Poza formą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jedno było dla Yahaby jasne.

Dopóki mógł chociażby pełznąć, obecność na treningu to priorytet. Przy trzydziestu dziewięciu stopniach stracił tę możliwość. Próbował mimo wszystko, ale ledwo nie skonał w drodze po tabletki.

Wziąwsze je, wrócił zaraz do łóżka, położył się niezwłocznie i zwinął do pozycji embrionalnej, próbując zaplanować dzień od tego punktu.

Ominie pierwszą lekcję, może kilka lekcji, ale mógłby spróbować iść na ostatnie, jeśli medykament postawi go na nogi. Może. I trening. Dobrze by było.

Wolałby nie spędzać za dużo czasu w domu, wydawało mu się, że nastrój tego apartamentu go dławił.

Dusił się tutaj.

Spotykając zaś pewne osoby ze swojej szkoły, miał możliwość, by podładować akumulatory.

Zamknął oczy. Myśli wciąż zalewały jego umysł - tak różne, że stracił rozeznanie, gdzie się rodziły - bodźce wdzierały się w świadomość, aż zdecydował się naciągnąć sobie poduszkę na głowę.

Nie mógłby zasnąć. Zbyt dalece wytrącony z równowagi, zaciskał szczęki, pięści; mięśnie mu sztywniały, ciało napełniło się negatywną falą emocji. To tylko trzymało go w męczącej przytomności, choć nadal dokładał wszelkich starań przy ignorowaniu rzeczywistości.

Wydawało mi się, że posłyszał kroki ojca zbierającego się do pracy, ale dotknięcie dłoni na ramieniu wzięło go z zaskoczenia.

Tak też prawie natychmiastowe zaciśnięcie owej dłoni i wreszcie potrząśnięcie nim. 

Wyrwał się w ułamku sekundy, odtrącając od siebie dłoń rodziciela, który nie zareagował, przywykły, niewzruszony.

- Spóźnisz się do szkoły. Zaspałeś.

Może Shigeru był przewrażliwiony. Uprzedzony. Zdolny usłyszeć tylko jeden ton w ustach swojego rodziciela - insynuujący, iz popełnił właśnie kolejną największą zbrodnię.

Cokolwiek nie zrobił, o czymkolwie nie zapomniał, wydawało mu się, że zostanie to okrzyknięte grzechem niewybaczalnym.

- Nie idę. Wyjdź - odpowiedział równie krótko, sztywno. Żeby tylko to brzmiało szczerze, bo utrzymywać pozorów normalności nie chciał.

Niech wszystko będzie tak wyraźnie zepsute, żeby nie dało się pomimąć, zignorować czy zapomnieć.

I niech nikt go nie dotyka, do diabła. 

- Wyjdź, proszę - dodał, nawet nie upodobniwszy swoich słów do prośby.

Zapanowała chwila milczenia, ciężka od dwustronnej dezaprobaty. Mimo to Yahaba lubił ten etap - znaczyło to, że zaraz konfrontacja dobiegnie końca.

- Jesteś dorosły, wiesz, co robisz - oświadczył mężczyzna na odchodnym. Ton słów kompletnie negował treść. Nie uważam cię za odpowiedzialnego. Nie ufam, że zrobisz cokolwiek dobrze.

Shigeru miał ochotę krzyczeć.

Milczał, naturalnie.

Miał przecież ochotę zrobić wiele rzeczy, ze sobą czy sobie, a jak dotąd ich nie zrealizował.

x

Tabletki nie postawiły go na nogi. Sam się postawił, przemocą wobec własnego osłabienia i w dużej części siłą woli.

Osiągnął tym jedynie tyle, iż doniósł bohatersko szklankę wody z kuchni do łóżka. Potem wrócił w pierzynę, która wydawała mu się równie nieświeża, co on sam, powodując dyskomfort. Nie miał siły nic z tym zrobić oraz nie wiedział, czym zająć myśli. Żadne wykonalne zadanie szczególnie go nie kusiło.

Ucieczka w sen po przespanych już godzinach stała się jednakże fizycznie niemożliwa.

Utkwił tylko wzrok w suficie, choć wydało mu się to żałosne - z własnej strony. Bezproduktywne.

Trudno.

Nie sprawdził telefonu od razu, gdy usłyszał dźwięk przychodzącej wiadomości. Ani pierwszej, ani drugiej po chwili, ani trzeciej. Nie poczuwał się do nastroju na to.

Dopiero kiedy nuda kompletnie go dobiła, przypomniał sobie o nieodczytanej korespondecji.

Jeden nadawca, trzy wiadomości. Dwie pierwsze pytające, jak się czuje i następnie, czy w ogóle jest. Ostatnia wymagająca od niego, by odpisał.

- Nie rozkazuj mi, Kyoutani - mruknął pod nosem. Ale odpisał, skoro przynajmniej znów mógł nawiązać kontakt z Kentarou.

Bo rozmów na ogół brakowało i nawet w tej kapryśnej chwili nie chciał znowu czegoś zepsuć. Odpisywał też cierpliwie na wszystkie kolejne wiadomości.

A gdy później, z lepszym już nieco humorem, napisał "dobranoc" i "dziękuję, że zainteresowałeś się moim zdrowiem", poczuł się z tym dość dobrze.

Był szczerze wdzięczny i takoż było mu szczerze miło. Potrafił się uśmiechnąć do telefonu, nawet w tym paskudnym mieszkaniu i w obecności ojca tuż za ścianą.

Nawet duszony, poczuł, że chyba żyje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro