[14] Mały diabeł

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Sean wstawaj- ktoś lekko trącił mnie ręką w ramię, a ja nie wzruszony przekręciłem się na drugi bok. Byłem strasznie niewyspany- dzisiaj wyjeżdżamy. Wracamy z tobą do Sarei.

Na tę wiadomość zerwałem się szybko i zilustrowałem osobę siedzącą na łóżku. Był to oczywiście Chris. Nie to żebym oczekiwał kogoś innego. Moja mina wyrażała smutek z zawodem.

-Co się stało- zapytał gładząc mnie po włosach- myślałem, że się ucieszysz...

-To nie tak, że się nie ciesze- powiedziałem szeptem tak, że ledwo było mnie słuchać.- ale wolałbym wracać z wami na statku...

--No oczywiście, że tak, a co ty myślałeś...- tu się zatrzymał- aaa chodzi ci o naszą kłótnię? Nie mówiłem tego poważnie spokojnie. Oczywiście, że wracasz z nami.

Odetchnąłem z ulgą i założyłem na siebie ubrania, które już wyschły, a te nowe wziąłem do rąk. Prawdę mówiąc to miałem mieszane uczucia co do powrotu. Oczywiście tęskniłem za domem i piekarnią, ale nie chciałem też wracać do takiego życia. Na statku miałem przyjaciół i czułem się dobrze. Nigdy nie było nudno. Dalej przerażały mnie zagrożenia ze strony oceanu, ale powoli zacząłem je pokonywać. Na szczęście miałem jeszcze mnóstwo czasu na namyślenie się. Szybko wyszedłem z pokoju, w którym byłem i zobaczyłem chłopaków, czekających już przy drzwiach. Phil stał pomiędzy Chrisem i Kirkem. Wyglądał jakby dusza powoli opuszczała jego ciało.

-Hej Sean.- rzucił Derek, uśmiechając się szeroko- Jak się spało?

-Jak na kamieniach- odpowiedziałem, przeciągając się leniwie.

- Czyli tak, jak nam wszystkim- zaśmiał się Chris.

-Mi tam było wygodnie~- zaśmiał się Matt.

-Dlatego, że rozwaliłeś całe swoje cielsko na moim- warknął Orlando, a wszyscy się zaśmiali.

Po prowizorycznym śniadaniu wyszliśmy z hotelu, płacąc przy tym za pobyt. Nie był on drogi, czego spodziewałem się po jakości ośrodka. Wsiedliśmy razem do łodzi, tym razem gniotąc się jeszcze bardziej, przez nieplanowanego gościa. W końcu dopłynęliśmy do groty, w której stał statek. Zapomniałem już jak wyglądał. Na dziobie znajdowała się ogromna, dobrze wykonana syrena. Nigdy nie pytałem z czego była wykonana i szczerze mało mnie to obchodziło. Ważne, że robiła wrażenie.

Gdy tylko zeszliśmy z łodzi cała załoga krzyknęła nam na powitanie. Każdy z nas zaczął się szczerzyć jak głupi do sera. Oprócz Kirka on nigdy się nie uśmiechał. Ustawili dla nas belkę tak, żebyśmy mogli wejść. Poczułem pod stopami znajomą drewnianą podłogę i napawałem się jej uczuciem. Pokład kołysał się lekko pomimo tego, że dalej znajdował się w grocie.

-Kto to?- zapytał Spikey, kiedy Phil wszedł na statek- Ktoś nowy?

-Ale słodziak- pisnęła Erisa, a reszta załogi wpadła w śmiech.

-Ostatnio potraciło nas trochę załogi, więc postanowiłem wziąć kogoś nowego. To Phil Bell.

Wszyscy rzucili tylko "Hej" i wrócili do swoich obowiązków. Zaraz po tym udałem się do kajuty z kapitanem, aby się przebrać. W końcu na statku co jak co, ale trzeba jakoś wyglądać. Kiedy miałem na sobie już mój ulubiony płaszcz i byłem czysty, poczułem jak odżyłem. Ostatnim elementem był kapelusz. Spojrzałem na Chrisa, który również kończył przebieranie. Był aktualnie bez koszulki. Wlepiłem wzrok w jego plecy i klatkę piersiową. Niby widziałem go w takim wydaniu bardzo często, ale dalej nie mogłem się do tego przyzwyczaić.

- Czuje jak się gapisz.- powiedział zabawnym tonem, który tak uwielbiałem.

-A dziwisz się?- zacząłem dziwić się moim nagłym przypływem pewności siebie i zarumieniłem się lekko.

-Nie, nie dziwię, a i wiesz teraz mamy tego nowego...- podszedł do mnie powoli, dalej nie mając na sobie koszuli. "Ubierz się w końcu"- krzyknąłem w myślach

-Nie będę miał przez kilka następnych dni dużo czasu dla ciebie. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?- powiedział Chris bardzo łagodnym tonem.

-Nie no co ty- wysiliłem się żeby spojrzeć mu w oko- jesteś kapitanem, więc to twój obowiązek, a ja nie umrę.

Chris uśmiechnął się lekko i pocałował mnie lekko w usta, na co ja stałem cię czerwoniutki jak pomidorek. Czemu on zawsze musi robić takie zawstydzające rzeczy. Po tym wyszedł, a ja zaraz za nim. Jak się zorientowałem to udało nam się wypłynąć z groty na ocean. Z jednej strony dalej lekko wdać było miasto. Podszedłem do burty i usiadłem na niej. Trzymałem się liny aby nie spaść. I wtedy zobaczyłem to. Phil i Chris stali tuż na przeciwko mnie. Niby normalnie rozmawiali, ale czułem, że coś jest nie tak. Młodszy chłopak cały czas się do niego przytulał i łasił jak kot. Poczułem jak coś ścisnęło mnie w żołądku, a potem poszło wyżej uderzając w serce. Nie wiedziałem jak nazwać to uczucie, ale było bardzo irytujące.

-Co jest Sean?- podszedł do mnie Spikey- Wyglądasz jak srająca małpa, a to coś nowego.

-Dzięki Spikey ty to potrafisz poprawić humor- zaśmiałem się.

-Zawsze do usług- zasalutował- to powiesz mi o co chodzi?

-Jakoś tak jak na nich patrzę- pokazałem ruchem głowy na Chrisa i Phila- to coś mi się robi w środku...

-Aaaaa... kumam- zakomunikował przeciągle- po prostu jesteś zazdrosny.

-Zazdrosny?- zapytałem patrząc mu w oczy.

-No wiesz czujesz to jak osoba, na której ci zależy jest z kimś innym. Tak mniej więcej.

-Osoba, na której mi zależy?

-No tu chodzi o Kapitana i nie wykręcisz się młody- zaśmiał się- to widać na kilometr.

-Mi wcale nie zależy na kapitanie- nadąłem policzki i skrzyżowałem dłonie na klatce piersiowej.

-Tak, tak a ja jestem papieżem- poczochrał mnie po głowie- nie oszukuj sam siebie, a i nie siedź tak, bo spadniesz, a ja cię nie będę wyławiał- po tych słowach odszedł w kierunku bocianiego gniazda.

Miałem się nie oszukiwać, ale ja byłem w 100% pewien, że nie zależy mi na kapitanie. W końcu był mężczyzną. To nie było ani trochę normalne. Jednak może faktycznie odczuwałem zazdrość patrząc na niego i Phila, ale przez głowę przechodziły mi myśli, że kapitan pewnie chciałby mieć żonę i dużo dzieci. Normalną rodzinę, więc nawet gdyby mi na nim zależało, to i tak nic by z tego nie było. Siedziałem bez ruchu przez kilkanaście minut i patrzyłem się w niebo. Gdy przeniosłem wzrok niżej zobaczyłem coś czego nie mogłem się spodziewać. Chrisa już nie było przy Philu. Teraz flirtował on z Kirkiem i Orlando. Co prawda wyglądali on na bardzo zirytowanych, ale to mu nie przeszkadzało . "Szybko się zadomowił"- pomyślałem i dalej obserwowałem sytuację. Nie słyszałem rozmów bo byli po drugiej stronie statku, ale nie musiałem. Jego czyny mówiły same za siebie.

Obecnie obmacywał klatę Kirka przez koszulkę i patrzył się dziwkarskim wzrokiem na Orlando. Zastępca kapitana odepchnął go od siebie prawie natychmiast bez słowa, ale Phil się nie poddawał tylko stawał się coraz bardziej nachalny. Po jakimś czasie piraci nie wytrzymali i skierowali się pod pokład, zostawiając go samego. Ruszył, więc on w moim kierunku.

-No hej ty pewnie jesteś ten sławny Sean, o którym tak się nasłuchałem od kapitana?- powiedział z kpiną w głosie. Nie podobało mi się to.

-Tak to ja miło mi cię poznać- zmusiłem się do uśmiechu wyciągnąłem dłoń, jednak on ją odepchnął i zaczął się śmiać.

-Co ten kapitan w tobie widzi- zaczął a ja rozszerzyłem oczy, nie spodziewając się pytania- masz tylko ładną buźkę, zero seksapilu, a pomyśleć, że woli ruchać ciebie...

-On..on mnie nie... jestem tylko umowną narzeczoną- przełknąłem głośno ślinę- to mi daje ochronę przed napalonymi piratami.

-Oj oj, a mi jej nie dał widzisz- udał smutnego- co ty tam w sobie masz oprócz spermy w dupe...

Po powiedzeniu tego popchnął mnie z całej siły,a ja poleciałem do wody głową w dół. Zobaczyłem jeszcze Phila , który machał mi ceremonialnie na do widzenia. Gdy się odwrócił odmachałem mu i zamknąłem oczy, bo wiedziałem o czym o czym on nie. "Erisa!" krzyknąłem będąc zaraz nad wodą. Nie wpadłem do niej tylko wylądowałem w ramionach kilkunastu syren.

-Dzięki- uśmiechnąłem się szeroko,a one odwzajemniły gest- dacie radę mnie podrzucić na statek?

-Jasne - usłyszałem głos Erisy, ale było ich tam tak wiele, że nie mogłem jej namierzyć wzrokiem- zatkaj uszy.

Zrobiłem co kazała i poczułem jak woda pod nami unosi się, przez ich śpiew. Zanim się obejrzałem byłem już na pokładzie. Pomachałem im jeszcze raz i na spokojnie przeszedłem na drugą stronę statku, tykając Phila w plecy.

-Niezła próba- młodszy drgnął lekko kiedy mnie zobaczył- ale wiesz mam wielu sprzymierzeńców...

-Jak ty...- spytał.

Jednak ja nic nie odpowiedziałem i oddaliłem się od niego. Coś czuje, że nie tylko ja ucierpię na tym wszystkim. Podobali mu się Kirk i Orlando, więc Derek i Matt też byli zagrożeni. Pytanie co ten mały gówniarz zrobi.

~~~~~~~~~

Przyszła pora obiadowa i wszyscy siedzieli już na pokładzie czekając na posiłek. Nagle usłyszeliśmy głośny krzyk z kuchni. Należał od zdecydowanie do Dereka. Kirk wystrzelił oczywiście jak z procy, a ja i reszta z idiotycznej szóstki pobiegliśmy zaraz za nim. Derek siedział przy kuchence z dłońmi przyciśniętymi do oczu. Po policzkach łzy leciały mu ciurkiem.

-Derek co jest?- zapytał Kirk przejętym głosem.

-Używałem miecha żeby rozpalić lepiej ogień, ale nie chciał dmuchać, więc myślałem, że się zepsuł. Odwróciłem go do siebie i ścisnąłem jeszcze raz. Wtedy wyszła z niego chmura popiołu i trafiła mnie u oczy. To tak cholernie boli.

-Lando przynieś wodę- rozkazał Chris- trzeba to przemyć.

-Tak kapitanie- krzyknął Orlando i tyle go widzieli.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu i zauważyłem Phila za drzwiami. Uśmiechał on się szeroko i przytaknął gdy tylko zobaczył, że się na niego patrzę. To na pewno była jego wina. Chciałem powiedzieć o tym Chrisowi, ale nie uwierzyłby. W końcu przy nim zachowuje się jak aniołek.

-O nie co się stało?- wbiegł teatralnie do kuchni, klękając przy Dereku.- to straszne. Widzisz ty coś w ogóle?

-Średnio- odpowiedział krótko Derek, ochrypniętym głosem.

W następnej chwili Phil przytulił się do Kirka i Chrisa jednocześnie jęcząc i płacząc jak to tragedia i jak mu szkoda tego dzieciaka( Derek był 2 lata starszy do niego, ale co tam). Orlando wrócił z beczką wody i od razu zaczęła się akcja "wy go trzymacie, a ja polewam", która po wielkim wkładzie łez, potu i krwi udała się i jakkolwiek oczyściliśmy jego oczy. Mógł widzieć, a to było najważniejsze.

Takich sytuacji było więcej i zdarzały się co najmniej raz dziennie. Pewnego razu po prostu władował się kapitanowi do łózka podając się za mnie, całował go po rękach i policzkach, na szczęście Chris szybko go odepchnął. Kradł Derekowi wyposażenie z kuchni,a już najgorsze było kiedy zamknął Matta związanego w skarbcu na 2 dni. Jednak nie da się zadrzeć z idiotyczną szóstką bez konsekwencji. Zemsta będzie słodka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro