Pierwsza miłość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od dobrych kilku dni jej myśli krążyły wokół Walentynek. Nie sposób było zapomnieć o tym szczególnym święcie. Wszędzie wisiały tekturowe serca, a krwisty szkarłat wylewał się z każdej sklepowej witryny.

Papierowe serca, papierowa miłość.

Czternasty lutego celebrowała nie ze względu na wszechobecną presję okazania miłości, bo nawet gdyby bardzo chciała, to nie wiedziała, czym ona w istocie jest. Świętowała urodziny mężczyzny, który zostawił ją kilka lat temu. Mimo to odwiedzała go raz w roku.
Zrezygnowała z zakupu pluszowego, rzecz jasna czerwonego misia i skierowała się w stronę kwiaciarni. Obserwowała uśmiechnięte twarze ludzi, które zazwyczaj były smutne. Dziś emanowały ekscytacją.
– Poproszę największy bukiet czerwonych róż. – Usłyszała głos mężczyzny, który stał przed nią w kolejce.

Im większy bukiet, tym mniejsza miłość.

Gdy nadeszła jej pora, poprosiła o jedną białą lilię. Uwielbiał te kwiaty.
W drodze powrotnej tuż przy wejściu do domu dostrzegła z dala znajomą sylwetkę. Szła w jej stronę, szczerząc się od ucha do ucha.

– Jak samopoczucie? – rzuciła na przywitanie.

– Tak jak wczoraj i pewnie tak jak jutro – odparła, zapraszając przyjaciela do środka.
Chłopak spojrzał na białą lilię i zmarszczył brwi.

– Po co do niego idziesz? Mało krwi ci napsuł? – Nie odpowiedziała. Nie było sensu odgrywać tej corocznej sceny po raz kolejny.

– Wejdź, upiekłam ciasto. Twoje ulubione. – Puściła mu oczko i zniknęła w głębi korytarza.
Usiedli przy stole z filiżankami w dłoniach i w milczeniu pałaszowali jeszcze ciepły placek.

– Może obejrzymy jakiś film wieczorem? – zapytał.

– Przecież wieczorem mnie nie będzie. Możemy jutro.
Chłopak machnął ręką z rezygnacją i nałożył na swój talerzyk kolejną porcję wypieku.

– Miałaś dać sobie z nim spokój. Pamiętasz, co mówiła terapeutka? Pozwól odejść przeszłości, bo nigdy nie będziesz żyła w teraźniejszości.

– Och, daj spokój. Te filozoficzne gadki niech wciska komuś innemu. Poza tym już do niej nie chodzę.

– Wiem i uważam, że to błąd. Traumy nie da się wyleczyć z dnia na dzień. Daj sobie szansę. – Dziewczyna westchnęła. – Nigdy nie ułożysz sobie życia, jeśli ciągle będziesz tam wracała i rozpamiętywała – dodał, ścierając z twarzy resztki kruszonki.

– Przecież mam ciebie.

– Dobrze, gdybyś miała też siebie. – Słowa zawisły w powietrzu. Dziewczyna potrząsnęła głową, jakby chciała odpędzić ich echo.

– Idź już. Zobaczymy się jutro – rzuciła, wstając z sofy.

Obiecała sobie, że to będzie ostatni raz. Nigdy więcej go nie odwiedzi, nie pokaże twarzy zalanej łzami. Ta myśl dodawała jej otuchy. Mogłaby wprowadzić ten plan już teraz, ale nie potrafiła stłumić palącej potrzeby, która płonęła żywym ogniem od dobrych kilku tygodni. W ten jeden jedyny dzień roku pozwalała sobie na słabość. Perspektywa ujścia skumulowanego smutku, trzymała w ryzach jej rozpadającą się na drobne kawałki duszę. Gdyby teraz się wycofała, nigdy by sobie tego nie darowała.

Bezwiednie wracała myślami do słów terapeutki: „Z bólem trzeba się zmierzyć. To pozwala go okiełznać, aż w końcu staje się ujarzmionym elementem życia, z którym da się koegzystować". Co prawda kobieta wspominała też coś o pójściu naprzód, zostawieniu przeszłości za sobą i takie tam, ale ona zbywała te rady równie sprawnie jak troskę przyjaciela.

Rozejrzała się dookoła. Nigdzie żywej duszy. Mrok krył okolicę, a cisza biła po uszach. Ścisnęła lilię i łapiąc głęboki wdech, ruszyła przed siebie.

Skoro to ma być pożegnanie, to co powinnam powiedzieć?

Stała skąpana w drobnych kroplach deszczu, który przelotnie omiótł okolicę. Jakby jej łzy nie były wystarczające. Nie czuła chłodu mimo zimnego wiatru, a choć bała się ciemności, żaden irracjonalny strach nie odwiódłby jej od zamiaru pojawienia się tu. Na cmentarzu.
Rytuał był zawsze ten sam. Z namaszczeniem kładła białą lilię na płycie zimnego marmuru. Odgarniała mokre igliwie i z lubością muskała opuszkami palców wygrawerowane na kamiennej tabliczce imię i nazwisko.

Nazwisko człowieka, który zapadł w pamięć i nie pozwalał jej żyć. Zamknął ją w przeszłości i gnębił wspomnieniami.

Żyła w jego cieniu wiele lat. Była marną kopią tego, co on postrzegał jako wzór wszelkich cnót.
Zawsze wracała do początku. Przecież kiedyś musiało być pięknie. Próbowała przywoływać obrazy ich pierwszych wspólnych chwil, choć już dawno zatarł je czas.

Pamiętała za to sylwetkę mężczyzny pochylonego nad starą księgą. Zawsze kojarzył jej się z posągiem Atlasa Farnezyjskiego. Też dźwigał brzemię, cały ból tego świata. Gdy tak czytał wnikliwie, tracił kontakt z rzeczywistością, a za każdym razem, gdy trafiał na ciekawy fragment, marszczył brwi. Obserwowała go, ale nigdy nie śmiała zapytać, co wprawiło go w zadumę.

W ostrych migawkach wspomnień wracały do niej obrazy twarzy naznaczonej rozczarowaniem. W jego niebieskich tęczówkach odbijały się wszystkie jej porażki. Nie była ideałem.
Pierwsza miłość, pierwsza śmierć. Czy będzie umiała znów pokochać? Zadawała sobie to pytanie bezustannie i wciąż nie potrafiła na nie odpowiedzieć.

Spojrzała w górę. Deszcz ustał. Wciągnęła haust przesyconego zapachem mokrej gleby powietrza.

– Pozwól mi odejść – rzuciła w przestrzeń, a echo tych słów odbiło się od mokrego grobu, wracając do niej w zniekształconej formie „odejdź".

To była jego odpowiedź.

Wtem trzask gałęzi wyrwał ją z letargu. Obejrzała się przez ramię i dostrzegła zarys sylwetki. Szedł w jej stronę. Dziewczyna zapaliła wkład do znicza i ciepły blask płomyka otoczył ją łuną.
Mężczyzna stanął jak wryty, wlepiając zdziwiony wzrok w nieznajomą. Podobnie jak ona, nie spodziewał się, że kogoś tu spotka.

– Dobry wieczór – rzucił nieśmiało.

Dziewczyna w odpowiedzi kiwnęła głową, wciąż bacznie lustrując mężczyznę wzrokiem. Nie pasował do tego miejsca. W blasku skaczącej na wietrze świecy wyglądał niczym amant niemego kina. Wesoły z figlarnym spojrzeniem i rozwichrzoną wiatrem czarną czupryną.

– Przepraszam, ale błądzę od dobrych trzydziestu minut i nie wiem, jak się stąd wydostać – dodał, podchodząc bliżej.

– Musisz iść prosto. – Wskazała ręką kierunek. – Po trzystu metrach w lewo, potem na rozdrożu w prawo i potem już z górki.

– Zgubiłem się po „musisz iść prosto". – Uśmiechnął się szelmowsko. – Wrócisz tu za rok, a ja nadal będę błądził. – Zaśmiał się.

Chciała powiedzieć, że nie wróci tu nigdy, ale bała się, że skłamie.
Postawiła znicz na płycie nagrobnej i raz jeszcze przetarła dłonią tabliczkę. Strząsnęła z siebie smutek, podniosła się z kolan i bez słowa ruszyła przed siebie. Dobiegł ją szelest kroków. Mężczyzna szedł za nią. Przyspieszył i już po chwili kroczył przy jej boku.

– Czyj to był grób? – zapytał, odwracając się za siebie.

Pierwszy raz zdołała powstrzymać się od spojrzenia na znikający za horyzontem plac.

– To grób mojego ojca – szepnęła w odpowiedzi.

Chłopak zamilkł na moment, spojrzał na nią z ukosa i głosem pełnym troski odparł:
– Przykro mi.

Dziewczyna w odpowiedzi posłała mu blady uśmiech. Już chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zacisnęła wargi, z ulgą patrząc przed siebie.

A mnie już nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro