Rozdział 2 - Śmierć przyszła do Ängelsberg, szeryfie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział 2 — Śmierć przyszła do Ängelsberg, szeryfie

1.

Czy całe miasto może być nawiedzone?

Nawiedzone, tak jak to bywa z niektórymi domami? Nie pojedynczy budynek w mieście, jakiś konkretny róg ulicy czy plac do gry w koszykówkę w parku, z nagą obręczą kosza wyglądającą w promieniach zachodzącego słońca niczym ponure i krwawe narzędzie tortur  —  nie jeden obszar, ale wszystko.

Całość. Miasto.

Håkan urodził się w Falun — niewielkim mieście wtedy bardziej przypominającym dzielnicę — na północ od Ängelsberg w obrębie Dalarna. Miał mgliste pojęcie na temat swoich rodzinnych stron, ale jeśli zapamiętał cokolwiek to był to na pewno ogromny, drewniany baran osadzony na skraju kopalni miedzi, która zostanie ostatecznie zamknięta w 1992 roku. To właśnie w tamtym miejscu po raz pierwszy usłyszał imię Mats Israelsson.

— Potworne czasy — mawiał jego ojciec, którego głos przypominał plucie zatkanej rury przez wiecznie sterczące z jego ust Lucky Strike'i. — Wszystko co ciągnie się po północnej stronie miasta jest przeklęte, synu. Nieszczęście, że przyszło nam tutaj żyć.

Był rok 48'. Håkan patrzył na niego przez chwilę, po czym pokiwał z namysłem głową. Udawanym namysłem, rzecz jasna. Jako dziecko nie dostrzegał wielu rzeczy.

— Pięćset stóp pod ziemią to istne piekło. Masz wrażenie, że lada chwila skóra odejdzie ci od kości a oczy wypłyną z orbit, ale tak się nigdy nie dzieje. Bo widzisz, synu, w piekle się nie umiera tylko cierpi. A to... — Zatoczył ręką ogromne koło, jakby chciał zepchnąć wszystko do krateru kopalni. — To wszystko to piekło, chłopaku. Można by rzec, że w tej części Dalarny doszczętnie traci się poczucie godności.

Nagle głos ojca stał się chłodny. I ponieważ jego syn był niezmordowanym słuchaczem, Kjeldsen senior napełniał uszy syna litanią prześladującego go pecha. Któregoś kwietniowego dnia ojciec powiedział coś niepokojącego. Håkan zapamiętał tę chwilę, bo tego dnia siedząc na sztucznie usypanym pagórku z wielkim baranem w tle, ojciec zorientował się, że wypalił ostatniego papierosa. Wściekły wypadł z cienia rzucanego przez olbrzyma i ponownie znalazł się w prażących promieniach słońca. Wtedy zaczął się śmiać — był to obłąkańczy śmiech, w którym brzmiało skrajne wyczerpanie, a być może i żal, którego ośmioletni umysł Håkana nie był w stanie wychwycić. W tamtym momencie pomyślał o słonecznej gorączce, o której opowiedziano mu w szkole. Bał się, że jego ojciec dostał właśnie takiej śmiertelnej gorączki i lada chwila padnie jak długi w dół nasypu, ale tak się nie stało.

— Wiesz, że nawet kopalnie mają swoje historie o duchach? — zapytał nagle i równie nieprzewidywanie opadł z powrotem na żwirowy nasyp, wzbijając przy tym chmurę kurzu i piachu. Wymiętolona paczka po papierosach stoczyła się w dół nasypu. — Widziałem jednego na własne oczy i powiem ci jedno, synu, oni wszyscy byli kiedyś ludźmi. Takimi jak ja i ty. Z krwi i kości, mówię ci! Wiem to, bo sam wyciągałem skurwysyna. A przynajmniej to, co z niego zostało. Nazwałem go Fet Mats, bo "fet" znaczy gruby, a do najlżejszych nie należał. — Jego śmiech zamienił się w ledwie zauważalny grymas, który z wiekiem przysporzy Håkanowi tych samych zmarszczek wokół ust. Spuścizna ojca, wytłumaczył Maji któregoś razu, a potem nigdy nie więcej o nim nie wspomniał.

— Naprawdę nazywał się Mats Israelsson, ale na ile to prawda, nie mam pojęcia. — Jego usta znowu wygięły się w zniekształconą podkówkę. To przez to ojciec ma pecha, pomyślał wtedy Håkan. — Widzisz, wbrew pozorom powodzie są czymś normalnym nawet setki stóp pod ziemią. Kiedy jedna część kopalni stoi za długo nietknięta, rury odpływowe zapychają się, a wody gruntowe je rozsadzają i katastrofa gotowa.

— Któregoś dnia rozsadziło taką rurę, ale myśmy o tym nie wiedzieli — kontynuował. — Kiedy w korytarzu nie ma więcej miedzi zwyczajnie się go opuszcza i zabija starymi deskami z blokad drogowych. Tam na dole nic się nie marnuje, synu. W każdym razie rurę trzeba było załatać, a moi chłopcy byli najbliżej wycieku, więc wysłali nas windą, ciągniętą przez chłopców z poziomu zero. — Znowu ten sam grymas. — A tam, niemal pięćset stóp pod powierzchnią był on. Mats Israelsson, który przepadł bez słowa dwa wieki temu. Biedak utopił się w kwasie. — Ojciec odwrócił się gwałtownie, jakby chciał go przed czymś ostrzec. — Właśnie dlatego każę ci trzymać się z dala od tych przeklętych kałuż. Nawet tych na powierzchni.

Ostatnim, co Håkan zapamiętał tego dnia to widok połyskujących, rubinowych i szmaragdowych kałuż w dole nasypu i to, jak bardzo pomimo uwag ojca chciał zanurzyć w nich palce.

2.

Po zawaleniu się wschodniej części Falugruva w 1719, kościół Stora Kopparberg wstrzymał poszukiwania. Ciało górnika przez przeszło dwieście lat zmieniało się w kamień aż wreszcie w 1934 roku odnaleziono jego nogę, którą ojciec opisał jako mumię owiniętą w warstwy wapienia, miedzi i kwasu, uszczelnionego gdzieś w środku. Erik Kjeldsen osobiście eskortował kawałki Matsa Israelssona na taczce z narzędziami.

Jego noga wyglądała jak gruby betonowy słup, których używano w trakcie pierwszej wojny światowej, ot, co, nic niezwykłego, ale od tego czasu kopalnię zaczęły nawiedzać koszmarne wstrząsy, które trwają aż do dziś. Jeden z tych wstrząsów zabrał ojca Håkana i od tego feralnego dnia zastanawiał się czy zmarli faktycznie kończą zdanie w chwili śmierci, a jeśli nie, to ile pozostało ojcu do postawienia tej wielkiej, czarnej kropki, która przesiąknie przez mózg Håkana jak rozlany atrament?

Håkan nigdy nie przypuszczał, że człowiek może być równie przerażony na myśl o jakimś miejscu, ale tak właśnie było. To samo przerażenie widział w oczach ojca. Było tak wcześniej i jest tak teraz. To zupełnie tak, jakby wpadł w wir opowieści, a wszyscy wiedzą, że nie powinien odczuwać strachu aż do finału, kiedy to istota nawiedzająca mrok wyjdzie w końcu ze swojej kryjówki, aby zacząć żerować... ma się rozumieć na nim. Na Håkanie. Z tą różnicą, że z pojedynczą istotą, taką jak Mats Israelsson można walczyć, ale jak ma stawić czoła całemu miastu? Całej kopalni głębokiej na pięćset stóp? Całemu Ängelsberg?

Tak, pomyślał kiedy razem z matką opuszczali Falun dwa lata po śmierci ojca, miasto może być nawiedzone. Miasto rządzi się własnymi prawami, a one nie zawsze są ludzkie.

3.

Panika nie jest wskazana, detektyw Rohlén mówił w wywiadzie dla Aftonbladet, Kjeldsen został oficjalnie postawiony w stan oskarżenia. Sprawiedliwość dla Albina Blixta, jego zmarłej matki, dotkniętej niewyobrażalną tragedią i prawych mieszkańców Ängelsberg to tylko kwestia czasu. Na razie nie jestem w stanie wyjawić szczegółów sprawy.

— Czy nie można się jakoś od tego uwolnić?

Maja, milcząca i zasmucona spoglądała na męża. Z jej oczu popłynęły dwie łzy i wolno stoczyły się po policzkach.

Odpowiedział łagodnie, choć nieprzejednanie. Był to czas, kiedy żony wierzyły swoim mężom, a Maja nie miała powodu, by wątpić w słowa Håkana.

— Nie. Nie można się uwolnić od słowa "winny". Nie teraz, nie w mieście, w którym przyszło nam żyć, tobie i mnie. Ciężko pracujący winny z Västmanland to nadal, mimo wszystko, winny.

Następnego dnia nie stawił się w pracy, pomimo tego że fasada kościoła świętej Brygidy nadal była w opłakanym stanie, a ławki w pierwszym rzędzie (wytarte od spoconych tyłków religijnych bezbożników) wręcz błagały go o puszkę lakieru nabłyszczającego.

Zamiast tego rozsiadł się w wiklinowym krześle na tyłach ich małego domu przy Trädgårdsgatan i poklepał miejsce na swoich kolanach, nakazując to samo Maji.

— Chcę, żebyś trzymała się z dala od tego wszystkiego — powiedział.

Maja skinęła głową. Nie miała nic przeciwko temu. Po koszmarze, jaki przeżyła, a który nie dobiegł jeszcze końca, po tym, co spotkało ich już na samym początku znajomości, przejmowała się raczej niewieloma rzeczami. Jej mąż był niewinny. To prawda i niezaprzeczalna pewność tego stwierdzenia zaskoczyła nawet ją samą.

— Jeśli musisz, nie przyznawaj się do mnie, rozumiesz?

Maja siedziała bez ruchu i wpatrywała się w coś w oddali. Słyszała krążące po mieście plotki, ba, na nocnej zmianie w szpitalu jeden z pacjentów — a było takich wielu — odmówił przyjęcia leku z ręki żony mordercy. Rzecz jasna jej mąż stanowił wyjątek od reguły i choć Maja starała się tego nie okazywać, bała się. Bała się jak diabli. W jej uszach brzmiało to jak niekończąca się litania: morderca, morderca, morderca. Wszystko było winą tego mordercy. Ten morderca miał zadbany dom z pięterkiem i piecem gazowym, podczas gdy prawi obywatele, o których tak zawzięcie prawił detektyw Rohlén mieszkają w czymś, co nie było lepsze od baraku krytego papą. Kiedy prawi obywatele nie zdołali wyciągnąć dostatecznie dużo pieniędzy z socjalu (który rozkwitał równie uparcie jak chwasty) i musieli przez jakiś czas pracować przy ścince drzew, to również było winą jej męża. Nawet członkowie Klubu Bridge'a, którzy znali Maję jedynie z widzenia — w mieście, gdzie mieszka tylko jedna żona mordercy, byłoby raczej dziwne, gdyby jej nie znali — odesłali jej spóźniony list z odmową członkostwa, który Maja wysłała trzy miesiące temu i zdążyła już do tego czasu o nim zapomnieć.

Nagle cały ciężar wszystkich problemów Ängelsberg z łomotem, fanfarami i oklaskami policji spadł na barki Kjeldsenów, a Maja ani trochę nie była na to przygotowana. Co się tyczy samego aresztowania — którego Håkan wyczekiwał i uważał za nieuniknione — było jedynie farsą wystrzeloną w powietrze. Moc Chrystusa cię wyzwoli, usłyszała w myślach słowa ojca Merrina, kiedy w groteskowej aurze pojawił się w domu MacNeila. W 1973 roku obejrzała ten film w Sztokholmie, ale jeszcze nigdy wcześniej nie czuła tej grozy. Wszystkie problemy wydają się takie małe, pomyślała, nawet te na wielkim ekranie, dopóki najmniejszy z nich nie przesiąka do twojego życia.

— Nie ma mowy — powiedziała wreszcie.

Spięła barki i wyprężyła się jak struna, jakby to miało strząsnąć ciążącą na niej siedemnastoletnią różnicę wieku. I wtedy się uśmiechnął, a uśmiech rozpromienił jego twarz. Dopiero wówczas Maja zobaczyła w nim mężczyznę, którego poznała przed dwóch laty. Jak stary, drewniany budynek szpitala uległ zdominowaniu przez kompleks nowoczesnych bloków z płyt i szkła, tak mężczyzna, którego Maja kochała, został zagłuszony atrybutami smutku i zmęczenia. Na jego czole widniały zmarszczki; bruzdy po obu stronach ust ciągnęły się do samego nosa, a jego włosy nad uszami pokryły się siwizną. Ale podobnie jak stary szpital, mimo że nieco przysłonięty, mężczyzna, którego w 1973 roku poślubiła, był nadal widoczny.

— Przepraszam, gdybym mógł się powstrzymać i nie kupił tego cholernego zegarka...

Maja wtuliła się w jego szerokie barki i powiedziała:

— To nie ma znaczenia. — Håkan zignorował pieczenie w oczach i objął ją najmocniej jak potrafił. Poczuł dotknięcie jej prostych, nieco sztywnych od lokówki i czepków włosów na szyi. Naszły go mroczne myśli.

— Cokolwiek jest nie tak, Håkan, zajmiemy się tym — rzekła. Głos się jej załamał, zbierało jej się na płacz, ale bynajmniej tym się nie przejmowała. — Już raz nam się udało. Możemy zrobić to jeszcze raz.

Håkan odsunął ją na odległość wyciągniętego łokcia i choć nadal się uśmiechał, w jego oczach błyszczały łzy. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i wytarł oczy.

— Jasne, kochanie — powiedział. — Idę o zakład, że tak.

Håkan zawahał się przez krótką chwilę. Zbyt krótką, by Maja mogła to dostrzec, ale wystarczająco długą, by poczuł jak wątpliwości ściskają go w jelitach. Tym razem na pewno nie pójdzie równie łatwo jak poprzednio...

3.

ÄNGELSBERG, Västmanland—rezydenci tej odosobnionej robotniczej miejscowości nie okazują zaskoczenia w sprawie zatrzymania podejrzanego o morderstwo nastolatka, Håkana E. Kjeldsena

Ich reakcja ogranicza się do krytyki systemu bezpieczeństwa zapewnianego przez jednostkę policji w Ängelsberg, która była również odpowiedzialna za przebieg śledztwa i transport podejrzanego trzydziestopięcio letniego byłego pracownika przy odbudowie kościoła Św. Brygidy, obciążonego odpowiedzialnością za morderstwo trzeciego stopnia w przypadku śmierci ucznia liceum Vasagymnasiet, Ängelsberg — Albina Blixta — z 18 czerwca 1975 roku.

Joakim Busch, 47, przełożony prac budowlanych, utrzymuje, że siły porządkowe miasta są "niekompetentnie naiwne, pozostawiając mordercę w obrębie miasta, które nie posiada odpowiednich zabezpieczeń."

Nawiązując do najnowszych, upublicznionych tego ranka policyjnych raportów, ostatnie dni Kjeldsen spędził w swoim domu, oczekując na ponowne wezwanie po dobrowolnym złożeniu obciążających zeznań.

Inny mieszkaniec Ängelsberg, Jan Ek, nawiązuje do zaniedbań ze strony lokalnej policji, mówiąc: "to przypomina mi slapstickową komedię, gdzie wszystko idzie nie tak, jak powinno."

Burmistrz miasta Ängelsberg, Nils Brodin broni pozycji komendanta Valeskog i jego podwładnych oraz ich poczynań w sprawie morderstwa szesnastoletniego Albina Blixta.

"Jesteśmy społecznością robotniczą, nie dzikim zachodem z szeryfami i złodziejami. Uważam, że zespół policji Ängelsberg jest wystarczająco wykwalifikowany do prowadzenia tego typu spraw. Brak doświadczenia, czym może pochwalić się zazwyczaj spokojne Ängelsberg nie oznacza braku kompetencji."

Burmistrz podzielił się również swoimi wątpliwościami co do faktycznego zagrożenia ze strony H. E. Kjeldsena. "Śledczy ustalili motyw, który tyczy się tylko i wyłącznie ofiary. Nie widzę potrzeby do dalszych spekulacji i zbędnej paniki."

Policja z samego rana opublikowała listę zaleceń, mających na celu prewencję rozprzestrzeniania się możliwej agresji i rozgoryczenia wśród mieszkańców. "Unikajcie wychodzenia po zmroku, zamykajcie drzwi i okna, i przede wszystkim stosujcie się do bieżących zaleceń władz," mówi komendant Valeskog. 

"Od czerwca nikt nie lubi wychodzić sam, więc zalecenia zdają się działać jak należy", zauważa Cindy Ytterberg, reporterka lokalnego radia. W porannych wiadomościach, Ytterberg dodaje, że "powodem strachu mieszkańców było życie w wielkiej niewiadomej."

Niektórzy mieszkańcy zgłosili się do złożenia dodatkowych zeznań, obciążających H. E. Kjeldsena, ale według detektywa Larsa Rohléna, "nowe fakty w sprawie mogą okazać się wynikiem goryczy, narastającej wśród mieszkańców, dlatego możliwość zeznań ograniczyliśmy do najbliżej rodziny i współpracowników oskarżonego za okazaniem dowodu powiązania z tym mężczyzną."

— Erik Öhgren, Aftonbladet, 4 lipca 1975

Z okna biblioteki rozciągał się widok na Kapellgatan i Ängelsbergån. Szum radia był zbyt odległy, aby mogła cokolwiek usłyszeć, ale i tak zastanawiała się, czy to Cindy Ytterberg.

W prawym górnym rogu artykułu (zbioru bzdur i bezpodstawnych oskarżeń, poprawiła się w myślach Maja) załączono zdjęcie jej męża, opatrzonego oklepanym już opisem: "Oskarżony o morderstwo Håkan Erik Kjeldsen zatrzymany wieczorem 3 lipca w swoim domu w Ängelsberg. To jego drugie zatrzymanie."

Håkan miał na sobie trencz i koszulę z krawatem. Na zdjęciu przypominał jej Errola Flynna — był lekko odwrócony tyłem do kamery, jakby zaskoczyło go nagłe kliknięcie spustu migawki. Miał identyczny podbródek przypominający zrośnięte migdały i prosty, nieco zbyt długi nos.

Łzy napłynęły jej do oczu i spłynęły po policzkach, zraszając roztarty na nich puder. Płacząc, czuła się bezpieczniej. Zwykle kiedy płakała, Håkan również się rozklejał. Ktoś mógłby powiedzieć, że to perfidna broń, ale Maja od zawsze była nieugięta i gdyby on tutaj teraz był, na pewno znalazłby jakieś rozwiązanie.

Uniosła wzrok, łzy spływały strużkami z jej oczu; czuła się zasmucona, przygnębiona, zdradzona — ale pomimo to bezpieczna. Znowu wzięła do ręki gazetę. Policzki Håkana były przyprószone kilkudniowym zarostem, przez co wyglądał poważniej i o wiele młodziej jednocześnie...

Maja gwałtownie pochyliła się nad czarno-białą fotografią i poczuła jak fala ciepła rozpala jej twarz. Autor zdjęcia: Ebba Ljuset, 1972. Była zszokowana, widząc że ten okropny wyraz jego twarzy nie zniknął, a wręcz przeciwnie, chyba jeszcze się pogłębił — zszokowana do tego stopnia, że jej szloch urwał się nagle jak ucięty nożem. Dostrzegła grymas smutku na jego obliczu, ale nawet to wprawiło ją w przerażenie. Ten smutek sprzed trzech lat wydał jej się taki młodzieńczy, prawie szczeniacki, a myśl o tym sprawiła, że zalała ją fala winy. To jego drugie zatrzymanie.

Tym razem naprawdę chcieli mu dołożyć, pomyślała i nagle ponownie wybuchnęła płaczem. Był to cichy, ale niewątpliwie szaleńczy szloch. Taki, jaki można usłyszeć w szpitalu dla obłąkanych w Säters, ale pomimo tego czuła się wspaniale po raz pierwszy od zeszłego wieczora. Poczuła ulgę. Już raz im się udało, prawda? Ale co jeśli ktoś — ktokolwiek — z policji w Ängelsberg zdoła odnaleźć zakurzone akta? Ebba Ljuset (kimkolwiek była) niewątpliwie sprzedała wycięte z negatywu zdjęcie Håkana sprzed trzech lat, co oznaczało, że wieści o postawieniu go w stan oskarżenia dotarły aż do Mory. Nie, nie, nie! To nie tak miało być...

Potarła czoło, zastanawiając się nad sprawą sprzed trzech lat, kiedy była zaledwie uczennicą liceum. Zintegrowała to wspomnienie i wchłonęła je. Wciąż jeszcze była młoda i miała chłonny umysł. Mimo to koszmar powracał i zdarzało się, że miewała chwile, w których ciężar frustracji był na tyle wielki, że zdawał się oblepiać całe jej ciało grudkami cementu; warstwa za warstwą aż stawała się zbyt ociężała, by zmobilizować ciało do ruchu. To był wypadek, powtarzała sobie wtedy w myślach dziesiątki razy, starając się ruszyć mechanizm wspomnień, a nawet zepchnąć go na zupełnie inne tory; byleby jak najdalej od wykrzywionej w bólu twarzy matki albo może od tego, co było potem... Sama nie wiedziała. W każdym razie ten stan przypominał jej o nienaoliwionych kołach zębatych, które prędzej czy później — a raczej prędzej niż sądziła — przestaną się obracać. O ile to już nie nastąpiło, pomyślała ponuro i cisnęła artykuł Erika Öhgrena na stojak z najświeższymi lokalnymi wiadomościami.

Ktoś sapnął przy stoliku obok, kiedy męski głos w radiu powiedział coś szybciej, niż Maja zdołałaby nadążyć ze słuchaniem. Brzmiało to jak mokre kichnięcie małego psa i właśnie dlatego zapamiętała tę chwilę.

Biblioteka publiczna w Ängelsberg była najnowocześniejszym budynkiem w mieście ze swoimi monstrualnymi oknami i komputerami Kenbak, przy których zasiadały dzieciaki z podstawówki. Maja przychodziła tutaj co piątek i spędzała przynajmniej godzinę na czytaniu.

Głos w radiu mówił szybko i zwięźle, zupełnie jakby chciał upchnąć całą nowelę w dwóch zdaniach. To nie była Cindy Ytterberg, pomyślała i poczuła nieuzasadnioną ulgę. Męski reporter nazwał piątek czwartego lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego roku "feralną spiralą złych wieści", ale Maja nie była w stanie wychwycić nic więcej.

4.

Håkan Kjeldsen poczuł znajome uczucie zaciskania się krtani, kiedy tylne drzwi posterunku policji w Ängelsberg zamknęły się za nim z zaledwie cichym kliknięciem zamku. To było dokładnie tak, jak w roku 1962, kiedy jako student wyjechał do Mississippi klasą ekonomiczną na pokładzie statku cargo.

The Petal Paper kosztował wtedy dwadzieścia centów. Całe dwadzieścia centów za przeklętą propagandę, pomyślał stojąc przed kioskiem i wahając się pomiędzy marcowym wydaniem The Petal Paper, oryginalnie drukowanym w Mississippi i The Evening Herald z zeszłego tygodnia. Wreszcie zdecydował się na to pierwsze, ale ani mu się śniło wydać dwadzieścia centów. Zamiast tego usiadł w wiklinowym krześle i zaczął czytać na miejscu. Zaczął od rubryki Letters.

Sir, nie sądzę, aby Bóg chciał, aby przykładni Amerykanie mieszali krew z Irlandczykami i Szkotami. Jeśli sprawy miałyby się inaczej, dlaczego zesłał ich na odosobnioną wyspę? Ani jedni, ani drudzy nie szukają kontaktu. Osobiście wielce szanuję Irlandczyków i Szkotów, ale tylko jeśli zostają tam, gdzie być powinni. Lektura Biblii umożliwi głębsze zrozumienie zamiarów Boga.

Na czwartej stronie znalazł blankietę, oferującą "Once in a lifetime opportunity!", promującą członkostwo w Radzie Anty Irlandzkiej (równie zawzięcie dyskryminującą Irlandczyków, jak i Szkotów):

Południe dla Południowców!

Pokaż Irlandczykom i Szkotom, gdzie jest ich miejsce!

Oczyść nasze południowe ulice z barbarzyńskich "hoot man" i "begorrah"!

Wnieś coś od siebie!


Jak niewiele z tego zapomniał i jak bardzo go to dręczyło, można było stwierdzić tylko poprzez ulgę, jaką odczuł, gdy Pass Christian High nie odrzuciło jego aplikacji na staż tylko dlatego, że jego akt urodzenia był ulokowany w niewłaściwym miejscu.

Wciągnął głęboko do płuc powietrze nasączone dymem i kamforą, i pomyślał, że w tym miejscu nie dało się oddychać swobodnie. Miał wrażenie, że z każdym zaczerpnięciem tchu w jego gardle przesuwa się w górę i w dół gorący pogrzebacz. Ale jakby nie patrzeć, pomyślał, ten pogrzebacz to upchnięte w katalogu z bielizną pieniądze, które zaoszczędziła dla niego matka. Przynajmniej tak założył, kiedy po jej śmierci przyszło mu wysprzątać jej ciasne mieszkanie na drugim piętrze. 

Ale to nie o to chodzi, pomyślał z nagłą i zatrważającą przejrzystością, to jego szansa. To jego szansa na uwolnienie się od klasy robotniczej; od Matsa Israelssona i ojca, od Mory, od Falun i od siebie samego.

5.

Przez cały dzień było bardzo ciepło; wszyscy zgodnie przyznają później, że drugi tydzień marca był najcieplejszym tygodniem wczesnej wiosny. Około czwartej na niebie zaczęły się zbierać pierwsze chmury deszczowe — stalowoszare, wielkie, nabrzmiałe od deszczu i naładowane dziwnym napięciem, które Håkan odczuwał w koniuszkach palców u stóp, stojąc przed ceglanym budynkiem Pass Christian High u zbiegu ulic Northwood Street i North Street.

Flaga konfederacji wisiała nad nim jak widmo nad katedrą i choć cały szum nigdy nie dotyczył Håkana, miał wrażenie, że jej hasła "Czy czarni mają prawa? Kolejny mit Ameryki!" albo "Autostrada jest dla białych! Spójrzcie tylko na białą linię po środku!" uderzają w niego z taką mocą, jakby wczesno popołudniowe słońce sprażyło mu skórę na tyle, że teraz odstawał od tłumu uczniów liceum jak kawałek węgla od kwarcu. Rzecz jasna, było zupełnie na odwrót, ale już w drodze na statku cargo przekonał się, że w Mississippi — w szczególności w miasteczkach takich jak Pass Christian — zbyt jasne włosy kojarzyły się z Finami, oblegającymi Alku na Brooklynie. I rzecz jasna wszystko co nie było południem stanowiło zły przykład. Brooklyn stanowił zły przykład. Alku również nim było. Czym więc był sam Håkan z północną krwią, która zdawała się wrzeszczeć "Jestem obcokrajowcem! Proszę, nie zakładajcie kolejnego klubu, obiecuję, że zmyję się przed wakacjami!"?

Kilku uczniów załatwiało swoje sprawy szybko i z pewnym niepokojem, popatrując ukradkiem na niebo, być może i na samego Håkana w jego szarym wełnianym garniturze z Woolworths. Sam nie wiedział, ale im bliżej wejścia się znajdował, tym mniej go to obchodziło.

Większość uważała, że pod wieczór lunie jak z cebra i powietrze stanie się orzeźwiające. Przed pierwszą parki i place zabaw w Pass, które tego ranka pękały w szwach, nagle się wyludniły. Deszcz nadal nie padał, lecz huśtawki zwisały nieruchomo, nie rzucając cienia w dziwym bladożółtym świetle.

Kiedy Håkan znalazł się w wyłożonym linoleum korytarzu z gablotami i dzieciakami niewiele młodszymi od siebie samego, poczuł jak zatęchłe powietrze znowu ostaje mu w płucach. W sekretariacie otrzymał swoją plakietkę stażysty z ręcznie napisanym własnym imieniem na środku, które ktoś wymówił "Kłeljdesn", ale Håkan go nie poprawił. Potem pochylił się z powagą i złożył swój podpis na liście obecności. Litery były duże i splatały się ze sobą. Podpis Håkana kończył się fantazyjnym zakrętasem. Litery nakreślone przez innych nauczycieli (jesteś tylko stażystą, przypomniał sobie) były wąskie i nieco odchylone do tyłu. Wyglądały tak, jakby miały się przewrócić przy lada popchnięciu. Ponieważ Håkan był leworęczny i pisał pod niewygodnym kątem na spodzie teczki, jego podpis był duży i niezgrabny na tle innych.

— Żeby było panu łatwiej, panie Kjeldsen, przygotowałam dla pana plan dnia. Proszę się do mnie zgłosić, gdyby coś było niejasne.

Sekretarka Pass Christian High była naprawdę atrakcyjna i młoda ze starannie upiętymi spinką czarnymi włosami, i białą koszulą, na którą narzuciła żółty pullover. Uśmiechnęła się do niego promiennie i otworzyła usta, jakby chciała o coś zapytać, ale ostatecznie się rozmyśliła.

— Dziękuję, pani... — Rozbieganym wzrokiem szukał plakietki na jej swetrze, zanim zorientował się, że wyglądało to co najmniej nieprzyzwoicie. — Dziękuję — wykrztusił wreszcie zakłopotany i w tym samym momencie poczuł jak jego policzki przybierają kolor dojrzałej porzeczki.

Skinął jej głową na pożegnanie i bez fanfar odebrał swój plan na dziś. Ku jego zaskoczeniu został przepisany na maszynie — czytelnie i starannie. Miał asystować w lekcjach juniorów. Wszystko zostało ustalone w piątek w zeszłym tygodniu.

— Marnie Delaney — rzekła nieco ochryple zanim zdążył nacisnąć klamkę. — Nazywam się Marnie Delaney.

— Dziękuję za pomoc, pani Delaney — odparł już bez cienia zakłopotania i wyszedł, pozostawiając niezadane pytanie sekretarki, wiszące na włosku w powietrzu.

6.

Ich twarze! — pomyślał z lekką fascynacją, kiedy drzwi laboratorium chemicznego zamknęły się za nim z cichym kliknięciem. Rany koguta, ich twarze! Dostrzegł w nich to, czego się spodziewał, tę niezwykłą kombinację potęgi i bezradności. Żółte światło przedzierające się przez luki w chmurach sprawiało, że ich oblicza nabrały upiornego wyglądu. Wydawały się odległe i mroczne. W tamtej chwili Håkan poczuł, że ze swoim wyglądem odstaje równie wyraziście, co negroes. Wstydził się tego określenia. Wstydził się, że w ogóle je zapamiętał. Poczuł jak zalewa go fala ciepła na myśl o tym z jakim zaangażowaniem czytał The Petal Paper tego ranka w kiosku. Te listy i artykuły równie dobrze mogły być o nim... Skoro ludzie potrafią nienawidzić grupę imigrantów z taką zaciekłością, jak wielka może być owa nienawiść skierowana na jednego mężczyznę? Nie zniósłby tego.

— Godmorgon — powiedział. Był pewien, że żółte światło padało również na niego. Być może odbijając się od jego jasnych włosów tworzyło tę głupią iluzję łysiny. — Jestem tylko stażystą, nie zostanę na długo.

Nikt nie zrozumiał jego żartu, a jeśli nawet to nikt nie dał tego po sobie poznać. Ich twarze skąpane w żółtym świetle pozostały takie same, jakby wyciosano je z kamienia. Albo gorzej, pomyślał Håkan, wyglądają zupełnie tak, jak wyobrażał sobie mężczyznę składającego prośbę o członkostwo w anty Szkockim i Irlandzkim klubie — przerażająca determinacja, zakopana gdzieś głęboko w ich bystrych oczach.

Za oknem wreszcie zaczął padać deszcz.

7.

Falun pochłonęło ojca, a Ängelsberg właśnie zaciskało szczęki na gardle Håkana.

Håkan już raz zmarnował swoją szansę, którą znalazł w katalogu z bielizną matki. Był przerażony... i wściekły na samego siebie. Wstydził się, bo znalazł się dokładnie tam, skąd pragnął uciec za wszelką cenę. Przełknął ślinę, próbując przemóc koszmarną siłę tego, co zobaczył tego dnia na komisariacie, gdy szedł z przewieszonym przez ramię płaszczem w towarzystwie młodego policjanta. Nie został skuty, za co dziękował Bogu od chwili, gdy radiowóz pojawił się przed jego domem, ale kiedy tylko poczuł na sobie wzrok sekretarek, wspomnienia wróciły. Znowu był intruzem. Znowu czuł na sobie ciężar podejrzliwych spojrzeń. Znowu był tym facetem.

Wyjął długopis — nawet ta prosta czynność stała się apatyczna, jego dłonie trzęsły się jak u kogoś z reumatyzmem —  i zaadresował kopertę wielkimi, koślawymi literami faceta, któremu ktoś kiedyś zmiażdżył dominującą dłoń — Maja Jenny Kjeldsen, Trädgårdsgatan 60, Ängelsberg, Västmanland, i wrzucił do niej list, który napisał na podłodze celi pod nadzorem policjanta zeszłego wieczora. Oczywiście, nie powie złego słowa na oficera i oczywiście, nie przekroczy darmowego formatu i tak, ma pieniądze za fatygę.

Zastanawiając się, jak właściwie powinien opowiedzieć im o dniu, w którym spotkał Albina Blixta, skoncentrował się w pierwszej chwili na tym, jak zbliżył się do parku Ahllöfsparken od strony Gråmunkegränd. Kojarzyło się to mu z wejściem w pas planetoid. Od Gråmunkegränd do parku biegła niezbyt szeroka, świeżo wyasfaltowana droga, z której korzystały wywożące odpadki z magazynów po obu stronach śmieciarki. Håkan biegł truchtem w stronę Kapellgatan, która w tym miejscu rozszerzała się coraz bardziej aż wreszcie łączyła się z główną drogą Centrumleden, a stamtąd w ciągu pięciu czy dziesięciu minut można było dojechać do E18 i udać się w dowolne miejsce w Szwecji albo po prostu jak najdalej od Ängelsberg.

Biegł w tenisówkach, przeskakując nad śmieciami. Czuł w nozdrzach dym i woń zgnilizny bijącą ze śmietników i słyszał głośne skrzeczenie ptaków nad głową.

Rozmyślając, czuł na sobie wzrok policjanta, który go tutaj przyprowadził zza weneckiego lustra. Z jakiegoś powodu czekał na zewnątrz, przez co Håkan czuł się jak zwierzę w cyrkowej klatce. Bo tym to właśnie było, pomyślał — cyrkiem. Siedział w tym małym pokoju przesłuchań z kremowymi ścianami i czekał na swój występ.

8.

Lars Rohlén stał w pozycji spocznij z rękoma splecionymi za plecami. Obserwując Håkana Kjeldsena przez lustro weneckie, czuł się jak wygadany szeryf Andy Taylor. Ciotka uściskała mnie tak mocno, że przybrałem wszystkie kolory świata! Głos szeryfa zadźwięczał mu w głowie. Ale teraz, w tej właśnie chwili, Lars Rohlén po prostu stał w milczeniu. Z dłońmi zaciśniętymi na swoich ciemnych, bawełnianych spodniach, z twarzą pełną powagi i rozszerzonymi oczyma.

Odesłał Varelę i Barra przed kilku minuty. Wcześniej miał okazję porozmawiać z Anniką Limell i dowiedział się, że Maja Kjeldsen od rana nie pojawiła się w swoim domu, a obrońcy i reprezentanci zmarłej Ulrici Blixt wnieśli kolejny pozew, dzięki któremu nawet po osadzeniu winnego w więziennej celi, Lars i komendant Valeskog nie zaznają ani chwili spokoju czy triumfu. I w samym środku tej gorzkości i suchych faktów, które napędzały problemy jak silnik jakiejś potwornej maszynerii, zupełnie bez powodu, bez żadnego à propos, Annika Limell zadała, niejako na marginesie, to przerażające pytanie: "Jeśli miałbyś dzisiaj posłać Kjeldsena na stryczek, byłbyś pewien, że to on?" Potem zmieniła temat i zaczęła opowiadać o szczegółach procesu, ale Lars tylko udawał, że słuchał.

W rzeczywistości nie był ani trochę utwierdzony w przekonaniu, że ten wysoki i postawny mężczyzna z oczami zbitego psa za lustrem weneckim był wyrachowanym mordercą. Tak czy inaczej, to musiało nastąpić. Po prostu dobrowolne zeznanie Kjeldsena przyspieszyło ten proces, tak jak kurz porwany wiatrem, kiedy dostanie się do nosa, powoduje kichanie.

Lars chciał wierzyć w jego winę. Ona też chciała. Mieli na ten temat identyczne zdanie, tak jak na to, że lubią filmy Woody'ego Allena i nie przepadają za pozwami reprezentantów zmarłych osób.

— Lars. — Gustaf Varela zatrzasnął za sobą drzwi do pokoju przesłuchań.

Lars przeciągnął językiem po wargach — usłyszał przy tym pod czaszką odgłos przypominający szorowanie papierem ściernym po desce — i wyprężył się jeszcze bardziej, jakby sam gest miał sprawić, że przeszło piętnaście lat służby spadnie mu z barków.

— Zaczynajmy. — Odwrócił się i spojrzał na niego. Wyraz twarzy Gustafa stanowił dziwną mieszankę łagodnego roztargnienia i wczesnego stadium rozdrażnienia. Dopiero później, kiedy wielokrotnie w myślach rozważał tę sytuację, zrozumiał, że było to spojrzenie człowieka, który metodycznie starał się odłączyć każdego od jego sprawy (bo to właśnie Varela otrzymał awans i był teraz równy Larsowi), wyrywając kabel za drugim. To była twarz człowieka, który przechodzi z zieleni w czerń, pomyślał wtedy, zupełnie jakby jeden stołek wyżej oznaczał jeden stołek niżej, który trzeba kopnąć.

Dlatego też pozwolił mu iść przodem. Chciał patrzeć, jak Gustaf Varela — podobnie jak wcześniej Klaus Barr — chrzani sprawę.

Håkan był zasępiony, ale nic nie wskazywało na to, że miał zamiar nagle wybuchnąć agresją, jak to często w takich przypadkach bywa, dlatego Lars ograniczył się do pałki obitej imitacją skóry przy pasku. I ponownie Gustaf sprawiał wrażenie nad wyraz pewnego siebie, kiedy z uśmiechem przylepionym do świeżo ogolonej twarzy odsunął dla siebie krzesło. Był młody, przystojny, mądry i zdolny. Praca u boku Larsa dała mu dobry start. To wszystko wiedział. Nie wiedział tylko, że Gustaf Varela, pionier w rodzącym się dopiero przestępczym świecie Ängelsberg, miał zamiar zająć olbrzymią połać wydzierżawionego terenu manewru Larsa, i nie mógł wiedzieć, że niecały rok po pojawieniu się w Ängelsberg świeży umysł stanie się rynkiem dla niezależnej konkurencji. Nawet gdyby Lars dysponował tymi informacjami, to z całą pewnością nie uwierzyłby, że w Ängelsberg znajdzie się miejsce dla młodego żółtodzioba — okularnika, do złudzenia przypominającego Johna Lennona, który idąc kołysał lekko ramionami i na którego twarzy wciąż jeszcze można było dostrzec oznaki trądziku młodzieńczego.

A jednak się znalazło. Został przeniesiony na wyższy szczebel. I ze sposobu, w jaki obrzucał Larsa zniecierpliwionymi spojrzeniami, wyglądało, jakby Gustaf przez cały czas wiedział, że tak się stanie.

— Okoliczności nie sprzyjają, ale miejmy to za sobą. — Pierwszy odezwał się Varela.

— Hmm? — Håkan uniósł wzrok i Lars w pierwszej chwili zobaczył jakiś błysk w jego przeraźliwie jasnych oczach.

Poczuł jak zaczynają ogarniać go wątpliwości. Później wstyd zapędzi go w kozi róg i powie żonie, że kiedy tylko spojrzał w te oczy, domyślił się, że popełniono straszną pomyłkę — taką, której skutków nie zdołają tak prędko zredukować.

— Zacznijmy od podstawowych faktów, Håkanie. Mogę się tak do ciebie zwracać, prawda? — odezwał się wreszcie.

Twarz Kjeldsena była wyprana z kolorów, a w każdym razie tak mu się wtedy wydawało, ale w pierwszej chwili obwinił za to grę światła bijącego z jarzeniówki nad ich głowami. Ciotka uściskała mnie tak mocno, że przybrałem wszystkie kolory świata!

— Tak — odparł, a podczas tego, co normalnie Lars nazwałby periodycznym cyklem zgrywania niewinnego, znowu dojrzał ten błysk, który tym razem przywiódł mu na myśl latarnię na środku morza. S.O.S, pomóż mi, jestem niewinny! Zdawał się krzyczeć, ale Lars to zignorował.

— Zostałeś oficjalnie postawiony w stan oskarżenia bez procesu. Mam nadzieję, że rozumiesz te wyjątkowe okoliczności sprawy.

Nie skomentował jego słów, więc Lars kontynuował:

— Przysługuje ci obrońca. Czy chcesz się z nim skontaktować zanim zaczniemy?

Håkan pokiwał przecząco głową.

— W porządku, nie traćmy więc czasu.

Boże, spraw, abym się nie pomylił, pomyślał, a w jego głowie zabrzmiało to jak skowyt psa albo może to znowu to wspomnienie znad Varpan. Nie, przestań, to się nigdy nie wydarzyło. Ale jeśli tak, to Lars był pewien jednej rzeczy...

— Musicie to odłożyć. — Drzwi do pokoju przesłuchań stanęły otworem z hukiem, przypominającym łamiące się gnaty. Stał w nich komendant Valeskog. — Johan Wiberg został znaleziony martwy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro