

Zanim się obejrzałem, stałem wcześnie rano pod wytwórnią Trident, skąd zespół miał wyruszyć w trasę, z wypchaną ubraniami walizką i obserwowałem, jak Freddie żegna się z Mary.

Wyjeżdżaliśmy o piątej, więc dziewczyna musiała naprawdę wcześnie wstać, aby to zrobić, za co ją podziwiałem. Sam nie byłem rannym ptaszkiem, o czym mocno świadczyły fioletowe sińce pod moimi oczami.

W końcu Freddie ostatni raz pocałował swoją dziewczynę i wpakował się do jednego z dwóch kamperów. Jeden był przeznaczony dla nas, drugi dla sprzętu.

- Jak tam twój nastrój przed "przygodą życia"? - zapytał mnie Roger, kiedy tylko przekroczyłem próg kampera, a za mną zamknęły się drzwi i autobus ruszył.

- Wspaniale - odparłem odkładając swoją walizkę na półkę.

Naprawdę bardzo się z tego powodu cieszyłem. Byłem podekscytowany niemal jak dziecko, które dostaje całą górę prezentów na Gwiazdkę.

- Nie masz wyrzutów sumienia? Będziesz miał w końcu dużo zaległości na studiach - zastanowił się Deaky.

- Wziąłem parę książek, które teraz omawiamy - oznajmiłem wesoło, siadając pomiędzy Brianem a Johnem - Mogę się pouczyć, skoro tak bardzo o to dbacie.

- Ani mi się waż! - wykrzyknął Freddie. Nie wiedziałem go tak ożywionego od czasu jego feralnego przyjęcia urodzinowego - Masz je natychmiast wyrzucić na następnym przystanku, skarbie! I chcę to widzieć! Żadnej nauki podczas mojej trasy!

- Skoro już mowa o następnym przystanku - zmieniłem szybko temat. Fred chyba nie zdawał sobie sprawy, ile takie książki kosztują - To gdzie właściwie jedziemy?

- Do Skandynawii, a potem do Europy - odparł zdawkowo Brian.

- Ciągle to słyszę - prychnąłem - Ale gdzie tak dokładnie?

- Och, nie stresuj się tak, skarbie - westchnął miękko Freddie - Do Szwecji, potem do Estonii, Finlandii, Belgii, Niemiec i Hiszpanii.

- Nie zapominaj o Holandii - przypomniał Roger.

- A, tak. No i jeszcze do Holandii, skarbie - poprawił się Freddie.

- I to wszytko w niecałe trzy tygodnie? - zdziwiłem się.

Członkowie zespołu się zaśmiali.

- Zdziwisz się, jak szybko ci zleci - obiecał frontman.

Zdrzemnąłem się na godzinkę lub dwie, a kiedy się ocknąłem, właśnie mieliśmy pierwszą przerwę na obiad, na granicy Belgii i Niemiec. 

- Nudzi mi się - oznajmił po pewnym czasie Freddie.

- Może coś zaśpiewamy? - zaproponowałem.

Freddie popatrzył na mnie spode łba.

- Jutro będę śpiewał na koncercie. Jeśli chcesz, to możesz dołączyć, skarbie.

- Zagrajmy w Scrabble! - rzucił Deaky i tym razem wszyscy z chęcią przystali na jego pomysł.

Do Göteborgu w Szwecji dotarliśmy dopiero następnego dnia z samego rana i nie marzyłem o niczym więcej, jak tylko o ciepłym prysznicu i miękkim łóżku. Queen wyglądali, jakby myśleli o tym samym i dlatego bez słowa rozeszliśmy się do swoich pokoi.

Po prawie półgodzinnym prysznicu spałem niemal do drugiej. Czułem się, jakby ktoś kilkakrotnie mnie rozjechał, a potem naprędce poskładał z powrotem i zapomniał naoliwić. Dosłownie wszystkie kości, począwszy od kręgosłupa po palce u nóg mi strzelały. Nigdy nie lubiłem jeździć autobusami, zdecydowanie wolałem samoloty. Były szybsze i wygodniejsze. Szczerze współczułem zespołowi, który musiał się czuć tak samo jak ja, a na dodatek grał dziś wieczorem koncert.

Zeszłem do jadalni i zastałem w niej samotnie jedzącego zupę Deaky'ego. Uśmiechnął się na mój widok.

- Jak ci minęła podróż?

- Fatalnie - jęknąłem obejmując obolałe żebra - Jak to możliwe, że możesz tu teraz tak spokojnie siedzieć i w dodatku normalnie oddychać?

John zachichotał.

- Kwestia przyzwyczajenia.

- No tak - rozejrzałem się po pomieszczeniu. Byliśmy sami - A gdzie reszta?

- Roger i Brian jeszcze śpią, a Freddie przygotowuje się do występu - odparł John.

Uniosłem brwi zdziwiony.

- Przecież gracie dopiero za sześć godzin.

Deaky wzruszył ramionami.

- Dla niego to nie problem. Masz ochotę się gdzieś przejść?

Teraz to ja wzruszyłem ramionami.

- Pewnie.

Zawsze bardzo podobała mi się Skandynawia, ale nigdy nie byłem dalej niż w Oslo w Norwegii z rodzicami na wakacje. Trasa Queen nie tylko stanowiła dla mnie źródło rozrywki, ale także, poniekąd, spełniała moje skryte marzenia zwiedzenia tego rejonu.

Szwecja była piękna i zdawało mi się, że Göteborg jest jej perłą w koronie.

Razem z Deaky'm przeszliśmy się po placu Götaplatsen i zawędrowaliśmy aż pod ogród botaniczny i Park Trädgårdsföreningen, śmiejąc się z tej okropnie długiej i pokręconej nazwy i próbując ją poprawnie wymówić w drodze powrotnej. Trochę też zgłodnieliśmy, więc zatrzymaliśmy się w piekarni na tradycyjne Kanelbulle, coś w rodzaju cynamonowych bułeczek. Były przepyszne.

Do koncertu zostało półtorej godziny, dlatego zwyczajnie nie opłacało nam się wracać do hotelu. Poszliśmy więc pieszo prosto do hali, gdzie miał się odbyć występ.

W wyśmienitych nastrojach udaliśmy się na backstage i niemal od razu wpadliśmy na Freddiego, Briana i Rogera.

- To oni! - wrzasnął na nasz widok Roger - To oni! Znalazłem! Są tu!

Wokalista doskoczył do basisty i zaczął badawczo się mu przyglądać. Kiedy upewnił się, że Johnowi nic nie dolega, mocno go przytulił.

- Jak dobrze, że nic wam nie jest - westchnął.

Brian założył ręce na piersi.

- Gdzie byliście, hmm?

Freddie odsunął od siebie Deaky'ego, jakby przypominając sobie, że on też jest na nas zły i stanął w tej samej pozie, co Brian. Tylko Roger nie wydawał się być zezłoszczony, za to wyraźnie rozbawiony podstawą przyjaciół.

- Na spacerze - oznajmił cicho John.

- Na spacerze? - powtórzył Brian - A wiesz może, ile czasu zostało do naszego koncertu?

- Godzina? - niemal jęknął John.

Był tak wystraszony, że ledwo co dało się go usłyszeć.

- Och, dajcie spokój, chłopaki. Wróciliśmy przed czasem, w jednym kawałku, a John nie jest pijany - argumentowałem - Nudziło się nam i chcieliśmy zwiedzić miasto, po prostu.

Brian opuścił ręce.

- Mogliście nam chociaż zostawić wiadomość w recepcji. Odchodziliśmy od zmysłów zastanawiając się, gdzie się podziewacie. 

- Daj spokój, Bri, nic się nie stało - uśmiechnął się Roger - Skupmy się na tym, że za godzinę mamy koncert.

- Racja, skarbie - zgodził się natychmiast Freddie - Deaky, do garderoby, ale to już!

Basista niemal pobiegł we wskazanym kierunku, a ja odwróciłem się na pięcie z zamiarem znalezienia sobie dogodnego miejsca do obejrzenia występu. Freddie złapał mnie za ramię.

- A ty gdzie się wybierasz, skarbie? Za karę zrobisz mu makijaż!

Zaciągnął mnie do garderoby, gdzie John już czekał na krześle odwrócony w moją stronę. Dostałem do ręki paletę cieni oraz pędzelek i pod czujnym okiem Freddiego zacząłem tworzyć arcydzieło na powiekach Johna.

Sam nigdy się nie malowałem i nie miałem w tym żadnego doświadczenia, ale po tej trasie potrafiłem już zrobić lepszy makijaż niż niejedna dziewczyna.

- Co to w ogóle za jedni, ten wasz nowy support? - zagadałem.

Brian i Freddie zsępili się na te słowa, a Roger zacisnął dłonie w pięści.

- Lynyrd jebani Skynyrd - odpowiedział na moje pytanie.

- Lynyrd jebani Skynyrd? - powtórzyłem niepewnie.

Nie brzmiało to jak nazwa zespołu.

- Po prostu Lynyrd Skynyrd - sprostował John, któremu robiłem makijaż.

- Coś jest z nimi nie tak? - domyśliłem się po ich tonie i reakcji.

- Oni są jacyś nie tak - mruknął Brian.

- Kiedy my jeździliśmy za Mott The Hoople zachowywaliśmy się dużo lepiej - przypomniał sobie Freddie - A oni... - nie dokończył.

Pokręcił z niedowierzaniem głową.

- Przekonasz się sam, jak ich poznasz, Julian - westchnął Brian.

- A na pewno doświadczysz takiego nieszczęścia - dodał Roger.

Dokończyłem malować Johna i oceniłem moje dzieło.

- Gotowe - oznajmiłem.

- Nie najgorszej, skarbie - ocenił mnie Freddie - Przed koncertem w Finlandii to ty mnie pomalujesz.

Zaśmiałem się, ale frontman powiedział to zupełnie na poważnie.

- Queen, pięć minut! - zawołał ktoś zza drzwi.

Muzycy podnieśli się ze swoich miejsc.

- Połamania nóg - życzyłem im szczęścia i sam zacząłem wędrować w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do obserwowania koncertu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro