9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znalazłem je przy samym wejściu na scenę, w miejscu, gdzie zwykle stawałem z Mary. Kiedy się tam znalazłem Queen właśnie wkraczało na scenę, przy wielkiej wrzawie publiczności, a owiany złą sławą Lynyrd Skynyrd z niej schodził.

Nie mogłem zapomnieć ich wyrazu twarzy, kiedy dwa zespoły mijały się praktycznie obok mnie. Queen obrzuciło Skynyrdów nienawistnym spojrzeniem, a Skynyrdzi nie mogli się nadziwić, że Queen wyszli do fanów ubrani i wymalowani jak kobiety.

Zdecydowanie żaden z nich nie przepadał za tym drugim.

Kiedy Queen zaczęli koncert, wydawało się, że cała hala oszalała. Ich muzyka bardzo się rozwinęła przez ten ostatni rok od kiedy ich poznałem.

Podczas Now I'm Here, mający na sobie te śmieszne ciuszki od Zandry Rhodes, Freddie rozłożył ręce i zaczął się kręcić po scenie. W tym samym momencie oświetleniowiec skierował główny reflektor na wokalistę i odkryłem, dlaczego frontman był tak zachwycony swoim nowym kostiumem zrobionym ze sukni ślubnej. Efekt był niesamowity, to było wspaniałe show.

Potem zagrali jeszcze dobrze znane piosenki, takie jak Keep Yourself Alive i Liar, a do tego nowe utwory z Sheer Heart Attack, na przykład Stone Cold Crazy i popularne Killer Queen.

Koncert zakończył się trzy godziny później, ale grupa musiała jeszcze dwa razy wyjść na bis.

Obserwowałem to z nieukrywaną dumą, podobnie jak Skynyrdzi z nieukrywaną niechęcią. Napięcie wiszące pomiędzy tymi dwoma zespołami było niemal namacalne.

Dopiero po dodatkowej godzinie na scenie Queen zeszło na backstage.

- Skarbie - oznajmił mi Freddie - Teraz dopiero zacznie się zabawa!

Impreza rozpoczęta dwudziestego trzeciego listopada w Göteborgu w Szwecji zakończyła się dopiero piątego grudnia w Hamburgu w Niemczech.

Nie pamiętam, żebym w tamtym okresie choć raz był trzeźwy. Queen zdecydowanie pokazali mi, co to znaczy się bawić. Balowałem z Freddiem i  Rogerem po miejscowych klubach albo w hotelu, pijąc, czasami ćpiąc i poznając nowe kobiety. Nawet Deaky się do nas przyłączał, zachowując się jednak od nas o wiele spokojniej, ze względu na Veronicę. Jedynie Brian zachowywał abstynencję z powodu przeżytej niedawno operacji i pobycie w szpitalu. Jako jedyny trzeźwy i rozumny w naszym najbliższym otoczeniu starał się wyperswadować nam ciągłe libacje z głowy, niestety bezskutecznie. Był niczym nasz anioł stróż bez koniecznych do ujarzmienia naszej energii mocy.

Miałem raptem 23 lata i chciałem zaszaleć. Liczyła się dla mnie dobra zabawa, a moimi znajomymi byli przecież rockmani, więc nic nie stało mi na przeszkodzie do osiągnięcia celu. Fakt, że jeszcze rok temu nie miałbym nawet okazji, żeby robić takie rzeczy tylko mnie rozśmieszał.

Pewnego ranka obudziłem się z potwornymi bólem głowy zawinięty w pościeli, leżąc w hotelowym łóżku pomiędzy dwoma blondynkami. Nie znałem ich imion, ale na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że to Roger je przyprowadził.

Chciało mi się pić, miałem całkowicie suche gardło, nie wiedziałem gdzie się znajduję i okropnie denerwowało mnie światło wpadające przez niezasłonięte okiennice. Z głuchym jękiem wyswobodziłem się z kołdry i sięgnąłem po telefon, by jak najszybciej zadzwonić do recepcji.

- Halo? Obsługa hotelowa? Gdzie ja, kurwa, jestem? 

- W hotelu Atlantic w Hamburgu, proszę pana - odpowiedział mi po niemiecku miły głos recepcjonistki.

- Ach, no tak - automatycznie ja też zacząłem mówić po niemiecku.

A więc byłem w Hamburgu. Dobrze wiedzieć.

- Zamówić dla pana kolację? - zapytała recepcjonistka.

- Tak, tak, przyślijcie co tam macie w ofercie - westchnąłem mrużąc oczy.

- Dobrze, dostanie pan swoje zamówienie w ciągu... - odłożyłem słuchawkę i usiadłem na łóżku chowając twarz w dłoniach, było mi naprawdę niedobrze.

- Ciężki poranek, co?

Podniosłem głowę i zauważyłem Briana. Opierał się o framugę otwartych drzwi z rękami założonymi na piersiach i uśmiechem "A nie mówiłem?" na ustach.

- Można tak powiedzieć - mruknąłem.

- Taa, w szczególności, że dochodzi piętnasta - oznajmił mi Brian.

Uśmiechnąłem się tylko krzywo.

- Nie wiedziałem, że potrafisz mówić po niemiecku - zauważył.

Wzruszyłem ramionami.

- Mówię płynnie po niemiecku, francusku, polsku i angielsku. Języki to taki mój konik.

Brian w zamyśleniu pokiwał głową.

- Za godzinę jedziemy na koncert. Odpraw dziewczyny i zejdź na dół, jeśli chcesz z nami jechać - poinformował mnie - I zasłoń czymś te oczy, masz źrenice wielkie jak szylingi - dodał wychodząc.

To by wyjaśniało, dlaczego czuję się tak niedobrze i źle reaguje na światło.

Zgodnie z zapowiedzią po godzinie zeszłem do autobusu, który miał nas zawieźć na koncert Queen. Po minach pozostałych członków zespołu wiedziałem, że oni też borykają się z podobnymi problemami, co ja.

Kiedy autobus nie ominął na drodze kolejnej dziury, a nami rzuciło jak na rodeo, Deaky zrobił się nagle dziwnie zielony.

- Błagam, nie pijmy już więcej - wyjąkał.

- A co mam niby robić po koncercie, grać w Scrabble? - zapytał Roger.

- Nie obchodzi mnie co będziesz robił - wypalił Brian - Byleby tylko nie odbiło się to na zespole, jak teraz.

Roger z niedowierzaniem uniósł brwi.

- Tak? A uświadomisz mi, co robię nie tak, doktorze? I jak to wpływa na zespół?

- Codziennie się upijasz, Rog! - krzyknął Brian.

- Ale PO koncercie! - zaznaczył Roger - Przed wypijam tylko dwa łyki szkockiej!

- Co z tego, skoro potem kończysz kompletnie pijany?! - wybuchnął Brian.

- Chłopcy... - zacząłem, ale zostałem zignorowany.

- Doprawisz to jeszcze jakimś świństwem, a potem połowa zespołu zdycha całą drogę! - kontynuował gitarzysta.

- Więc to moja wina?! - napiął się Roger.

- Chłopcy... - spróbowałem ponownie - Wina nie leży po żadnej ze stron. Masz rację, Brian, przesadziliśmy. Ale już z tym skończyliśmy, a raczej, postaramy się ograniczyć.

- Żeby tylko - mruknął Brian, ale widać było, że już pomału się uspokajał.

- Co jak co, ale chcę mieć jakieś wyraźne wspomnienia z tej trasy - dodałem z uśmiechem i zaproponowałem - Abstynencja?

- Abstynencja - zgodził się Brian.

- Jesteście nudni - przewrócił oczami Roger, ale nie powiedział "nie".

Deaky tylko polował głową na tak. Był cały zielony i zacząłem się zastanawiać, kiedy poprosi o chwilę postoju.

- A ty, Fred? - zagadałem dotychczas milczącego wokalistę.

- Freddie? - zmartwił się Brian, kiedy nie uzyskaliśmy odpowiedzi.

Brian nachylił się, żeby sprawdzić co z przyjacielem.

- Śpi - oznajmił nam zdziwiony po chwili.

- A to mały drań - zachichotał Roger.

Freddie'go obudziliśmy dobiero na miejscu. Tak jak przed każdym innym koncertem udaliśmy się na backstage i do garderoby, gdzie muzycy zaczęli szykować się do występu. Ostatnimi czasy awansowałem wśród nich na główną makijażystkę, więc to ja malowałem ich wszystkich po kolei.

Byłem w trakcie dokańczania powiek Rogera, kiedy zajrzał do nas support, Lynyrd Skynyrd.

Atmosfera panująca pomiędzy zespołami wcale się nie poprawiła i o ile to możliwe, jeszcze bardziej się zepsuła. Grupy rywalizowały zaciekle o fanów i nawzajem sobie dokuczały.

Kiedy Queen wytknęli kiczowatość Skynyrdów, podczas ich następnych koncertów spotkali się z plakatami wśród publiczności z hasłami typu "Gówno!" czy "Queen są do dupy!". Wiedzieliśmy, że to podłożeni ludzie z wytwórni Amerykanów, ale niemiłe poczucie zostało. Queen był jednak zbyt zdeterminowany by, jak to określił Freddie, "udowodnić, że te cztery pizdusie nie dadzą się tak łatwo pokonać Skynyrdom".

- Make-up jeszcze nie gotowy? - zaczepił nas ich gitarzysta.

Na początku chcieliśmy nauczyć się ich imion, ale Freddie oznajmił, że jeszcze gorsze od najlepszych wyzwisk, będzie traktowanie supportu jak nic nie znaczącego popychadła. Przystaliśmy na jego plan i gdy któryś z nas czegoś od nich chciał, zwracał się do nich po prostu ogólnikowo. Zawsze z rozbawieniem obserwowaliśmy, jak Skynyrdzi się o to wkurzają. W końcu to Queen byli gwiazdą trasy, a oni zwykłym supportem i mogliśmy sobie pozwolić na takie zachowanie.

- Spierdalaj - warknął Roger.

- Och, nie chciałem królowej urazić - zachichotał gitarzysta.

- Pożyczyć wam może jakiś ciekawszy odcień? - rzuciła zgryźliwie wokalistka.

- Jeszcze jedno słowo, a wypierdolę was z całej trasy, Lyndryn - zagroził Freddie.

- Nazywamy się Lynyrd Skynyrd - poprawił Freddiego gruby basista.

- A co nas to obchodzi? - westchnął teatralnie Brian.

- Za rok i tak nikt nie będzie o was pamiętał, popaprańce - dodał Roger.

- Zobaczymy - uśmiechnęła się zawadiacko ich wokalistka.

- Wypierdalajcie - machnął ręką Freddie, a Roger dodatkowo pokazał im środkowy palec.

- Lynyrd jebane Skynyrd - podsumowałem, kiedy support wyszedł.

- Nic dodać, nic ująć - zgodził się Roger.

- Możecie tak nie przeklinać? - zapytał z jękiem Deaky. Podczas słownej przekomarzanki siedział cicho w kącie - Kiedyś Julian nie klął tak bardzo. Macie na niego zły wpływ. Demoralizujecie go.

- Och, Deaky! - zaśmiał się tylko Roger.

Koncert nie wypadł najlepiej, co było prawdziwym ciosem w policzek dla Queen. Po wejściu na scenę zastali całą salę wypełnioną żołnierzami amerykańskimi stacjonującymi w pobliskiej bazie lotniczej. Chłopcy naprawdę się starali, ale byli totalnym przeciwieństwem Lynyrd Skynyrd, których żołnierze uwielbiali.

- Pierwszy raz od wielu miesięcy po zejściu ze sceny czułem się wyczerpany - narzekał w drodze do Kolonii Brian - Nie było z ich strony żadnego odzewu. To było straszne.

Po trzecim niemieckim koncercie, Lynyrd Skynyrd zakończyli swój udział w trasie. Nic tak bardzo nie ucieszyło Queen, do czasu aż przyszło im zagrać jako gwiazda wieczoru w mogącym pomieścić sześć tysięcy osób Palacio de los Deportes w Barcelonie. Koncert został wyprzedany w ciągu 24 godzin i był największym jak dotąd występem Queen.

Na który, wtrącając, prawie się spóźniliśmy.

Freddie postanowił, że tak jak w Göteborgu w Szwecji, który otwierał europejską trasę, gdzie ja i Deaky poszliśmy zwiedzać miasto, teraz wszyscy powinniśmy iść pozwiedzać hiszpańską Barcelonę, która tę trasę kończyła.

Spacerowaliśmy po Placu Hiszpańskim i Placu Katalońskim, a później wylądowaliśmy na plaży nad Morzem Środziemnym. Po namowach Freddiego udaliśmy się także na Passeig de Gràcia, ale żadnego z nas nie było stać na zakupy w tym miejscu, więc chcieliśmy wrócić do hali koncertowej.

No właśnie, chcieliśmy.

Zupełnie nie wiedzieliśmy, który kieruje obrać, aby znaleźć się z powrotem w punkcie wyjścia.

- Palacio de los Deportes? Palacio de los Deportes? - pytałem przypadkowych przechodniów.

Zespół wcale mi nie pomagał, prawie tarzając się ze śmiechu po deptaku za moimi plecami.

W końcu ktoś nas dobrze pokierował i na styk trafiliśmy na koncert.

Trasa, tak jak obiecywał mi Freddie, zakończyła się o wiele za wcześnie i już w połowie grudnia z nagrzanych słońcem plaż Barcelony wróciliśmy do szarej rzeczywistości zaśnieżonego Londynu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro