ROZDZIAŁ CZWARTY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Krzyczała. Jej głowę wypełniał tylko ten jeden, przeogromny wrzask. Czuła, jak się rzuca, choć nie mogła ruszyć nawet powiekami. Jazgot nie cichł pomimo tego, że głos pomału zdawał się chrypieć.

     MUSIAŁA TO PRZERWAĆ.

     Nagle, jakby przedarła się przez okowy, zamilkła. W jej umyśle nastała cisza. Rozwarła powieki i zdała sobie sprawę, że usta nadal ma otwarte, jak do krzyku. Od razu je zamknęła bojąc się, że to wróci, cokolwiek by to miało być. Leżała na plecach, a nad nią były drewniane belki sufitu. Czuła pod sobą miękkość posłania, a w powietrzu unosił się zapach palonego drewna. Było cicho i spokojnie, tak odmiennie od tego, co przed chwilą widziała w śnie. Bo to był tylko sen, prawda?

     – Miło, że przestałaś się drzeć - odezwał się głos, który sprawił, że nawet ta namiastka spokoju opuściła Xin. - Myślałem, że w końcu będę cię musiał zakneblować. Jeszcze chwila i nie wiadomo kogo byś tutaj ściągnęła tym wrzaskiem.

     Tian gwałtownie się podniosła, a jej wzrok od razu odnalazł postać która znajdowała nieopodal, tuż przy palenisku. Siedział rozluźniony, z tym swoim złośliwym uśmiechem i drwiną w oczach. Xin otworzyła szeroko oczy i zanim pomyślała co robi, sięgnęła za siebie, chwyciła poduszkę, a następnie zamachnęła się nią na mężczyznę, po czym rzuciła. Sekundę później nie wiedziała, kto był bardziej zaskoczony Tian, czy Feniks, który złapał ją w locie, tuż przy swojej twarzy.

     – To ciekawe. Nikt jeszcze nie próbował znokautować mnie poduszką - zaczął cicho, cały czas obojętnie patrząc na przedmiot w swoich rękach. - Ciekawe - powtórzył, po czym podniósł wzrok na Tian. - Musisz mieć niezapomniane doświadczenia łóżkowe, skoro nawet posłanie jest dla ciebie bronią.

     Na tę słowa dziewczyna zachłysnęła się nabranym powietrzem, a całe zdenerwowanie, które czuła przez swoje impulsywne zachowanie wyparowało zastąpione tym, które przyszło po wypowiedzi Fenga. Wiedziała, że najprawdopodobniej na jej policzki wypłynęły pokaźne rumieńce.

     – Ty…

     – Nie kłopocz się - przerwał jej, odrzucając poduszkę i unosząc ręce do góry. - Nie chcę wiedzieć. Ale tak poza tym tematem, co ci się śniło, że krzyczałaś, jakby sam Yaoguai cię gonił?

     Tian zamknęła usta, które już były skore do kłótni i mocno je zacisnęła. Huang był ostatnią osobą której by się wyżaliła. A już na pewno nie miała zamiaru mu opowiadać o tym, co jej się śniło. Wracając myślami do tych majaków czuła jedynie niepokój. Było to zbyt realne, a gdy przypomniała sobie żołnierza…Żółć podeszła jej do gardła.

     – Musiało być niezbyt przyjemne. - Z letargu wyrwał ją głos Feniksa. - Cała zbladłaś - dodał, gdy ta spojrzała na niego z pytaniem.

     Xin uniosła brwi do góry, po czym z dozą nieufności, poprawiła się na posłaniu, spuszczając nogi na ziemię.

     – Zabierzesz mnie do nich, prawda? - pyta, uciekając wzrokiem w bok. - Pewnie nie będą zadowoleni, pergamin, ten zwój on… - przerwała, a następnie zamknęła oczy. - On spłonął.

     Tian czekała na reakcję Feniksa. Spodziewała się, że zaraz skoczy na równe nogi, zacznie krzyczeć i panikować. Ona sama miała na to ogromną ochotę. Nic jednak się nie wydarzyło. Podniosła wzrok na Fenga, a ten nie ruszył się nawet o milimetr. Był spokojny, założył ręce na piersi i przechylił głowę w bok, jakby analizując jej słowa.

     – Co dokładnie pamiętasz?

     – Uciekałam przed strażnikami - zaczęła, wracając do wydarzeń z Penglai. - Udało mi się wydostać ze świątyni i myślałam, że zgubię ich w lesie. Ale oni byli coraz bliżej. Zwój cały czas trzymałam w dłoni - przerwała i całą swoją pewność przelała w swój głos. - Nic z nim nie zrobiłam, przysięgam. Nie zniszczyłam go specjalnie, bo niby po co? To była moja szansa na wolność.

     Tym razem to Feniks prychnął w głos.

     – Nie łudź się. I tak by cię nie wypuścili.

     – Ale mówili…

     – To bóstwa, pamiętasz? - zapytał, jakby to było równocześnie odpowiedzią na wszystko.

     – To i tak nie ma znaczenia. Zwój przepadł.

     Odpowiedziała jej ponownie cisza. Xin uniosła wzrok i od razu napotkała rozbawione spojrzenie Fenga. Pomału zaczynała mieć nieodpartą ochotę, by dać Feniksowi w twarz.

     – Co?!

     Mężczyzna wzruszył ramionami, przekrzywił lekko głowę, po czym wskazał brodą jej osobę.

     – Podwiń prawy rękaw - powiedział, a jego ton wskazywał, że wybornie się bawił.

     Tian zmarszczyła brwi, ułożyła usta, jakby chciała warknąć, po czym zamaszyście poderwała tkaninę tuniki do góry. Wtedy złośliwe słowa, które już miała powiedzieć Fengowi, zamarły na jej ustach. Zamiast tego wydobył się z nich dziki krzyk, pomieszany z piskiem. Dziewczyna poderwała się na nogi i z przerażeniem spojrzała na Hunga.

     – Co, to jest?! Co na grom mi się stało?!

     Nie uzyskała odpowiedzi. Całe pomieszczenie wypełnił jedynie głośny śmiech Feniksa. Xin miała ochotę skoczyć na niego i rozszarpać go gołymi rękami. W oczach jej pociemniało, całe jej ciało ponownie rozpaliło ciepło. Krew gotowała jej się w żyłach. Rechot Fenga nie cichł, za to ona czuła, jak coś budzi się ponownie do życia. Spojrzała na swoją prawą rękę, lewą zaś podniosła i dotknęła skóry. Od początków palców jej dłoni, aż po sam łokieć ciągły się czarne zawijasy. Mieniły się w nikłym świetle izby, jakby żyły. Z jej piersi wyrwał się skowyt.

     – Zwój nie przepadł, moja droga - wykrztusił mężczyzna, pomiędzy śmiechem. - On tylko się ukrył. W tobie. Na twojej skórze.

     Jeśli wcześniej Tian nie czuła strachu, to teraz objął ją szczelnie swoimi mackami. Cały czas nie odrywając oczu od swojej ręki, opadła na posłanie. Przycisnęła dłoń do piersi i pomimo przerażenia, które ją paraliżowało, zwróciła się do Feniksa starając się, by głos jej nawet nie drgnął.

     – Wytłumacz mi to, bo najwyraźniej wiesz o wszystkim, a co więcej dla ciebie to przednia zabawa, jak widzę.

     Feng bezwstydnie wzruszył ramionami i rozluźniony rozłożył się na krześle, przywołując na usta powolny i zadowolony uśmieszek.

     – Nie mam zamiaru nawet tego ukrywać. Aż mam dreszcze uciechy, gdy pomyślę, jak bardzo to wkurzy bóstwa. - Z jego piersi wyrwał się chichot. - Oh! Muszą teraz łazić po tych swoich wypolerowanych posadzkach i gromić wszystko swoimi oczętami.

     – I ciebie to bawi?!

     Xin szeroko otwarła oczy, zaczynając się poważnie zastanawiać nad zdrowiem swojego towarzysza. Feniks widząc jej reakcję zakołysał się na tylnych nogach krzesła i ponownie się zaśmiał.

     – Ty naprawdę myślisz, że służba tym istotą to marzenie każdego Feniksa? - zapytał, a gdy ona skwitowała to pytanie milczeniem, nagle spoważniał. - Widzisz, ludzka kobieto, to takie samo zniewolenie, jak każdego z was. To, co czyniliśmy przez wieki, było tylko pewnym sposobem na przetrwanie. Inaczej, wierz mi, cała moja rasa skończyłaby marnie.

     Tian dalej milczała. Nie wiedziała, co odpowiedzieć na wyznanie Fenga. Zawsze tylko słyszała, jak to Feniksy są bezwzględne i z jaką radością wykonują najbardziej obrzydliwe rozkazy bóstw. Jednak to, co teraz powiedział jej Huang stawiało pod znakiem zapytania wszystko, co do tej pory usłyszała, czy przeczytała.

     Nagle naszła ją pewna myśl i z nadzieją spojrzała na mężczyznę.

    – To znaczy, że mnie do nich nie zabierzesz? Jestem wolna?

   Przez krótka chwilę, przez sekundę, naprawdę w to uwierzyła. Dopóki Feng nie westchnął przeciągle i nie spojrzał na nią ni to z politowaniem, ni z irytacją.

     – Moja droga, ludzka istotko, nie muszę cię do nich zabierać. To oni znajdą ciebie.

     Nie wiedziała ile skulona leżała na posłaniu. Po słowach Feniksa obezwładniło ją przerażenie, które sprowadziła prawda w jego słowach. Jak przez ścianę słuchała, jak Feng tłumaczy jej, że bóstwa nie zostawią jej w spokoju. Czego mogła innego się spodziewać? Przecież pragnęli tego, co miała teraz ona. Zamglonym wzrokiem spojrzała na swoją rękę. Czarne zawijasy nadal złowrogo błyszczały na jej skórze. Miało ochotę wbić w nie paznokcie i zedrzeć je. Zrobiłaby wszystko, by tylko one zniknęły.

     – Choćbyś próbowała go nawet przypalać, tatuaż nie zniknie. - Usłyszała głos Feniksa, który jakby czytał w jej myślach. - Zwój wybrał ciebie na swoje schronienie.

     – Dlaczego ja? - wyszeptała, nie mogąc zmusić się do podniesienia głosu. - Czemu wybrał akurat mnie? Przecież to ja go ukradłam.

     – A kto zrozumie magiczny pergamin? - Huang prychnął. - Może dlatego, że go trzymałaś? Może wyczuł twój strach i pomyślał, że tym uchroni siebie i ciebie? - Westchnął. - Nie ma, co gdybać, istotko. Rzeczywistość jest taka, że stałaś się najbardziej pożądaną osobą na wzystkich poziomach.

     Xin w sekundę ogarnęła złość. Poderwała się z posłania i wbiła wkurzony wzrok w Feniksa.

     – Więc niech go sobie wezmą! Nie chcę tego! - krzyknęła podnosząc swoją dłoń. - Ty go weź! Oddaj go bóstwom, albo zrób cokolwiek, ja chce tylko wrócić do domu!

     Zamiast lekceważącej odpowiedzi, której się spodziewała, z gardła Fenga wydobył się warkot. Zanim Tian zdążyła choćby mrugnąć, Feniks był tuż przy niej. Teraz ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Przełknęła pomału ślinę, widząc wściekłe tęczówki mężczyzny.

     – Naprawdę chcesz go oddać tym bestią? Jak myślisz, czy pragnęliby go, gdyby nie dawał jakiejś mocy? Chcesz oddać coś, co strzegli Nieśmiertelni, rasie która morduje i zniewala?! Już są potężni, a z tym - chwycił ją za dłoń na tyle mocno, że nie mogła jej wyrwać. - Mogą stać się niezwyciężeni.

     – To co mam zrobić?! - wykrzyknęła Tian ignorując płonący wzrok Fenga, cując jak ogarnia ją rozpacz.

     Huang westchnął ciężko, rozluźnił uścisk na jej skórze, tym razem, jakby pocieszająco ją ściskając. Widziała, jak otwiera usta, by coś powiedzieć, lecz w tej samej chwili ciszę przerwało przeraźliwe wycie. Feng drgnął, natomiast Xin podskoczyła całym ciałem w górę.

     Feniks w momencie poderwał się na nogi, ponownie przywdziewając na twarz maskę bez emocji.

     – Narazie musimy stąd znikać. Czas na nas, istotko.

     Jak w transie pozwoliła Fengowi postawić się na nogi. Mechanicznie i bezwolnie słuchała Feniksa, który wydawał jej polecenia. Gdy dwa tobołki były spakowane, a oni gotowi do drogi, mężczyzna nagle się zatrzymał i spojrzał na nią.

     – Jeszcze jedna sprawa - powiedział, po czym bez słowa wyciągnął do niej dłoń. - Pokaż mi tatuaż.

     Tian nie miała siły się kłócić, czy też pytać o powód. Posłusznie podała mu swoją rękę. Ten złapał ją delikatnie i położył na niej swoją drugą dłoń.

     – Ku'ht at in orat - wyszeptał cicho, a następnie zanim Xin zdążyła zareagować pochylił się i musnął ustami skórę, gdzie znajdowały się zawijasy.

     Chciała od razu wyszarpać się z jego uścisku, ale dwie rzeczy zdarzyły się naraz. W pierwszej chwili jej skóra zaczęła ją piec, by w drugiej zalśniła mocnym światłem. Tian patrzyła, jak czerwone ogniki ruszają się pod jej skórą i nagle bledną, tym samym sprawiając, że i tatuaż wydawał się, jakby przezroczysty. Spojrzała pytająco na Feniksa.

     – To choć trochę utrudni bóstwom znalezienie ciebie - odpowiedział na jej niewypowiedziane pytanie. - A teraz naprawdę musimy już ruszać. Na pewno puścili już za tobą pościg. Nie ma czasu do stracenia.

     Zgarnął sakwę z podłogi, podając jej bez słowa drugą. Ta wzięła bagaż również milcząc, próbując ogarnąć umysłem wszystko, co ją do tej pory spotkało. Jeszcze parę dni temu jej największym zmartwieniem było to, czy jakiś mistrz ją nie zgani. Jej największym wrogiem była Yun Mei. Teraz zaś stała się zdobyczą dla samych bóstw, musiała się ukrywać i uciekać, a jej życie wisiało na włosku. Wychodząc z chaty, prześlizgnęła wzrokiem po prawie niewidocznych teraz zawijasach. Nie do końca pojmowała, w co została wciągnięta, wiedziała jednak, że jeśli chciała przetrwać musiała być czujna.

     Zerknęła z ukosa na Feniksa, który również wyszedł na zewnątrz, stając obok niej. Od razu zaczął się nieufnie przyglądać otoczeniu, po czym skinął na Xin, by ruszyła za nim. Nie ufała mu, jakżeby mogła. To on ją porwał i wciągnął w to wszystko. Teraz jednak był jedyną osobą, którą choć trochę wiedziała, co robić. Zacisnęła zęby i bez słowa podążyła za Fengiem. Może i mu nie ufała, ale mogła wykorzystać go do przetrwania, póki nie dowie się, jak mogłaby odwrócić swój los.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro