Wkurwiający Ryoyu - Japończycy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Korytarz przy pokoju Japończyków:
- Mogę wiedzieć gdzie posiałeś moją skarpetkę?! - Junshiro zaciskał dłonie w pięści, wpatrując się w zadowolonego z siebie Ryoyu. Ten nie robił sobie nic ze złości swojego brata. Często się wkurzał.
- A skąd mam wiedzieć gdzie kładziesz swoje bety? Nie jestem twoją niańką. -odpowiedział, wywracając oczami.
- Ty skurwielu, nic dziwnego, że nikt cię nie lubi. Jesteś żałosnym zadufanym dupkiem.
- To wszystko?
- A teraz oddawaj moją skarpetkę!
- Nie wiem gdzie ty pierdolnąłeś swoje głupie skarpetki. - po Ryoyu spłynęło to jak po kaczce. Odkąd zaczął wygrywać, zmienił się nie do poznania. Ze skromnego i uśmiechniętego chłopaka zmienił się w zarozumiałego i egoistycznego dupka nie przejmującym się uczuciami innych. Przestał nawet patrzeć na Junshiro jak na swój wzór do naśladowania. Bo po co? Zdobył Kryształową Kulę, złotego orła. Osiągnął szczyty. Została jeszcze olimpiada, ale to w najbliższej przyszłości. A jego brat co osiągnął? W zasadzie to nic. Nie mógł mu się równać. Bo to on był tym lepszym Kobayashim.
-Wiesz co? Pierdol się. Nikt nie potrafi znieść twojego potężnego ego. Niedługo sam zrozumiesz, że takim zachowaniem daleko nie zajedziesz. A wtedy nikt ci nie pomoże! Nikt! - rzucił wściekle Junshiro, odchodząc szybkim krokiem od znienawidzonego młodszego brata. Nie poznawał go i to go bolało. Gdyby tylko ich mama to widziała...Byłaby nim rozczarowana. Musiał znaleźć jakieś rozwiązanie, by sprowadzić go na ziemię. Najlepiej boleśnie, by zrozumiał co przez ten cały czas wyrabiał. Właśnie przez Ryoyu większość skoczków unikała kontaktu z Japończykami. No może poza Noriakim Kasaim, ale on to bardzo chlubny wyjątek. Żywa legenda skoków. Wesoły, uprzejmy i nie wywyższający się. I taki był od lat. Każdy chciał zamienić choć słowo ze starym mistrzem pamiętającym czasy Weissfloga czy Nykanena, bo zawsze miał coś ciekawego do powiedzenia. A to jakaś anegdotka z przeszłości, a to jakaś porada życiowa. Czy był ktoś kto nie lubił Kasaiego? No raczej nie. Przynajmniej nikt nie znał tej osoby. Junshiro pragnął akceptacji wśród skocznej rodziny, lecz zachowanie Ryoyu to uniemożliwiało. No bo skoro najmłodsza latorośl się tak zachowywała, to Junshiro był taki sam. W końcu byli braćmi. Logiczne. Tylko chłopak chciałby, by inni w końcu inaczej zaczęli na niego patrzeć. Może powinien pogadać z Noriakim? On najlepiej znał relacje panujące między skoczkami poszczególnych narodowości. Doradzi mu co musi zrobić, by tak się stało. Tylko gdzie był Noriaki? Zniknął z samego rana, do tej pory się nie pojawiając. Mógłby się kogoś spytać, lecz jego znajomość angielskiego, czy innego języka leżała i kwiczała. Dosłownie, ale mniejsza z tym. Jakoś sobie poradzi. Nie od dzisiaj w końcu brał udział w Pucharze Świata. Może spróbuje na migi?
-Kobayashi, a ty gdzie się wybierasz? Za niedługo spotkanie. Na górę, natychmiast! - znienacka dopadł go Walter Hofer ze swoją krótkofalówką. Junshiro wywrócił oczami. Jak on nie znosił języka niemieckiego. Przypominało mu to szczekanie psa. Chyba ta niechęć do języka Hitlera pozostała mu w genach po przodkach. No ale nie wnikajmy w to za bardzo. Przeszłość to przeszłość. Przodkowie to przodkowie. Oczywiście chłopak nic nie zrozumiał codo niego powiedział wujek Walti i minął go, ignorując krzyki za swoimi plecami. Musiał znaleźć Noriakiego. On jako jedyny z ekipy znał angielski.
- Kasai, gdzie ty do kurwy nędzy jesteś? Boże, czemu go nie ma, gdy jest...o, jest. - Junshiro dostrzegł starszego kolegę, który siedział w hallu zatopiony w rozmowie z jednym zNiemców. Chyba jeden z Andreasów. Wanki czy jak mu tam. Kobayashi wziął głębszy wdech i podszedł do nich.
- Możemy pogadać?- mruknął, nieufnie wpatrując się w Wanka. Niemiec uniósł brew, patrząc na młodego Japończyka.
- Pogadamy później, stary. Wiesz, gdzie jest mój pokój. - Andreas wstał i poszedł w kierunku windy, gdzie stał Severin wraz z Constantinem, który najwidoczniej wciąż był sfochany na starszego kolegę za to, że ten "zajmował"się Piusem, gdy ten przebywał na treningu. Freund nic sobie z tego nie robił, bo obejmował go w pasie, wpatrując się w jego naburmuszoną minę z uśmieszkiem. Junshiro szybko odwrócił od nich wzrok, by nie wyszło, że się na nich gapi. Noriaki uśmiechał się do niego zachęcająco. Widział, że coś trapi młodszego kolegę. Chyba nawet wiedział co i kto.
- Ryoyu dał ci się we znaki? - starszy z Kobayashich wybałuszył oczy. Skąd on do licha wiedział o czym chciał porozmawiać? - Nie musiałeś mówić. To po tobie widać. Co tym razem zrobił twój brat? - spytał Noriaki, dopijając swoją słabą herbatę.
- A jak myślisz? Wkurwia i podnosi ciśnienie. Nie widzi w swoim zachowaniu nic złego. Nie widzi też tego, że nikt nie chce z nami rozmawiać. Pamiętasz jak dobry kontakt miałem z Niemcami czy Norwegami. Teraz nikt się do mnie nie odzywa. Nie podejdzie z gratulacjami. Nic. Wszyscy myślą, że jestem jak on. A tak nie jest. - Junshiro wylał z siebie potok żali i rozgoryczenia. Bo to w sumie miły gościu był.
- A myślałeś może o rozmowie z kimkolwiek spoza naszego kręgu?
-Nie znam angielskiego. Przynajmniej nie na tyle, by się z kimś porozumieć.
- No to pora się nauczyć. Młody jesteś, szybko się nauczysz. Skoro ja się nauczyłem, to ty tym bardziej. -poradził Noriaki, odkładając szklankę na stolik. - I pokaż się z innej strony. Otwórz się na innych, zaczynaj rozmowy z innymi. A Ryoyu to się przejedzie na swojej dobrej dyspozycji. Dobra forma nie trwa wiecznie. Poznałem to po sobie. Forma jest, a potem nie ma. Zaś znajomości pozostają na zawsze. Ty zyskasz, on straci, choć mu tego nie życzę, oczywiście. A teraz chodź. Przebierzemy się i zejdziemy na spotkanie.
- Jakie spotkanie? - Junshiro spojrzał pytająco.
- Walter chce coś nam ogłosić. Nie wiem co to, ale lepiej być. - Noriaki poklepał go po ramieniu. - A co do Ryoyu to bądź cierpliwy.
- Cierpliwy? Cierpliwy? Łatwo ci mówić. On ciebie nie wkurwia. Mam ochotę mu zajebać. I przysięgam, że to się wkrótce stanie.- warknął Kobayashi, idąc z Kasaim w stronę windy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro