ROZDZIAŁ SIÓDMY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


     Czuła, że jej gardło jest już całe zdarte, a mimo to nie potrafiła zamilknąć. Jej krzyk nieprzerwanie trwał, a ogień tańczył wokół niej. Jego czerwono żółty kolor mącił jej wzrok na tyle, że nie dostrzegła, że już nie jest sama. Poczuła jak ktoś obejmuje ją w pasie i podnosi. Od razu ogarnęła ją panika i zaczęła się wyrywać - bez skutku. Siłą została wyciągnięta z chaty. Ponownie się szarpnęła, a swoją złość wyrzuciła na zewnątrz. Ktoś syknął głośno, a ona została upuszczona na trawę. Pomimo bólu, jaki ogarnął jej bok, uśmiechnęła się i od razu odwróciła się w stronę domu. Nie mogła wstać, jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Dlatego na kolanach, powoli, zbliżała się do wejścia.

     Nie wiedziała, co ją przyciągało. Płomienie? Żal nad zmarłymi? Chęć zniszczenia? Ta ostatnia myśl sprawiła, że zadrżała i zatrzymała się zdezorientowana. Nigdy nie podejrzewała się o takie odruchy, a jednak teraz właśnie one śpiewały w jej krwi. Czuła je wyraźnie, błagały by je uwolniła, a to było tak kuszące. Obrócić wszystko w pył, zetrzeć z powierzchni ziemi i zostawić tylko pustkę. Na jej usta wdarł się szeroki uśmiech, tym razem czystego zadowolenia.

     Nagle ktoś uklęknął przed nią i chwycił jej ramiona. Ona instynktownie również złapała za te obce dłonie. Postać nią potrząsnęła, ale nie chciała się poddać. Nie potrafiła przerwać tego ciągu emocji. Bała się, że jeśli to zrobi, skumulują się w niej i wybuchną.

     – Weź się w garść! Już wystarczy!

     Pokręciła głową i wbiła jeszcze mocniej paznokcie w ręce, które ją trzymały. Nagle jedna z nich poderwała się, Xin poczuła uderzenie, a następnie ból na policzku. Zamrugała. Zamarła. Ogarnął ją szok który, jak na ironię, wyrwał ją z amoku. Jej wzrok się wyostrzył, a zmysły wróciły do równowagi. Spojrzała wyżej i ujrzała przed sobą przestraszoną twarz Fenga. Wodził oczami po jej twarzy, jakby sprawdzał, czy nadal jest w objęciach szaleństwa. Dziewczyna od razu spuściła swój, nie mogąc znieść tej intensywności i tego, co pomału do niej docierało.

     – Ja płonęłam.

     Odpowiedziała jej wymowna cisza.

     – Spaliłam wszystko…

     – Nie da się ukryć. Cała chata poszła z dymem - wtrącił z przekąsem Feng, który widząc, że Xin wróciła do zdrowych zmysłów, również przybrał swoją codzienną postawę.

     Xin była tak wytrącona z równowagi, że całkowicie zignorowała Feniksa i jego słowa.

     – Ta rodzina, Oni…Spaliłam ich.

     Usłyszała głośne westchnięcie Hunaga, więc na niego spojrzała.

     – Ogień oczyszcza. Zresztą lepsze to, niż by do ich ciał miałyby się dorwać jakieś drapieżniki.

     Na te słowa Tian nie wytrzymała. Odwróciła się na bok, zgięła w pół i zwymiotowała. Oczy ponownie zaszły jej łzami, gdy targały nią kolejne torsje. Ciepła dłoń pogładziła jej plecy, ale ona odepchnęła ją i z wściekłością spojrzała na Feniksa.

     – Nie potrzebuję twojej cholernej litości- warknęła, ale jej słaby głos sprawił, że wyszło to żałośnie, przez to ogarnęła ją jeszcze większa złość. - To byli twoi przyjaciele? Znajomi? Towarzysze broni? Zadawałeś się z takimi mordercami? - Xin rzucała pytaniami zdając sobie sprawę, że są one jedynie po to, by wyprowadzić Fenga z równowagi, by ona sama mogła poczuć ulgę.

      – Sam jestem mordercą - odpowiedział jej Huang zimnym głosem, bez chwili zastanowienia.

     Tian poderwała głowę do góry, otwierając usta w niemym szoku. Feniks patrzył na nią beznamiętnie. Jego lodowaty wzrok, przeszywał.

     – A czego się spodziewałaś, ludzka kobieto? Że co niby robiłem na służbie u bóstw? Czyściłem ceramikę?

     Po tych słowach wstał i popatrzył na nią z taką niechęcią, że Tian zadrżała.

     – Doprowadź się jakoś do porządku. Musimy wyruszać, a przez twoją impulsywność i głupotę straciliśmy już dość czasu.

     Xin patrzyła, jak Feniks odwraca się I zostawia ją samą. Iskierka wściekłości ponownie się w niej zapaliła, podsycana strachem. To była jej wina. To, co stało się w chacie, cała ta masakra. Ale przede wszystkim, jej zbrodnią było zapomnienie, kim był jej towarzysz. Opuściła gardę, pozwoliła by wspólna podróż przysłoniła prawdę. Zacisnęła dłonie w pięści, które miała na kolanach, cały czas nie spuszczając Feniksa z oczu.

     Dała sobie chwilę, by emocje osiągnęły szczyt, a następnie powoli opadły. Gdy dołączyła do Huanga jej twarz była bez wyrazu, o co zadbała. W milczeniu, po raz drugi tego dnia, podjęli wędrówkę.

     Zatrzymali się dopiero późnym wieczorem na jakiejś leśnej polanie. Huang od razu rozpalił ogień, choć postarał się, by jedynie się zażył, aby nie był widoczny z góry. Tian usiadła nieopodal paleniska, podciągnęła kolana pod brodę i zapatrzyła się w trzaskające drewno.

     Przez ostatnie godziny jej emocje ewoluowały. Przeszły w każde możliwe uczucie, a teraz, na końcu pozostała w Xin jedynie pustka. W głowie cały czas prześladowały ją sceny z chaty. Myślami wracała do ostatnich dwóch dni. Już po raz setny, tego dnia, ścisnęła w dłoni kolorową, plecioną bransoletkę. Przymknęła powieki, czekając na łzy. Ten jeden raz, gdy chciała by popłynęły, one uparcie się nie pojawiały.

     Nagle usłyszała, jak Feng podchodzi i staje nad nią. Otworzyła oczu i zadarła głowę do góry. Pierwsze zobaczyła talerz, jak i czarkę, która była wyciągnięta w jej stronę. Następnie uniosła wzrok i zderzyła się ze spojrzeniem Feniksa. Od ich ostatniej wymiany zdań nie odzywali się do siebie. Mężczyzna nadal emanował chłodem i złością, zaś sama Tian nie chciała nawet na niego patrzeć. Nawet teraz od razu przeniosła z niego spojrzenie, ignorując jedzenie i picie, które jej podawał.

     – Cóż - zaczął. - Nie będę cię zmuszać. Jeśli chcesz zachowywać się, jak dziecko, to twoja wola - powiedział, a jego ton był tak złośliwy, na ile to tylko było możliwe.

     Xin prychnęła i kątem oka dostrzegła, że odszedł, a następnie zajął miejsce po drugiej stronie ogniska. Dziewczyna pomimo zmęczenia nie chciała spać, bała się, co mogłaby zobaczyć, gdyby odpłynęła. Uparcie wpatrywała się w spalające się drwa. Co jakiś czas jej powieki bezwładnie opadały, ale ona otwierała je z zawziętością. Jednak w pewnym momencie, gdy je rozwarła okazało się, że nie jest już na polanie.

     Otaczały ją pięknie zdobione ściany, wielkie okna, przez które wpadały promienie słońca, choć wiedziała, że panowała noc. Spojrzała w dół. Pod jej stopami była cudowna posadzka w kwiaty. Oniemiała rozejrzała się wokół. Wszystko wydawało się tak bardzo realne. Nawet szata, czerwona i lśniąca leżała na niej, jakby była szyta na miarę. Z zaciekawieniem ruszyła w głąb sali, w stronę wrót, zza których dochodził do niej znajomy szum. Niepewnie przekroczyła próg i z zachwytem odkryła, że znalazła się na dziedzińcu. Z każdej możliwej strony rosła roślinność. Krzewy, drzewa, kwiaty. Tak różnorodne, że Xin przez moment nie mogła zatrzymać wzroku na jednym punkcie. Otworzyła szeroko oczy widząc wielobarwne motyle, które latały wokół gałęzi największego z krzaków. Na karku czuła lekki wietrzyk, w nos uderzała ją woń każdej rośliny. Do uszu dochodził szum trawy i świergot ptaków.

     Nasycając się energią miejsca, dopiero po chwili usłyszała kroki, które stawały się coraz głośniejsze. Odwróciła się gwałtownie, a poły szaty zaszeleściły wokół jej nóg. Rozpoznała go od razu, wczorajszej nocy jego obraz prześladował ją w każdej możliwej sekundzie. A później…A później klęła i złorzeczyła, pragnąc z głębi serca, by zdechł.

     – Ty! - ni to syk, ni to warkot wydobył się z jej gardła, gdy dłonie mimowolnie zacisnęły jej się w pięści.

     Powinna się bać. Przerażenie byłoby adekwatne do sytuacji. Zamiast tego jednak czuła tylko złość. Wściekłość tak wielką, że mogłaby rozszarpać go gołymi rękami.

     – To twoja wina, prawda? To ty powiedziałeś reszcie gdzie jestem. - Jej głos był prawie szeptem, gdy zrobiła krok w stronę bóstwa. - Znalazłeś mnie, a następnie wydałeś - przerwała, przystanęła i spojrzała w te dziwne, prawie szkliste tęczówki. - Powiedz mi tylko, dlaczego oni, czemu to ta rodzina zapłaciła najwyższą cenę?

     Yan Di nie odpowiedział od razu, ale Xin widziała emocje, które pojawiały się w jego oczach. Zaskoczenie, niedowierzanie, a na samym końcu zrezygnowanie.

     – Uwierzyłabyś, gdybym zaprzeczył? - wymamrotał, uciekając od jej spojrzenia.

     – Nie - odpowiedziała Tian, bez zastanowienia.

     Jedyną reakcją bóstwa był krzywy uśmieszek, który zabłąkał się na jego usta. Irytacja zaiskrzyła na jej skórze.

    – Nie poznajesz tego miejsca? - zapytał Yan Di.

     – A powinnam? - wycedziła Tian, marszcząc przy tym brwi.

     Bóstwo wzruszyło ramionami. Podszedł do jednego z krzewów i zerwał rosnący czerwony pęd. Następnie uniósł wzrok, po czym wyciągnął do niej dłoń z liściem.

     – A wiesz, jak nazywana jest ta roślina?

     – Na grom! - wykrzyknęła. - Małżeństwo i malutka dziewczynka zostali brutalnie zamordowani, a ty się mnie pytasz o jakieś badyle?!

     Yan Di uniósł brwi do góry, przekrzywił głowę, a słowa, które wymówił, zmroziły Tian bardziej niż jakakolwiek groźba.

     – To byli tylko ludzie. Trójka istot ludzkich, prędzej czy później i tak by umarli.

     To było, jak cios. Dziewczyna zachwiała się do tyłu, patrząc szeroko otwartymi oczami na bóstwo. W jednej sekundzie otaczające ją miejsce przestało być piękne i przyjazne.

     – Też jestem człowiekiem, czy to znaczy, że zaraz mnie zabijesz? - zapytała, nie będąc pewna, czy nie stąpa na krawędzi przepaści.

     Jednak reakcja Yan Di ją zaskoczyła. Mężczyzna otworzył szeroko oczy, a jego twarz wyrażała przerażenie. 

     – Nigdy bym cię nie skrzywdził - zapewnił z mocą, robiąc krok w jej stronę.

     Xin instynktownie się cofnęła, zerkając w stronę wejścia do sali. Jej ciało spięło się gotowe, aby poderwać się do ucieczki.

     – Jesteś jedyną osobą, która nie musi się mnie obawiać - mówił dalej, a Tian ze strachem odkryła, że jego tęczówki zmieniają kolor ze srebrnego w czerwony. - W tym, ani w żadnym innym życiu bym cię nie zdradził. To też odpowiedź na Twoje pytania, moja droga, to nie ja nasłałem Feniksy, to nie z mojego rozkazu zabijali. A co najważniejsze nigdy bym nie wskazał miejsca, gdzie się ukrywasz wiedząc, że to będzie dla ciebie niebezpieczne!

     Gdy tylko wykrzyczał ostatnie słowo całe jego ciało objęły płomienie. Trawa pod jego stopami zapłonęła, ogień momentalnie rozprzestrzenił się wokół. Tian zaczęła się dusić, gdy gęsty dym dostał się do jej płuc. Desperacko próbowała nabrać powietrza, na oślep szukając wyjścia.

     – Pamiętaj, nie jestem twoim wrogiem, a teraz wracaj, moje serce.

     Szept bóstwa wydawał się dochodzić z każdej strony. Jej płuca paliły, zmysły odmawiały posłuszeństwa. Opadła w ciemność, a jej ostatnią myślą było, że w końcu czuje spokój.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro