Rozdział 5 - Znajdę cię, Ann

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 1 — Znajdę cię, Ann

1.

Późnym  rankiem we wtorek 24 czerwca, Eva i Jörgen Lindqvist wysiedli ze  swojego nowiutkiego volvo rocznik 1975 przy zbiegu ulic Ramstigen,  Hammartorpsvägen i Lundborgsesplanaden.

Od  szaleńczej kulminacji grozy podczas ich wieczornej rozmowy przy kolacji  krążyła bez celu, próbując się uspokoić i zapomnieć o okropnych  rzeczach, jakich w przeciągu zaledwie kilku dni doznał jej jedyny syn...  albo raczej wydawało jej się, że tak było. Dziś rano doszła do wniosku,  że prawdopodobnie nic się nie wydarzyło. To musiała być jakaś grupowa  halucynacja, spowodowana koszmarnymi tematami rozmów, jakie Karin wręcz  uwielbiała prowadzić. Najlepszym dowodem na potwierdzenie tej tezy było  to, że Annelie już jako małe dziecko przejawiała dziwne zainteresowanie  nekrofilią (co Jörgen zwykł nazywać ciekawością, ale Eva po prostu  czuła, że coś było potwornie nie tak). Oczywiście Annelie wprawdzie  nigdy nikogo nie skrzywdziła, ale było to co innego.

Dlaczego nie?

—  Bo jest tylko dzieckiem — wymamrotała i stwierdziła, że nie było w tym  ani odrobiny siły, czy też logiki. Równie dobrze mogła posłużyć się  nonsensowną dziecięcą rymowanką jako argumentem. Zaczęła iść po żwirowej  drodze.

Dotarli  do Ängelsberg około jedenastej i udali się prosto do domu Karin. I choć  Jörgen konsekwentnie nic nie mówił, Eva przez całą drogę nie szczędziła  mu obelg.

—  To twoja rodzina — mówił za każdym razem, co doprowadzało Evę do  istnego obłędu. Była kobietą niezwykle wybuchową, a jego obojętność  przyprawiła ją o potworny ból głowy.

Spojrzała  w prawo i zobaczyła olbrzymią, rozpadającą się stodołę z drewna, desek i  cegły, która w końcu lat pięćdziesiątych wydawała się taka nowoczesna, a  teraz sprawiała wrażenie staroświeckiej i obskurnej.

I  oto tu jestem, pomyślała, znowu w pieprzonym Ängelsberg. W miejscu, z  którego od kiedy sięgała pamięcią starała się uciec i kiedy w końcu  nadarzyła się okazja w postaci starszego mężczyzny, spakowała swoje  rzeczy i po prostu wyjechała. Inni uważali ją za błazna, szaloną  prostytutkę, więc bardzo gładko zrzuciła starą skórę. Nie powróci do  dawnej roli, chociażby to przeklęte miasto miało ją wessać, a potem  wysrać w kawałkach. Ale czyż nie było w tym czymś niezwykłego? Uznała,  że prawdopodobnie tak samo musiały się przedstawiać zjazdy uczniów z  college'u po dziesięciu, czy dwudziestu latach od skończenia szkoły;  klasowa dziwka, która odkryła w sobie powołanie do księgowości, po dwóch  głębszych znowu wcieli się w postać kusicielki; niezwykle mądra kobieta  pracująca dla Saab Automobile zacznie nagle wygłaszać hasła feminizmu;  przedstawicielka klasy wyższej, która niespodziewanie na powrót zawitała  w tej cuchnącej fekaliami dziurze, bo jej równie przeciętna  siostrzenica odnalazła trupa! Nie, ona z pewnością nie przyjechała tutaj  po to, aby spotykać żałosnych ludzi z przeszłości, ani w ogóle, żeby  obcować z tym miejscem. W każdym razie była to jedna z tych rzeczy,  które zaplanowała.

Podeszła  o krok w stronę drzwi wejściowych domu Wibergów, równie zdziwiona  zaparkowanym na podjeździe radiowozem, jak i Jörgen. Mistyczny trup, o  którym wczoraj raczyła wspomnieć jej Karin był poćwiartowany, a jego  szczątki nadal pływały w wodach Varpan. Najwyraźniej to właśnie z tego  powodu policja zamknęła plażę miejską po drugiej stronie — zwykle była  przepełniona o tej porze roku, dlatego Eva poczuła dreszcz zgrozy,  posuwający się wzdłuż kręgosłupa i jakby rozlewający się tuż przy  potylicy. A co jeżeli to wszystko prawda?

Dom  Isakssonów, teraz Wibergów, upomniała się Eva, wzniesiono w latach  1946—1948 przez ojca Karin i Evy, która nie mogła przeboleć, że to  właśnie jej siostra otrzymała wszystko w spadku. Nie to, że chciała tu  mieszkać, ale dodatkowa gotówka by nie zaszkodziła (choć miała jej w  nadmiarze). Być może wynikało to z niechęci, jaka powiększała się wraz z  wiekiem pomiędzy nimi. Eva nie wiedziała, ale nie miała zamiaru teraz  tego rozgrzebywać.

Jörgen  obrzucił ją zniecierpliwionym spojrzeniem i zapukał do drzwi. Eva  jeszcze nigdy nie czuła się bardziej wyobcowana, pomimo że w domu przy  Ramstigen spędziła pierwsze osiemnaście lat swojego życia. Przełknęła  gulę rosnącą w gardle i wygładziła spódnicę.

—  Co tutaj robi policja? — zapytała lecz nim Jörgen zdążył powiedzieć:  "Nie wiem, to twoja rodzina", drzwi nieomal rąbnęły ją w czubek nosa.

Jonas  Wiberg — którego Eva tolerowała najbardziej z ich trójki — miał posępną  minę i dwudniowy zarost, okalający jego twarz jak nierówno skoszona  trawa.

— Tydzień! — wrzeszczała. — Minął tydzień i nikt nam nie powiedział!

Po  jej wyprowadzce z domu, okazało się, że rodzina całkowicie wykluczyła  ją z testamentu. Eva pamiętała gorąco, jakie w nią uderzyło tego dnia,  kiedy po raz pierwszy usłyszała to z ust Karin — teraz czuła się  dokładnie tak samo — była wściekła, zasmucona i zażenowana jednocześnie.  Kontrowersje, które zdaniem jej męża były typową burzą w szklance wody,  trwały z pełną zaciętością przez całe jej nastoletnie lata i rzecz  jasna, były absolutnie bez znaczenia, ale Eva nie potrafiła im się  oprzeć. Obwiniała Karin o tyle rzeczy, ale nigdy nie spodziewała się, że  obwini ją o odcięcie jej własnego syna od matki. To prawda, co wakacje  przywoziła tutaj Ludviga, bo przez dwa miesiące przerwy od nauki, nie za  bardzo wiedzieli z Jörgenem czym go zająć, ale tego było już za wiele.

Tym razem naprawdę chciała jej dołożyć.

—  Ciszej, gliny tutaj są. — Jonas uchylił szerzej drzwi i machnął  nonszalancko ręką w zapraszającym geście. — W sumie to nawet dobrze, że  jesteście. Cieszę się, że posłuchaliście się Karin. To naprawdę trudna  sprawa...

— Trudna sprawa? — Eva zaśmiała się ironicznie.

— Potrzebują zeznań. To tylko papier. — Przeszli do kuchni, urządzonej w paskudnych pomarańczowych kolorach.

—  Wsadź je sobie w tyłek — odcięła się ostro i Jörgen opadł na krzesło z  cichym westchnięciem. — Chcę zabrać mojego syna. Nie pozwolę, aby brał  udział w tym cyrku — wysyczała i Jonas był w stanie przysiąc, że kilka  kropelek jej śliny poleciało na jego koszulę.

—  Chryste, uspokój się kobieto. — Jörgen wyprostował nogi i przejechał  dłonią po postępującej łysinie. Evę ponownie ogarnął gniew. Mąż Karin  nie tracił włosów! Dlaczego to ona znowu miała być gorsza od tej  wywłoki? Zaczynała żałować, że zgodziła się oddać im syna na całe dwa  miesiące.

Bez  słowa ruszyła w stronę salonu, skąd dochodziły ją dźwięki przyciszonej  rozmowy, ale Jonas w porę złapał ją za przedramię i zaciągnął z powrotem  do kuchni. Była skłonna przyznać, że kiedyś przepadała za Jonasem  Wiberg (którego obecnie nazywała nieudacznikiem), ale podobnie jak  Karin, z wiekiem coraz bardziej działał jej na nerwy. Ich metody  wychowawcze ją przerażały i nie raz, nie dwa dała im do zrozumienia, że  powinni brać przykład z niej, bo to właśnie Eva wiedziała jak wychowywać  dzieci najlepiej.

Nim  pokonali całe sto mil, dzielące ich dom w Sztokholmie od Ängelsberg,  Eva zaczęła zdradzać objawy gorączki i pod koniec zapadła w niespokojną  drzemkę. Obudziła się dopiero w okolicach Kungsör, ale nadal czuła  osłabienie. Jej nieco szkliste, brązowe oczy spoglądały teraz wprost na  Jonasa. Po długiej — Evie zdawało się, że bardzo długiej — chwili, Jonas  puścił jej przedramię. Jörgen  obserwował ich kątem oka; jego dłonie, jeszcze przed sekundą grzebiące w  łysinie w poszukiwaniu nadziei, zamarły na stole. Ujrzał jak  rozwścieczona mina Evy ulega powolnej zmianie.

— Jonasie — zagadnęła cichym, niemal pokornym głosem. — Czy mój syn był wcześniej przesłuchiwany?

Jonas  usłyszał szum wiatru, wysoki, szalony dźwięk dobiegający z północy,  niosący ze sobą chwilowe ochłodzenie. Nagle pojął, że jest mu wstyd, tak  jak dziecko odczuwa wstyd, kiedy niespodziewanie zostanie nakryte na  wyjadaniu orzechów z ciasta.

— Odpowiedz mi..

Starał  się nie zwracać uwagi na nieprzyjazny, niemal oskarżycielski ton Evy.  Miała za sobą ciężki dzień, pokonała z mężem sto mil, dochodziła  jedenasta, a końca jej wizyty nie było widać.

—  Nie. Zadali tylko rutynowe pytania. Do tej pory nie było potrzeby  przesłuchiwania dwunastolatków — wyjaśnił cierpliwie Jonas. — Dopiero  wczoraj wieczorem dostaliśmy telefon z komendy. Zgodziliśmy się na ich  przyjazd, dlatego Karin zadzwoniła do was.

— I ani słowem nie pisnęliście, że mój syn znalazł cholerne zwłoki!

— Może chcesz sama się przekonać? — warknął Jonas. — Proszę bardzo. Idź. Zapytaj ich.

— Nie musisz na mnie krzyczeć! — wrzasnęła Eva.

— Nie krzyczę! — odkrzyknął Jonas.

—  A właśnie, że tak! — zaczęła Eva. — Właśnie, że krzy—krzy—krzy... — Jej  usta drżały, uniosła dłoń. Jonas dostrzegł pod jej oczami ciemne  szarobrązowe sińce i zawstydził się jeszcze bardziej. W końcu to ona  była matką Ludviga, miała prawo wiedzieć, a on i Karin jej tego  odmówili.

— Przepraszam. — Usiadł na krześle przy Jörgenie,  który ani słowem się nie odezwał i Eva wiedziała nawet dlaczego... to  była jej rodzina i jej problemy. — Chryste, to trudne dla nas  wszystkich. Przepraszam cię, Evo.

— Nigdy nie narzekaj, nigdy się nie tłumacz — odparła słabo. — Ja po prostu już wam nie ufam.

Przez sekundę miała ochotę znowu pójść do salonu i wrzasnąć na całe gardło: Oddajcie mi mojego syna! Już dosyć! Starczy!

Zacisnęła szczęki. Niech to już się skończy.

—  Gdzie jest teraz Ludde? — zapytała i potarła ręką twarz. Głowa jej  pękała od tego wszystkiego. To cholerne miasto tak na nią działało...

—  Evo, oni byli tam razem. Proszę, postaraj się zrozumieć. Proszę.  Uwielbiają być razem i rzadko się widują. A poza tym, to tylko dwa  miesiące. Potrzebują teraz się wspierać. Nikt, ani ty, ani ja ich nie  zrozumiemy tak, jak oni to potrafią.

— Nikt nie rozumie mojego syna bardziej ode mnie — wymamrotała.

— Kochanie — zaczął  Jörgen,  ale Eva nie poświeciła mu ani krzty uwagi. Była zdeterminowana, aby nie  dopuścić do żadnych zeznań jej syna, a już na pewno go tutaj nie  zostawi.

— Gdzie jest Ludvig? — powiedziała z zaciśniętymi zębami. Traciła cierpliwość, a gorączka jedynie potęgowała jej gniew.

Jonas  już miał po raz kolejny wymigać się od odpowiedzi — czuł smutek i  rosnącą gulę w gardle, ale wiedział, że nie może go tutaj zatrzymać, gdy  przed jego oczami stanęła nieproszona wizja: dymiące się auto  Lindqvistów przy jakieś autostradzie, Eva wlokąca ciało Ludviga na  asfalcie...

Zupełnie jakby ktoś dał mu w twarz. Bez słowa wstał i wziął z lodówki trzy puszki sody smakowej. Jörgen  skinął głową, po czym znów zajął się głaskaniem swojej łysiny. Jonas  postanowił, że spróbuje po raz ostatni przekonać Evę, aby pozwoliła  Ludvigowi zostać.

— Jesteś pewna?

—  Tak. Gdzie jest Ludde? Zacznę wrzeszczeć, jeśli za minutę go nie  zobaczę. — Wskazała palcem za siebie na salon, gdzie Annelie właśnie po  raz kolejny odtwarzała w myślach koszmar sprzed tygodnia i gdzie Annika  Limell, słysząc wrzaski dochodzące z kuchni wiedziała, że zapowiada się  długi poranek.


2.

— Mamo, nie krzycz już.

W  telewizji w sypialni Karin i Jonasa rozgrywała się w najlepsze  strzelanina. Jakiś mężczyzna obrócił się na pięcie i runął na ziemię.  Ani Ludde, ani Eva, ani nikt inny nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.  Ludvig doskonale wiedział — i nie był tym zachwycony — że obecność  rodziców w czerwcu (a nie w sierpniu, jak się umówili) w Ängelsberg była  zapowiedzią nieprzyjemnych wydarzeń.

Gdy  kwadrans temu Ludde wyjrzał za okno, pomijając przy tym mistrzowski  strzał Drew Dixona na ekranie, by upewnić się, że radiowóz nadal stoi na  podjeździe, w oddali ujrzał sunący po Ramstigen samochód mamy i coś w  jego ciele przestało działać jak należy. Poczuł się jak maszyna, w  której poluzował się jakiś maleńki tryb. Słodki, lepki zapach kwiatowych  perfum przyprawił go o mdłości, zanim jeszcze Eva Lindqvist zdążyła  uchylić drzwi sypialni Karin i Jonasa. Inne tryby w jego ciele zaskrzypiały, zatrzęsły się i wreszcie Ludde nie był w stanie się poruszyć.

Eva westchnęła przeciągle i usiadła na łóżku obok niego. Jej dłonie drżały. Przez kilka minut bez przerwy krzyczała na Jonasa.

— Coś nie tak, mamo? —spytał cicho Ludde.

— Nic, nic. — Jej palce wplotły się w jego jasne włosy. Pociągnęła za nie lekko a potem znowu wygładziła. Czuł,  jak jej paznokcie wbijają mu się w skórę.  — Wracamy do domu —  powiedziała i w umyśle Ludviga pojawiła się Annelie — a raczej to, co  pozostało z dawnej Annelie. Miał ją teraz tak po prostu zostawić? A  potem usłyszał głos matki mówiącej: "Nikt nie rozumie mojego syna  bardziej ode mnie!".  I okrzyk Jake'a Rumsaya, towarzysza Drew Dixona:  "Dalej chłopcy! To istne piekło na kołach!".

Wzdrygnął  się. Pokręcił głową. Nie chciał wyjeżdżać. Nie mogę zostawić Annelie,  pomyślał i przez krótką chwilę był u progu zrozumienia tego wszystkiego.  Jednak to wrażenie rozwiało się tak szybko, jak się pojawiło.

Zgasił  telewizor i z ociąganiem zeskoczył z łóżka. Miał na sobie żółtą  koszulkę z narodową drużyną hokeja. Miał mgliste wspomnienie meczu z  1970 roku, który obejrzał wraz z ojcem. Z radia śpiewał wtedy Elton  John, a Brynäs IF zdobyli złoto po wygranej serii. Tylko w takich  momentach, milczący teraz Jörgen okazywał skrajne emocje.

—  Tato, ja nie chcę — powiedział cicho, spuścił głowę i błagalnie  wpatrywał się w ojca, chociaż w głębi duszy wiedział, że równie dobrze  mógłby wcale się nie odezwać.

Jonas  oparł się o ścianę i stojąc w promieniach słońca z podwiniętymi  rękawami koszuli i poluzowanym paskiem, pogwizdywał coś, co Ludde  rozpoznał jako Let It Be. Czekając na jakąkolwiek odpowiedź,  Ludde, jak sobie tłumaczył, z braku lepszego zajęcia zabrał się za  uporczywe wpatrywanie w ojca i wuja. Nie czuł się przez to ani trochę  lepiej, ale kiedy Eva w końcu westchnęła przeciągle i oparła czoło na  dłoni, stwierdził, że denerwujące napięcie się ulotniło, i to w pełni go  zadowoliło.

— Spakuj swoje rzeczy — powiedziała Eva, głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Jörgen  wycofał się, a potem zniknął na korytarzu i po chwili Ludde usłyszał  nieznośne, ciężkie kroki na schodach. Dźwięk ten brzęczał mu echem w  uszach, bo właśnie w tym momencie dotarło do niego, że być może nie  powróci do Ängelsberg przez wiele długich lat.

Gdyby  zapytać Ludviga Lindqvista, powiedziałby, że to właśnie jego los  nienawidził najbardziej spośród wszystkich z powodu tego, co się stało  owego wczesnego popołudnia, kiedy zobaczył Annelie po raz ostatni w  życiu.

Spakował  swoje rzeczy i z głośnym szlochem zatrzasnął drzwi volvo. Miał  wrażenie, że wszystko działo się jak na puszczonym szybciej filmie.  Uściskał Jonasa tak mocno, jakby jutro oboje mieli już nie żyć i to by  było na tyle. Annelie i Karin przez następne pół godziny siedziały w  salonie składając zeznania, a Eva pod pretekstem "wagi sprawy" nie  pozwoliła Ludvigowi pożegnać się z jedyną rodziną, jaką posiadał.

I  tak Ludvig Lindqvist opuścił Ängelsberg, które jeszcze długo szeptać  będzie jego imię. Być może, gdyby wiedział co go czeka, wcale by tutaj  nie przyjechał, ale los bywa okrutny i zjeżdżając w Hammartorpsvägen,  Ludde czuł, że to nie koniec. Wiedział, że to dopiero początek, kiedy  rozpadająca się stodoła i Varpan na dobre zniknęły z pola widzenia.

To tylko początek, powtarzał sobie, znajdę cię Ann.


3.

Zeznanie  Annelie Wiberg (24 czerwca, 9:35, przesłuchująca detektyw Annika  Limell, w przesłuchaniu uczestniczyła Karin Wiberg i psycholog  policyjny)

Detektyw Limell: Dziękuję, że zgodziła się pani na nasz przyjazd, pani Wiberg. Annelie, możemy zaczynać?

Annelie Wiberg: Czy zrobiłam coś złego?

Detektyw Limell: Nie, wcale nie. Chcę tylko zadać ci kilka pytań, jeśli pozwolisz.

Annelie Wiberg: To o tego trupa, prawda?

Karin Wiberg: Wyrażaj się, Ann.

Detektyw Limell: W porządku, proszę pozwolić córce mówić. Tak, chodzi o tego chłopca. Opowiedz o tym dniu, dobrze?

Karin  Wiberg: Odkąd skończyła dziewięć lat, puszczamy ją samą. Woda w okolicy  jest płytka. Kto by pomyślał, że stanie się coś takiego.

Detektyw Limell: Boli cię ręka?

Annelie Wiberg: Jest znacznie lepiej, niż wczoraj.

Karin Wiberg: Pokaleczyła się szkłem.

Detektyw Limell: W porządku. Annelie, czy zauważyłaś kogoś nieznajomego w okolicy?

Annelie Wiberg: Nie, tylko ja i Ludde.

Detektyw Limell: Poszliście tam przed obiadem, prawda?

Annelie Wiberg: Tak. Była ryba, ale my nie chcieliśmy jeść. Mama mówi, że jest zdrowa.

Detektyw Limell: Annelie, poszliście w dół i przeszliście na drugą stronę Varpan. Dobrze mówię?

Annelie  Wiberg: Tak. Nabroiliśmy i uciekliśmy przed mamą. Wcześniej bawiliśmy  się w stodole, ale Ludde powiedział, że zna miejsce, gdzie możemy się  ukryć. W sumie to zdziwiłam się, bo Ludde nie za bardzo zna okolicę.  Przyjeżdża tutaj raz w roku na wakacje.

Detektyw Limell: Może twoja mama powie mi, o której to mniej więcej było godzinie?

Karin  Wiberg: Kiedy widziałam ich po raz ostatni, akurat przyjechał  listonosz. Mąż był w pracy, ja gotowałam. Czyli między dwunastą i  pierwszą. Pewnie piętnaście po, bo zdaje się, listonosz nieco się  spóźnił. Dostarcza nam gazety raz w tygodniu.

Detektyw Limell: Powiedz mi, Annelie, co widziałaś, kiedy przechodziłaś obok Varpan?

Annelie  Wiberg: Nic szczególnego. Było pusto, ale potwornie cuchnęło. Ludde  powiedział, że to szczury topią się w rzece, więc poszliśmy dalej. Czy  my zrobiliśmy coś złego?

Detektyw  Limell: Nie, Annelie, chcemy po prostu znaleźć człowieka, który to  zrobił, a ty możesz nam w tym pomóc. Powiedz mi jeszcze, czy ktoś  nieznajomy był w okolicy kilka dni prędzej? Może pani coś zauważyła,  pani Wiberg?

Karin  Wiberg: Była tak blisko, nie mogę przestać o tym myśleć. Ale nie  przypominam sobie, abym kogoś widziała. Nie mamy wielu sąsiadów. Poza  tym, na plaży po drugiej stronie zawsze jest masa ludzi, ale to dopiero  po południu i wieczorem. Nie zwracamy na nich uwagi, chyba, że zachowują  się zbyt głośno.

Detektyw Limell: Annelie, jak blisko byłaś ciała, które razem z kuzynem znaleźliście?

Annelie Wiberg: Ja wpadłam w nie. Turlaliśmy się z górki, nie zatrzymałam się w porę i wylądowałam na trupie. 

Detektyw Limell: Zdarzyło się tam coś szczególnego?

Annelie  Wiberg: Nie wiem. Byłam przestraszona i zwymiotowałam. Pamiętam tylko,  że była tam czapla i koszmarnie tłukła się na wodzie. Przeraziła mnie.

Detektyw  Limell: Dziękuję, Annelie. Pani Wiberg, cieszę się, że nas pani  przyjęła. Postaramy się już więcej państwa nie nachodzić. Annelie, jeśli  potrzebujesz z kimś o tym porozmawiać jest tutaj z nami pani psycholog.  Nie musisz już więcej się bać.

Annelie Wiberg: Proszę pani, ten trup był u mnie w pokoju. On nie do końca umarł, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro