23.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Babunia nie potrzebowała krzyków i głośnego szlochu, by wiedzieć, że stało się coś złego. Pozostawała związana z Marą już na tyle długo, że czuła jego rozpacz głęboko we własnej piersi. Jednocześnie wyczuwała słony zapach łez, jednak jej czuły nos wychwycił, iż nie był to jej młody podopieczny. Chociaż M. liczył sobie już wiele wieków, jej zawsze miał wydawać się chłopcem, którego łatwo zranić, bo gdy przyszedł na świat w epoce zmierzchu starych bogów, ona sama już miała na karku całe tysiąclecia.

Zamrugała, by odgonić przeszłość spod powiek. Emocje wdzierające się do jej głowy rozpraszały ją, ale postanowiła zacząć od tego, co znajdowało się bliżej — od dziewczyny. Możliwe, że dowie się od niej czegoś, dzięki czemu będzie mogła lepiej pomóc Marze. A nawet jeśli nie, emocje dziewczyny też były ważne. Babunia polubiła młodą czarownicę. Nie przyznałaby się do tego głośno, ale wolała ją od butnej i wszystkowiedzącej Silvany, zbyt wyjątkowej i zbyt potężnej, by zniżyć się do czegoś tak błahego, jak zmywanie garów czy zrobienie prania.

Weszła po schodach, nie zaprzątając sobie głowy zachowaniem pozorów. Kiedy Babunia znajdowała się pod ostrzałem spojrzeń, starała się chodzić, jak na starą kobietę przystało — ociężale, powoli, nieco niezgrabnie. Całe milenia w tym ciele nauczyły jej, że okazywanie słabości może być największą siłą, jaką kiedykolwiek dysponowała. Bo kiedy wszyscy sądzili, że jest niegroźna, nikt nie próbował jej zabijać.

— Kochanie? — zawołała, jednocześnie pukając do pokoju Bluszcz. Nikt nie odpowiedział, ale Babunia wyczuwała ją przez cienką warstwę drewna. Kiedy się skupiła, słyszała spłycony oddech, a nawet krople skapujące na materiał ubrania dziewczyny. — Kochanie, pozwól mi wejść. — Delikatnie nacisnęła klamkę i drzwi ustąpiły. Nie otwierała ich jeszcze. — Uwaga, milczenie uznaję za zgodę i wchodzę!

Gdy tylko Babunia znalazła się w pomieszczeniu, coś miękkiego i ciepłego otarło się o jej łydki. Uśmiechnęła się pod nosem: Murek, kot dziewczyny, traktował wszystkich zmiennokształtnych z rezerwą, jednak jej to nie obejmowało. Może dlatego, że cichaczem podkarmiała go surowym mięsem, kiedy Bluszcz nie patrzyła.

Uśmiech zaraz zniknął z jej twarzy, gdy tylko zobaczyła dziewczynę. Niby jeszcze przed wejściem do pokoju Babunia zdawała sobie sprawę, że ta płakała, jednak nie uświadomiła sobie tego w pełni. Dopiero widząc łzy jak grochy, puste, zaczerwienione oczy i opuchniętą twarz nastolatki, uświadomiła sobie pełnię jej rozpaczy.

Musiała działać ostrożnie. Przesadna wylewność mogła odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Babunia w roztargnieniu podrapała kota za uchem, przyglądając się, jak Bluszcz stoi bokiem do niej nad szufladą z bielizną, a łzy bezgłośnie kapią na skromną kolekcję majtek i staników. Dziewczyna obracała w dłoniach kartonik, wyglądający trochę jak metka. Babunia oczekiwała, że go wyrzuci, jednak Bluszcz zatknęła go za etui w telefonie i dopiero odwróciła się do nowo przybyłej.

— Nie wiem, co się stało, ale na pewno nie jest tak źle, jak to teraz wygląda — zapewniła starsza z kobiet. Bluszcz parsknęła, jednak ona zdawała się tym nie przejmować. Zagarniając wciąż mruczącego kota na kolana, nieproszona opadła na łóżko i z niezadowoleniem cmoknęła na widok rozgardiaszu powstałego w pokoju. — Możesz mi wytłumaczyć, kochanie, co ty właściwie robisz?

— Pakuję się — odparła Jadwiga z zaciętą miną.

— Czyżbyś przeprowadzała się do pokoju Mary? — Babunia udawała niewinną, choć dziewczyna znowu parsknęła.

— Wracam do Polski — zrzuciła bombę. Fakt, że Babunia się jej spodziewała, wcale magicznie nie sprawił, iż siła rażenia stała się mniejsza. — Rozmawiałam już z kolegą, zamówi mi bilety lotnicze. Muszę tylko jakoś dotrzeć do Sarajewa. — Jadwiga przerwała nerwowe zarzucanie torby podróżnej swoimi rzeczami. Westchnęła dramatycznie i opadła na materac obok Babuni. Ujęła jej dłoń, głaszczącą kota. — Dziękuję pani za wszystko. Za to, że była pani dla mnie przychylna, chyba jako jedyna — mówiła przez łzy, przez co Babuni również zebrało się na płacz. — Czy mogę prosić o jedną, ostatnią przysługę? Podwiezie mnie pani do stolicy?

— Mówiłam ci już, kochanie, nie mam prawa jazdy. — Cierpkość w głosie zaskoczyła nawet ją samą. Wstała i zrzuciła kota z kolan. Murek obejrzał się na nią z obrazą, nim zniknął pod łóżkiem, a ona strzepała kocie futro ze spodni. — Cokolwiek zrobił ci M., musisz wiedzieć, że to nie specjalnie. On... nie jest zły. — Nie była pewna, czy lojalność wobec młodego gospodarza pozwalała na mówienie takich rzeczy, ale najwyraźniej potrzebował adwokata diabła. — Tylko bardzo samotny. Za dużo bierze na siebie i ma syndrom zbawienia świata, przez co ciągle wpada w kłopoty. Kiedy coś źle się dzieje, on zawsze poczytuje sobie za swoją porażkę. Nie potrzebuje wiele, tylko żeby ktoś go zaakceptował.

— Może Silvana zrobi to lepiej — zasugerowała Jadwiga, a Babunia aż przewróciła oczami. Wolałaby, żeby Mara związał się z młodziutką czarownicą gromu niż z arogancką Silvaną.

Twarz staruszki na powrót złagodniała, kiedy po policzkach dziewczyny znów bezgłośnie popłynęły łzy. Bluszcz wciągała powietrze nosem i wypuszczała ustami, jakby próbowała sama się uspokoić i nie wydawać żadnego dźwięku. To obudziło w Babuni opiekuńcze instynkty, wyciągnęła ramiona, żeby przygarnąć dziewczynę do siebie. Ta jednak pokręciła głową i znów odwróciła się do komody z bielizną. Szepnęła coś w stylu "ja tak nie potrafię", ale płacz rozmył i rozedrgał jej słowa do tego stopnia, że równie dobrze mogło to być tylko złudzenie.

— Będę musiała wymyślić coś sama — oznajmiła, kiedy już nabrała pewności, że odzyskała panowanie nad głosem. — Jeszcze raz dziękuję. Za wszystko.

Babunia zrozumiała aluzję. Skinęła głową, choć czarownica nie mogła tego widzieć. Chciała pogłaskać Murka na pożegnanie, ale obrażony jej gwałtowną reakcją schował się pod łóżkiem i najwyraźniej nie zamierzał wychodzić z ukrycia. Wycofała się więc po cichu, a potem powoli zamknęła za sobą drzwi.

Przez chwilę stała w korytarzu nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Zastanawiała się, czy pójść do Mary. Jeśli jednak był w podobnym stanie jak dziewczyna, to potrzebował chwili, by pozbierać się do kupy. Jego poczucie godności już zbyt wiele razy upadało i się roztrzaskiwało, by mógł narażać je na kolejny szwank.

Sam przyjdzie, kiedy będzie tego potrzebował — uznała Babunia i ruszyła do kuchni, by zająć ręce gotowaniem. Głowy nie mogła tak łatwo zaangażować. Za każdym razem, gdy sięgała do więzi ze swoim podopiecznym, czuła kłębiące się w nim burzowe chmury bólu i zawodu. Kiedy dwie godziny później usłyszała człapanie na schodach, wiedziała, co powinna zrobić. Gdyby M. był w stanie, sam odprowadziłby dziewczynę i upewnił się, że jest bezpieczna, a przynajmniej poprosiłby o to kogoś. Skoro jednak nikt inny nie znał sytuacji, wyglądało na to, że jej przypadnie ta wątpliwa przyjemność.

— Poczekaj, kochanie, już ci pomogę! Tylko wytrę ręce z mąki! — zawołała Babunia, wychylając się z kuchni i pospiesznie zdejmując fartuch. Nim zdążyła doprowadzić się do porządku, usłyszała drugą parę nóg, tupiących po schodach ze znacznie większą gracją. Znała te kroki i przez chwilę nawet zastanawiała się, czy nie powierzyć pieczy nad dziewczyną wilkołakowi, ale czuła się za nią odpowiedzialna.

— Dokąd się wybierasz, czarownico? — zapytał Garou niby obojętnie, jednak mógł tym zwieść co najwyżej Jadwigę.

Babunia widziała żal błyszczący w jego oczach, zazwyczaj spokojnych i ludzkich, teraz błyszczących wewnętrznym wilkiem. Ze wszystkich mieszkańców, których przygarnął Mara, jako stadny zmiennokształtny, Garou najbardziej przeżywał jakiekolwiek przetasowania w ich osobliwej rodzince. Potrzebował sporo czasu, by komuś zaufać, ale gdy już to zrobił, przywiązywał się na amen. Tak jak wilki, miał naturalną potrzebę chronienia istot słabszych od siebie i za taką właśnie uważał Jadwigę.

— Dziękuję za cenne lekcje. — Bluszcz skłoniła się wilkołakowi, nie patrząc mu w oczy. Babunia zarejestrowała jej wciąż opuchniętą od płaczu i zaczerwienioną twarz, ale łzy nie leciały już po niej ciurkiem.

— Dlaczego to brzmi tak ostatecznie? — Garou zmarszczył brwi, ale pomógł jej znieść torbę na parter. Transporter z kotem przezornie omijał wiedząc, że zwierzak źle znosi jego towarzystwo. — Dokąd się wybierasz? — powtórzył, siadając na ostatnim, najniższym schodku.

— Wracam do Polski — oznajmiła twardo Bluszcz.

W międzyczasie w przejściu zrobił się mały tłumek. Na końcu korytarza, z bezpiecznej odległości całej scenie przyglądał się Yowie, równie ogromny, co jowialny. Rżana wyjrzała tylko zza drzwi, jednak spojrzenie Babuni skutecznie ją odstraszyło. Tadenus głęboko zaczerpnął tchu, a potem wstrzymał oddech, jakby nie wierzył w to, co słyszy. Rzucał nieświadomej tego dziewczynie spojrzenie zbitego psa; chyba wciąż czuł do niej miętę. Tylko Silvana uśmiechnęła się pod nosem i oparła o ścianę obok Garou.

— Jesteś taka sama, jak twoja matka — rzuciła lekko. — Ona też uciekła, nie patrząc na to, czy kogoś rani.

Bluszcz zamarła w bezruchu, a między jej palcami zaczęły przeskakiwać iskry. Naelektryzowane włosy uniosły się i sterczały we wszystkich kierunkach, jakby była dzieckiem, które właśnie zjechało długą, plastikową rurą, jedną z tych spotykanych na dużych placach zabaw i w parkach rozrywki.

— Dość — przerwała Babunia ochoczo, obawiając się, że w tym powszechnym bezruchu w końcu coś wybuchnie, a między dziewczętami dojdzie do pojedynku. Przybrała ton łagodnej przygany. — Silvano, Jadwiga jest naszym gościem i jako taki może odejść, kiedy zechce. Nie będziemy jej tu trzymać siłą, ani tym bardziej emocjonalnie jej szantażować.

Żwawo podeszła do Bluszcz, wyjmując jej z dłoni transporter z kotem. Dziewczyna nie podziękowała, zresztą, Babunia tego nie oczekiwała. Chwyciła tylko swoją torbę, leżącą u stóp Garou, unikając przy tym starannie jego spojrzenia. Pomaszerowały do frontowych drzwi.

— Jak dojedziesz do miasta? — zapytała Babunia cicho, gdy już nikt nie mógł ich usłyszeć.

— Umówiłam się ze znajomym. — Bluszcz nerwowo zaciskała i rozluźniała palce, co nie podobało się Babuni. Miała złe przeczucia, a te zwykle jej nie myliły.

— Możesz mu zaufać?

— Nie wiem. Muszę. Nie mam innego wyjścia.

— Masz. — Babunia przekrzywiła głowę, a nieco rozczochrany już koczek opadł miękko, ciągnięty siłą grawitacji. — Możesz z nami zostać. Zobaczysz, jakoś się ułoży. Może nawet zdołasz przekonać M. do siebie, a nawet jeśli nie, to dacie radę nie wchodzić sobie w drogę — zapewniła.

Bluszcz nie przystanęła. Przygryzając wargę, parła przed siebie, upewniwszy się tylko, że Babunia niesie transporterek z kotem. I jedynie unosząca się wokół niej mgła magii gromu mówiła, że nie jest dobrze.

— Właśnie o to chodzi — wybuchnęła w końcu, gdy zbliżały się do bramy. — Nie chcę już schodzić nikomu z drogi. Nie pozwolę, żeby ktoś mnie poniżał, bo to moje życie i ja teraz jestem za nie odpowiedzialna. Jeśli Mara mnie odrzucił... — głos jej się załamał — to trudno, ale nie będę żyła na niczyjej łasce.

W odpowiedzi Babunia skinęła tylko lakonicznie głową. W oddali, na drodze dostrzegła całkiem ładny samochód, nieduży, ale jak na tę okolicę wyróżniający się nowością i błyszczącym lakierem. Niestety, nie znała się na samochodach, nie potrafiła więc określić marki, ale i tak starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. M. będzie o to pytał, chociaż przecież nie miał do dziewczyny żadnego prawa.

— Zawsze możesz wrócić — zapewniła jeszcze, choć w środku chciało jej się krzyczeć na dziewczynę, że dramatyzuje, że przesadza, że krzywdzi wszystkich, łącznie ze sobą. Ale Bluszcz miała tylko dziewiętnaście lat, w tym wieku przysługuje prawo do pewnych błędów. Nawet tych, których nie da się już naprawić.

Spoglądała z pozornym spokojem, jak Bluszcz, przejąwszy od niej Murka w jego tymczasowym mieszkanku, ruszyła w kierunku samochodu. Kiedy przekroczyła granicę posesji i bariery ochronne postawione przez Marę, ten z pewnością to poczuł. Serce Babuni zalało odległe echo jego frustracji. Może nawet rzucił czymś ciężkim. Dziewczyna tymczasem wsiadła na miejsce pasażera. Babunia uniosła rękę, by jej pomachać, ale nie doczekała się odpowiedzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro