ROZDZIAŁ TRZECI cz2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Tak, jak powiedział Feniks, Tian bez problemu przeszła przez barierę. Nawet jej nie wyczuła, a na pewno nie było iskier, które wywołał Feng samym dotykiem. Właśnie przemieszczała się wzdłuż muru, by dostać się na zachodnie skrzydło, które z oddali pokazał jej Faniks. Nadal wiedziała tyle, co nic. Najwyraźniej Penglai nie była tajemnicą jedynie dla ras z niższego poziomu. Nie dziwiło to Xin jakoś szczególnie, odkąd dowiedziała się kto przebywa na Wyspie. Na samo wspomnienie, że jest tak blisko Nieśmiertelnych dostawała dreszczy. Chyba tylko malutkie dzieci o nich nie słyszały. Ósemka Mędrców, nie przydzielonych do żadnej rasy. Nikt do końca nie wiedział kim są i jaką mocą dysponują. Lecz że ją mieli, było pewne, to oni skończyli tak naprawdę wojnę sprzed trzystu lat. Gdyby nie Nieśmiertelni bóstwa zapewne nie poprzestałyby na smokach.

     Nie wiele było podań o nich, tak naprawdę jedyna pewność, jaką wszyscy mieli to, to że istnieli. Reszta to były mity i legendy. Oraz plotki, które nie brzmiały zbytnio wiarygodnie. Choćby taka, że to właśnie Nieśmiertelni stworzyli całe Shijie i wszelkie stworzenia na świecie. Nawet dla Xin, która uwielbiała takie historie, to było nieprawdopodobne. Teraz jednak skradając się do ich siedziby, przypominały jej się wszelkie teksty na ich temat, które miały jedną wspólną rzecz. Mianowicie, ósemka istot była niewyobrażalnie silna i zawsze walczyli z tymi, którzy dopuszczali się łamania jakichś normaln. Tian była pewna, że kradzież ich zwoju na pewno się do tego klasyfikowała.

     Dziewczyna pokonała kolejny zakręt i pomimo zdenerwowania, uśmiechnęła się widząc drewniane, solidne wrota. Praktycznie wstrzymując oddech podeszła do nich i z mocno bijącym sercem nacisnęła klamkę, równocześnie pchając drzwi. Ku jej zdziwieniu zamek od razu ustąpił, a przejście stało przed nią otworem. Przełknęła ślinę i wypowiadając uspokajające mantry, przekroczyła próg. Nic się nie stało. Nie wyskoczyli żadni strażnicy, nie zawył alarm, nawet nie aktywowała się magiczna pułapka. Nie wydarzyła się ani jedna z rzeczy, o której myślała. Weszła do świątyni Penglai, jakby do siebie. I wcale nie było to uspokajające. Tym bardziej, że otulił ją półmrok budynku, a ona nie wiedziała, w którą stronę powinna podążać. Wzięła głębsze oddechy, robiąc parę kroków, by schować się za jednym z filarów. Według Feniksa komnata znajdowała się od razu na końcu korytarza. Problem był w tym, że Tian nie widziała tego “końca”, a przechadzka po świątyni wydawała się jej samobójstwem. Na tę myśli, w ostatniej chwili powstrzymała wybuch śmiechu. Bo czy cała ta sytuacja, to zadanie, w które została wplątana właśnie tym nie była? Czy Feng wprost nie powiedział jej, że ta misja jest praktycznie niewykonalna dla zwykłego śmiertelnika?

     “Jestem tylko ofiarą, pierwszą z wielu, które będą wykonywać rozkaz, aż komuś się uda” - pomyślała z przekąsem, ale wiedząc, że nie miała wyboru opuściła kryjówkę i ponowiła wędrówkę po korytarzu.

     Panowała cisza, a każdy krok, który Xin stawiała sprawiał, że ona sama się krzywiła. Wydawało jej się, jakby ten odgłos rozchodził się po całej świątyni. Czuła, że to tylko kwestia czasu, aż ktoś ją odkryje. Kolejny zakręt, który pokonała ponownie nie zmienił jej położenia, korytarz zdawał się nie mieć końca. Przeklinając w myślach bóstwa, Fenga, a nawet siebie samą, posuwała się powoli do przodu, gdy nagle usłyszała głosy. Zbliżające się coraz bardziej. Spanikowana rozejrzała się wokoło i w ostatnim momencie skryła się w winklu pomiędzy kolumną, a ścianą.

      – …sami nie będziemy - do uszu Xin doszło już parę zrozumiałych słów, więc przytuliła się jeszcze bardziej do muru.

     – Och, nie marudź już Bu Hao. - Właściciel zirytowanego głosu stanął przy filarze, a Tian wstrzymała oddech. - Oni zamknęli się w północnej części i od dwóch dni nie dają znaku życia. Kapitan przepadł i od rana nie ma z nim kontaktu - westchnął. - My jesteśmy na straży od wczorajszego popołudnia. Potrzebują trochę ruchu.

     – Ale Nieśmiertelni…

     – Czy ty słyszałeś, co przed chwilą do ciebie mówiłem -  mruknął ten drugi. - Nie ma nikogo. A ja potrzebuje przerwy od chodzenia, od ściany do ściany. Ty rób, co chcesz - warknął na koniec, a Tian usłyszała oddalające się kroki.

     Nagle nastała cisza, a dziewczyna po dłuższej chwili odważyła się zerknąć zza kolumny. Od razu jednak skryła się ponownie, z mocno bijącym sercem. Jeden z mężczyzn nadal stał w korytarzu.

     – Ktoś tutaj jest? - usłyszała pytanie, by po chwili nastało szuranie, gdy strażnik przesunął się bliżej niej.

     Xin przełknęła ślinę i przymknęła oczy. Zacisnęła dłonie w pięści czekając, aż ją odkryje. Pierwsze zobaczyła jego cień, by chwilę później mężczyzna pojawił się tuż przed nią. Otworzyła szeroko oczy, usta ułożyła do krzyku, ale się zawahała. Mężczyzna patrzył na nią, czuła na sobie jego wzrok, a mimo to nie wykonał żadnego ruchu.

     – Dao miał rację- westchnął, robiąc krok w tył. - Potrzebuję odpoczynku.

     Następnie, jakby nigdy nic odwrócił się i ponownie wydając ciężkie westchnienie ruszył korytarzem, by chwilę później zniknąć za zakrętem. Nogi pod Tian się ugięły i musiała przytrzymać się wystającej cegły, aby nie upaść. To było niespodziewana. Dziwne i nieprawdopodobne.

     – Co się, na grom, właśnie wydarzyło? - wyszeptała do siebie.

     Wiedziała, że choćby nie wiadomo ile się nad tym głowiła i tak nie znajdzie odpowiedzi. Odkąd została porwana wszystko wokół było, jakby snem. Nic nie było normalne, a ona niczego nie mogła być pewna. Została wciągnięta w świat, który nie pojmowała. Dlatego musiała się z niego wydostać, a żeby mieć choć najmniejszą szansę, była zmuszona iść dalej.

     Nagle przypomniała sobie o czym rozmawiali mężczyźni. To, jak i ich obecność mogła wskazywać, że komnata mogła być bliżej, niż przypuszczała. Zebrała więc odwagę i wyszła że swojej kryjówki. Korytarz był pusty i cichy. Nie chcąc kusić losu od razu ruszyła przed siebie. Cały czas będąc uważną i czujną. W każdej chwili mogli pojawić się inni strażnicy, albo wrócić ci, których już spotkała. Na szczęście nie musiała długo się skradać. Mijając drugi zakręt, korytarz nareszcie się skończył, a Xin stanęła przed masywnymi drzwiami.

     Sięgały praktycznie sufitu, a każde ich miejsce było pełne płaskorzeźb. Podeszła do nich powoli, po czym zanim pomyślała co robi, dotknęła opuszkami zdobień. Poczuła pod palcami gładką fakturę, przejeżdżając skórą po kolejnych uwypukleniach. Nie tworzyły konkretnego kształtu, a przynajmniej Tian niczego takiego nie zauważyła. Mimo to, były piękne i przyciągały jej wzrok. Uśmiechnęła się lekko ostatni raz gładząc drewno i wtedy zdała sobie sprawę, co też takiego zrobiła. Odskoczyła do tyłu i wstrzymała oddech czekając, aż ktoś przybiegnie. Mogła uaktywnić ochronę, zamiast mieć trzeźwy umysł pozwoliła, by piękno przysłoniło jej osąd. Podejrzliwie spojrzała na wrota. Nie była osobą, którą zachwycała się takimi rzeczami, a jednak one jakby ją przyzywały. Te dziwne zawijasy wydawały jej się niemal mistyczne. Pokręciła szybko głową, by odgonić szalone myśli i zanim ponownie straciła panowanie, doskoczyła do drzwi. Niewiele myśląc złapała za kołatki i popchnęła je do środka. Otworzyły się cicho, nie wydając jakiegokolwiek dźwięku. Ze środka wypadła smuga światła, która odważyła Xin do wejścia. Przekroczyła próg i stanęła tuż za nim.

     Komnata była niewielka. W środku praktycznie nie było żadnych rzeczy, Tian dostrzegła jedynie stół i krzesło. Okno było małe, z intrygującą kratką, która nie przepuszczała za wiele światła. Jedna ze ścian była ozdobiona pergaminem, na którym widniała kaligrafia. Zatrzymała tam dłużej wzrok, jednak nie potrafiła rozszyfrować tekstu. Wróciła więc spojrzeniem na biurko. Była tam oszklona gablota, która odbijała płomień świecy. Tian ostrożnie podeszła i zanim jeszcze znalazła się przy niej dostrzegła, co się w niej znajduje. Był to zwój. Z mocno bijącym sercem utkwiła w nim wzrok. Znalazła go. Uśmiechnęła się lekko, ale od razu spoważniała. Wiedziała, co musi teraz zrobić, a mimo to bała się konsekwencji. Z drugiej zaś strony, były bóstwa. Wybór był więc prosty, sięgnęła po niego, odsuwając zabezpieczające go szkło. Drżącymi dłońmi złapała za zwój i przyciągnęła do siebie. I tym razem jej czarne myśli się sprawdziły. Światło, które nagle zalało komnatę oślepiło ją, a przeraźliwy, głośny dźwięk praktycznie ją ogłuszył.

     Po pierwszym szoku wiedziała, że nie ma czasu do namysłu. Obróciła się i zaciskając mocno palce na zwoju, wybiegła na korytarz. Przeraźliwy wycie cały czas nabierało na sile, jakby i ono ją goniło. Przebiegła całą drogę do wyjścia, prosząc w myślach wszelkie dobre duchy o pomoc. Gdy tylko dopadła drzwi i wybiegła na zewnątrz, zamarła. Z lewej strony tuż zza zakrętu przybyli strażnicy. Było ich sześciu, uzbrojeni i z twarzami wyrażającymi gniew. Od razu ją dostrzegli. Czuła, jak przewiercają ją wzrokiem, a następnie usłyszała krzyk jednego z nich.

     – Zwój! Skradziono zwój!

     To otrzeźwiło Xin. Zmusiła swoje nogi do ponownego biegu. Nie wiedziała, gdzie się kieruje. Straciła całkowitą orientację w terenie. Jednak, gdy dostrzegła zarys drzew od razu skierowała się w ich stronę mając nadzieję, że w gęstwinie zgubi pościg. A była ścigana. Słyszała za sobą nerwowy bieg strażników, ich krzyki i wrzaski. Cały czas tak samo głośne i szybkie. Tian zaś czuła, jak siły ją opuszczają. Stopy stają się wolniejsze, a całe ciało cięższe. Jej skórę pokrył pot, a serce galopowało jej w piersi. Z każdym metrem walczyła coraz to bardziej o oddech. Wiedziała, że przegrywa ze swoją słabością.

     “Proszę, jeszcze trochę. Nie mogę się poddać. Chcę wrócić do domu, do przyjaciół, do mistrza.”

     Te słowa, jak mantra, przelatywały przez jej umysł. Będąc jedyną siłą, która pchała ją wciąż na przód. Z jej oczu zaczęły płynąć łzy, Xin nie wiedziała jednak, czy to z wysiłku, przerażenia, a być może były już to krople, które oznaczały jej koniec.

     Postawiła kolejny krok, będący jej ostatnim. Jej stopa poślizgnęła się na śląskim igliwiu, a ona upadła a ziemię. Zawyła i załkała. Głosy goniących jej ludzi były wyraźne. Ich kroki były tuż za nią.

     “To koniec?”

     I wtedy syknęła. Spojrzała na zwój, który cały czas kurczowo trzymała w dłoni i krzyknęła jeszcze bardziej przerażona. On świecił, a jego cała powierzchnia stawała się gorąca. Tian próbowała wyprostować palce i wypuścić pergamin. Bezskutecznie. Czuła potworne ciepło, które zaczynało parzyć jej skórę. Nie mogła już powstrzymać przeraźliwego wrzasku, gdy skóra zaczęła jej płonąć żywym ogniem. Ostatni raz do jej uszu doszedł dźwięk pościgu. Po raz ostatni zerknęła na swoją dłoń, która była w promieniach. Następnie ogarnęła ją ciemność.

     Zamrugała. Wzięła potężny oddech, by chwilę później powoli go wypuścić. Spojrzała w dół, gdzie tuż pod nią toczyła się zażarta bitwa. Widziała metal lśniący w promieniach słońca, błyszczące zbroje i pełno postaci. Tych toczących walkę, jak i ich ciał, które padły już w boju i wyzionęły swojego ducha. Cała ziemia była skąpana w ich krwi, czerwona posoka stała się nawozem, na którym wyrosną rośliny, gdy już nikt nie będzie pamiętał o poległych.

     Huk, hałas brzęczenia broni, okrzyki naglące do walki, jak i krzyki bólu, i rozpaczy. To wszystko się mieszało tworząc symfonię tej wojny. Tego bezsensu, który im zgotowano. Nagle poczuła ogarniającą ją wściekłość, beznadzieję, która mieszała się z przygnębieniem. Nagły podmuch powietrza sprawił, że łzy które zebrały się w jej oczach poleciały wraz z wiatrem. Otworzyła usta, ale zamiast wrzasku z jej gardła wydobył się przerażający ryk. Zadrżała, gdy tuż obok odezwał się kolejny i kolejny, i kolejny. Przed jej oczami pojawiła się czerwona mgła, która przysłoniła zdrowe zmysły. Obróciła się w powietrzu i skierowała się w dół. Leciała wprost na ziemię, pikowała coraz szybciej, by w kulminacyjnym momencie zwolnić i wyciągnąć ręce, ale to nie były jej dłonie. To były łapy zakończone szponami, które w sekundzie złapały walczącego żołnierza. Czuła pazury wbijające się w jego ciało, rozszarpujące tkankę. Chciała krzyczeć,  przestać, ale wszystko działo się jakby poza nią. Otworzyła szeroko oczy, gdy spotkała przerażony wzrok mężczyzny. I wtedy złapała go za szyję, a ciepła krew alała jej gardło.

     Satysfakcja.
     Uczucie zemsty.
     Złość.
     Wściekłość.

     Rozszarpane ciało odrzuciła w bok. I znów ten ryk. Tak głośny, pełen cierpienia…

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro