ROZDZIAŁ JEDENASTY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Otaczała ją jedynie ciemność. Czarna, nieprzenikniona. Zdawało się, jakby miała swój ciężar, który opadał na ramiona Xin. Nie mogła zrobić kroku, unosząc rękę czuła opór. Zdołała obrócić się wokół własnej osi, ale to nic jej nie dało. Czy miała otwarte, czy też zamknięte powieki, było dokładnie tak samo. Jej oddech przyspieszył, nieprzyjemny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa. Kropla potu spłynęła po skórze na jej plecach. Dłoń którą wyciągnęła przed siebie zginęła w mroku. Otworzyła z trudem usta, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk. 

     Była w pułapce. 

     Nagle coś zamajaczyło w oddali. Jasny punkt pojawił się i pomału się do niej zbliżał. Mrugnęła parę razy i wtedy mogła rozpoznać kłęby mgły, które powoli zaczęły ją otaczać. Otuliły całe jej ciało, by rozproszyć się w małe strużki. Tian próbowała je pochwycić, ale jedynie przechodziły przez jej palce. Nici powoli oplatały całą jej postać, jakby próbowały stworzyć jednolity materiał. Zarazem przestraszona i zafascynowana Xin patrzyła, jak mgła pokrywa ją całą. I gdy ostatnia nitka znalazła swoje miejsce, przyszedł cios. Xin gdyby mogła zgięła by się wpół, bo ciasny uścisk mgły odebrał jej dech. Przeszywający ból rozszedł się w każdy możliwy nerw na jej ciele. Chciała krzyczeć, ale nadal nie odzyskała głosu. Była tylko cisza. A Tian została zamknięta w bańce, która była torturą. Kłujące końce zaczęły przecinać jej skórę, przechodziły przez mięśnie. Nie wiedziała, czy wariuje, czy już zwariowała. Jej zmysły skupiły się tylko na cierpieniu. Nie istniało nic więcej. A gdy przeogromny ból doszedł do jej czaszki, jakby rozsadzając ją od środka, po raz ostatni zdołała zamrugać. Później był tylko krzyk w jej głowie i to bezgraniczne pragnienie, by się to w końcu skończyło. 

     Nie wiedziała ile minęło, nim odzyskała świadomość na tyle, by rejestrować to, co działo się wokół. Wydawało jej się, że jej agonia trwała wieczność. Mimo, że mgła ją uwolniła i zniknęła, a towarzyszący jej ból również odpuścił, bała się ruszyć. Na wspomnienie tego, co doznała paraliżował ją strach. Dopiero po dłuższej chwili odważyła się otworzyć oczy i sapnęła cicho, widząc przed sobą znajomy krajobraz. Zamrugała nie wierząc, że znów wróciła na taras. Tyle tylko, że tym razem nad nią roztaczało się nocne niebo. Gwiazdy lśniące niczym kamienie szlachetne wydawały się tak bardzo blisko, że Xin bezmyślnie wyciągnęła rękę, by je pochwycić. A raczej próbowała, gdyż jej dłoń nawet nie drgnęła. Chciała się odwrócić, ale jej ciało uparcie tkwiło oparte o balustradę. Nawet jej poruszająca się klatka piersiowa, unosiła się i opadała bez jej woli. To tak, jakby jej własne ciało działało poza jej kontrolą. 

     Xin mogła jedynie czekać. Trwać w tej dziwnej sytuacji, w oczekiwaniu na wyjaśnienia. Tak naprawdę nawet nie czuła strachu. Po sytuacji z mgłą i tym, co z nią przeżyła, spokojne stanie na tarasie i oglądanie widoków wydawało się bezpieczną opcją. Jednak niewielkie gesty, które wykonywały części jej ciała bez jej wiedzy, wprowadzały ją w pewnego rodzaju niepokój. Delikatny dotyk dłoni na włosach, który przecież czuła. Marszczenie nosa, czy też wzdychanie, które musiało oznaczać irytację, której ona nie odczuwała. Stała się obserwatorem. 

     Nie wiedziała ile dokładnie to trwało, gdy ciszę wokół niej przerwały kroki. Tian od razu chciała się obrócić, sprawdzić kto do niej zmierza. Nie była jednak zbytnio zaskoczona, gdy nic sie nie wydarzyło. Jej oczy uparcie wpatrywały się w horyzont, postawa się nie zmieniła. Stąpanie zaś ucichło tuż za nią. Milczenie było dla niej zmorą, ale gdy przybysz w końcu się odezwał, jej umysł ogarnął gniew. 

     – Wiem, że się spóźniłem.

     Od razu rozpoznała ten głos. Spięła się w środku, gotowa do rzucenia się na niego. Mogłaby go rozszarpać, spalić, a następnie jego prochy rozrzucić po całym Shijie, a to i tak nie ostudziłoby jej emocji. Jednak jej ciało stało nadal rozluźnione. A gdy na usta zaczął wypływać lekki uśmiech już wiedziała, że to nie ona panuje nad sytuacją, że jej uczucia są najmniej ważne. Nagle nogi się poruszyły, talia się przesunęła, a dłonie wylądowały na niej, gdy nareszcie postanowiła się odwrócić i stanąć tyłem do barierki. 

     Tian myślała, że to widok Yan Di sprawi, że nareszcie się obudzi, że wściekłość nakieruje ją na reakcję. Ale to nie on był pierwszym, co ujrzała, a swoje odbicie. 

     To nie była ona.

     Długie na wpół misternie upięte włosy, były falowane w kolorze głębokiego brązu, z czerwonymi refleksami. Owalny kształt twarzy, widoczne kości policzkowe, pełne, czerwone usta. Duże oczy, z brązowymi tęczówkami, okalały długie i gęste rzęsy. Zaś smukłą i wysoką sylwetkę otulała przepiękna granatowa szata, ozdobiona kamieniami i lśniącymi nićmi.

     Szok odebrał Tian logiczne myślenie. Patrzyła na to odbicie, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Była w obcym ciele. W ciele młodej kobiety, która uśmiechała się szeroko do bóstwa. Była uwięziona w osobie, która na widok Yan Di czuła radość i ekscytację, gdy Xin pałała żądzą mordu. 

     – Kazałeś mi na siebie czekać. - Tian drgnęła w środku, słysząc melodyjny głos nieznajomej. - Wiesz dobrze, że tego nie znoszę.

     Bóstwo nie odpowiedziało. Powolnym krokiem ruszył w jej kierunku, w ich kierunku. Xin wyszczerzyła zęby i warknęła, zaś kobieta nie zdając sobie najwyraźniej sprawy z sytuacji, przekrzywia głowę, czekając. Yan Di zatrzymał się dwa kroki od niej, po czym uśmiechnął się szeroko, by chwilę później zgiąć się w ukłonie, który nijak nie pokazywał szacunku, a raczej czystą złośliwość. 

     – Księżniczka musi wybaczyć - zaczął poważnie, nie unosząc wzroku. - Zatrzymała mnie ważna sprawa - przerwał, jakby czekał na jakąś reakcję. 

     – Twój ojciec? - zapytała nieznajoma, a jej uśmiech zniknął, zastąpiony przez niepokój. 

     Tym razem nawet Tian zaczęła uważniej słuchać. W tonie kobiety wyczuła napięcie i obawę. Tak naprawdę nie wiedziała nic o Yan Di. Pojawiał się jedynie kiedy mu się podobało. Sprawiał, że jej emocje zaczynały buzować. Popychał ją, mamił. Sprawiał, że zaczynała wątpić. Zaś ta osoba, którą nazwał księżniczką, zdawała się go bardzo dobrze znać. Choć była tylko obserwatorem, to wyczuwała także jej emocje. A teraz każdy jej nerw odbierał od niej strach. Nie o siebie, ale o niego. 

     – Di?

     Na dźwięk swojego imienia mężczyzna drgnął. Powoli się wyprostował, a gdy ukazał swoją twarz od razu można było zobaczyć jego krzywy uśmiech i nieporadnie skrywany smutek.

     – Nic nie poradzę, że mój drogi ojciec nie może nawet wyjść do wychodka beze mnie - zakpił. – Tęsknota odbiera mu dech.

     – Nie błaznuj - skarciła go kobieta, po czym zrobiła te dwa kroki, jakie ich dzieliły, by bez zawahania złapać bóstwo za rękę. 

     Xin czując również ten uścisk miała ochotę zawyć. Ostatnim czego chciała, to jakikolwiek kontakt z tym sukinsynem. Była jednak uwięziona, zdana na każdy gest, każde słowo osoby, w której ciele utknęła. 

     – Musisz w końcu się od niego odciąć, Di. Nie możesz stale starać się, by on był zadowolony - przerwała, by dodać ciszej. - I tak nigdy nie jest. 

     – Nie zaczynaj - burknęło bóstwo, wyrywając swoją dłoń. - Nie wiesz nawet o czym mówisz, a za każdym razem wygłaszasz te swoje mądrości - mówiąc to przewrócił oczami i wyminął kobietę, podchodząc do balustrady. - Po prostu się nie mieszaj, Long. 

     Xin ze świstem nabrała powietrza. To imię było jak cios prosto w jej żołądek. Znała je. Wiedziała, że już je słyszała. Ktoś, kiedyś, szeptał jej go do ucha, próbując zwrócić swoją uwagę. 

     Long. Kim ona była? 

     – Jesteś po prostu uparty! Nie przyznasz się do porażki! 

     – To mój ojciec! 

     – To potwór! 

     Cisza, jaka nastała po tych słowach mogłaby zamrozić największe płomienie. Lodowaty powiew, jaki ze sobą przyniosła ostudził nawet gniew Tian. Razem z Long wstrzymała oddech. Wyłapała poczucie winy, które poczuła kobieta. 

     – Nie to miałam… - zaczęła szeptem, ale od razu została uciszona przez Yan Di, który bez słowa uniósł swoją rękę do góry.

     – Nie kłam. Dokładnie tak go postrzegasz - westchnął. - I choć myślałem, że się z tym pogodziłem, to… - przerwał, a następnie uniósł dłoń, by pogładzić policzek Long. - Nie chcesz pomóc, rozumiem - dodał szybko widząc, że kobieta otwiera usta. - Obiecałem ci, że dochowam tajemnicy, moja miła. Jednak nie dziw się, że tak właśnie wygląda sytuacja. Nie wyrzeknę się mojego ojca, ty nie zmienisz również swojego zdania. Jesteśmy…

     – ...bez wyjścia - zakończyła Long szeptem, a następnie ku zgrozie Xin, przytuliła mocniej policzek do dłoni Yan Di, obejmując jego nadgarstek swoimi smukłymi palcami. 

     Tęsknota, wraz ze smutkiem zaczęła mieszać Tian w głowie. Wiedziała, że te wszystkie uczucia są tak naprawdę tej kobiety, nie jej. Ale patrząc na przygnębioną twarz bóstwa, złapała się na tym, że jej wściekłość zniknęła. Ta dwójka, Long i Yan Di, trwali w jakimś potrzasku. Pytanie tylko, dlaczego ona, Xin, się tam znalazła. Co też takiego się wydarzyło, że to właśnie ona stała się świadkiem tej sceny. Wycofała się, próbowała odgrodzić się od emocji, ale żadna bariera nie chciała przyjść jej z pomocą. Napierała na ciemność, która ją otaczała, próbując znaleźć wyjście. 

     – To życie nie jest nasze, Long - odezwał się nagle mężczyzna. - Może w kolejnym będziemy mogli decydować o swoim szczęściu. 

     – Nie mów tak - zaczęła kobieta, a jej głos się łamał. - To nie jest jeszcze koniec. 

     Możliwe, że Long była zbyt przejęta, by zauważyć, jak zmienił się wyraz twarzy Yan Di. Xin jednak uważniej przyjrzała się bóstwu. Dostrzegła, że jego oczy pociemniały, po czym ze wstydem omijały postać stojącej przed nim kobiety. Następnie delikatnie wyswobodził się od niej, by wypowiedzieć jakieś słowa. Do Tian doszły one niesłyszalne. Widziała poruszające się usta bóstwa, jego zmieniający się wyraz twarzy. Emocje Long również przestały do niej docierać. Obraz zaczął się rozpływać, rozmazywać. Światło zniknęło, ponownie powitał ją mrok, a wraz z nim powróciło przerażenie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro