XII Plan działania przeciwko rasie elfów z Mrocznej Puszczy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

XII Plan działania przeciwko rasie elfów z Mrocznej Puszczy.

Kolejna noc była dla czarnowłosej jeszcze cięższa niż poprzednia. Jej oczy błyszczały złotem, a twarz zbladła z wyczerpania. Jej wzrok był zamglony do tego stopnia, że miała problem z rozpoznaniem swoich własnych dłoni. Rankiem Fili nie mógł wytrzymać ciszy pomiędzy nimi. Widział zmęczenie na twarzy dziewczyny i ciągle spływające kropelki potu z jej skroni. Jej ręka była cała czerwona od zadrapań i ugryzień, a klatka podnosiła się i opadała w zatrważającym tempie. Pod jej czerwonym nosem zasychała krew, która pociekła jej z przemęczenia.

— Źle wyglądasz — mruknął krasnolud, niepewnie obserwując Sitriel, która zaśmiała się nerwowo.

— Chyba... Chyba złapała mnie choroba. Jest mi gorąco — wtem skrzywiła się z bólu, a prawda wyszła na jaw, gdyż Fili nie był głupi i potrafił rozpoznać niektóre objawy „chorób", a w szczególności tą, z którą się zmagała czarnowłosa.

— Jesteś na głodzie — stwierdził blondwłosy, zaskakując tym towarzyszkę.

— Przepraszam, że co? — wysapała z trudem, bo przez brak snu ciężej było jej skleić ze sobą poszczególne słowa.

— Nie musisz udawać. Widziałem cię już w podobnym stanie. Przecież nie rozmawiam z tobą pierwszy czy drugi raz. Brakuje ci krwi w swojej diecie — krasnolud zawahał się, lecz po chwili wstał i zaczął zbliżać się do dziewczyny.

— Co robisz? Nie zbliżaj się do mnie! — krzyknęła Sitriel ze strachu, czując w nozdrzach krasnoludzki zapach niebieskookiego.

Blada twarz dziewczyny i przerażenie w oczach sparaliżowały krasnoluda. Nie odważył się zrobić ani kroku więcej. Te złote przestraszone oczy świeciły się w blasku pochodni, usta wykrzywione w przerażeniu drgały delikatnie, a całe jej ciało kuliło się w kącie, próbując oddalić się od krasnoluda.
Fili usiadł pod ścianą, obawiając się o życie dziewczyny. W tamtym momencie była taka krucha i delikatna... Nie przypomniała dawnej siebie w żadnym aspekcie.

— Sitriel... — westchnął współczująco, wpatrując się w czarnowłosą, która nie ruszała się w ogóle, tylko patrzyła prosto w ścianę. Uniosła powoli wzrok na przyjaciela, który złapał za kołnierz ubrania i pociągnął go w przeciwną stronę, ukazując swoją odkrytą szyję i część barku.

— Nie rób tak, Fili... — westchnęła z obrzydzeniem złotooka, przymykając oczy. Odrywała z trudem od niego wzrok, próbując myśleć o czymś innym niż świeża, ciepła, słodkawa krew. — Nie chcę cię zaatakować. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.

— Wszystko będzie dobrze — zapewniał ją ze spokojem, nie mogąc jednak uwierzyć w swe własne słowa. — Jeśli się nie napijesz, zabijesz mnie. Z dwóch fatalnych opcji, pierwsza jest bardziej zachęcająca. Trzeba wybierać mniejsze zło.

— Nie mogę — oczy Sitriel zeszkliły się od napływających łez.

Och, Sitriel... — krasnolud wypowiedział jej imię z naciskiem. — Nie jestem zły. Rozumiem przez co przechodzisz. Nie zabijesz mnie, wiem o tym. Zaufaj mi. Chodź, miejmy to już za sobą.

Dziewczyna nie chciała ruszyć się o krok, lecz doskonale wiedziała, że to co mówi Fili, jest samą prawdą. Podparła się o ścianę i powoli podeszła do siedzącego krasnoluda. Opadła obok niego, a ich ramiona się ze sobą zetknęły, powodując u obojga dreszcz.

— Jesteś tego pewny? — zapytała cicho Silentmaul.

— O nic się nie martw. Nic złego się nie stanie.

Dziewczyna zerknęła w niebieskie oczy krasnoluda. Były takie spokojne i pozbawione strachu, piękne niczym morze o wzburzonych falach. Sitriel delikatnie złapała za kołnierz krasnoluda, przypadkowo dotykając palce Filiego, który pod dotykiem ciepłych dłoni wzdrygnął się mimowlonie. Czarnowłosa drugą ręką odgarnęła delikatnie falowane włosy krasnoluda i zbliżyła twarz do jego szyi, a gęsia skórka pojawiła się na ciele od oddechu dziewczyny. Wtem poczuł jak skóra nacina się od ostrych zębów Sitriel, a jej usta stykają się z jego karkiem. Czuł się, jakby był obdarzany setkami delikatnych pocałunków. Kosmyk jej czarnych włosów opadł na jej zaczerwienioną twarz, a Fili nie mogąc oprzeć się pięknie wyglądającej kobiecie, odgarnął go za jej ucho. Krasnolud zacisnął zęby, zatrzymując wzrok w jednym punkcie na suficie. Robiło mu się gorąco, a oddech przyśpieszał. Kiedy maleńka strużka krwi powoli zaczęła spływać mu w dół po klatce, spiął się zakłopotany, czując jak usta Sitriel wędrują coraz niżej i niżej, by szkarłatna ciecz nie popłynęła bardziej w głąb ubrań krasnoluda. Wtem Fili poczuł jak kobieta delikatnie odchyla głowę od jego ciała, wracając do zakrwawionej szyi blondwłosego. Krasnolud wpatrywał się w dziewczynę jak w najpiękniejszy skarb. Nie wiedział nawet, w którym momencie wyciągnął ku niej rękę i położył dłoń na jej policzku, ocierając z jej ust krew. Sitriel ze zmrużonymi oczami patrzyła wprost w niebieskie tęczówki krasnoluda. Napięcie między nimi zadrżało, a ich twarze się do siebie znacznie zbliżyły. Połączyli swoje usta w jedność, czując wciąż posmak krasnudzkiej krwi. Sitriel oplotła ręce wokół szyi blondwłosego, który swoim ciałem naparł na czarnowłosą, przewracając ją na plecy. Całując jej usta, poczuł, że pocałunek słabnie. Otworzył oczy, widząc jak dziewczyna z delikatnym uśmiechem wpatruje się w niego, niczym w najpiękniejszą istotę, jaka miała prawo istnieć na tym świecie. Fili zmieszał się i gdy już chciał się cofnąć, Sitriel wsparła się na przedramiona i złączyła swe usta z krasnoludem w namiętności. Zaskoczony blondwłosy odwzajemnił pocałunek, czując jak jego głowa jest przytrzymywana kobiecą dłonią. Zajęci sobą, nie zauważyli nawet, gdy dopadło ich zmęczenie i oboje zasnęli w swoich objęciach.
Nad ranem Fili zbudził się, uświadamiając sobie, że jakieś ciepło bije przy jego twarzy. Ujrzał wtem kobietę, o której śnił nie jeden raz. Taką niewinną, silną w głębi serca, a zarazem elegancką i dumną. Krasnolud o czerwonych policzkach zatkał usta dłonią, czując jak serce prawie wyskakuje mu z klatki. Umazany własną krwią, wciąż czuł słodki posmak delikatnych ust pszenicznookiej. Co też go podkusiło, by ją pocałować? Zauroczenie, które przemieniło się w głębsze uczucie zapłonęło w jego sercu tak nagle, że nie potrafił spamiętać powodów tego przebudzenia. Nie widział już w Sitriel tej okropnej, żądnej mordu bestii, a piękną, czarnowłosą kobietę, która przeszła w życiu trochę za dużo stresujących sytuacji. Jednak Fili miał problem z mówieniem o swoich uczuciach. Gdy kogoś lubił bardziej, niż jako przyjaciela czy członka rodziny, pierwsze co robił i głównie się tego trzymał, było u niego w naturze zaprzeczanie i odpychanie od siebie ukochanej osoby. Tak też robił z Sitriel. Wmawiał sobie, że czarnowłosa jest wyobrażeniem zła, nie mogąc przestać myśleć w głębi duszy, jak piękna jest to osoba i jak wiele zdołałby poświęcić, by była bezpieczna oraz stała u jego boku do końca życia. Jego serce pękło, gdy Silentmaul się zbudziła i nie pamiętała prawie niczego z wczorajszej nocy. Nie potrafiła zrozumieć skąd na jej twarzy była krew i dlaczego Fili milczał, nawet na nią nie patrząc. Krasnolud zakrył ranę ubraniem i przykrył ją swoimi włosami. Był zdenerwowany na samego siebie, że pocałował Sitriel, gdy ta była pod wpływem amoku jego krwi. Dla niego wczorajsza noc też zdawała się bardziej jawą, cudownym snem aniżeli prawdziwymi wydarzeniami.
Jednak Sitriel też nie należała do osób o tęgiej, chłopskiej inteligencji. Znała siebie bardzo dobrze. Jakie miała przyzwyczajenia, co robiła źle, a czego jej brakowało. Zastanawiała się przez pewien czas, dlaczego rozmowa z podbitym Filim jakoś się nie kleiła, a sama Silentmaul, ścierając z siebie wilgotnym kawałkiem szmatki krew z twarzy, myślała... I myślała, i głowiła się, próbując przypomnieć sobie wszystko z wczorajszej nocy. Miewała jakieś przebłyski, ale tak krótkie oraz rozmyte, że były doprawdy zbędne. Jednakże krew samoistnie nie mogła pojawić się na jej twarzy, części szyi oraz ubrań. Wiedziała, że to nie była jej krew, bo smakowała jakoś inaczej, niby obco, a jednak bardzo znajomo. Sitriel dostrzegła też plamy krwi na jasnej brodzie krasnoluda i na jego torsie. Ona nie miała ran, u Filiego żadnych za to nie potrafiła dostrzec. Bała się też o to zapytać niebieskookiego, który swoją zmarkotniałą miną wprowadzał w małym pomieszczeniu sporo negatywnej i podbitej atmosfery. W pewnej chwili czarnowłosa nie wytrzymała i z zapałem w oczach poruszyła się w miejscu tak, jakby otrzepała z siebie setke małych robaków. Krasnolud spojrzał na nią kątem oka, żałując, że w ogóle się zainteresował pszenicznooką.

— Zapytam wprost, bo już nie zdzierżę tych wewnętrznych pytań! — rzekła Sitriel z energią w głosie. — Co się wczoraj wydarzyło? Zbudziłam się upaprana krwią, nie widzę tu nikogo poza nami, więc powiedz mi, czy to o czym myślę, jest prawdą? Zaatakowałam cię?

Fili westchnął, słysząc wystraszony głos dziewczyny.

— Nie zaatakowałaś mnie. Sam ci ją oddałem. Wolałem oddać ci krew niż zostać zabitym. Nie doszukuj się tu niczego więcej. Po prostu chcę wrócić do domu żywy — uśmiechnął się nerwowo. — A gdybyś jednak mnie zaatakowała... — wyciągnął mały sztylecik zza miodowego futerka na ubraniu, podrzucając go delikatnie. — Potrafiłbym się obronić.

Sitriel spojrzała na niego w zaskoczeniu. Nie tyle co zdziwił ją sztylecik, a prawdziwe słowa krasnoluda. Obawiała się jednakże czegoś. Zmarszczyła czoło, zrobiła jakąś głupią minę, po czym złapała się za podbródek.

— Musimy coś wymyśleć i to prędko — mruknęła nieobecnie.

— Co masz na myśli? — zapytał niezrozumiale Fili, opuszczając sztylet.

— Muszę znaleźć się w innej celi, w przeciągu tygodnia. Jeśli się tak nie stanie, znowu będę potrzebowała krwi, a wolałabym cię już nie gryźć — odparła spokojnie.

— Niezbyt widzę tu problem — burknął krasnolud. — Oddam ci trochę tak, jak to zrobiłem wczoraj i po kłopocie. Będąc sama w odzielnej celi, nie miałabyś kim się żywić. Więc to tylko kwestia czasu, gdybyś się przemieniła i przyciągnęła do siebie rój elfich strażników.

— Nie, nie! I jeszcze raz nie! Ty nic nie rozumiesz! — westchnęła czarnowłosa, wstając i gestykulując rękami. — Problemem pobierania krwi z kogoś, kto nie jest zwierzęciem, jest jednym z największych błędów, jakie mogłyby istnieć! Upicie twej krwi było błędem, ale nie było z czego wybierać...

— Zaraz, o czym ty mówisz? — palnął Fili, ściągając brwi. — Jaki sens ma picie krwi, skoro nie możesz pić jej od każdego?

— Tu chodzi o coś, co zgubiło masę zwierzołaków. Krew nie - zwierząt nas omamia, powoduje lekkość ducha i uzależnia, niemalże jak palenie niektórych ziół. Im więcej skosztuję twojej krwi, tym bardziej będę jej i tylko jej potrzebować. Moje ciało zacznie odrzucać zwierzęcą krew, a z czasem wszelkie jedzenie oraz wodę. Jedyne co miałabym w głowie, byłaby szkarłatna ciecz — twoja. Dlatego nie mogę dopuścić siedzenia z tobą w jednej celi, patrząc również na to, że nie jesteśmy pewni, ile byśmy mieli tutaj siedzieć. Musimy wymyśleć więc, jak oszukać króla elfów. Fili? Słuchasz mnie?

Niebieskooki słuchał jedynie połowę wypowiedzi dziewczyny. Myślał o tym, jak krew uzależnia. Ten amok, który czuła Sitriel wczorajszej nocy, ten pełen uczucia pocałunek... był fałszywy? Powstały przez przypadek? Czyli nawet w głębi serca czarnowłosa nie darzy krasnoluda najmniejszym uczuciem?

— Fili, ja sobie tu język strzępię, a ty przysypiasz — oburzyła się Sitriel, która siedziała na przeciwko krasnoluda, opowiadając mu częściowo wymyślony plan działania.

Ach, tak, wybacz, mało spałem tej nocy... — powiedział, skupiając się już ostatecznie na pszenicznookiej.

Siedli więc jeszcze bliżej siebie i cicho zaczęli planować, myśląc o każdej możliwej akcji oraz rozmowie, która miałaby zostać przebyta między Thranduilem, królem elfów, a Sitriel, byłą księżniczką Nadziemia. Dyskutowali tak przez mniej więcej dwie godziny, opadając powoli z sił. W końcu nadszedł czas, by plan został zrealizowany bez żadnych błędów czy potknięć. Silentmaul wstała, podeszła do krat i kiwnęła do Filiego.
Zaczęli udawać, że się kłócą. Czarnowłosa zaczęła krzyczeć i wołać do siebie strażników, którzy jednak schodzili do lochów parę razy dziennie w czasie posiłków oraz w południe na kontrolę. Po dziesięciu minutach przy zielonych kratach stanął Iziel ze zdenerwowaną i zniecierpliwioną miną.

— Czemu się tak drzesz, kobieto? Czy cię ze skóry obdzierają? Wykorzystują fizycznie? Krzywda ci się dzieje?

— Elfie, ja już nie dam rady! Ja wam wszystko powiem, co tylko zechcecie! Tylko błagam, błagam, wypuście mnie stąd! — lamentowała Sitriel, prawie płacząc.

— Ani mi się waż cokolwiek mówić! — wściekł się Fili, podchodząc do dziewczyny. — Wytrzymasz czy ci się to podoba, czy nie!

Pszenicznowłosy spojrzał na krasnoluda sceptycznie, po tym zerknął w stronę załamanej dziewczyny. Wyciągnął powoli masę ciemnych kluczy na obręczy i otworzył drzwi. Złapał Sitriel za bark, wyciągając na korytarz. Szczęk krat rozbrzmiał w lochach, a Fili przykleił się do szpar, wyglądając w stronę zakutej w mgnieniu oka w kajdany przyjaciółki.

— Żadnych gwałtownych ruchów — mruknął Iziel, pchając dziewczynę przed sobą. — Idź i nie odwracaj się za siebie, bo przysporzysz sobie kłopotów.

Sitriel z satysfakcją w duszy szła korytarzami do góry. Minęła jedną celę, w której to byli Oin i Gloin. Krasnoludzi zaskoczeni znajomym stukotem butów wyjrzeli zza siebie, wołając do siebie czarnowłosą. Sitriel jednakże posłusznie wykonując polecenia elfa, nawet na nich nie spojrzała, choć w głębi duszy tylko o tym marzyła, by upewnić się czy jej przyjaciele są bezpieczni.
Gdy wyszła z lochów, rozglądała się wokoło, podziwiając chodzących po królestwie elfów i tych cudownych żłobieniach w skałach. Gdyby tylko znajdowała się tutaj w innych okolicznościach, jakie to by było piękne doświadczenie!
Sitriel została wprowadzona kamiennym mostem przed oblicze króla, przy którym stał jego syn. Zwierzołak stanął na środku, wpatrując się w chłodne oczy Thranduila, w których zabłysnęły maleńkie iskierki.

Ta kobieta twierdzi, że powie wszystko, o co ją zapytasz — powiedział Iziel, stając na brzegu okrągłej płyty, która kończyła się królewskim tronem.

Thranduil powstał, a oczy Sitriel skupiły się już tylko na nim. Król kiwnął do strażnika, a ten kłaniając się nisko, oddalił się z powrotem do lochów. Czarnowłosa patrzyła, jak powolnym krokiem podchodzi do niej i okrąża, wpatrując się w nią bezwstydnie.

— Jak się nazywasz? — zapytał władca Leśnego Królestwa.

— Sitriel... z Gondoru — odpowiedziała z ostrożnością i udawaną pewnością w głosie. Król zerknął na nią, podważając, że kobieta pochodzi z Gondoru, lecz nic na ten temat nie powiedział.

— Na cóż te kajdany? Zdejmij je z rąk tej pięknej istoty — powiedział król do syna, który z wahaniem i oburzoną miną wykonał bez słowa rozkaz ojca. Sitriel odruchowo złapała się za nadgarstek, rozmasowując go, ponieważ wciąż czuła zimny metal na swoim ciele, jakby odcisnął magiczne piętno na jej skórze. Białowłosy elf stanął przed nią, wyjął zza siebie kawałek pergaminu i podał go kobiecie. Gdy Sitriel wpatrywała się w mapę niezrozumiale, Thranduil odszedł parę kroków od niej, nie spuszczając z niej jednakże wzroku. — Powiedz mi, co tutaj jest napisane? Cóż to jest za mapa i dlaczego ją miałaś?

— Chciałbym powiedzieć, ale nigdy w życiu nie widziałam takiego języka.

— Śmiesz kłamać? Miałaś tę mapę ze sobą — mruknął król bez emocji.

— Wcale nie kłamię — odparła ze spokojem, wciąż wpatrując się w mapę. — Ten skrawek kupiłam od pewnego mężczyzny, który mieszka na obrzeżach Gondoru. Twierdził, że jest to część wymysłu niejakiego pisarza, który napisał, jeśli się nie mylę, książkę o tytule „Ponad dębowym lasem", z którego to właśnie pochodzi ta nieprawdziwa mapa. Język ten widzę tu po raz pierwszy, nie licząc chwili, gdy próbowałam odczytać tę mapę przy jej zakupie. Sprzedawca mówił, że jest to wymyślony język, który pojawiał się w książce. Kupiłam ją, ze względu, że kocham mapy, a szczególnie to, co się na nich znajduje.

— Kolejne kłamstwo — westchnął białowłosy elf, odwracając się w stronę dziewczyny. — Może zapytam o coś innego. Skąd w twoim posiadaniu znalazł się Daedelos, miecz, którym nie zdołałabyś samoistnie walczyć?

— Jak to nie dałabym rady nim walczyć? — burknęła Sitriel. — Owszem, jeśli byłby złączony, to nawet nie mogłabym się nim zamachnąć, dlatego używam tylko jednej części, a drugiej żal mi było sprzedać czy zostawić gdzieś po drodze.

— Dalej nie odpowiedziałaś na pytanie.

— Znalazłam je. W jaskini trollów, którzy zastygli pod wpływem światła słonecznego.

— Nie uwierzę ci, choćbym nawet chciał. Złoty łącznik zaginął wiele lat temu i śmiesz mi mówić, że znalazłaś go w jakiejś obskurnej jaskini tych kamiennych stworów? — poirytował się władca, który z nerwów zaczął się przechadzać na około czarnowłosej.

— Łącznik akurat dostałam.

— Od kogo?

— Od elfa.

— Którego?

— Wyższego.

— Którego wyższego?

— Elronda.

Thranduil zastygł, jakby z nieba wszystkie gwiazdy mu na głowę spadły.

— Elronda? — zapytał, niedowierzając.

— Tak, Elronda. Dostałam zezwolenie na użytkowanie tejże broni i zostałam obdarowana ostatnią z trzech części miecza.

— Kobieta i krasnoludy w Rivendell? — zamyślił się na chwilę elf, siadając na tronie. — Skąd idziecie?

— Zależy kto — powiedziała Sitriel, ukradkiem próbując schować mapę za zbroję. — Ja idę z Gondoru, a krasnoludy z całego świata.

— Gdzie idziecie taką gromadą? Dlaczego się tak śpieszycie i wtargnęliście do Mrocznej Puszczy, płosząc zwierzęta oraz robiąc taki hałas, że aż zwabiliście pająki? Co człowiek robi z bandą krasnoludów?

Ha! Co za głupie pytania! — palnęła Sitriel, śmiejąc się pod nosem. Złowrogi wzrok Legolasa i jego ojca spoczęły na jasnych tęczówkach kobiety. — Idziemy świętować! Trzech synów narodziło się na dalekim wschodzie i wielu krasnoludów się gromadzi, by przez trzy dni witać nowych kuzynów. Ja idę z nimi, gdyż nie znają tych terenów, a ja już raz czy dwa przez ten las przechodziłam, jednakże...

— Właśnie... — przerwał jej Thranduil. — Wiem, że potrafisz widzieć przez elfią magię. Nie zgubilibyście się w lesie, gdybyście trzymali się aury ścieżki. Powiedz mi więc, jak to możliwe, że ludzka kobieta potrafi widzieć tak złożone zaklęcia?

Sitriel zaniemówiła na chwilę, lecz postanowiła grać na zwłokę i próbować wymyśleć coś sensownego.

— Słyszałeś kiedyś, królu, o półelfach czy półludziach? — Thranduil przytaknął powoli głową, przysłuchując się słowom Silentmaul. — Mój ojciec był człowiekiem i tu nie ma co podważać, lecz matki mej nie znałam, a na oczy nigdy nie widziałam. Jest więc możliwość, że nie była człowiekiem lub też urodziłam się widząc rzeczy, których nie widziałam i mając w domu książki w elfim języku, których nie musiałam się uczyć, choć z pewnym trudem je odczytywałam.

— Czy teraz też widzisz przez moją magię? — zapytał król, przybliżając tułów do kobiety, wciąż siedząc na tronie.

— Nie, tylko gdy się skupię — odpowiedziała kłamstwem, nie mogąc znieść widoku szpetnej twarzy Thranduila i pomarszczonej z jednej strony od ognia szyi.

Elf odchylił się do tyłu, krzywiąc wąskie usta.

— Nawet gdybyś była tylko w połowie słabym śmiertelnikiem, to wciąż nie wyjaśnia twych żółtych oczu. Ludzie ich nie posiadają, elfowie również. Z tego, co kojarzę, jedynie orkowie i gobliny lub też wredne bestie takowym odcieniem tęczówek zostają obdarzeni — mruknął białowłosy, opierając się ręką o ramię tronu. — Lecz orkowie nie mogą spocząć takich dzieci, nie ma wśród nich kobiet, które związałyby się z człowiekiem... Więc pozostaje zwierzę, jakkolwiek to dla ciebie brzmi, a widzę, że nie obco, bo nie wydajesz się zaskoczona czy też oburzona, a tym bardziej przestraszona.

Sitriel zaczęła się stresować, nie zauważyła nawet jak Legolas pojawił się obok niej i wyrwał jej przy udzie mapę, a przy tym widząc jakiś dziwny, czarny przedmiot. Złapał go w ręce, przyglądając mu się ciekawie, na co Sitriel poruszyła się ostrzegawczo. Widziała, jak książę bada wzrokiem żłobienia i złote rysy skrzyneczki. Thranduil uważnie obserwował kobietę, która wpatrywała się wyczekująco w jego syna, idącego prosto pod tron.
Król bez słowa wyciągnął rękę do Legolasa, po czym spojrzał na przedniot zawitający w jego dłoni. Przyjrzał się przedmiotowi z ciekawością, lecz kątem oka wciąż obserwował denerwującą się dziewczynę.

— A cóż to jest? — zapytał się sam siebie.

— Nie twój interes — fuknęła Sitriel pod wpływem emocji. — To nic, co jest ci potrzebne do wiedzy.

Och? Czyżby to było dla ciebie coś ważnego? — powiedział cynicznie król, udając, że wyrzuca przedmiot w przepaść. Dygnięcie Sitriel wyjaśniło wszystko. Przeklinała się w myślach za swoje zachowanie. Musiała jakoś omamić króla elfów, lecz jak dotąd wychodziło jej to fatalnie. — Czyli jednak? Co to takiego? Wygląda na wartościowe.

— Nie wiem co to, ale jest to moje i nie masz prawa tego dotykać. Pytaj mnie o co chcesz, lecz zostaw moje rzeczy w spokoju. Daj nam stąd wyjść, musimy prędko udać się do rodziny na wschodzie — mówiła Sitriel z zapałem, ignorując natrętny wzrok Legolasa. — Królu, nie bądź głupcem, spójrz na mnie i dostrzeż we mnie zdesperowaną kobietę. Chcę wrócić do domu, do ojca, lecz wpierw odstawić krasnoludy na miejsce. Jakie to by było uczucie, gdybyś ty był zmuszony być oddalony od swego syna? — zapytała z energią i zeszklonymi oczami, wskazując dłonią na poważnego Legolasa, który w środku zaczynał powoli mięknąć, widząc udawany ból Sitriel.

Thranduil spojrzał na czarnowłosą niechętnie, myśląc co zrobić z dziewczyną. Kiedy powstał, oczom Sitriel rzuciła się pewna elficka broń. Bardzo znajoma zresztą, gdyż należała do Thorina. Dziewczyna rozbudziła się, uświadamiając sobie, że jest cień szansy, że krasnolud dalej żyje i przebywa gdzieś w lochach.

— Powiedz mi, co to za przedmiot, a spełnię twoją prośbę — powiedział Thranduil, skupiając na sobie przestraszony wzrok pszenicznookiej.

— Czy jeśli powiem ci, czym to jest, to wypuścisz mnie oraz wszystkich krasnoludów, licząc tego, którego pojmałeś wcześniej i nie zatrzymasz nas, byśmy przeszli przez Mroczną Puszczę bezpiecznie? — zapytała Sitriel z markotną twarzą.

— Tego obiecać ci nie mogę — rzekł elf, obracając w dłoniach zaczarowaną skrzynkę. — Okłamaliście mnie zbyt wiele razy. Mógłbym za to skrócić wasz wyrok o paręnaście, no, parędziesiąt lat.

„Co za wredny stwór" — pomyślała Sitriel, kładąc ręce na biodrach.

— W porządku. To jedyne co chcesz wiedzieć? Żadnych przekrętów czy łamania słowa? Czy mogę ci zaufać, wierząc we wszystko, co mówisz? — pytała czarnowłosa

— Oczywiście, że tak — uśmiechnął się delikatnie, czego nie powinien robić, by choć trochę zaskarbić sobie zaufania Sitriel.

— Mówię ci, że nie wiem — mruknęła coraz bardziej poddenerwowana czarnowłosa. — I powiem coś jeszcze, bo doszły mnie pewne słuchy, że jesteś okropnym królem, który łamie dane słowo. Zgorzkniałym elfem, nie szanującym swoich synów i córki. Brak w twoim życiu szczęścia, więc myślisz, że masz prawo zabierać je innym? — Sitriel zaśmiała się z zażenowania, zasłaniając oczy dłonią. Wyjrzała spod palców na oniemiałego króla, próbującego pozostać stabilnym emocjonalnie. — Widzę, że mówię samą prawdę, gdyż nie możesz już usiedzieć na tym ogromnym tronie. I nie, nie jestem żadnym jasnowidzem czy jak podejrzewasz stworem o krwi nieczystej. Bo jeśli myślisz, że jestem pierwszym lepszym człowiekiem, który wie o istotach, które potrafią przybrać skórę zwierzęcia, to się mylisz. Wiele osób wie o wojnie, która się wydarzyła wiele lat temu, lecz niewiele wie, że uczestniczyli w niej prawdziwi mordercy. Tak, ci, którzy zgotowali na twoim ciele szkaradną pamiątkę. I znam kogoś, kto zdołał mi potwierdzić parę faktów z tejże wojny. Twe ciało jest pokryte bliznami, prawda? I nie, nie jestem wszechwiedząca, a o twoim losie wiem całkiem dużo, ale nie za dużo. Tymże odpowiadam na twe pytanie, które zapewnie byś mi zadał.

Thranduil złapał się za podbródek, prostując dumnie.

— Niesamowite jest to jak mówisz o czymś tak dokładnie, o czym nie miałabyś prawa wiedzieć. Jak śmiesz zwracać się do mnie takim tonem?! Myśląc, że jesteś kimś, kto posiada władze w tym królestwie — podniósł głos, wstając z tronu. — Jestem królem, a ty zwykłą śmiertelniczką! Nie masz pojęcia przez co przeszedłem i jak wiele przecierpiałem! Do lochu z nią! I niech zgnije tam do końca życia! — rozkazał Legolasowi z wściekłością na twarzy.

— Czyli to prawda, o czym wszyscy mówią! — zaśmiała się wrednie Sitriel. Robiąc krok w bok, by uciec przed zbliżającym się jasnowłosym elfem. — Elfy z Mrocznej Puszczy są głupie i agresywne, a te z Rivendell posiadają na tyle wiedzy, by podejmować prawidłowe decyzje! Gdyby Calathiel nie zmarła, zapewne byś nie zdziczał jeszcze bardziej niż zwierzę!

Thranduil zjawił się przy Sitriel ze sztyletem w ręku. Strużka krwi pociekła z szyi czarnowłosej. Sztylet króla nacinał skórę zaskoczonej dziewczyny, a za nią stał książę, który skrzyżował klingę miecza z bronią swego oniemałego ojca.

— Legolasie — wycedził białowłosy. — Co ty wyprawiasz?

— Dość przelanej krwi. Dość. Niech poczuje ból samotności w lochu — powiedział spokojnie ze zmartwieniem na twarzy.

Thranduil powoli odsunął sztylet od Sitriel.

— Zejdź mi z oczu — wycedził do syna, odwracając się do niego plecami.

Legolas o smutnej twarzy złapał za bark Sitriel i wolnym krokiem zaczął prowadzić ją z dala od króla. Lecz ku zdziwieniu błagającej o łaskę kobiety, elf nie skręcił w dół ścieżki prowadzącej do lochów, a w bok, gdzie znajdywały się umieszczone namioty zbudowane z potężnych jasnozielonych liści. Silentmaul wpatrywała się niezrozumiale w wysokiego elfa, który w międzyczasie puścił jej bark i szedł obok niej. W pewnym momencie skręcił w lewo do jednego z namiotów. Czarnowłosa zawahała się, lecz weszła za Legolasem. W środku małego pomieszczenia znajdował się hamak, stoliczek z miską owoców, rzeźbiony wieszak, parę bordowych toreb lekarskich, samotnie stojące krzesłko oraz leżące w kącie dwa łuki i skórzany kołczan pełen strzał. Elf podszedł do stoliczka, wziął do delikatnej dłoni czerwone jabłko, po czym oparł się plecami o wbity na środku drewaniany pal i spojrzał na zmieszaną kobietę stojącą w przejściu. Sitriel obejrzała się za siebie, po czym spojrzała na elfa, który bez słowa zaczął jeść owoc.

— Dlaczego nie zaprowadziłeś mnie do lochów? — odważyła się zapytać Sitriel, patrząc na jasnowłosego, który oparł rękę o swoje udo.

— Wiesz dużo rzeczy, ale nie chcesz ich powiedzieć, bo traktują cię okrutnie — odparł elf. — Wierzę jednak w to, co powiedział mój ojciec. Że nie jesteś człowiekiem. Ale to nie ma dużego znaczenia — westchnął, wzruszając barkami.

— Więc czego ode mnie chcesz? Nie boisz się? — pytała dziewczyna, obserwując uważnie nieznajomego, który zaczął przechadzać się po namiocie.

— Bać? Jestem u siebie w domu. Nie mam się czego ani kogo bać — odparł, siadając na krześle. — Jednak ty się boisz. Ręce ci się trzęsą i serce szybko bije.

Sitriel zaniepokoił fakt, że elf dostrzega tak nikłe rzeczy w zachowaniu dziewczyny.

— Jak się nazywasz? — zapytała bez emocji.

— Legolas.

— Legolasie, błagam, namów swego ojca, by nas stąd wypuścił. Czas nas nagli, niedługo wszystko przepadnie, a my nie możemy siedzieć w Mrocznej Puszczy przez sto lat! Już wolę, by Thranduil zatrzymał sobie tę czarną bryłkę, co nawet nie należy do mnie, aby nas wypuścił! — próbowała wskórać coś u młodego elfa, lecz chłopak jedynie skrzywił się, wzdychając.

— Nawet gdybym chciał, to nic bym nie zdołał zrobić — odparł. — Obraziłaś go, wspomniałaś o mojej zmarłej matce... Raczej nic nie uda się już wskórać. Wpierw jeden krasnolud sprzed tygodnia, teraz ty. Ojciec jest kłębkiem nerwów.

Sitriel rozpromieniła się w duchu. „A więc Thorin na pewno jest w lochach!" — rozpromieniła się, co nie uszło uwadze elfa. Sitriel zrobiła krok w tył. Wyjrzała z namiotu, wpatrując się w przechadzające elfy i straże. Legolas powstał z krzesła, obawiając się, że dziewczyna zaraz weźmie nogi za pas i spróbuje uciec mu sprzed nosa. Tak się jednak nie stało. Odwróciła się powoli w jego stronę i z delikatnym uśmiechem spojrzała w jego oczy.

— Skoro mój los jest przypieczętowany i do końca swych dni pozostane tutaj... Czy nie zechciałbyś mnie oprowadzić? — pytanie czarnowłosej wstrząsnęło elfem. — Opowiem ci coś w zamian. Musisz jedynie powiedzieć, o czym chcesz posłuchać.

Blondwłosy zaczął kwestionować swoje decyzje. Po chwili jednak zgodził się, lecz zanim opuścili namiot, Legolas chwycił ciemnozielony płaszcz i zarzucił go na dziewczynę. Sitriel założyła kaptur na głowę i pod radą elfa, nie próbowała go nawet zdejmować. Wyszli więc i skierowali się kamienną dróżką w głąb królestwa, gdzie znajdowała się wielka biblioteka, aczkolwiek dużo mniejsza od tych, które były w Rivendell. Cały plan Sitriel legł w gruzach, lecz nie powstrzymało jej to przed wymyśleniem kolejnego. Skoro plany nie wypaliły, przekabacając młodego elfa, próbowała zrozumieć elficki labirynt, by po obmyśleniu planu ucieczki, z łatwością dać radę uciec z resztą kompanii. Jedynym problemem był pilnujący jej Legolas, który bardzo chciał poznać prawdę na temat blizn swego ojca, bo ten nie chciał mu prawie nic zdradzić o swym pokiereszowanym ciele. Nie była to zresztą jedyna rzecz, o którą pytał. Chciał poznać wiele rzeczy i chociaż informacje te wydawały się zbędne, to były jednak dość nieznane innym i zarazem mogły zdradzić tożsamość Sitriel, toteż dziewczyna miała szczególnie na uwadze, jakie dobierać słowa do rozmowy z Legolasem. Silentmaul mówiła mu byle jakie fakty, które by się zgadzały z historią, żeby jakoś zyskać na czasie. W dodatku mówiła bardzo powoli i przeciągała niektóre wyrazy. Nim Sitriel skończyła mówić, obeszli całą bilbiotekę i zdążyli skierować się do prawego przedsionka królestwa.
Elfowie nie zatrzymywali długo wzroku na młodej kobiecie, która towarzyszyła księciu. Choć jej płaszcz wydawał się lekko podejrzany, będąc wewnątrz królestwa, to jednak obecność Legolasa uspokajała lud długouchych. W pewnym momencie stanęli bodajże na ścieżce z oszlifowanej gałęzi drzewa i wpatrywali się ukradkiem w ćwiczące strzelanie z łuku elfy. Legolas nie spuszczał wzroku z ostrożnie rozglądającej się dziewczyny. Zebrał się, poprawił kołnierz i stanął na przeciw niej. Sitriel spojrzała na niego spode łba, krzywiąc twarz w niezrozumieniu.

— Skąd wiesz o mojej matce? — zapytał nagle elf, poważniejąc.

Sitriel założyła ręce na klatce, wciąż bacznie obserwując drogi i ścieżki Leśnego Królestwa.

Hmm... — wymruczała ciężko, a jej ciemne włosy opadły na jej twarz.

Wyciągnęła rękę w stronę elfa, a ten z wahaniem podał jej swą dłoń. Sitriel spojrzała na delikatność bladej skóry Legolasa. Położyła swą własną rękę na jego, po czym spojrzała prosto w oczy księcia.

— Skoro nie dasz rady nas stąd wyciągnąć, załatw mi oddzielną celę. Drugi raz nie poproszę. Jeśli odmówisz, nie zdradzę ci już nic, w szczególności na temat twej matki — powiedziała, na co elf wyrwał rękę zawiedzony słowami kobiety.

Tak chcesz to rozegrać? — zapytał się jej po elficku. — Informacje wymienić za dogodniejsze życie?

Co mi pozostało? — mruknęła, pochmurniejąc. — Mogliście nas zignorować i dać przejść przez las. Teraz mamy za mało czasu, nie zdążymy stawić się na uroczystości. Wiesz, mogłam cię zabić — powiedziała beznamiętnie, nagle pojawiając się za zaskoczonym elfem. — Nie kłamałam Izielowi, w sprawie zabijania wielkiej liczby elfów w bardzo szybkim czasie.

Dłoń kobiety przejechała po barkach jasnowłosego elfa, który spiął się od dotyku kobiety.

— ... Ale nie zabiłam ciebie z jednego powodu — odparła, wzdychając.

— Jakiego niby? — zapytał Legolas, obserwując wpatrującą się przed siebie dziewczynę.

— Nic nie znaczysz dla swojego własnego ojca — słowa te uderzyły prosto w serce elfa. — Jest zapatrzony w wiedzę i zło, którego nie powinien nigdy znać. Skupia się na przeszłości, na swej żonie i na nienawiści do innych ras... Doprawdy, zbędny z ciebie elf. Nawet mi się do niczego nie przydasz.

Chwila ciszy skłoniła młodego księcia do refleksji. Przez te sekundy stał zamyślony, wpatrując się w elfy przechadzające się po kamiennych mostach w oddali.

— Skąd wiesz, że skupia się akurat na złu? — zapytał, lecz odpowiedziało mu milczenie. — Słuchasz mnie? — dopytał, odwracając się za siebie.

Wtem jego serce przyśpieszyło, a ciało spięło ze stresu. Sitriel zniknęła. Nie stała obok księcia ani za nim, ani za rogiem czy też na innej ścieżce. Zniknęła! Uciekła! Legolas w panice chodził w koło, próbując odszukać czarnowłosą. „Jak mogłem być tak głupi!" — mówił do siebie. — „Zagadała mnie, oszukała! Wiedziałem, że chce uciec, ale nie sądziłem, że zrobi to akurat w tak nieodpowiednim dla niej momencie! Ha! Dla niej! Bardziej dla mnie! Muszę ją jak najszybciej znaleźć, nim straże się zorientują, a co gorsza, nim zorientuje się mój ojciec! Och, jaki ja byłem głupi! Żądza wiedzy przykryła mój wzrok zamgloną łapą..."
Wtem swoimi błękitnymi oczami, dostrzegł poruszający się na drugim końcu korytarza ciemnozielony płaszcz. Elf nie tracąc nadziei, ruszył szybkim krokiem w stronę Sitriel, a gdy już dosłownie deptał jej po piętach, złapał za kaptur i pociągnął go w dół. Lecz jego oczom nie ukazała się czarnowłosa kobieta, a wysoka elfka o brązowych, falowanych włosach i zielonych jak trawa latem oczach. Jej pytający i nieco przestraszony wzrok wpatrywał się w Legolasa. Elf przeprosił brązowowłosą, po czym ruszył przed siebie, nie będąc świadomym pary żółtych ślepi nad ścieżką przy barierce, które w półciemnościach jarzyły się jasno niczym iskierki ognia i wpatrywały się w księcia Leśnego Królestwa z napięciem oraz w pewnym rodzaju uczuciem wyższości, lecz również wyrazami współczucia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro