13.2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nigdy nie dybała na czyjeś życie, lecz na miejscu tego tutaj raczej pojechałaby za sobą w stronę domu M. i zaatakowałaby siebie na jednej z tych odludnych dróg. Może nie tej przez las, bo z tego, co zdążyła zrozumieć, bóstwa górskie i leśne demony obiecały zapewnić Marze bezpieczeństwo w ramach kruchego sojuszu, zresztą, nie cierpiały Fundacji tak samo jak on, ale przecież były ku temu inne okazje. Pola ciągnęły się całymi kilometrami i na szybko z pamięci mogła wskazać przynajmniej cztery odcinki drogi, gdzie nikt by ich nie zobaczył ani nie usłyszał.

Nie, facet raczej nie chciał jej porwać ani zabić, a na pewno nie od razu. Może rzeczywiście chciał z nią pogadać? Ale o czym? Co takiego było tak ważne, by ujawniać jej, że jest obserwowana i ostrzec ją przed atakiem, który Fundacja musiała planować? Bo że gość był z Fundacji, to nie miała wątpliwości.

— Przekonajmy się — mruknęła do siebie i poszła spakować zakupy. Choć było ciepło, to jeszcze nie na tyle, by produkty spożywcze zepsuły się lub roztopiły w bagażniku, zwłaszcza że mini miał jasny dach i stał w cieniu. Kiedy wyprostowała się, może nieco zbyt gwałtownie, jej rozmówca dalej stał w tym samym miejscu na brukowej kostce przed sklepem i patrzył w jej kierunku z przyjaznym wyrazem twarzy.

Wyprzedziła go w drodze do kawiarni bez słowa. Kątem oka zerknęła, czy za nią idzie. Ruszył posłusznie, nie wyglądał nawet na urażonego. Ba, kiedy zbliżała się do drzwi, rzucił się, by je przed nią otworzyć. Podziękowała mu skinieniem. Chociaż on pozbył się płaszcza, Bluszcz została w ramonesce. Wnętrze było klimatyzowane, tak że nie umierała z gorąca.

Rozejrzała się po kawiarni. Ot, jeszcze jeden dowód na potęgę globalizacji. Lokal tego typu mógłby równie dobrze mieścić się w USA, albo w Polsce, a poza widokiem za oknem nikt nie zauważyłby różnicy. Właściciele postawili na naturalny, skandynawski styl. Większość ścian miała lekko zgaszony, biały odcień, miejscami jednak wszechobecną biel przełamywały beżowe imitacje cegieł — i całe szczęście, bo inaczej wnętrze wyglądałoby bardziej jak szpital. Meble były proste, wykonane z jasnego drewna. Jedyne ozdoby stanowiły kwiaty oraz duży obraz z motywem liści dokładnie naprzeciwko drzwi.

Właśnie stolik pod tym obrazem wybrała. Bynajmniej nie dlatego, że była wielbicielką tego typu sztuki, o nie. Zdecydowała się na niego, bo obejmowały go wszystkie trzy kamery, które dostrzegła w lokalu. Chociaż ustaliła już ze sobą, że nieznajomy raczej nie zamierza jej zabić, to przezorny zawsze ubezpieczony, strzeżonego Pan Bóg strzeże i tak dalej.

Była to jedna z tych nieco elegantszych kawiarni, gdzie wcale nie trzeba było polegać na samoobsłudze. Jako że klientów nie było tak wielu, jak to wyglądało z zewnątrz, a salę obsługiwało trzech kelnerów, praktycznie od razu podszedł do nich nastolatek, który z uśmiechem zapytał, czego się napiją. A przynajmniej tak przypuszczała; w sumie równie dobrze mógł ją zwyzywać, a ona i tak by się nie zorientowała. Na całe szczęście menu było również po angielsku, więc po prostu wskazała palcem kawę i ciastko, które ją interesowały.

— Czego ode mnie chcesz? — zapytała cicho, kiedy kelner odszedł od ich stolika. Patrzyła na nieznajomego jak na jadowitego skorpiona. Albo jeszcze jedną morderczą istotę z Zapleczy. Cieszyła się, że rozmawiają po polsku, bo prawdopodobieństwo, że wymsknie jej się coś, czego inni ludzie nie powinni słyszeć, było całkiem wysokie, a tak przynajmniej nikt ich nie zrozumie.

— Cieszę się, że mogę cię poznać, Jadwigo... Bluszcz. Przepraszam. Wiem, że nie lubisz swojego imienia. — Chłopak wydawał się zakłopotany. Palcem wskazującym dopchnął oprawki okularów, które ześlizgnęły mu się na koniuszek nosa. — Chryste, chyba ci się nawet nie przedstawiłem. Jestem Eliel. — Wyciągnął dłoń, ale ją zignorowała, wciąż wpatrując się w niego bez słowa. Wyglądał, jakby chciał zagadać ciszę między nimi. Nie do wiary, że takie tanie sztuczki, jak wymuszenie gadania własnym milczeniem, działały na członka Fundacji! — Naprawdę cieszę się, że cię spotkałem. Jesteś taka podobna do mamy.

Wyprężyła się jak struna, wzmagając swoją czujność dwukrotnie. Miała ochotę zerwać się z krzesła i zwiać, gdzie pieprz rośnie, ale wiedziała, że on by ją gonił. Kto wie, może nieświadomie pomogłaby mu przekroczyć zabezpieczenia otaczające dom i zaprowadziłaby go na miejsce? Naraziłaby wszystkich na niebezpieczeństwo, a tego mimo wszystko nie chciała. Przyjrzała się uważnie Elielowi. Czy mógł maczać palce w zamordowaniu jej matki? Wydawał się na to za młody, mógł być w jej wieku lub niewiele starszy, ale wszystkie sposoby oceniania rzeczywistości, jakie Bluszcz znała, niedawno szlag trafił. Wyglądający na trzydziestkę Mara miał setki lat, a chudziutka, drobniutka Rżana o aparycji czternastolatki też stąpała po tej ziemi od co najmniej dwóch wieków. Kto wie, jakie sztuczki w zanadrzu miała Fundacja?

— Nie miałem nic złego na myśli — zapewnił szybko. Kelner zbliżył się z ich napojami i kawałkiem ciasta dla dziewczyny, oboje więc milczeli dłuższą chwilę. — Twoja mama przyjaźniła się z moją. Zobacz.

Podsunął w jej kierunku zdjęcie. Wpatrywała się w nie, jakby zaraz miało się zmienić w jadowitego węża. Jeszcze nigdy nie widziała swojej mamy — to znaczy, owszem, widziała ją, jak była mała, a matka jeszcze żyła, ale tego kompletnie nie pamiętała. Z tego, co zdążyła się dowiedzieć, w wynajmowanym przez matkę domu nie zachowały się żadne zdjęcia ani pamiątki, nie było też krewnych, którzy mogliby jej przekazać więcej informacji o jej rodzicach;żadnych dziadków ani dalekiego wujostwa. Może mężczyzna siedzący przed nią był jedynym łącznikiem z jej rodzicami, jaki spotkała na swej drodze.

Nie licząc Mary i jego zwariowanej rodzinki — ale oni nabrali wody w usta.

Kiedy upewniła się, że leżący na blacie świstek jej nie pożre, wstrzymała oddech i pochyliła się nad nim. Zdjęcie wyglądało jak z polaroidu, a w rogu, na białej części ramki ktoś napisał datę: 2.07.1992. Zdjęcie zostało wykonane ponad ćwierć wieku wcześniej.

Bluszcz jednak o wiele bardziej od daty interesowały przedstawione na nim kobiety. Jedna z nich miała jasną cerę i upstrzoną piegami twarz, z której spoglądała na fotografa para bystrych, brązowych oczu. Nie tylko ich kolor, ale i rysy twarzy oraz szczupła budowa ciała kazały przypuszczać dziewczynie, że to matka Eliela. Druga natomiast odrzucała na plecy gęste fale jasnobrązowych loków, śmiała się i spoglądała na towarzyszkę z uwielbieniem w oczach. Ona również miała rysy twarzy podobne do tych, jakie Bluszcz już znała. W końcu patrzyła na nie codziennie w lustrze.

To była bez wątpienia jej matka. Podobieństwo można było dostrzec gołym okiem, choć nie we wszystkim. Bluszcz była drobną dziewczyną z tendencją do zaokrąglania się w biodrach i okolicach pośladków, kiedy za bardzo folgowała sobie z jedzeniem, tak jak teraz, pod czujnym okiem babuni. Kobieta na zdjęciu miała atletyczną sylwetkę, a elegancka sukienka do kolan nie mogła ukryć twardych węzłów mięśni, od których wręcz odbijało się światło.

— Czego ode mnie chcesz? — powtórzyła Bluszcz, z bólem serca odsuwając od siebie zdjęcie. Bała się, że cena, jaką musiałaby zapłacić za ten okruch przeszłości, byłaby zbyt duża.

— Ja? Niczego. — Eliel spoważniał, patrząc na nią zza uniesionej filiżanki z kawą. — Uważam, że zostałaś przez nich zmanipulowana.

— Przez kogo?

— Mam na myśli zmiennokształtnych. Nie widzisz, że nie jest im na rękę, żebyś czegokolwiek się dowiedziała? Kiedy wreszcie udało nam się do ciebie dotrzeć, sprzątnęli nam cię sprzed nosa, bo wiedzieli, że powiemy ci całą prawdę o twojej rodzinie.

— To jest teraz moja rodzina — oznajmiła twardo. Mogła sobie mieć wątpliwości, czy wybrała słusznie, jadąc tu za Marą, ale nie będzie jej tu żaden dupek obrażał ludzi, którzy ją przygarnęli, kiedy najbardziej tego potrzebowała.

— To zwierzęta — prychnął Eliel, a na jego twarzy na krótką chwilę odmalowała się pogarda. Zaraz jednak zniknęła, jakby powściągnął ją wiedząc, że w ten sposób jeszcze bardziej zniechęci Bluszcz. — Przypominasz dziecko wychowane przez wilki. Na siłę starasz się ich uczłowieczać, ale to do niczego nie prowadzi, bo oni nie są ludźmi. Nie mają duszy, nie mają emocji. Opierają się tylko na chłodnej kalkulacji i instynkcie przetrwania. Sądzą, że ich obronisz... Nie jesteś ich rodziną, tylko narzędziem.

— A Fundacja jest niby lepsza? — parsknęłam. — Banda rasistów i morderców. Niby kto zamordował moją matkę? Kto wrzucił mnie na pewną śmierć do Zapleczy?

— Tak ci powiedzieli? — Eliel wybałuszył oczy, a potem zaśmiał się ponuro. — Dziewczyno, czy ty nie widzisz, że tobą manipulują? Że kłamią albo nic ci nie mówią? Powiedzieli ci chociaż, że twoja matka miała zlecenie na tego ich całego Marę, tylko że nie zdołała go podejść za pierwszym razem?

To akurat była nowa informacja. Wbrew sobie Bluszcz nadstawiła uszu. Mimo że zdawała sobie sprawę, że facet może kłamać, chłonęła to, co mówił, jak gąbka, bo była to jedyna woda, na jaką mogła liczyć. Nikt więcej nie opowiadał jej o rodzicach i o tym, jak właściwie doszło do ich śmierci. O ile oczywiście to nie Mara był jej ojcem, bo wciąż brała to pod uwagę. W świetle faktów rzuconych jej teraz przez tego mężczyznę, zaczęła się nawet zastanawiać, czy M. nie zgwałcił jej matki, a później nie zabił jej za to, że ukryła przed nim dziecko.

Ale jeśli tak, czy nie powinna odziedziczyć mocy także po ojcu? Tymczasem, jeśli nie liczyć nóg, które zdecydowanie trzeba golić zbyt często, jak na tak nieprzyjemną czynność, nie porastała futrem. Niestety — jeśli pod uwagę wziąć ceny leczenia stomatologicznego — nie wyrastały jej też dodatkowe zęby, a paznokcie łamały jej się przy mocniejszym ucisku, nie miała więc szans wyhodować dłuższych pazurów.

Czego jeszcze dowie się o sobie i o świecie, który ją zagarnął z bezpiecznego, choć zatęchłego mieszkanka w kamienicy? Gdyby teraz ktoś wyznał jej, że jest potomkinią latającego potwora spaghetti i powinna zacząć nosić na głowie durszlak, ani trochę by się nie zdziwiła. Wręcz przeciwnie, zaczęłaby wybierać w sieci najładniejsze przybory kuchenne, żeby nawet w takim boskim outficie zadawać szyku.

Jej świat po raz kolejny drżał w posadach. Ledwie kilka tygodni temu zatrząsł się i obrócił w perzynę, kiedy dowiedziała się o istnieniu całego tego nadnaturalnego gówna. Wydawało jej się jednak, że całkiem nieźle odnalazła się w nowej rzeczywistości — do teraz, kiedy okazało się, że matka wcale nie darzyła Mary taką sympatią, jaką ten deklarował.

— Czy... Czy moja mama była członkinią Fundacji? — zapytała wreszcie, cedząc słowa przez ściśnięte gardło.

— Oczywiście! Właśnie tam poznały się nasze matki. — Ujął dłoń Bluszcz, jakby obawiał się, że ta zaraz ucieknie. Może i miał rację, to właśnie chciała zrobić. Z drugiej strony, nie mogła się zmusić do jakiegokolwiek ruchu, chociażby do zabrania ręki. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak szerokie kręgi zatacza Fundacja Zwalczania Zjawisk Nadnaturalnych i Ochrony Ludności Cywilnej. Wiele osób, które znasz, zawdzięcza nam życie, lub też do niej należy. Ale oczywiście, te bezmyślne bestie ci tego nie powiedzą. To mogę dać ci tylko ja. Dysponuję pewną wiedzą, musisz tylko pójść ze mną — obiecywał.

— Nie ma mowy. — Dopiła kawę, która podczas ich rozmowy zdążyła już ostygnąć. Wpakowała do ust ostatni kawałek tortu czekoladowego i machnęła na kelnera, by przynióśł rachunek oraz terminarz do płacenia kartą. Kiedy już zakończyła spotkanie, czuła się jeszcze bardziej przytłoczona niż przed nim. Chociaż Eliel próbował ją zatrzymać, zbyła go machnięciem ręki i wyszła na parking. Zdążył jej tylko wcisnąć w dłoń wizytówkę z numerem telefonu.

— Jeżeli będziesz chciała dowiedzieć się czegoś o swojej matce, dzwoń! — zawołał za nią. Nie odwróciła się, ale jego słowa i tak przecinały powietrze i goniły ją aż do drzwi. — Będę tutaj! — Nie zwracał uwagi, że kilka osób odwróciło się w ich kierunku. Ludzie nie rozumieli, co mówił, więc zaraz wrócili do swoich spraw.

Kiedy pierwsze krople, grube i ciężkie, zadudniły o dachy samochodów, puściła się biegiem, żeby nie zmoknąć. Aż skuliła się w sobie, kiedy niebo przecięła pierwsza błyskawica, a potężny grzmot przetoczył się przez świat sprawiając, że jej serce zamarło.

Zbliżała się pierwsza tegoroczna burza i wyglądało na to, że wiosna zamierzała przyjść z potężnym przytupem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro