Poza sednem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zanim jeszcze poczuł się niemal zastraszony, w głowie kołatało mu coś innego. "Takiego, jakim jestem?" - chciał zapytać, aczkolwiek myśl pozostała tylko myślą, bez dźwięku. Przez chwilę był zaskoczony, zdumiony, minimalnie mu to może pochlebiało. Potem ogarnął go głównie niepokój.

Właśnie stracił znajomego. Cholera.

Psia mać. Czy wszystko musi się rozsypać?

Kiedy zjawiło się uczucie, jakby jego czaszka pękała, wyznaczyło to szczyt zdenerwowania oraz powrót nerwicy. Było tym niemniej fortunne w tym względzie, że mógł się wymówić szczerze i wrócić do domu. Drżąc.

Dlaczego? Psia mać. Przyjaźnił się z osobą tej samej płci, a i tak musiał dostać od świata kopniaka, bo ta osoba okazywała się homoseksualna? Podpadł jakoś wyższym siłom, to życie już dało do zrozumienia, ale czym?

Nie pojmował, co było grzechem wartym podobnej kary. Winił się więc w życiu za wiele. Za poczęcie i narodziny, za swój charakter, którego nie umiał zmienić, za czyjś zły dotyk, którego nie umiał zapomnieć pomimo upływających lat, ba, nie umiał nawet wykorzenić ze swojego życia. Dotyk każdej kolejnej dziewczyny, z którą się umawiał, także okazywał się zły - i parzył. Z Kyoutanim byłoby tak samo. 

Następny dzień wypadł przerażająco normalny. Nie wiedział, co sądzi o wydarzeniach poprzedniego dnia, a tym bardziej nie wiedział, jak się do nich odnieść. Zachowywał się więc jak zawsze dotąd, dzieląc z Kentarou swoim śniadaniem i rozmawiając o błahych tematach.

Drugi chłopak również nie poruszył tematu. Sytuacja wydawała się stabilna.

Niezmieniona.

Chciał, żeby tak zostało.

I wiedział, że nie może. Nie powinno. Bo co działo się w środku Kyoutaniego, czego Yahaba pewnie nie dostrzegał? Męczył się?

- Na pewno chcesz jeszcze w ogóle ze mną przebywać? - zapytał pod koniec dnia. Zwlekał do ostatniej minuty, ledwie wykrztusił swą kwestię, zanim się rozeszli.

Kyoutani zdawał się pojmować jego tok myślenia. Zbyt łatwo, jakby sam o tym dumał.

- I tak będziemy się widywać na treningach - zauważył niższy osobnik z przekonującym spokojem. - Nie możesz odejść z klubu.

- Tak, ale... mogę po prostu odsunąć się wszędzie indziej.

Yahaba przysiągłby, że mięśnie twarzy Kyoutaniego drgały, niby od powstrzymywania grymasu silnych uczuć. Ręce blondyna, zaciśnięte w pięści, drżały lekko. Gdyby go nie  znał, myślałby, że jest wstrząśnięty, że każda struna jego duszy drży, że serce mu kołacze. Choć stał tak tylko, trzymając się umiejętnie w ryzach.

I przynajmniej nie wymiotując więcej. Cóż, ten fenomen był jeden na milion.
Potem Mad Dog-chan zmarszczył brwi i rozprostował palce, przenosząc swą silną srogość z gestu na gest.

- Nie chcę - odrzekł.

Cisza. Yahaba myślał - trochę i liczył - że poprzednik sam podejmie się dalszej kontynuacji. I słusznie.

- Może nie mogę cię... mieć, ale chcę, żebyś chociaż był.

- Mogłeś naprawdę wybrać lepiej. - Shigeru wymusił krótki chichot.

Nawet w jego uszach zabrzmiało to bardzo nieodpowiednio.

- Dla mnie jesteś... - Kentarou miał spory problem z selekcją epitetu. - ...jak trzeba.

Rozgrywający chciał się zarazem śmiać i płakać. Nad sobą i swoją rzekomą nieumiejętnością życia z kimkolwiek na dłuższą metę. Nad Mad Dog-chanem i naiwnym - może pięknym - podejściem oraz uczuciem.

- Nie wytrzymałbyś ze mną. Wybacz. - Znów wymuszenie, znowu uśmiech. - A ja nigdy nie myślałem o szukaniu chłopaka.

Na ostatnie słowa blondyn skinął głową. Gdzieś w tym wszystkim pojawiła się rysa rezygnacji - wprost przez serce.

Godzenie się na przegraną.

- Domyślam się - odpowiedział, patrząc towarzyszowi w oczy.

Rezygnacja do Kentarou nie pasowała. Ale ona tam była i prawie budziła u Shigeru wyrzuty. Idealista. Zakochany idiota. Psia mać.

Nie, nawet nie prawie.

Bolało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro