ROZDZIAŁ DZIESIĄTY cz1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kolejne dni nie przyniosły żadnych nowych wrażeń. Każdy z nich wyglądał podobnie, a Tian przyjęła to z radością. Codziennie budziła się o świcie i razem z Fengiem medytowała. Następnie ruszali w drogę, robiąc postoje jedynie na krótki odpoczynek i posiłek. Wieczorem zaś znajdowali miejsce do spania, rozpalali ognisko, a następnie Huang zaczynał z nią lekcje walki sztyletem. Dla Xin była to najlepsza część dnia. Ekscytowała się na samą myśl, że znów poczuje ciężar broni w dłoni. Gdyby parę ziemskich gałęzi* temu ktoś jej powiedział, że będzie szczęśliwa pobierając nauki walki od Feniksa, wyśmiałaby tego kogoś w twarz. To nie tak, że brzydziła się przemocą, ale myśli o zadaniu komuś krzywdy sprawiała, że czuła nieprzyjemny ucisk w piersi. Teraz również wątpiła, czy gdyby stanęła przed żywym człowiekiem, to potrafiłaby go zranić. Lecz z każdym dniem stawała się silniejsza, a swoją bezradność mogła zostawić w tyle. Wiedziała, że gdyby znalazła się w sytuacji zagrożenia, mogłaby się obronić.

W młodości nie miała nikogo, kto by ją ochronił. Dlatego tak wiele razy była wykorzystywana. Później, gdy spotkała mistrza, to on stał się murem odgradzającym ją od zła. Z lekkim wstydem myślała o tym, jak bardzo przyzwyczaiła się to tej ostoi. Na tyle, że gdy ona zniknęła, pragnęła obrócić się w nicość razem z nią. Zhang Wo był jej mentorem, opiekunem, ale myślała o nim również jako o pewnym substytucie rodziny. Nikt, w całym jej krótkim życiu nie był jej bliższy, niż on.

Urwała kawałek suszonego mięsa, ale nagle poczuła, jak traci apetyt. Odłożyła jedzenie, zawinęła je w materiał, po czym uniosła wzrok na Fenga, który z marsową miną przeglądał zawartość tobołka.

- Problem? - zapytała, a Feniks od razu podniósł na nią wzrok.

Tian ostatnio łapała się na tym, że przyglądała się częściej mężczyźnie. Była go ciekawa, co wcześniej prawdopodobnie by wypierała, lecz teraz musiała przyznać, że Huang ją intrygował. Praktycznie nie mówił o sobie, jego charakter i sposób bycia miał wiele do życzenia, ale to wszystko składało się właśnie na to jaką był osobą. Nie mogła już cały czas wmawiać sobie, że był całkowicie zły. Oczywiście Xin nie miała nawet zamiaru wybielać Fenga. To nie tak, że z dnia na dzień zaczęła go lubić, czy zapomniała o wszystkim, co wydarzyło się wcześniej, ale pojawił się w niej lekki szacunek i wdzięczność do Feniksa.

- Kończy się nam prowiant. Ostatnio też nie natrafiliśmy na wodę - westchnął Huang, po czym zawiązał sakwę. - Do Fuji zostały nam jeszcze około trzy dni drogi. To znaczy, że musimy wyjść z lasu i znaleźć jakąkolwiek osadę.

Tian zmarszczyła brwi słysząc w wypowiedzi mężczyzny zrezygnowanie, ale i obawę. Ona sama na myśl o opuszczeniu bezpiecznego schronienia pomiędzy drzewami czuła nieprzyjemne dreszcze.

- Jutro z samego rana skierujemy się na obrzeża. Jeśli będziemy mieć szczęście, to natrafimy na jakąś małą wioskę - stwierdził po chwili ciszy Huang, a następnie podniósł się na nogi. - A teraz, moja droga, najwyższy czas się trochę poruszać - dodał, wyciągając dwa lśniące ostrza.

Następnie bez ostrzeżenia rzucił jednym sztyletem w kierunku Xin. Ta rozszerzyła oczy i w ostatnim momencie zdążyła uchylić się przed śmiercionośną stalą. Broń wbiła się w ziemię za nią.

- Ty...- zdołała wydukać jedynie tyle, nadal w szoku patrząc na Huanga.

Myśli o szacunku i wdzięczności wyparowały, i schowały się daleko w jej podświadomości.

- Zawsze bądź czujna, istotko - zaśmiał się. - No nie złość się tak - dodał widząc, jak Tian ciska w jego stronę złowrogim spojrzeniem. - Co najwyżej zraniło by cię w ramię.

- Idiota - mruknęła pod nosem, schylając się i wyszarpując ostrze z ziemi.

- Jak już chcesz mi tak słodzić - zaczął Feng, a Tian przeklęła w myślach. - To rób to, próbując upuścić mi i trochę krwi.

- Z radością - warknęła Xin, a następnie bez zastanowienia rzuciła się na Feniksa.

Gdy jeden znaczki świecy później zdyszana, spocona, ale już spokojna, bez sił opadła na leśną ściółkę, na ustach błądził jej lekki uśmiech. Biorąc głębokie oddechy zerkała na Fenga, który stał parę kroków od niej i wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z sypialni po pokaźnej drzemce. Xin z chęcią przewróciłaby oczami, ale nawet na to nie miała już siły.

- Nie rób takich min - powiedział Huang, podchodząc i siadając obok niej. - Z dnia na dzień jest coraz lepiej.

- Nawet nie mogę się do ciebie zbliżyć, nie mówiąc o tym, bym sięgnęła się ostrzem - prychnęła.

- Nauka to etapy - odparł jej Feniks, a następnie ku zaskoczeniu Tian, położył jej dłoń na ramieniu. - Cierpliwość i wytrwałość jest tak samo ważne, jak siła i wytrzymałość.

Dziewczyna westchnęła ciężko, na co Huang ponownie się roześmiał.

- Czas się położyć spać. Dobranoc, istotko.

Nadal z marsową miną Tian przesunęła się na swoje posłanie i z cichym jękiem ułożyła się na twardej ziemi. Choć było lepiej niż jeszcze parę dni temu, to nadal czuła, jak jej ciało woła o pomstę do gromu za każdym razem, gdy kończyła trening. Zamknęła oczy, ale zanim całkowicie odpłynęła w sen, zdołała cicho wyszeptać.

- Dobrej nocy, Feng.

Kiedy tylko słońce wyszło zza horyzontu złożyli obozowisko i ruszyli w gęstwinę. Przedzierali się przez las w milczeniu. Xin już po przebudzeniu zastała Huanga, który czujnym wzrokiem przyglądał się raz po raz niebu, pakując pomału rzeczy. Teraz napięta atmosfera, pełna niepewności dawała jej się we znaki. Pragnęła wrócić do codziennej rutyny, wiedziała jednak, że czas ukrywania się pomału się kończy. Tak, jak Feng powiedział wczorajszego wieczoru, za niecałe trzy dni mieli już dotrzeć do jego tajemniczej znajomej. I choć Tian nie wiedziała, co dalej planował jej towarzysz, pod skórą czuła, że to nie przyniesie spokojnych dni.

Wbijając wzrok w plecy Feniksa zastanawiała się, jak ubrać w słowa swoje myśli. Setki pytań kłębiły się w jej głowie, ale strach przed odpowiedziami powstrzymywał ją od ich zadania. Głęboko odpychała od siebie prawdę, że tak naprawdę nie będzie bezpieczna. Obawiała się, że nigdy nie zazna już normalnego życia. I nawet słowa Fenga, że podróżują do schronienia, które jest nieznane bóstwom, ją nie przekonywało. Żyła dwadzieścia lat, od ośmiu zaczytywała się w kronikach, księgach i zwojach. Słuchała historii, widziała wiele, dlatego nie mogła uwierzyć, że gdziekolwiek bóstwa mogłyby ją zostawić w spokoju.

Jej wzrok automatycznie powędrował do prawej dłoni. Tatuaż na jej skórze był prawie niewidoczny. Nie lśnił, nie zażył się, a mimo to Xin wydawało się, że tak naprawdę uśpiony czeka jedynie na jej znak. Na jej ruch, by ponownie pozwoliła tej nieznajomej mocy przejąć kontrolę. Tego była pewna, ten zwój i ta gorąca magia pod jej skórą była ze sobą połączona. Obie te rzeczy tylko wyczekiwały na jej potknięcie i zwątpienie. Bała się. Jej umysł brodził w lepkim i oślizgłym strachu, że straci nad sobą kontrolę. Do teraz udawało się jej wrócić, ale co jeśli pewnego dnia zatraci się na tyle, że pozostanie z niej jedynie skorupa. Będzie naczyniem dla destrukcji i zamętu. Ta ogromna siła w jej żyłach nie była czymś, co w tamtej chwili potrafiła okiełznać. Obawiała się, że taki moment może nawet nigdy nie nadejść.

Pogrążona w swoich myślach dopiero po chwili zauważyła, że roślinność staje się mniej gęsta, a półmrok zaczyna ustępować większej ilości promieni słońca. Czując ich ciepło na skórze poczuła się odrobinę lepiej. Tęskniła za przebywaniem na otwartej przestrzeni, choć wiedziała że teraz jest ona dla niej niebezpieczna. W lesie była może i chroniona, ale uczucie uwięzienia zaczynało jej doskwierać.

Jak się okazało las z tej strony kończył się połaciami pól. Jak okiem sięgnąć widać było jedynie pszenicę i jęczmień. Ich złote kłosy ciągnęły się aż za horyzont, lśniąc w dziennym świetle. Ten widok, dziwnym trafem, zaparł dech Xin. Możliwe, że było to spowodowane tym, że przez tak wiele dni oglądała tylko zieleń gęstwiny. A może to była po prostu ta niebotyczna przestrzeń ciągnąca się, jakby w nieskończoność. W każdym razie dla Tian wyglądało to na coś magicznego. Nie dane jej było jednak długo się napawać tym uczuciem.

- Ruszajmy od razu - odezwał się Huang, poprawiając sakwę na ramieniu. - Patrząc gdzie wyszliśmy, czeka nas dość spora podróż. - Westchnął. - Musimy zboczyć z trasy, a przez to i wydłuży się nam droga.

Xin spojrzała na niego, po czym otworzyła usta. Zawahała się. Jednak po chwili zmarszczyła brwi i mając w pamięci słowa Fenga, że jeśli ma wątpliwości, to ma się odezwać, skierowała swoje pytanie do mężczyzny.

- Już od pewnego czasu chciałam się zapytać o jedną rzecz - zaczęła. - Jesteś Feniksem, masz skrzydła i najpewniej bez problemu mógłbyś mnie unieść, zresztą już to robiłeś - przerwała, czekając, ale Feniks jedynie uniósł swoje brwi do góry. - Nie moglibyśmy po prostu polecieć? Na pewno szybciej znaleźlibyśmy się na miejscu.

Widząc zamyślony, a zarazem niepewny wzrok Huanga na sobie, poczuła się nagle głupio. To nie tak, że on o tym nie wiedział. Na pewno miał powód dlaczego postanowił wędrować pieszo przez lasy. Chciała jednak go znać. Tak, jak przyznała się wcześniej, Feng ją intrygował. Jego wybory, decyzje, sposób myślenia, od kilku dni były dla niej zagadką, którą chciała rozgryźć.

- Istotko, na niebie bylibyśmy idealnym celem. I tak, na pewno nasza podróż skończyłaby się szybciej. Lecz nie tam, gdzie byśmy chcieli, ale w lochach, w Pałacu Yaochi.

Tian mimowolnie zadrżała. Jeszcze bardzo wyraźnie w pamięci miała swoją ostatnią wizytę w celi. Ta bezradność, obezwładniająca trwoga i przerażenie. Najgłębsze obawy otulające umysł.

- I nie myśl, że jest mi z tym wygodnie. Ukrywając skrzydła, nie mogąc wznieść się w przestworza. Dla mnie, Feniksa, to jak kara.

Te słowa sprawiły, że dziewczyna spojrzała na niego uważniej. Zmarszczone brwi, zaciśnięte mocno usta. Najwyraźniej nawet mówienie o tym nie było dla niego komfortowe.

- Czy twoja rasa jest aż tak związana z niebem? - wyrwało jej się, zanim ugryzła się w język.

Feng obrócił głowę w jej stronę, a następnie lekko się nachylił. Xin zamarła, zmuszając się do pozostania na swoim miejscu. Te czarne tęczówki zderzyły się z jej. Już wtedy, w jego oczach, odnalazła odpowiedzi.

- Gdy mówiłem ci, że każdy z mojej rasy wolałby umrzeć, niż stracić skrzydła, nie żartowałem, ani nie przesadzałem. Dla nas latanie, to jak drugie oddychanie. To część nas - przerwał, a następnie uśmiechnął się krzywo. - Tak naprawdę daję ci do ręki broń, mówiąc o tym. Teraz wiesz, jak możesz sprawić, że sam zapragnę zniknąć.

- Nie wykorzystałabym tego! - krzyknęła Tian, robiąc nagle przerażona krok do tyłu. - Nie skrzywdziłabym cię tak. - dodała ciszej, wbijając swoje spojrzenie w twarz mężczyzny.

- Dlaczego? - zapytał, a jego głos brzmiał na szczerze zaciekawionego. - Przeze mnie znalazłaś się w centrum zainteresowania bóstw. Może i nikt by cię nie znalazł, gdyby nie ja. Następnie bez skruchy wykorzystuję cię, by odegrać się na tych szumowinach. Co by miało cię powstrzymać od zadania mi bólu?

Tym razem wszelkie słowa utknęły Xin w gardle. Nie mogąc znieść nawet tego intensywnego wzroku Feniksa, uciekła swoim w bok. Przełknęła ślinę, starając się zebrać myśli. Wszystko, co powiedział Huang było prawdą. Czy nie dlatego tak bardzo go nienawidziła? Czy nie przysięgała, że się na nim zemści?

Powoli uniosła oczy ku górze, wracając ponownie wzrokiem do Fenga. Nawet gdyby chciała, nie potrafiła odpowiedzieć na jego ostatnie pytanie. Nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Czy coś się zmieniło, odkąd zaciągnął ją siłą na wyższy poziom Shijie? Czy ona, Tian, się zmieniła?

- Sama widzisz - odezwał się w końcu Feniks, przerywając tym samym tą wymowną ciszę. - Nie traćmy już czasu. Ruszajmy.

Następnie tak po prostu zaczął iść prosto w pola. Xin nie mogła zrobić pierwszego kroku. Przygryzła lekko policzek od wewnętrznej strony, by nie zawołać za Huangiem. Mogła przysiąc, że zanim się od niej odwrócił dostrzegła na jego twarzy smutek i zawód. Musiało jej się przewidzieć. Lecz jeśli, tylko jeśli, to byłaby jednak prawda, a ona by to odkryła, co by to mogło zmienić?

Tian nie chciała się tego dowiadywać. Nie pragnęła czegokolwiek weryfikować. Sytuacja w jakiej się znaleźli była dostatecznie trudna. Ich stosunki nie powinny zaprzątać głowy ani jej, ani jemu. Byli przymusowymi towarzyszami podróży, dwie osoby, które starały się przetrwać i osiągnąć swoje cele.

Uspokojona swoimi myślami z niewielkim trudem dogoniła Feniksa. Wszelkie niepewności ponownie zamknęła za szczelnym murem swojej podświadomości.

Xin nie wiedziała ile znaczników świecy minęło, gdy zobaczyli coś innego niż pola uprawne. Oboje z Huangiem spodziewali się zabudowań, choć małej wioski. Lecz pierwsze, co dostrzegli, to dym. Wielkie, czarne kłęby wznosiły się ku niebu, zasłaniając mocno grzejące słońce. Wyglądały, jak chmury, które miały zwiastować burzę. I to robiły, ale to nie miało być załamanie pogody, ale życia.

To Feng pierwszy się zatrzymał, Tian zrobiła to zaraz po nim, patrząc z oddali na palącą się osadę, która z tej odległości wyglądała, jak pokaźne ognisko. Xin położyła dłonie na ustach, ale i tak wydostał się z nich zduszony jęk. Jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Mimo, że była daleko, mogła dostrzec obraz zniszczenia. Praktycznie słyszała krzyki rozpaczy ludzi, którzy właśnie stracili wszystko.

- Musimy iść - nakazał nagle Feng, po czym złapał Tian za łokieć, praktycznie siłą zmuszając ją do odwrócenia się.

Xin zdezorientowana zerkała za siebie, ciągnięta w przeciwną stronę przez Feniksa.

- Ale ci ludzie...- zaczęła cicho, a następnie próbowała się wyrwać z uścisku mężczyzny. - Trzeba im pomóc. Może są ranni.

Huang gwałtownie się zatrzymał, a następnie pociągnął Tian tak, że ich stopy praktycznie się stykały. Jej szeroko otwarte oczy, jeśli to możliwe, rozszerzyły się jeszcze bardziej.

- Jesteś pewna, że to zwykły pożar? Bo ja nie postawiłbym na to nawet paznokcia.

- Myślisz, że to ktoś podpalił tamtą wioskę? - zapytała, a następnie drżącym głosem zadała kolejne pytanie, bardziej retoryczne. - Bóstwa?

- Raczej ich sługi, takiego typu, jakim ja byłem - przerwał, a następne słowa wypowiedział grobowym głosem. - Ale są i gorsi.

Xin pokręciła głową. Położyła swoją dłoń na zaciśniętych palcach Huanga, a następnie uwolniła się spod ich uchwytu.

- Nawet jeśli, to nie zmienia faktu, że mieszkańcy są ofiarami. Czym różnią się od nas, ściganych zbiegów? A jednak ktoś wcześniej wyciągnął do nas rękę.

Zamilkła, gdyż jej głos przesiąknięty bólem nie chciał z nią współpracować. Przed oczami nagle pojawiła jej się uśmiechnięta twarz Mei, by rozmazać się i zmienić na jej martwe ciałko. Zamknęła powieki prosząc, by to zniknęło.

- Nie próbuj, istotko - mruknął Feniks. - Nie weźmiesz mnie na litość. Przypominam ci, że jestem mordercą, złoczyńcą i całym złem, które jest znienawidzone. Nie współczuję i nie mam serca, także...

- Myślę, że to nie do końca prawda - przerwała mu Tian, otwierając oczy i wbijając w niego wzrok.

Wiedziała, że jest w nim cała gama uczuć. Lecz tym razem nie chciała ukrywać swoich intencji. Feng mógł mówić wiele rzeczy, ale czyny pokazywały więcej. A jak do tej pory, choć z niechęcią, musiała przyznać, że ten mężczyzna pomógł jej wiele razy. Gdyby był bezduszny, już dawno by jej to ukazał.

- Niech to grom - warknął Huang, wznosząc oczy ku niebu. Następnie wziął głęboki oddech, po czym ponownie skupił się na stojącej naprzeciw niego Tian. - Wiesz, że to może być dla nas koniec? Przez ciebie możemy wpaść prosto w łapska bóstw.

Dziewczyna zacisnęła wargi i kiwnęła głową. Raz, pewnie, bez żadnych wątpliwości. Gdyby teraz wycofała się i zostawiła po prostu ocalałych, nie mogłaby już nigdy spojrzeć na siebie tak samo.

- Jeśli uciekniemy, to czym będziemy się różnić od tych, którzy nas krzywdzą?

Feniks milczał, a Xin wyczekująco patrzyła mu prosto w oczy. Dlatego od razu dostrzegła kiedy on podjął decyzję. Poczuła zarazem zadowolenie, jak i rodzącą się obawę. Nie mogła się jednak już wycofać.

- Pamiętaj tylko, że to był twój wybór, istotko. A on zawsze ma jakieś konsekwencje.

I pomimo, że zabrzmiało to złowróżbne, Xin w pewnym sensie ucieszyła się, gdy obrócił się na pięcie i ruszył szybkim krokiem w kierunku płonącego punktu.

"Konsekwencje" - pomyślała, ruszając od razu za Feniksem. Wiedziała czym są, była gotowa ponieść je, by ocalić swoje serce. Nie chciała tylko, by ktoś inny został również nimi obciążony,. To właśnie zaprzątało jej myśli, gdy patrzyła cały czas na plecy Fenga.

*Chiński (starożytny) odpowiednik miesięcy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro