2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bluszcz wreszcie zasnęła, ale nie był to spokojny sen. Wspomnienia poprzedniego dnia mieszały się z krwawymi fragmentami podświadomości. Na granicy snu ogromny człowieko-pies gonił ją przez rzadki zagajnik, a ona nie potrafiła zrobić kroku, jakby tkwiła zanurzona w gęstej melasie. To budziła się, to znów zapadała w płytką drzemkę, która nie przynosiła odpoczynku, lecz jeszcze większe zmęczenie. Obudziła się zlana potem i kompletnie bez sił na rozpoczęcie dnia.

Co z tego, skoro trzeba było ruszać do roboty? Budzik zadzwonił jak zwykle przed szóstą. Latem była to całkiem przyzwoita pora, lecz teraz, w marcu, gdy świat spowijał jeszcze błękitnawy półmrok, wydawało się, że to środek nocy. Dziewczyna odrzuciła kołdrę i zadrżała. Jak zwykle przykręciła na noc kaloryfery, boleśnie świadoma, że jeśli tego nie zrobi i postawi własny komfort nad zdrowy rozsądek, rachunki za ogrzewanie ją dobiją.

Zresztą, kiedy już miała na sobie rajstopy, jeansy i gruby polar, nie było tak źle. Nim zrobiła sobie śniadanie, wyskrobała resztki kociej karmy do miski stojącej w przedpokoju. Na dźwięk widelca trącego o metal Murek wstał i przeciągnął się leniwie.

"Temu to dobrze" — pomyślała Bluszcz. — "Jedzenie dostaje pod nos, cały dzień może spać, a jak nabroi, to ktoś inny to posprząta".

Makijaż... jaki makijaż? Bluszcz nie miała czasu na takie rzeczy. Owszem, mogłaby nastawić budzik i skrócić swój sen o pół godziny, żeby wyglądać perfekcyjnie, ale wolała się wyspać. Na dostawczynię jedzenia i tak przecież nikt nie zwracał uwagi. Mogłaby na palcach jednej ręki policzyć klientów, którzy szczerze patrzyli jej w oczy, dziękując, którzy w ogóle ją dostrzegali i traktowali jako człowieka. Zresztą, dzisiaj czekała ją zmiana na rowerze, co przy tej pogodzie i tak oznaczałoby spływający po policzkach tusz do rzęs i topniejący śnieg rozmazujący podkład.

Brr, aż się otrzęsła na samą myśl, jak przyjemny dzień ją czeka. Już rozwożenie zamówień samochodem nie było szczególnie przyjemne, ale rower to nowy rodzaj tortury. Po namyśle Bluszcz założyła jeszcze jedną parę wydzierganych przez siebie, bajecznie kolorowych wełnianych skarpetek, na to założyła buty, uzbroiła się też w grubą kurtkę, czapkę i męskie, nieprzemakalne rękawiczki. Wyglądała może jak Sigma i Pi, ale przynajmniej miała szansę, że ten dzień nie skończy się dla niej zapaleniem płuc.

Jedną z zalet jej pracy było to, że do pizzeri nie miała daleko. Dosłownie trzy przecznice i była na miejscu. Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał, a do nozdrzy doleciał aromatyczny zapach jedzenia. Uśmiechnęła się do dziewczyny za kontuarem — dopiero niedawno się zatrudniła, a Bluszcz nie spędzała tu na tyle dużo czasu, by zapamiętać jej imię. Minęła ją i weszła przez drzwi dla personelu, czując, jak pod grubą warstwą ubrań skóra pokrywa się potem.

W kuchni, tak jak się spodziewała, zastała Emila, który kazał nazywać się Emiliem. Nie miał włoskich korzeni, po prostu uznawał, że to zrobi dobrze jego interesowi. Niektórzy pracownicy podśmiewali się z niego z tego powodu, ale Bluszcz nie uważała, by było to śmieszne, zresztą nie była aż taką hipokrytką. Sama prosiła, by nie używać jej prawdziwego imienia.

— Co ty tu robisz? — zapytał zdumiony Emilio, podnosząc na nią oczy. Zmieszała się.

— Czyżbyś mnie zwolnił, a ja nawet o tym nie wiem? — zapytała tonem sugerującym, że żartuje, chociaż wewnątrz umierała ze strachu. Wizja utraty pracy była koszmarem nawet większym niż człekokształtny, morderczy pies, a przy pechu, który ostatnio ją spotykał, nie zdziwiłaby się, gdyby była to prawda.

Na szczęście Emilio parsknął śmiechem.

— Chyba twój przyjaciel zapomniał cię poinformować, że załatwił ci na dziś urlop. Płatny — dodał, by nie było wątpliwości. Bluszcz była tak zdumiona, że patrzyła na niego z otwartą buzią. Widząc jej niezrozumienie, mężczyzna wyjaśniał dalej. — Wczoraj przyszedł tu taki koleś, dobrze ubrany, szarmancki. Zamówił pizzę i zostawił taki napiwek, że Marlenka zbierała szczękę z podłogi. Poprosił o szefa, a kiedy przyszedłem, zapytał, czy mógłbym ci na dziś udzielić urlopu. Wyjaśniłem mu, że pracujesz u nas od lutego i wszystkie wolne dni, które sobie wypracowałaś, już wykorzystałaś, ale był bardzo przekonujący... no dobra, zapłacił mi za to dwie twoje dniówki. — Emilio przerwał na chwilę ugniatanie ciasta i podrapał się po brodzie, zostawiając na czarnym, siwiejącym zaroście ślad z mąki. — Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że go nie znasz.

Bluszcz nie wytrzymała. Teraz, kiedy znalazła się tak blisko buchającego ciepłem pieca, rozpięła kurtkę i ściągnęła czapkę. Nie wiedziała, czy to uderzenie gorąca, czy dziwaczne informacje sprawiły, że zakręciło jej się w głowie.

— Miał zielone oczy i czarne włosy? — dopytywała, zastanawiając się, czy to możliwe, by nieznajomy kierowca był w tak dobrym stanie i czy zdołałby ją wyśledzić. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny udowodniły jej jednak, że wszystko jest możliwe.

— Nie. — Emilio roześmiał się rubasznie. — Cholera, miałem cię za taką porządną dziewczynę, a ty masz tylu kandydatów do obsypywania cię kasą. Boję się zapytać, czym płacisz im za tę przychylność. — Nie był to przytyk i Bluszcz nie poczytywała tego szefowi za złe. Już gdy się tu zatrudniała, ostrzegł ją, że ma dość ciężki żart i że jeśli zamierza zachowywać się jak delikatny płatek śniegu, pizzeria jest ostatnim miejscem, w którym powinna się zatrudniać. Bluszcz miała jednak grubą skórę, a nade wszystko potrzebowała pieniędzy.

— Więc jak wyglądał?

— Duży, ale wiesz, nie jak ja. — Kucharz poklepał się po pokaźnym brzuchu, przykrytym śnieżnobiałą koszulą i fatuchem. — Taki wiesz, dwa metry na dwa metry, sporo mięśni, jasna grzywka na Justina Biebera, błyszczące białe ząbki. Rzucał się w oczy, a nasza Marlenka musiała wycierać ślinę rękawem. — Roześmiał się z własnego żartu.

Bluszcz nie znała nikogo takiego, mimo to skinęła głową. Pomachała Emilio, który formował właśnie spód do pizzy, a potem wybiegła z restauracji, zastanawiając się, co właściwie powinna zrobić. Chciała się dowiedzieć, skąd do cholery w jej i tak chaotycznym życiu pojawiło się jeszcze więcej chaosu. O ile zgłoszenie na policję przelewu, który wyraźnie był powiązany ze stłuczką i uciekającym mężczyzną, było rozsądnym krokiem, o tyle zawracanie głowy mundurowym tylko dlatego, że ktoś opłacił jej dodatkowy dzień urlopu, nie wydawało się mądrym pomysłem. Dla niej może i to było niepokojące, ale dla nich? Zostałaby wyśmiana, ewentualnie w sugestywny sposób poleconoby jej, by odpłaciła się swojemu sponsorowi czymś miłym.

Wyglądało na to, że miała przed sobą wolny dzień. Całkiem przyjemna perspektywa, chyba że nie ma się grosza przy duszy, a w domu czeka na ciebie kociak, którego nie możesz zawieść i któremu musisz kupić ulubione puszki, choćbyś sama miała odżywiać się tym, co znajdziesz w śmietniku.

Na szczęście dzwonek telefonu przerwał te ponure myśli.

— Zgadnij, czyja nowiutka lampa właśnie przyszła z magazynu — zaczął rozmowę Mati. Dziewczyna poczuła, jak jeżą jej się włoski na karku.

— Nie mam forsy na nowiutką lampę — zaprotestowała.

— Może ty nie, ale ten blondynek wielkości trzydrzwiowej szafy, który odwiedził nas wczoraj tuż przed zamknięciem, ma jej chyba aż nadto. Kazał wstawić ci nową lampę i zrobić pełen serwis, dlatego wóz będzie gotowy do odbioru dopiero jutro rano. Zapłacił nawet szefowi za to, żeby nadał twojej czerwonej strzale najwyższy priorytet. — Mateusz zniżył głos. — Mogłaś powiedzieć, że odkryłaś jakiegoś bogatego wujka z Ameryki.

Bluszcz westchnęła. Cała sprawa wydawała się coraz bardziej dziwna i przyprawiała ją o ból głowy. Niby policja pracowała nad ustaleniem tożsamości tajemniczego darczyńcy, ale dziewczyna wątpiła, by pracujący nad sprawą funkcjonariusze zamierzali jej coś wyjaśniać. Gdyby była bohaterką jednego z tych filmów czy powieści akcji, właśnie poszłaby do przyjaciela znającego się na komputerach, który — mniej lub bardziej bezinteresownie — dałby jej nazwisko, adres i numer buta w przeciągu pięciu minut. Ale nią nie była i nie miała takich przyjaciół, pozostawała jej więc tylko bezradność.

— Gdyby facet znowu się pojawił, poproś go o kontakt ze mną — skapitulowała.

To wydawało się najrozsądniejszą opcją. Bluszcz mogła co prawda unieść się dumą i zrezygnować z tej pomocy, płacąc za naprawę samochodu z własnej kieszeni, przynajmniej dopóki nie ustali, kim on jest i dlaczego za nią płaci. Dumą jednak kota nie nakarmi, więc uznała to za uśmiech losu, może coś w rodzaju naprawienia tego, co odwalił ranny nieznajomy. Nie miała wątpliwości, że opisany przez obu mężczyzn postawny blondyn był z nim jakoś powiązany. Takie zbiegi okoliczności się zwyczajnie nie zdarzały, a już zwłaszcza nie w jej życiu.

Podsumowała wszystko, co wie. Mężczyzna, który wczoraj wjechał w nią na skrzyżowaniu, jest poważnie ranny. Być może leży w szpitalu, albo nawet w kostnicy. Musi być bogaty i on lub jego bliscy mają wyrzuty sumienia, że zniszczył samochód Bogu ducha winnej dziewczynie.

Tylko skąd, do cholery, wiedzą, gdzie Bluszcz pracuje i do jakiego warsztatu oddała samochód?! Ta myśl zjeżyła jej włoski na karku. Czyżby ktoś ją śledził? Jeśli tak, jak to możliwe, że tak szybko zdołał to ustalić? Zamiast dojść do sensownych odpowiedzi, ona spiętrzyła tylko górę pytań.

Rozejrzała się niespokojnie po ulicy. Nagle zapragnęła znaleźć się w mieszkaniu i zasłonić peerelowskie rolety. Wskoczyła na rower, który dotąd spokojnie prowadziła. Już po chwili znalazła się przed drzwiami mieszkania, zdyszana, ale szczęśliwa, bo przynajmniej tym razem nie miała wrażenia, że ktoś ją gonił.

Przekroczyła próg, odwijając zwoje ogromnego, wełnianego szala. Nie zastanawiała się nawet nad tym, co zastanie za drzwiami, pozwoliła sobie więc na przymknięcie oczu, gdy kolejne warstwy lekko szorstkiej, jasnoróżowej włóczki łaskotały jej twarz.

Chyba nikomu nie przyszłoby do głowy, że gdy wejdzie do swojego mieszkania, znajdzie się w zupełnie innym miejscu, obcym i niepokojącym. Każdy przyjmuje za pewnik — zupełnie niesłusznie — że drzwi prowadzą dokładnie tam, gdzie się przyzwyczailiśmy. Ale nie tym razem. Co gorsza, było już za późno, by się wycofać, bo zamknęły się z cichym kliknięciem... i zniknęły.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro