ROZDZIAŁ SZÓSTY cz2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Xin Tian nie mogła spać. Leżała na plecach i patrzyła na drewniane deski sufitu. Za oknem panowała już noc, na niebie świecił jasny księżyc, niezmącony żadnymi chmurami. Z izby obok dochodziło pochrapywanie Pei Li, jak i ciche, senne mamrotanie malutkiej Mei. Dziewczyna odwróciła głowę w bok i spojrzała na śpiącego Fenga, który zajął posłanie przy równoległej ścianie. Jego klatka piersiowa unosiła się w miarowym oddechu, a czarne kosmyki włosów, które wydostały się z jego warkocza, rozsypały się na poduszce. Wyglądał spokojnie, tak odmiennie od zwykłego Feniksa, który zawsze sprawiał wrażenie, jakby był gotowy do skoku na potencjalne niebezpieczeństwo.  

     Dziewczyna uniosła się i usiadła, podciągając nogi do piersi. Ułożyła głowę na kolanach i zapatrzyła się na niebo, które widziała za oknem. Sen nie chciał nadejść, choć Tian bardzo prsgnęła na chwilę odpocząć od rzeczywistości. Cały wieczór oddalała od siebie nieprzyjemne uczucia i tęsknotę. Teraz jednak nie potrafiła już walczyć z tym, co podpowiadało jej serce.

     Opuściła nogi, a następnie złożyła je razem. Na udach położyła obie dłonie i zamknęła oczy. Słyszała wyraźniej oddech leżącego obok Huanga. Dostosowała swój, do jego, by się rozluźnić, a następnie oczyściła umysł szukając wejścia. Z zaskoczeniem odkryła, że tym razem było to dla niej tak proste. Bez trudu odnalazła znajome drzwi i popchnęła je. Przekraczając, prawie niewyczuwalną barierę, nie wiedziała czego powinna się spodziewać. Gdy jednak jej wzrok objął otaczający ją krajobraz, zachwiała się na nogach z szoku. Znów się zmienił. Jej podświadomość ponownie się przeobraziła. Wcześniej spalona trawa zniknęła, a na jej miejsce pojawiła się kamienna ziemia, gdzieniegdzie popękana. Z tych szczelin wydobywał się dym i wątłe płomienie. Xin stała nadal w tym samym miejscu, bojąc się zrobić chociażby jednego kroku. To tu, to tam dostrzegała jeszcze lejącą się lawę. Dziewczyna pokręciła głową, nie mogąc zrozumieć dlaczego jej bezpieczne miejsce takie się stało. Uniosła wzrok i krzyknęła widząc swoje drzewo. Majestatyczna, wcześniej wiecznie zielona roślina, wyglądała teraz jak z jakiegoś koszmaru. Choć nadal pozostawało wysokie, a gałęzie sięgały aż nieboskłonu, to jednak jego wszystkie liście zniknęły. Ogołocone wyglądały, jak ramiona wznoszące się do niebios o pomoc. Tian przełknęła ślinę i ruszyła naprzód, szybko, pewnie, bojąc się, że strach odebrałby jej zdolność ruchu. Zatrzymała się przy drzewie. Dopiero z tej odległości zauważyła, że na brązowej korze pojawiły się nacięcia, które żarzyły się i iskrzyły. Czerwone nitki obejmowały cały konar wyglądając, jak wstęga. Xin uniosła swoją dłoń, ale zawahała się. Zatrzymała ją centymetr od kory, patrząc z bólem na biedną roślinę. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale czuła ogarniającą ją tęsknotę. Chciała to uchwycić, zrozumieć za czym to uczucie było. Opuściła rękę i poderwała głowę do góry. W jej oczach pojawiły się łzy bezsilności. 

     – Przepraszam - wyszeptała i otarła jedną kroplę, która spłynęła po jej policzku. 

     Nie spodziewała się odpowiedzi, któż mógłby jej udzielić? Dlatego, gdy nagle rozległ się głos, podskoczyła przestraszona go góry. 

     – Szczere przeprosiny, to pierwszy krok porozumienia, a może do zrozumienia? Nigdy nie jestem pewien.

     Tian gwałtownie obróciła się wokół własnej osi, napinając mięśnie. Od razu zobaczyła osobę, która wtargnęła do jej podświadomości. Był to mężczyzna, srebrne włosy delikatnie zachodziły mu na uszy, tak jak grzywka na oczy, które z tej odległości wyglądały jak dwa białe kryształy. Był młody, możliwe, że nawet był młodszy od samej Tian, co sprawiło, że tym bardziej podwoiła swoją czujność. Nikt, absolutnie żaden człowiek, w takim wieku nie potrafiłby przedrzeć się do umysłu drugiej osoby. Chyba, że nie był istotą ludzką. 

     – Kim jesteś? 

     – No tak, przepraszam, nie przedstawiłem się - powiedział, po czym złożył lekki ukłon. - Zwą mnie Yan Di, choć mało kto zna to imię. 

     Xin zmarszczyła brwi próbując znaleźć w pamięci jakiekolwiek strzępki wiedzy, które mogłyby jej pomóc w zidentyfikowaniu nieznajomego. W żołądku pojawił jej się zalążek niepokoju, gdy jej wysiłki na nic się zdały. 

     – Nie trudź się - jej rozmyślania przerwał głos przybysza. - Choćbyś się bardzo starała, nic sobie nie przypomnisz. 

     – Przypomnisz? - powtórzyła Tian. - Czy ja cię znam? Czy już się spotkaliśmy?

     Yan Di nie odpowiedział. Jednak na jego ustach pojawił się ledwo widoczny uśmiech, który był tak sprzeczny ze smutkiem, jaki bił z jego oczu. 

     – Kim jesteś? - Tym razem głos Xin brzmiał twardo, gdy powtórzyła pytanie sprzed paru minut. - I nie pytam o twoje imię. 

     – Chyba już się domyślasz - odparł mężczyzna.

     Tak, od pierwszej chwili, gdy go ujrzała. Jego wygląd, postawa, aura, która od niego jaśniała. Trudno byłoby ją pomylić.

     – Jesteś jednym z nich. Jesteś bóstwem.

     Gdy tylko wypowiedziała te słowa zimny powiew strachu sprawił, że zadrżała. Zrobiła krok w tył, opierając się o korę konaru. Czuła gorąco bijące od drzewa, jednak nie parzyło jej, jak się spodziewała. Zamiast tego dawało jej przyjemne ciepło, które rozpraszało lodowate przerażenie. 

     – Nie bój się - zaczął, wyciągając w jej stronę rękę. - Nie skrzywdzę cię - uspokajał, ale Tian tylko jeszcze bardziej przytuliła się do drzewa. - Proszę - desperacja w jego głosie była tak bardzo wyczuwalna. 

     Jednak ona już go nie słuchała. Pozwoliła by ten żar, z jej ukochanej rośliny, ją objął. Zamknęła oczy, wbijając paznokcie w korę. Zanim uciekła dostrzegła jeszcze zrozpaczone oblicze bóstwa. 

     Otworzyła oczy i z głośnym sykiem nabrała powietrza. Serce waliło jej szybko w piersi, do której przycisnęła drżące dłonie. Zerwała się ze swojego miejsca i dopadła do okna. Noc na zewnątrz nadal była niczym nie zmącona. Nie widać było żadnego zagrożenia. Mimo to, Xin nie potrafiła się uspokoić. 

     Znaleźli ją. Jedno z bóstw wdarło się do jej umysłu. Zacisnęła palce na swoich ramionach próbując powstrzymać dreszcze. 

     – Co się stało?

     Tian musiała się ugryźć w język, by zatrzymać krzyk, który próbował się wydostać z jej piersi. Powoli, dając sobie czas na uspokojenie, odwróciła się do Fenga. Siedział całkowicie rozbudzony na swoim posłaniu. Jego czarne, lśniące oczy czujnie i podejrzliwie wpatrywały się w jej osobę. 

     – Zły sen - odpowiedziała krótko, prosząc w myślach, by Feniks nie drążył tematu.

     Jednak on uniósł brwi i już otwierał usta, by coś powiedzieć. Xin była szybsza.

     – Martwię się o Meigui. Bóstwa groziły, że jeśli ich zdradzę, to świątynia poniesie konsekwencje. Boję się… - przerwała.

     Nie kłamała. Naprawdę odkąd wszystko zaczęło iść źle, cały czas, w każdej sekundzie czuła niepokój o swój dom i najbliższych. Nie wierzyła, że bóstwa zapomnieli o swojej złowrogiej obietnicy. Patrzyła prosto w oczy Huanga, więc od razu zauważyła, że jej uwierzył. Odetchnęła w duszy, z ulgą. 

     – Z samego rana wyruszymy do mojej…dawnej znajomej - zaczął, nagle wyglądając na zmieszanego. - Ona powinna nam pomóc. Poza tym ma swoje sposoby na uzyskanie informacji. - Uśmiechnął się krzywo. - Będzie wiedziała, czy Góra Meigui jest bezpieczna. 

     Tian poczuła płomyk nadziei. Kiwnęła głową i pomimo ponurych myśli, zdołała się lekko uśmiechnąć. 

     – Spróbuj się przespać, istotko - mruknął po chwili Feng, kładąc się na posłaniu. - Czeka nas długa droga. 

     Xin patrzyła, jak mężczyzna zamykała oczy i odwraca się do niej plecami. Ostatni raz zerknęła za okno, po czym sama ułożyła się na swoim miejscu. Jednakże nie pozwoliła sobie na sen. Zbyt bała się, że gdy zamknie oczy, ktoś ponownie zburzy jej barierę umysłu. 

     Świt powitała jako pierwsza, cały czas patrząc w sufit i będąc myślami przy tym tajemniczym bóstwu, który tak zapalczywie próbował ją przekonać, że nie chce jej krzywdy. 

    Poranny rozgardiasz w domu kupca, pozytywnie wpłynął na samopoczucie Tian. Wesoła atmosfera udzieliła się i dziewczynie, która, pomimo protestów Xia Ru, pomagała w kuchni. Właśnie kroiła owoce, gdy do pomieszczenia wbiegła Mei. Od razu przytuliła się do matki, po czym uniosła swoje ciemne oczy na stojącą obok Xin.

     – Tatuś powiedział, żebym panienkę zawołała - zaczęła, próbując podkraść z blatu jeden placek. - Aj! Mamo! - krzyknęła, gdy Xia Ru delikatnie uderzyła jej małą rączkę. 

     – Nie kradnij - zaśmiała się kobieta, po czym pochyliła się i pocałowała czubek główki córki. - Siadaj już do stołu, za chwilę podam śniadanie. 

     Mała Mei naburmuszyła się, ale posłusznie opuściła kuchnię, patrząc jednak tęsknie na smakołyki.

     – To dziecko jest niemożliwe. Pei Li ją za bardzo rozpieszcza - westchnęła. - Twój ojciec też taki był?

     Na to pytanie Tian drgnęła, uparcie patrząc na swoje dłonie.

     – Nie znałam swojego ojca - wyznała. - Matki zresztą też nie.

     – Och, kochanie… - zaczęła Xia Ru, ale nie dane jej było skończyć.

     Tian uniosła wzrok na kobietę, po czym rzuciła jej szybki uśmiech.

     – Znalazłam swoją własną rodzinę - odparła, a następnie odłożyła nożyk i wytarła ręce w małą szmatkę. - Pójdę zobaczyć do czego im jestem potrzebna - rzuciła, a następnie uciekła, jak tchórz, od zatroskanego spojrzenia Xia Ru. 

     Pei Li wraz z Huangiem rozmawiali o czymś szeptem, jednak zamilkli całkowicie, gdy przekroczyła próg. Xin spojrzała na Feniksa ze zmarszczonymi brwiami, ten natomiast całkowicie ją zignorował. 

     – Właśnie rozmawialiśmy jaką droga powinniście udać się do Yige - zaczął gospodarz, wskazując jej krzesło obok siebie. 

     Tian zajęła je, cały czas nie spuszczając wzroku z Fenga. 

     – Myślę, że najbezpieczniej dla was będzie poruszać się po prostu lasami - mówił nadal Pei Li. - Równiny, gdzie są wielkie trawy, też będą dobre. Jednak drogi - przerwał i zerknął na Huanga. - Tak jak mówiliśmy, trakty musicie sobie odpuścić. 

     Feniks kiwnął jedynie głową, po czym wstał. 

     – Pójdę spakować resztę naszych rzeczy - powiedział, po czym, po raz pierwszy, spojrzał na Xin. - Wyruszymy od razu po śniadaniu.

     Dziewczyna chciała mu coś odburknąć, ale ten od razu wyszedł z izby. Najwyraźniej niezadowolenie było wymalowane na jej twarzy, bo Pei Li poklepał ją po ramieniu.

     – On się martwi - odparł mężczyzna. - Nie powie oczywiście tego głośno, ale tak właśnie jest.

     Tian też to wiedziała i tym bardziej wzrastało jej zirytowanie. Ona też miała wszelkie zmysły wyostrzone, a jej uczucia były na granicy wybuchu. Sekrety, które miała również nie pomagały. Z drugiej zaś strony nie ufała Huangowi. Pomimo tego, co do tej pory przeszli, nie wierzyła mu na tyle, by mu się zwierzyć. Czuła się samotna i opuszczona. I coraz trudniej było jej patrzeć w przyszłość pozytywnie. Chciała walczyć, pragnęła znaleźć sposób, aby zakończyć ten koszmar. 

     Jej rozmyślenia przerwała Xia Ru, która weszła z półmiskami jedzenia. Chwilę później dołączył do nich również Huang. Posiłek zjedli w ciszy, przerywanej jedynie szczebiotem małej Mei. Nikt nie zaczął rozmowy, nikt nie wspomniał o ich podróży. Jedynie Tian zerkała, co jakiś czas na Feniksa, który uparcie unikał jej wzroku. 

     Xin patrzyła na swoje odbicie i lekko się krzywiła. Xia Ru dała jej do ubrania piękną, zieloną szatę. Na tyle prostą i praktyczną, że była idealna na podróż. Z drugiej zaś strony jej wykonanie i zdobienia były perfekcyjne. Tian czuła, że na nią nie zasługuje. Nigdy nie uchodziła za piękność, jej rysy twarzy raczej były ostre, niż delikatne, a lata w przytułkach także nie pomogły w wydobyciu jej urody. Takie ubranie zaś było godne panienki, a nie uciekinierki. 

     Nigdy nie przywiązywała większej wagi do piękna. Jej szaty, które nosiła na Meigui były najczęściej proste i niewyszukane. Zresztą mistrzowie góry zabraniali indywidualnego stroju. Inne adeptki potrafiły obejść zakazy, jednak Xin nigdy nie miała takiej potrzeby. Teraz również nie czuła się dobrze i choć bardzo doceniała gest Xia Ru, wolałaby mieć teraz na sobie coś znacznie innego. 

     Westchnęła i wygładziła tkaninę tuniki. W tej samej chwili dało się słyszeć pukanie do drzwi i przytłumiony przez drewno głos. 

     – Jeśli jesteś gotowa - odezwał się po drugiej stronie Feng - to czekam na zewnątrz. Powinniśmy już wyruszać. 

     – Zaraz będę - odpowiedziała, choć najchętniej milczałabym, dla zasady.

     Przez cały poranek Feniks nie odezwał się do niej słowem, a gdy tylko się do niego zbliżała, od razu się oddalał. Jak na dłoni widoczne było to, że jej unikał. Westchnęła i ostatni raz rzuciła okiem na swoje odbicie. Następnie, nadal w posępnym nastroju, wyszła z chaty. Tam zastała całą rodzinę gospodarzy, jak i Huanga, który wyglądał na zniecierpliwionego. 

     – Cieszymy się, że zatrzymaliście się u nas - powiedziała Xia Ru, podchodząc do Tian i ją przytulając. - Zawsze będziecie tutaj mile widziani.

     Xin kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko do kobiety, gdy ta uwolniła ją z objęć. Pei Li również do nich podszedł i objął swoją żonę w talii.

     – Kiedy tylko znikniecie za zakrętem moja słodka małżonka pewnie zaleje się łzami - zaśmiał się i od razu zgiął się wpół, gdy łokieć kobiety wbił mu się w bok. - Dostałem za prawdę - wycedził, rozmasowując bolące miejsce. 

     Xia Ru pokręciła głową, podnosząc oczy ku niebu, a Tian poczuła, że naprawdę będzie tęsknić za tymi ludźmi. 

     – Panienko?

     Cichy głos Mei sprawił, że dziewczyna oderwała wzrok z kłócącego się małżeństwa i spojrzała na drobną postać dziecka.

     – Chciałam coś panience dać, żeby o mnie nie zapomniała - wyszeptała dziewczynka, po czym szybko wcisnęła w ręce zaskoczonej Xin coś miękkiego. 

     Była to śliczna, pleciona bransoletka. Widziała, że wykonanie nie było perfekcyjne, co też powiedziało jej, że została zrobiona przez dziecko. Tian jeszcze raz popatrzyła na Mei, a wzruszenie ścisnęło ją za gardło. 

     – Jest piękna - udało jej się wydukać.

     Dziewczynka od razu nagrodziła ją szerokim uśmiechem. Nie zastanawiając się długo, Xin schyliła się i mocno objęła małą. 

     – Przepraszam, ale naprawdę powinniśmy już wyruszyć. 

     Słysząc głos Fenga, dziewczyna ostatni raz pogłaskała główkę Mei, po czym ukłoniła się gospodarzom i ruszyła za Feniksem, który już przechodził przez bramkę. Musiała co chwilę mrugnąć, by odgonić łzy, które zbierały jej się w oczach. Oddalając się od drewnianej chaty czuła pustkę. 

     – Nasza obecność narażała ich tylko na niebezpieczeństwo - odrzekł Feniks, zerkając na nią. - Dla ich dobra nie powinni być z nami powiązani.

     Tian zdawała sobie z tego sprawę. Ale wypowiedzenie głośno tych słów tylko przypomniało jej, że stała się osobą wykluczoną. Była zbiegiem, poszukiwanym przez bóstwa. 

     – O czym rozmawialiście rano z Pei Li? - zapytała, aby z jednej strony zająć swoje myśli czymś innym, z drugiej była naprawdę ciekawa, czemu zamilkli na jej widok. 

     Huang nie odpowiedział od razu i Xin już wiedziała, że to znaczyło tylko tyle, że zastanawia się, co i ile z wiadomości może jej przekazać. Dziewczyna od razu się zjeżyła i rzuciła mu zirytowane spojrzenie. 

     – Rozmawialiśmy po prostu o podróży. Nic szczególnego.

     Tian wyrwało się głośne, niedowierzające prychnięcie. Pokręciła głową i już miała się zamiar kłócić, kiedy zauważyła, że Feng gwałtownie skręca i kieruje się na wzniesienie. 

     – Nie jestem może dobra z orientacji w terenie, ale zdaje mi się, że Yige znajduje się na północy, a nie na wschodzie - zaczęła, idąc za mężczyzną. - Rozmawiałam wczoraj trochę z Xia Ru i mówiła, że te lasy, przed nami, ciągną się aż do Fuji.

     – Bo właśnie tam zmierzamy - odpowiedział Feng. - Nie mogłem im zdradzić prawdy.

     Pytanie dlaczego nie podzielił się tym z Pei Li, zamarło jej na ustach. Wiedziała czemu i bez jego potwierdzenia. A ta informacja sprawiła, że objął ją nieprzyjemny uścisk strachu. 

     Resztę drogi na szczyt przebyli w milczeniu, a zirytowanie Xin sięgało już zenitu, gdy Feniks, co chwilę rzucał jej zniecierpliwione spojrzenie, gdy zostawała w tyle. 

     “Napuszony, wysportowany, dupek” - przeleciało jej przez myśl, gdy bez żadnej zadyszki Feng stanął na wzgórzu i patrzył, jak ona z trudem do niego dołącza. Tian ledwo łapiąc oddech, stanęła obok niego i spojrzała na widok, który rozciągał się ze wzniesienia. W oddali było widać miasteczko, jak i kolejne wzniesienie, z którego poprzedniego dnia schodzili. Xin wzięła dwa głębokie oddechy, by unormować przyspieszony puls i bijące szybko serce. Nie wiedziała, że aż tak bardzo miała podupadłą kondycję. Była pewna, że treningi przy świątyni jednak dawały jakieś rezultaty, teraz jednak w praktyce musiała ze wstydem przyznać, że nie przykładała się do nich ile powinna.

     – Jeśli już uspokoiłaś się na tyle, że zdecydowałaś nie wypluwać swoich płuc, to ruszajmy dalej - zadrwił Huang, a ona zazgrzytała zębami na te słowa. 

     –  Znalazł się pan doskonały - warknęła cicho. - Przypominam, że jestem człowiekiem… - zamilkła nagle i rozszerzyła oczy, patrząc w niebo.

     – Człowiekiem, śmiertelnym i słabym, wiem, ale… - Tian złapała gwałtownie Feniksa za przedramię, tym samym uciszając jego dalszą wypowiedź. - Co… - zaczął, podążając swoim wzrokiem, za spojrzeniem Xin. - Padnij. Na ziemię, teraz! - rozkazał ostro, kładąc się w trawie i pociągając dziewczynę za sobą. 

     Na nieboskłonie unosiły się dwie postacie, których czerwone skrzydła wyglądały, jakby płonęły w promieniach słońca. Xin przytuliła się do chłodnej ziemi, a dłońmi zakryła usta bojąc się, że bez jej wiedzy wypuszczą rodzący się w jej piersi krzyk. 

     – Mamy do przekazania wiadomość! - Ciężko brzmiący, donośny głos rozległ się nad całą okolicą. - Jest ona skierowana do ludzkiej kobiety, która zbiegła ze służby u bóstw, jak i do zdrajcy swojej rasy! 

     Tian nie odważyła się spojrzeć na Fenga, ale leżała na tyle blisko, że poczuła jak zadrżał. Nie mogła jednak stwierdzić, czy z poczucia winy, strachu, czy też dlatego, że prawda czasami bolała. 

     – Bóstwa chcą, żebyście wiedzieli, że każda zadana śmierć od tej pory będzie skazą na waszej duszy. To wy będziecie winni każdej przelanej krwii. I to wasze ręce będzie ona plamić! 

     Coś ciężkiego nagle pojawiło się w żołądku Tian. Mroczne przeczucie osiadło tam i kotłowało się wraz ze strachem.

     – Poddajcie się. Sami wydajcie się w ręce naszych panów i odbierzcie karę, a zakończycie krwawe łowy! 

     Ostatnie dwa słowa zabrzmiały, jak gromy z nieba, po czym nastała cisza. Xin uniosła wzrok i bojąc się chociażby mrugnąć, utkwiła go w dwóch Feniksach. Czekała na pioruny, na tą potworną bestię, która nagle wyskoczy i ją złapie. Nie nastąpiło jednak nic z tego, czego się obawiała. Zamiast tego usłyszała coś, co jeszcze bardziej ją przeraziło. 

     – Pierwsze trzy ofiary waszej zdrady, już macie na sumieniu! 

     To wystarczyło, Tian wydała zduszony krzyk, który od razu został uciszony przez dłoń Huanga. Ona natomiast zamarła. Jak przez mgłę widziała, że dwójka Feniksów leci w górę, by po chwili zniknąć chmurach. Czuła, że drży. Całe jej ciało trzęsło się, a ona nie potrafiła tego przerwać. Jej myśli rozbiegły się, jakby i one w popłochu uciekały przed prawdą. W letargu pozwoliła podnieść się do pozycji siedzącej i jej oczy odnalazły Fenga, który coś do niej mówił. Ona słyszała tylko szum swojej krwi, która przepływała w żyłach. Pokręciła głową. Raz. Drugi. Trzeci. 

     – Istotko! 

     Ten krzyk i mocne szarpnięcie sprawiło, że nagle wyrwała się z lodowatej otchłani. Poderwała się na nogi i odwróciła się w dół wzgórza. Musiała iść i to potwierdzić. 

     – Nie możesz! To czysta głupota! 

     Spojrzała na mężczyznę który był taki sam, jak oni. Feniks. Morderca. A teraz ten potwór zatrzymywał ją. Z całej siły próbowała wyszarpnąć ramię z jego uścisku, walczyła każdą cząstką siebie.

     – Puść! Puszczaj mnie! 

     Nawet w jej uszach ten wrzask wydał się nieludzki. Coś wrzało w jej wnętrzu, ślizgało się po jej skórze. Tym razem zamachnęła się pięścią na trzymającego ją mężczyznę. Usłyszała głośny syk, ale zarazem zniknęły też, obejmujące jej ciało, ręce. Nie oglądnęła się nawet za siebie, nim puściła się biegiem ze wzniesienia. Czuła bijący ją po twarzy pęd powietrza, wystające z ziemi gałęzie, co jakiś czas zostawiały na jej skórze krwawe pręgi. W pewnym momencie poślizgnęła się i kolanami mocno uderzyła o grunt. Z jej piersi wyrwał się szloch, ale zaraz go zdusiła i w mgnieniu oka podniosła się, by dalej biec. Łzy zaczęły docierać i do jej ust, ich słony smak zawsze przypominał jej o dawnych latach. Myślała, że były one koszmarem, że nic gorszego nie mogłoby ją spotkać, lecz jeśli…

     Zobaczyła znajome drewniane ogrodzenie i widząc powyrywane deski, przyspieszyła. Przełykając panikę minęła bramkę i zatrzymała się. Przed nią była chata, zdewastowane drzwi ledwo trzymały się na zawiasach. Ze środka biła przerażająca cisza. Zrobiła jeden, mały krok, następnie kolejne. Czuła, jakby ktoś inny kontrolował jej ruchy. Zawahała się stawiając stopę na progu. Spojrzała w dół i zobaczyła czerwone plamy, które były wszędzie. To wystarczyło, by bez zastanowienia wejść w głąb domu, ale gdy tylko znalazła się w środku, od razu zamarła widząc scenę, którą zarejestrował jej wzrok. Zachwiała się i w ostatniej chwili oparła się o ścianę, ratując się przed upadkiem. 

     Cała izba była zdemolowana. Roztrzaskane meble, rozbite naczynia, które zostały po śniadaniu. Piękne wyszywane serwetki leżały teraz na podłodze wraz z rysunkami. Już nie były białe, czy też kolorowe. Ich jedyną barwą była czerwień. Całe pomieszczenie pokrywała krew. Xin znów poczuła, jak drży i ostatecznie przeniosła wzrok tam, gdzie wcześniej bała się go dopuścić. Z jej gardła wydobył się jęk, a wraz z nim ugięły się pod nią kolana. 

     Zimne oczy, bez życia patrzyły na nią. Choć zaledwie tego poranka roześmiane wodziły wokoło. Usta, już nie rozciągały się w tak ciepłym uśmiechu, ale zamarły w niemym krzyku. Patrzyła na nieżywego Pei Li. Tuż za nim, na brzuchu, leżała Xia Ru w kałuży własnej krwi. Oboje mieli roztrzaskane czaszki, ale to rany mężczyzny tak nią wstrząsnęły. To nie było jedno, czyste pchnięcie. Na jego ciele widziała wiele dźgnięć, jakby ktoś to robił dla zabawy. Aby na koniec dojść do gardła, by je poderżnąć. Tian zgięła się wpół i krzyknęła z całym żalem, jaki ją ogarnął. Jednak nagle uderzyła w nią inna myśl. Rozejrzała się wokół, rozgorączkowana. Jej głowa cały czas obracała się, oczy wodziły po pomieszczeniu.

     – Mei - wyszeptała do siebie, a następnie z trudem podniosła się na nogi. 

     Jak w amoku chodziła po izbie, a następnie przeszukała kolejne pomieszczenie. Nigdzie nie było dziewczynki. I już miała zacząć w panice szukać jej na zewnątrz, gdy jej wzrok przyciągnęło uchylone przejście do składzika. Tego samego, w którym ona sama ukrywała się jeszcze dzień wcześniej. Z mocno bijącym sercem pociągnęła za ukryte drzwiczki, a gdy jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku, z głębi duszy wyrwało jej się dzikie wycie. Rzuciła się do środka, a następnie opadła obok małego, nieruchomego ciałka. Tym razem się nie powstrzymywała, objęła się ramionami, a paznokcie wbiła głęboko w skórę. Kołysała się w przód i w tył nie mogąc oderwać wzroku od tej makabry. Mała Mei. Słodkie, kochane, bezbronne dziecko. Taka żywa, ciekawska, leżała teraz w nienaturalnej pozycji, jej gardło było zmiażdżone, a głowa wykręcona pod dziwnym kątem. 

     To nie była zwykła kara za kłamstwo, czy ukrywanie przestępcy. To była masakra i rzeź. To był właśnie gniew bóstw. Xin czuła, jak spod jej paznokci sączy się krew. Była ciepła, gorąca. W jej żyłach zaczęła wrzeć wściekłość, a z nią obudziło się i coś jeszcze. Tym razem nie powstrzymywała tego, potrzebowała tej siły by przetrwać. Żar ogarnął całe jej ciało, łzy które nadal płynęły jej po policzkach zaczęły skwierczeć, by po chwili wyparować. Jej prawa dłoń zaczęła palić, ale ona to zignorowała. Wypuściła wszystko, co chciało się z niej wydostać.

     Krzyknęła. Wrzeszczała.

     A wokół niej szalały płomienie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro