Emigracja [Polnyo!Liet]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamówienie z sierpnia '17 - dla M., i zakategoryzowane jako FLUFFY FLUFFY FLUFF czy też bardziej hurt/comfort

fem!Litwa -> Gabrielė/Gabriela

*

Ulica jest ciepła i zalana słońcem, a na klatce schodowej panuje orzeźwiający chłód i jakby mocniej pachną konwalie. Gabriela poprawia szal na ramionach i pozwala sobie przez moment nacieszyć się różnicą temperatur, zanim jej oczy przyzwyczają się do półmroku. Na spiralne schody wstępuje z niejakim ociąganiem. Może by jeszcze przedłużyć spacer, waha się na pierwszych stopniach, lecz zaraz, oprzytomniawszy, ruga się w myślach - jak to? Czy przystoi kobiecie ze smutkiem myśleć o powrocie do swojego gniazda? Czy nie w czterech ścianach jest jej miejsce? 

Do piersi przyciska okazały bukiet. Mija ją sąsiadka, szczebiocze po francusku:

 - Quelles jolies fleurs... Transmettez mes amitiés à votre mari... 

I wówczas ukłucie wyrzutu sumienia pcha Gabrielę na piętro, aż pod ciemne drzwi opatrzone tabliczką z nazwiskiem.Za progiem jest jasno i pusto. Nikt nie wita w drzwiach, panny pokojowe kryją się gdzieś po kątach. Gabriela powoli przesuwa się przez pokoje o szeroko otwartych oknach. Jej krokom odpowiada cisza, rzeźby i portrety milczą do niej uparcie. Własne odbicie smutno spogląda z luster. 

Ach, nie, ktoś się zbliża. Źle ubrany mężczyzna kłania się uprzejmie, choć wygląda na zakłopotanego – wyraźnie wolałby być w tej chwili gdzie indziej. 

 - Najmocniej panią przepraszam.

- Niech pan już lepiej idzie – odpowiada pani bez gniewu, ale z rezygnacją. – Czy w waszym Towarzystwie jeszcze nie wiadomo, że pan Łukowski ma się źle i że należy mu oszczędzać jakichkolwiek wzruszeń? 

Speszony gość jąka jeszcze jakieś przeprosiny, ale smutna twarz Gabrieli jest jak wykuta z marmuru. 

Mężowski gabinet, wbrew jej oczekiwaniom, jest pusty. Na biurku leży nowy stos książek i otwarty list zapisany pochyłym pismem, odczytany i porzucony. Kobieta go nie dotyka, obchodzi tylko biurko. Drzwi naprzeciw są otwarte. 

- Feliks? – pyta cicho, nieśmiało. 

Feliks patrzy w okno, bezwładną dłoń z książką opiera o parapet. Nie odwraca się do niej, więc Gabriela ośmiela się podejść bliżej. Za szybą dachy domów i dymy kominów ciągną się aż po horyzont. 

Paryż. I trzeci rok, odkąd po przebudzeniu wita ich widok obcego miasta. Trzeci rok życia na cudzej ziemi na cudzy koszt, bez wyraźnego celu. Takie właśnie myśli przychodzą do głowy, kiedy spogląda się w tej chwili na Feliksa. Trzeci rok jego żałoby.Feliks spogląda wreszcie na nią tym obcym, oderwanym wzrokiem. Unosi rękę z książką i czyta – trochę do niej, a bardziej do siebie, a jeszcze bardziej tam, za okno. 

- Ach! To ona! znów ona, blada, z martwą źrenicą, we krwi świéżej blizny: szczęście do piersi, ona za niém wpada... to duch zabitéj ojczyzny... 

Tak, Gabriela jest blada i spojrzenie jej jest nieporuszone. Z trudem odrywa oczy od męża, konwalie wysypują jej się z rąk i leżą wszędzie, na kanapie i na podłodze. 

- Feliksie, sprawiasz mi ból – udaje jej się powiedzieć. 

- Ja sprawiam ci ból? 

Nagle, niespodziewanie Feliks się do niej odwraca. I nagle patrzy na nią, nie w dal, nareszcie skupia na niej uwagę, a w jego głosie Gabriela słyszy żal: 

- Czy tak? A czy pomyślałaś, Gabryś, jakiego zmartwienia ty mi przysparzasz ostatnimi czasy? Dosyć, że patrzysz z kątów tym zrozpaczonym wzrokiem, unikasz ludzi, niechętna jesteś, bym przyjmował przyjaciół. Wciąż mi się przyglądasz niczym jakiś upiór, chowasz książki, wyjmujesz mi stare pamiątki z rąk. Pamiętam, jak zapatrzyłem się kiedyś w któryś z obrazów, a po długiej chwili rozmyślań obejrzałem się przez ramię i zobaczyłem ciebie ze zmarszczonym czołem i tym twoim zaciętym wyrazem twarzy – a następnego dnia obraz zniknął ze ściany? Nie chciałem zwracać ci, Gabrysiu, uwagi, ale muszę wiedzieć, czyliś już zapomniała nasz kraj, naszych rodaków, naszą walkę? Powiedz mi, Gabryś, co z tobą, dlaczego ocierasz mi łzy? 

Gabrysia cofa się pod wpływem tej fali emocji. Nie jest w stanie Feliksowi przerwać, więc znosi cicho jego długie wyrzuty, chociaż do oczu cisną jej się łzy. Na ich widok – kiedy unosi ciemną główkę i błyskają w świetle – Feliks przestaje mówić i kręci tylko głową. Niegdyś nigdy nie chował w sobie gniewu i urazy, przypomina sobie Gabriela. Przecież zawsze znała go na wylot. 

Wyciąga ku niemu błagalnie ręce i ujmuje go niewinna, kobieca prośba. Schyla głowę. Przeprasza. Konwalie pachną mocno. 

- To wszystko prawda – mówi wreszcie Gabriela głosem dziwnie spokojnym i stanowczym. – To prawda, że umyślnie odpychałam twoich gości z kraju, że zabierałam ci tomiki wierszy z oczu. Prawda, że kiedy zaczynałeś nucić jedną z tamtych piosenek, siadałam do klawesynu i grałam ci francuskich kompozytorów. Nie jestem jednak jedyną winną, boś i ty nigdy mi nie wytłumaczył, dlaczego już nie uśmiechasz się do mnie jak kiedyś? Dlaczego ze mną nie rozmawiasz, dlaczego nie chcesz mi towarzyszyć, kiedy wychodzę z domu; dlaczego jesteś całą duszą ze wspomnieniami umarłych, a nie z tą, którą niby kochasz i która jest przy tobie? 

- Gabryś... 

- Utonąłeś w swoich wierszach i wspomnieniach sam, Feliksie, a mnie dałeś piękne mieszkanie i piękne suknie. A co, jeśli ja nie tego chcę, by żyć bezpiecznie na emigracji wśród różnych rozrywek? A jeśli raczej wolę to, żeby towarzyszyć Feliksowi w jego smutkach, od których on mnie odtrąca, albo też wreszcie go od nich uwolnić? 

- Czy tak jest? – pyta on wtedy. 

- Tak jest – odpowiada ona, patrząc mu w oczy. - Zatem czy winna jest Gabrysia, że nie chce patrzeć na to, co w tak niezmożoną wszechtęsknotę ją wpędza? Że – skoro nie odzyska już swojego kraju – chce przynajmniej odzyskać swojego Feliksa? 

Nie może wytrzymać dłużej, bo coś w niej całej krzyczy, coś, czego nie wykrzyczała przez ostatnie miesiące. Czy i ona dusiła w sobie tak wiele? Siada na fotelu i załamuje ręce, czerwona na policzkach, świadoma, że jako dobra żona nie powinna tak wylewać żalów swojemu cierpiącemu mężowi. 

 Coś dotyka jej policzka, potem ramienia. Jest miękkie i ciepłe jak miłość. Feliks, pozbawiony widać słów, klęka przy niej na podłodze, wśród tych głupio rozsypanych kwiatów. Książka wymyka mu się z rąk. Czoło opiera o białą dłoń Litwy. 

- Przebacz mi – próbuje zacząć – że obraziłem twoje dobre serce...Gotuje się widać do długich przeprosin, które jednak giną gdzieś po drodze, kiedy Litwa szepcze: 

- Nie mów... 

Milknie wtedy posłusznie i całuje jej dłoń, wdychając świeży zapach konwalii.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro