1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rose pomału wspinała się po schodach nucąc swoją ulubioną piosenkę pod nosem. Lubiła tu przychodzić. Nie tylko po to, by wysłać jakąś modlitwę, ale też by pobyć sama w spokoju, gdzie nie znajdą ją te okropne dziewczyny. Te miejsce ma przyjemny klimat, wyjątkowy, magiczny. Uśmiechnęła się spoglądając na starą bramę Torii, zbudowaną nad szczytem schodów. I choć z budowli już dawno zaczęła odpadać czerwona farba, wciąż wyglądała bardzo mistycznie. Rose poprawiła swoją torbę na ramieniu, przygładziła nieco blond włosy i szła dalej. Zatrzymała się przy kolejnej budowli stojącej na końcu ścieżki. Mały budynek ze starego drewna, opatrzony dwoma okienkami oraz otwartym wejściem do środka. Ale dziewczyna nie weszła do budynku tylko uklękła na małych schodkach i złożyła ręce. Wszędzie panowała cisza przerywana jedynie odgłosem malutkich dzwoneczków, które delikatnie dzwoniły rozwieszone pod dachem budynku. To był bardzo przyjemny dla ucha dźwięk. Rose uśmiechnęła się do siebie i zamknęła oczy. Jednakże nie zauważyła, że odkąd przekroczyła teren świątyni, jest uważnie obserwowana.
„Znowu przyszła. Zawsze z tym samym uśmiechem na twarzy", pomyślał Kioshi i westchnął pod nosem. Z jednej strony jej obecność nie przeszkadzała mu jakoś mocno. Dziewczyna jest bardzo spokojna, grzeczna i nigdy nie zrobiła czegoś nie właściwego. Ale z drugiej strony był znudzony jej częstymi odwiedzinami. Nie robiła nic innego poza wypowiedzeniem tego jednego życzenia, choć nawet stara świątyńka nie była przez nikogo zamieszkana. Ech ci ludzie, tak łatwo wierzą w coś, co jest poza ich zasięgiem... Kioshi ziewnął szeroko i machnął od niechcenia ogonami. Na chwilę oderwał wzrok od dziewczyny, ale zaraz znowu na nią spojrzał. Mimo wszystko ciekawiła go. Była inna niż te wszystkie nudne istoty ludzkie, które dotąd spotkał. Emanowała niezwykłą aurą. Czuł od niej energię zarówno głębokiego smutku, jak i siły oraz ciepła. Już, gdy ją zobaczył po raz pierwszy, wyczuł silną duchową moc, ale był pewien, że ona sama nie zdaje sobie z niej sprawy. Przedziwna dziewczyna...
Tymczasem Rose wstała z klęczek i jeszcze raz popatrzyła na drzewa wiśni rosnące na terenie świątyni. Właśnie zaczęły kwitnąć, więc z zachwytem przypatrywała się pięknym, różowym kwiatom fruwającym dookoła. Był początek wiosny, a więc najlepsza okazja na podziwianie kwitnących roślin. To też kolejny powód, dla którego tu przychodziła. To po prostu cudowne miejsce.
Odwróciła się i już miała skierować się z powrotem na schody, gdy usłyszała kroki i na ścieżce pokazały się trzy dziewczyny. Jedna z nich, wysoka i z czarnymi włosami spływającymi jej na ramiona, szeroko uśmiechnęła się na widok Rose. Jednakże nie był to przyjazny uśmiech.
„Nie, tylko nie one...", pomyślała sobie Rose i cofnęła się.
Czarnowłosa dziewczyna powiedziała szyderczo:
- A więc tu przychodzisz każdego dnia! Cały czas mnie zastanawiało, gdzie znikasz gdy tylko wychodzisz z akademii. Przez cały ten tydzień myślałam, że nas unikasz!
Pozostałe dziewczyny zachichotały równie nieprzyjemnie.
- Witaj, Becky – Powiedziała Rose starając się ukryć drżenie głosu – Cóż, a więc już wiesz gdzie chodzę, ale teraz wracam do domu.
Grupka jednak zastąpiła jej drogę i Becky znowu uśmiechnęła się do niej.
- Ależ po co ten pośpiech? Zostań z nami, jeszcze nie skończyłyśmy rozmawiać!
Rose znowu się cofnęła niepewna co robić. Nie miała ochoty na kolejną konfrontację z Becky i jej kumpelkami. Miała dość już ich ciągłego zaczepiania, a robią to odkąd przybyła do szkoły jako nowa studentka. Nie mogła zrozumieć dlaczego nie zostawią jej w spokoju.
Kioshi spojrzał na owe dziewczyny i zmrużył oczy. Nie podobały mu się one. Zdecydowanie emanowały złą energią i złymi zamiarami, szczególnie ta o imieniu Becky. Nigdy nie wnikał w ludzką naturę. Nie obchodziło go to. Ale nawet on nie lubił takich ludzi...
Becky podeszła do Rose i popatrzyła na nią uważnie.
- No? A więc dlaczego nas unikasz, hm? Aż tak bardzo się nas boisz?
Rose zacisnęła palce na pasku torby i uniosła hardo głowę.
- Nie boję się, po prostu was nie lubię.
Dziewczyny zabuczały przeciągle z udawanym rozczarowaniem.
- Och, ranisz mnie tymi słowami – Zaświergotała Becky – Ja za to bardzo ciebie lubię. Tak bardzo, że pomogę ci nieść tą ciężką torbę.
I jednym szarpnięciem wyrwała torbę Rose, nim ta zdążyła ją powstrzymać. Czarnowłosa dziewczyna uniosła wysoko przedmiot i przyjrzała mu się.
- Śliczna zawieszka. Aż tak bardzo lubisz chińskie bajeczki, kwiatuszku?
Trąciła breloczek palcem, na co Rose próbowała wyrwać jej torbę z powrotem.
- To nie twoja sprawa, oddaj ją!
Becky zaśmiała się i uniosła torbę wyżej.
- Teraz rozumiem dlaczego na kryjówkę wybrałaś sobie starą świątynię w japońskiej dzielnicy. Taki wyrzutek jak ty pasuje tutaj. Mam rację dziewczyny?
Jej koleżanki pokiwały głowami śmiejąc się złośliwie, po czym zaczęły bawić się w rzucaniu do siebie torby Rose, jednocześnie tak, by tamta nie mogła jej dosięgnąć.
Kioshi znowu zmarszczył brwi i mimowolnie zjeżył sierść na karku. Co za paskudne istoty... ale to nie jego sprawa. „Poradzi sobie. Jest silna", pomyślał sobie i odwrócił głowę. Ale jednym okiem wciąż obserwował zajście.
Grupka dziewczyn wciąż świetnie się bawiła rzucając torbą Rose, za to ona w końcu nie wytrzymała i mocno pchnęła Becky, aż ta poleciała do tyłu upuszczając torbę.
- Idźcie sobie! Nikt was tu nie zapraszał! - Wypaliła Rose nim zdążyła się ugryźć w język.
Becky spojrzała na nią czerwona z wściekłości i tym razem ona pchnęła mocno dziewczynę.
- Nie pozwalaj sobie, smarkulo! Myślisz, że jesteś ode mnie lepsza?!
- Tak się składa, że jesteśmy na tym samym roku jeśli już zapomniałaś – Odparowała Rose – A może twój mały móżdżek nie ogarnia takich rzeczy?
Becky spojrzała na nią zupełnie osłupiała.
Kioshi uśmiechnął się lekko pod nosem na tą wymianę zdań. Przymknął oczy zadowolony, że zaraz pewnie sprzeczka dobiegnie końca, gdy nagle usłyszał krzyk jednej z dziewczyn i od razu poderwał głowę. Rose trzymała się za policzek, który wyraźnie był silnie zaczerwieniony i patrzyła wystraszona na prześladowczynię, wciąż mającą uniesioną dłoń.
- Odwołaj to, natychmiast – Powiedziała tamta cicho.
Rose cofnęła się nieco i pokręciła głową przecząco. Becky poczerwieniała jeszcze mocniej na twarzy i podciągnęła rękawy.
- Dziewczyny, chyba trzeba dać temu wyrzutkowi małą lekcję. Niech wie gdzie jej miejsce.
Wszystkie podeszły do Rose, a ta wciąż trzymając się za ranny policzek, znowu zaczęła się cofać gorączkowo myśląc czy podoła trzem przeciwnikom naraz.
Kioshi uniósł się lekko na gałęzi, na której leżał i zachrobotał o drewno pazurami. „Nie dobrze...".
Becky pchnęła ponownie Rose, aż ta upadła na ziemię. Natychmiast podleciały do niej pozostałe dziewczyny i chwyciły mocno ją za ramiona przytrzymując na ziemi. Rose zaczęła ogarniać panika wiedząc co teraz będzie. Becky uśmiechnęła się szeroko i uderzyła pięścią o dłoń zbliżając się bardziej. Rose patrzyła na nią szykując się na ból ciała, a w tym momencie Becky uniosła pięść.
„Dość tego". Jednym susem Kioshi zeskoczył z drzewa, podbiegł do atakującej dziewczyny i ugryzł ją mocno w nogę. Ta wrzasnęła i odskoczyła w bok. Obejrzała się i rozwarła oczy na widok Kioshiego, który teraz stał przed nimi szczerząc groźnie kły.
- Co to, do cholery, jest?! - Zapytała zdumiona Becky, jednocześnie chwiejąc się z powodu krwawiącej nogi. Jej kumpelki wciąż trzymały mocno Rose, ale również patrzyły zaskoczone na dziwne stworzenie.
- To pies?? - Zastanawiała się jedna z nich.
- Wygląda bardziej jak lis – Dodała druga – Ale czemu ma dwa ogony?
- Pewnie to jakiś mutant. Nie ważne, precz! - Krzyknęła na niego Becky, ale Kioshi nawet się nie cofnął tylko zbliżył się jeszcze bardziej, warcząc i obnażając rząd ostrych jak sztylety zębów.
Dziewczyny puściły Rose i poderwały się na nogi z coraz większym lękiem.
- Nie podoba mi się to, Becky. On naprawdę jest na coś wściekły. Może to jego teren?
Becky prychnęła z pogardą.
- Przecież to tylko jakieś głupie zwierzę!
I zrobiła krok w jego stronę, ale natychmiast Kioshi zawarczał ostrzegawczo i ponownie się zbliżył. Wszystkie dziewczyny cofnęły się niepewnie, w tym i Rose, nie rozumiejąc zamiarów stworzenia. Ten z kolei przybrał pozę wyraźnie szykując się do ponownego ataku.
- Becky, może lepiej się wycofajmy, on nie żartuje – Odezwała się z paniką w głosie jedna z dziewczyn.
Becky zacisnęła zęby ze złością, ale i ona widziała, że ten dziwny pies może być niebezpieczny. Był wielkości wilczura, a pazury na łapach również wyglądały na groźne. Nie mówiąc już o tym, że skuteczną obronę uniemożliwiała jej pulsująca z bólu noga. Mimo wszystko, na próbę jeszcze sięgnęła szybko po kamień i rzuciła nim prosto w pysk stworzenia. To był błąd. Kioshi uniósł łeb i zawarczał błyszcząc pomarańczowymi oczami. Pochylił się i nagle skoczył prosto w grupkę dziewczyn. Te krzyknęły i spanikowane odskoczyły w bok, każda w inną stronę. Kioshi wylądował miękko na ziemi i ponownie zaatakował celując przede wszystkim w Becky. Ta osłoniła się rękoma i stwór machnął łapą rozdzierając jej rękaw pazurami. Dziewczyna krzyknęła i zwaliła się na ziemię. Kioshi odwrócił się w stronę pozostałych i zaszarżował. Rose skuliła się ze strachem i zamknęła oczy, ale Kioshi ominął ją i zaatakował drugą dziewczynę, wgryzając się znowu zębami. Ta również wrzasnęła i zaczęła uciekać. Potykając się, zbiegła po schodach ile miała sił w nogach. Kioshi odwrócił się w stronę Becky, która wciąż siedziała na ziemi niczym sparaliżowana. Podszedł do niej, powoli obnażając znowu kły. Dziewczyna podniosła się i uniosła ręce.
- Poddaję się, dość mam na dziś.
Rzuciła jeszcze wściekłe spojrzenie na Rose i prychnęła lekko pod nosem, po czym odwróciła się i kulejąc szybko pobiegła za kumpelkami.
Kioshi popatrzył jeszcze chwilę za nią upewniwszy się, że już nie wrócą.
Rose, korzystając z chwili nieuwagi dziwnego psa, zrobiła parę kroków i po cichu podniosła swoją torbę. Ale Kioshi i tak ją usłyszał i spojrzał na nią. Dziewczyna zastygła w miejscu przyciskając ze strachem torbę do piersi i bojąc się nawet mrugnąć okiem, patrzyła na zwierzę. Przez chwilę oboje nie poruszyli się i tylko wpatrywali się w siebie wzajemnie. Nagle stworzenie pochyliło lekko głowę, jakby skinięciem i tylko ze spokojem mrugnęło oczami. Rose z jakiegoś powodu rozluźniła się. Teraz dopiero dotarło do niej, że ten pies nie zaatakował tylko jej. Przeciwnie. Wyglądało to raczej tak, jakby ją... bronił?? Rose miała mętlik w głowie. Tymczasem tajemnicze zwierzę odwróciło się i pobiegło w stronę drzew. Rose drgnęła i sama nie wiedziała czemu, zaczęła biec za nim.
- Poczekaj! Nie uciekaj!
Kioshi zwinnie przemykał między drzewami i nieco odwrócił głowę, po czym zaczął biec szybciej. Jednakże Rose biegła dalej, nie spuszczając z oczu srebrzystych ogonów. Może nie powinna, ale chciała by został z nią jeszcze trochę. Chciałaby choć mu podziękować. Ale najwyraźniej on nie chciał, aby się do niego zbliżała. W takim razie może chociaż dojrzy, gdzie ucieka.
Ledwo już łapiąc oddech z wysiłku, biegła przeskakując pomiędzy korzeniami i kamieniami. Nagle stworzenie wskoczyło na drzewo i wczepiając się pazurami zaczęło wspinać się niczym kot po pniu, aż do korony drzewa. Kioshi sądził, że w ten sposób pozbędzie się dziewczyny, która nie mogąc go dosięgnąć, w końcu się znudzi. Ale nie zauważył, że stare drzewo, na które się wspiął, miało już bardzo kruche gałęzie. Niebezpiecznie ugięły się pod jego ciężarem. Rose od razu zorientowała się w sytuacji.
- Nie wchodź tam! Zaraz ta gałąź się złamie! - Krzyknęła do niego.
Ale Kioshi nie zwracał na nią uwagi tylko dalej się wspinał. Nagle jedna z gałęzi zatrzeszczała złowrogo i w końcu złamała się z trzaskiem. Rose ze strachem patrzyła jak jej tajemniczy obrońca leci w dół, obijając się o inne gałązki, i z hukiem spada na ziemię. 

Gdy Kioshi zbudził się, pierwsze co zobaczył to twarz młodej dziewczyny, która ze skupieniem owijała jego łapę białym bandażem. Uniósł nieznacznie głowę i spojrzał na nią.
- Och, w końcu się obudziłeś! To był bardzo groźny upadek, ale musisz mieć bardzo wytrzymałe ciało, bo masz jedynie parę otarć i zwichniętą łapę.
Kioshi popatrzył uważnie na dziewczynę. W jej zielonych oczach nie dostrzegał ani mgnienia wcześniejszego strachu, a jedynie troskę i wesołość. Poruszył nieco łapą. Faktycznie, kości nie były złamane, jedynie czuł ból w ścięgnach i mięśniach. Ale łagodzony przez opatrunek. Westchnął pod nosem. Tysiące razy wspinał się po drzewach, a zachował się jak mały szczeniak. Dziewczyna tak go rozpraszała tą gonitwą, że wspiął się po prostu na pierwsze lepsze drzewo. Co za ironia...
Rose uśmiechnęła się szeroko widząc, że temu stworzeniu nic więcej nie dolega. Porządnie ją wystraszył tym upadkiem z drzewa. Od razu bez namysłu wzięła go na ręce i pobiegła do domu, aby opatrzeć jego rany. Nie była pewna czy nie ryzykuje za dużo biorąc pod dach chyba dzikie zwierzę. Ale czuła, że ten pies, czy czym on jest, wcale groźny nie był. Nie miała pojęcia skąd to wie.
- Zaczekaj, przyniosę ci wodę. Na pewno jesteś spragniony – Powiedziała do niego i dźwignęła się z kolan biegnąc do kuchni.
Kioshi popatrzył chwilę za nią. Naprawdę niezwykła dziewczyna... Usiadł i powoli rozejrzał się po domu. Chyba był w jakiejś dużej izbie, „salonie"? Jak zdaje się mówią na te pomieszczenia ludzie. Niedaleko niego była brązowa kanapa, a pośrodku niewielki stolik i dwa krzesła. Było jeszcze kilka innych mebli, a naprzeciwko duże okno z wyjściem na balkon. Pokój sprawiał bardzo przytulne wrażenie. Był ładnie udekorowany. Wszędzie były motywy kwiatów, japońskie symbole i figurki kotów lub smoków. Kioshi uśmiechnął się nieco. Dom emanował równie ciepłą aurą, co sama dziewczyna. Ale również i znajomym smutkiem. Ciekawe...
W końcu podjął decyzję, że zrobi coś czego nie robił od dawna. Lepszej ku temu okazji już pewnie nie będzie...
Tymczasem Rose znalazła w końcu idealną, ceramiczną miseczkę i nalała do niej świeżej wody z dzbana. Miała nadzieję, że szybko zwierzę dojdzie do siebie. Nie miała pojęcia czym go karmić. Może będzie musiała jutro pójść po jakieś zakupy do sklepu zoologicznego...
Wróciła szybko do pokoju, ostrożnie niosąc miseczkę.
- Mam nadzieję, że to na razie wystarczy, jeśli jesteś głodny to ja...
Nagle krzyknęła przeraźliwie, aż miseczka wyleciała jej z rąk i z głośnym trzaskiem rozbiła się o podłogę rozbryzgując wodę. Rose rozwarła szeroko oczy na to co miała przed sobą. A przed nią, w tym samym miejscu, w którym przed chwilą siedział „pies", stał młody chłopak o krótkich, srebrzystych włosach i żółtych oczach. Jakby tego było mało, miał zwierzęce spiczaste uszy, a z tyłu machały dwa ogony. Natomiast na sobie nosił zwyczajne, męskie ubrania składające się ze spodni, bluzki i trampek. Chłopak uśmiechnął się do niej, ale Rose cofnęła się z lękiem i zaskoczeniem na twarzy.
- Co... co się dzieje?? Kim jesteś?! Jak się tu dostałeś?!
Kioshi uniósł ręce i ze spokojem podszedł do niej.
- Nie bój się, to ja. Ten lisek, którego uratowałaś. Przepraszam, że cię wystraszyłem. Przybrałem tę formę, aby móc z tobą porozmawiać.
Rose jednak nadal była porządnie wystraszona, a jej wcześniejsza wesołość całkiem znikła. Przytknęła ręce do twarzy i cofnęła się jeszcze bardziej. Kioshi stanął w miejscu uświadamiając sobie, że naprawdę był kretynem strasząc dziewczynę, którą sam przecież obronił przed tymi okropnymi „koleżankami"...
Chłopak skupił się i rozległo się „pufnięcie", z którego wyłonił się z powrotem dwuogoniasty zwierzak. Zaraz po tym ponownie pojawiło się „pufnięcie" i znów przybrał formę człowieka.
- Widzisz? To ja. Nie musisz się mnie bać. Obiecuję, że nie mam zamiaru ciebie skrzywdzić.
Rose patrzyła na niego z wciąż szerokimi oczami i w końcu zdjęła ręce z twarzy.
- Kim jesteś?
Kioshi odwrócił się i usiadł na dywanie krzyżując nogi.
- Wszystko ci wyjaśnię, jeśli tylko zechcesz mnie wysłuchać.
Dziewczyna chwilę się jeszcze wahała i w końcu podeszła do niego i usiadła naprzeciw zachowując ostrożnie dystans. Przez chwilę przemknęła jej myśl, że chłopak uroczo wygląda z tymi uszami i ogonami...
- A więc na imię mam Kioshi – Zaczął – Jak pewnie zauważyłaś, jestem bestią. Ale w rzadkich sytuacjach przybieram formę człowieka.
- A ja jestem Rose. A więc ten... lis to twoja prawdziwa postać?
- Po części. Prawdziwa, ale nie jest ona pełną formą. Normalnie jestem znacznie większy, jednakże utraciłem sporą część swoich mocy. Dlatego jestem w stanie zamieniać się jedynie w te dwie formy.
Rose przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami, po czym zaryzykowała pytanie:
- A więc jesteś... youkai?
Kioshi uśmiechnął się lekko.
- Dziwi mnie, że dopiero teraz zauważyłaś. Choć wiem, że moja obecna postać lisa może być myląca.
- Myślałam... myślałam, że one nie istnieją – Powiedziała Rose cicho.
Chłopak zaśmiał się.
- Ależ istnieją, ale nie wszystkie z nich są takie, jakie sobie wyobrażacie. Zwykle mianem youkai określacie wszystkie istoty i stworzenia, które nie należą do świata ludzi. Ale niektóre z nich są czymś o wiele więcej. Jak mówiłem, ja jestem bestią. Ludzie nazywają nas bardzo różnie, od youkai po demony, potwory i inne. W moim świecie jestem po prostu liskiem.
Mrugnął do niej okiem.
- A więc, nie zamierzasz mnie... zjeść? - Zapytała z wahaniem.
- W żadnym razie. Nigdy nie chciałem tego robić. Nie jem ludzi. O to możesz być spokojna.
Rose odetchnęła nieznacznie z ulgą.
- Jednakże nie ukrywam, że przyjaźnie z ludźmi również nigdy mnie nie interesowały – Mówił dalej Kioshi – Lubię obserwować, ciekawią mnie wasze zwyczaje, ale zwykle nie spoufalam się z nikim.
- Więc dlaczego obroniłeś mnie przed Becky i jej kumpelkami?
Kioshi uśmiechnął się.
- Tak, to jest coś czego na co dzień zwykle nie robię. Powód jest prosty. Od początku cię obserwowałem, odkąd zaczęłaś przychodzić do tej świątyni. Chciałem cię ignorować, ale w końcu zaciekawiłaś mnie. Po prostu masz dużą duchową moc. Energię, która sprawia, że jesteś w stanie widzieć mnie w formie pół zwierzęcej, jak i inne youkai oraz możesz nawet walczyć z nimi. To bardzo wyjątkowa moc. Pewnie wy, ludzie, nazwalibyście to magią i nie jest to dalekie od prawdy, bo masz potencjał, aby używać zaklęcia magów. Ciężko to wytłumaczyć. W każdym razie niewielu ludzi posiada taką moc i energię jak ty.
- I tylko dlatego...
- Nie tylko. Masz też dobre serce. Chyba po prostu nie potrafiłem patrzeć jak te nędzne istoty dokuczają tak wyjątkowej dziewczynie.
Rose lekko się zarumieniła.
- Dziękuję.
Chłopak popatrzył na jej policzek, który wciąż był silnie zaczerwieniony i zadrapany.
- Właściwie to ja chciałbym ci podziękować. Za opiekę i zajęcie się moją łapą. Nie musiałaś tego robić i wiem, że nie byłaś pewna, z czym masz do czynienia.
Wyciągnął do jej twarzy dłoń.
- Jeśli pozwolisz...
Rose nie poruszyła się i Kioshi dotknął delikatnie jej policzka. Nagle poczuła przyjemne ciepło na skórze i kątem oka dostrzegła maleńkie światełko pomiędzy palcami chłopaka. Po chwili ten zdjął dłoń i Rose dotknęła policzek. Ból całkowicie zniknął i wyczuła, że skóra jest zupełnie zdrowa. Osłupiała.
- Dziękuję. Czy to była magia?
- W sumie można tak powiedzieć. Teraz jesteśmy kwita – Mrugnął do niej znowu.
Dziewczyna uśmiechnęła się. Kioshi sprawiał coraz przyjemniejsze wrażenie w jej oczach. I choć wciąż była w szoku po tym co zobaczyła, chłopak przez cały czas zachowywał się spokojnie i przyjaźnie. To pomogło w końcu jej się rozluźnić. Też i on zauważył, że strach, którym wcześniej emanowała, zniknął. Chcąc nie chcąc musiał przyznać, że polubił tą dziewczynę.
- Mówiłeś, że straciłeś dużo swojej mocy – Podjęła dalej Rose – Co to znaczy?
Kioshi spoważniał nieco.
- A tak, to druga sprawa, o której pragnąłem z tobą porozmawiać. Jak wspomniałem, pochodzę ze świata ayakashi, czyli istot, które właśnie nazywacie youkai. Innymi słowy jest to świat, ukryty przed istotami nie posiadającymi zbyt wielkiej mocy i śmiertelnikami takimi jak wy. Ale lubię odwiedzać wasz świat i przeważnie podróżuję w mojej prawdziwej, pełnej formie. A że takiego mogą mnie widzieć tylko ludzie o silnej mocy, to dla większości z was jestem po prostu niewidzialny. Jednakże pewnego dnia zauważył mnie niestety pewien mag, który rzecz jasna wziął mnie od razu za potwora. I nim zdążyłem się zorientować, już rzucił w moją stronę zaklęcie i próbował zapieczętować. W ostatniej chwili udało mi się jakoś wyrwać, ale i tak zaklęcie pochłonęło prawie całą moją moc. Dlatego ta resztka, jaka mi została, pozwala mi jedynie przybrać formę człowieka.
Rose posmutniała lekko.
- Przykro mi.
Kioshi machnął ręką.
- Nie potrzebnie. To był w sumie mój błąd, że dałem się zaskoczyć. Jednakże tym samym to sprawiło, iż nie mogę wrócić do swojego świata. Brakuje mi mocy.
- A czemu ona po prostu się nie zregenerowała?
- I tu właśnie leży główny problem. Moja moc jest bezpośrednio połączona z energią świata ayakashi, co oznacza, że tylko tam jest w stanie się odnowić. Byłaby też możliwość regeneracji gdyby wasz świat był pełen magii, ale tak nie jest. Więc jestem praktycznie unieruchomiony.
Rose spuściła głowę posępnie.
- Rozumiem.
- Dlatego potrzebna jest mi twoja pomoc – Mówił dalej Kioshi – Istnieje jeden sposób, abym mógł odzyskać swoją moc. Ale potrzebna jest do tego istota o bardzo silnej, duchowej energii, jak właśnie ty.
Rose drgnęła niepewnie.
- Jakoś nie czuję się aż taka silna.
Kioshi uśmiechnął się.
- Wierz mi, jesteś. Po prostu nie jesteś tego świadoma, ale ja umiem to wyczuć. Jak zapach, który albo jest piękny i przyciągający, albo cuchnący i wstrętny.
Dziewczyna zaśmiała się lekko.
- Ciekawe porównanie. A co muszę zrobić?
Kioshi uniósł dłoń.
- Jeśli zechcesz. Może to być dość trudne. Odkąd utknąłem tutaj, poszukuję pewnej rośliny. Wiem, że w tym świecie można ją znaleźć, ale jest bardzo rzadka. Ponadto dla zwykłych ludzi jest ona trująca, ale nie dla magów i bestii. Z tej rośliny z kolei trzeba uwarzyć miksturę oraz należy użyć specjalne zaklęcie wymagające dużej dawki energii. Ja mam jej za mało.
Rose wyprostowała się marszcząc nieco czoło. Tak, to brzmi dość skomplikowanie. Nie mówiąc już o tym, że fantastycznie i nierealnie. Nie była pewna co o tym myśleć.
Kioshi zauważył jej wahanie i dodał jeszcze.
- Jak mówiłem, decyzja należy do ciebie . Wiem, że i tak dosyć ciężko ci pewnie w to wszystko uwierzyć co mówię, więc...
- Pomogę ci – Przerwała mu Rose uśmiechając się szczerze – To prawda, że nie łatwo mi zrozumieć coś, co dotąd sądziłam, że istnieje tylko w bajkach, ale w końcu ty też jesteś prawdziwy. No i mimo wszystko obroniłeś mnie wtedy przed Becky. Zawsze ciekawiły mnie takie istoty jak ty. A teraz, gdy jedna z nich prosi mnie o pomoc mówiąc mi, że mam magiczne moce, nie mogę tego zignorować. I nie chcę.
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
- Dziękuję. To będzie moja pierwsza taka współpraca z człowiekiem.
Rose zarumieniła się znowu.
- A moja z youkai.
Kioshi skinął głową z wdzięcznością. Pomyślał sobie jednocześnie, że przyjaźń z człowiekiem chyba nie jest taka zła.
- A więc, gdzie znajdziemy tą wyjątkową roślinkę? - Zapytała Rose.
Kioshi skrzyżował ręce na piersi.
- W tym sęk, że jeszcze jej nie znalazłem. Od kilku miesięcy przeszukuję cały wasz kraj, ale bez skutku.
- Jak się nazywa?
- Księżycowa lilia.
Dziewczyna zamyśliła się.
- Hm, nigdy o takiej nie słyszałam. Ale mogę poszukać o niej w książkach i w internecie. Może coś gdzieś będzie na jej temat.
- Wobec tego ja będę rozglądać się dalej.
Chłopak wstał z dywanu i przeciągnął się. Rose również się podniosła.
- Gdzie teraz pójdziesz?
- Wrócę do świątyni. Niezamieszkane są świetną kryjówką.
Z jakiegoś powodu Rose poczuła lekkie zatroskanie.
- Jesteś pewien? Noce są zimne, a te stare świątynie nie mają nawet żadnego wyposażenia...
- Rose – Przerwał jej z uśmiechem Kioshi – Jestem bestią, nie dotyczą mnie ludzkie dolegliwości. Nie choruję tak łatwo. Wierz mi.
Dziewczyna poczerwieniała cała na twarzy.
- Faktycznie.
Odwróciła się i nagle dostrzegła wciąż leżącą na podłodze rozbitą miseczkę oraz wodę, która dawno już wsiąkła w dywan. Posmutniała nieco i uklękła.
- Zupełnie zapomniałam.
Już chciała sięgnąć po rozbite kawałki, gdy poczuła lekkie dotknięcie dłoni na ramieniu.
- Ja to posprzątam. W końcu to przeze mnie zniszczyła się ta miseczka.
Rose uśmiechnęła się i pobiegła po ścierkę i gąbkę.
Po chwili obserwowała jak Kioshi ostrożnie zbiera ceramiczne kawałki, a następnie dokładnie wyciera podłogę i dywan z wody. 
Nieco później Kioshi wyszedł z mieszkania Rose ustalając wcześniej, że spotkają się następnego dnia, aby razem poszukać księżycową lilię.
Kładąc się do łóżka, Rose nie mogła zasnąć od nadmiaru wrażeń i emocji minionego dnia. Poczuła chęć przyjaźni z tym lisem i nie potrafiła go nie lubić. Jest naprawdę niezwykły. Z jednej strony to pierwszy chłopak, z którym rozmawiała dłużej niż dwie minuty, a jeszcze z drugiej okazał się być mistycznym stworzeniem. Rose odwróciła się na bok i uśmiechnęła się. „Mam nadzieję, że to nie okaże się tylko snem", pomyślała sobie i w końcu zasnęła.

                                                                    🌸

Następnego dnia od razu, gdy tylko skończyły się zajęcia w szkole, Rose wzięła rower i pojechała znów do japońskiej dzielnicy. Fakt, że na piechotę miała zaledwie piętnaście minut, ale i tak żeby szukać skutecznie tą rzadką roślinkę będą musieli wybrać się poza miasto.
Gdy dojechała do starej, opuszczonej świątyni, zostawiła rower przy schodach i prędko pobiegła na górę. Na szczycie stanęła i zaczęła się rozglądać.
- Kioshi? Jesteś tu?
Przez chwilę panowała cisza i nic nie wskazywało na to, aby ktoś tu przebywał. Rose pomyślała aż, że może naprawdę to był tylko sen, a ten piękny lis to było tylko jej wyobrażenie.
Nagle gdzieś zawiał lekki wiatr, wzburzając dywan różowych płatków kwiatów i dziewczyna osłoniła się nieco ręką. Gdy znowu spojrzała przed siebie, jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Kioshi stał parę metrów przed nią w swojej ludzkiej formie i również uśmiechnął się do niej.
Rose podeszła do niego, a ten przywitał ją przyjaźnie:
- Witaj, Rose.
- Hej.
Kioshi przez chwilę się jej przyglądał, po czym uśmiechnął szerzej.
- Myślałaś, że mnie nie będzie?
Dziewczyna zarumieniła się.
- Właściwie... no, przez moment przemknęła mi myśl, czy to wszystko aby tylko nie było moim wyobrażeniem.
Kioshi roześmiał się.
- W innych okolicznościach podtrzymałbym tą myśl. Ale dopóki mamy zadanie do zrobienia, nigdzie nie zniknę.
Rose uśmiechnęła się znowu.
- I co? Udało ci się coś znaleźć? - Zapytał Kioshi.
Rose pokręciła głową.
- Niestety nie. Ale nie martw się, jeszcze nie skończyłam szukać. Póki co możemy wybrać się za miasto i poszukać w miejscach gdzie lilie lubią rosnąć.
Kioshi skinął głową.
- Racja. Choć zastanawiam się, czy są jeszcze gdzieś miejsca, w których sam nie byłem.
- Co dwie głowy to nie jedna - Odparła pogodnie - A poza tym mamy wiosnę, więc istnieją spore szanse, że akurat gdzieś zakwitła nasza lilia.
- Masz rację. Może gdzieś się skryła. W formie lisa będzie mi najłatwiej przeczesywać teren. Ale ty możesz nie nadążyć za mną...
- O to się nie martw. Dlatego specjalnie wzięłam rower - Dodała Rose wesoło.
Kioshi uśmiechnął się.
- No to problem rozwiązany. Chodźmy.
Rozległo się ciche „pufnięcie" i przemienił się w jednej chwili w srebrzystego lisa. Zbiegł szybko po schodach machając radośnie długimi ogonami. Rose pobiegła za nim uśmiechając się szeroko.
Po chwili oboje przemierzali ulice w drodze do wiejskich terenów, gdzie ze spokojem będą mogli rozpocząć poszukiwania. Rose zatrzymała rower przy starej, opuszczonej chacie i wraz z Kioshim przeszukiwali okolicę. Dziewczyna przedzierała się przez zagajniki i pola, a lis węsząc dookoła, rozgarniał krzaki i gęste trawy. Zajrzeli nawet na bagna i okoliczne wrzosowiska. 

Po prawie trzech godzinach poszukiwań Rose położyła się na trawie zupełnie wyczerpana, a Kioshi usiadł obok niej w formie człowieka lekko wzdychając.
- Chyba jednak szukamy w złym miejscu.
Rose spojrzała na leniwie płynące po niebie chmury i również westchnęła.
- Chyba tak. Ale jak tylko odpocznę poszukamy jeszcze trochę.
Kioshi uśmiechnął się.
- To miłe z twojej strony. Ale nie chcę byś przeze mnie zbyt późno wracała do domu.
Dziewczyna również się uśmiechnęła.
- I tak mieszkam sama, więc nie ma to znaczenia kiedy wrócę.
- To dlatego w tym domu czuć smutek... - Powiedział Kioshi cicho, bardziej do siebie niż do niej. Jednakże Rose usłyszała to i usiadła na trawie poważniejąc nagle.
Chłopak spojrzał na nią i prędko dodał:
- Wybacz, chyba nie powinienem był tego mówić.
Rose pokręciła głową.
- Nic się nie stało. I masz rację. Może i jestem zwykle wesoła, ale w moim sercu daleko do prawdziwej radości. Po prostu... boli samotność.
Kioshi posmutniał nieznacznie. Sam nigdy tak tego nie odbierał. Bestie nie są z natury zbyt towarzyskie. Dobrze się czują same ze sobą, więc smutek samotności jest im właściwie obcy. Ale on wiedział, że dla wielu istot, w tym i ludzi, jest to duży ból. Mimo wszystko rozumiał to.
- A co z twoją rodziną? - Zapytał.
- Została w Londynie. Przeniosłam się tu kilka miesięcy temu dla nauki. Tylko tutaj jest szkoła, do której chciałam chodzić. A że moi rodzice nie mogli się przenieść razem za mną, to sama wynajęłam kawalerkę i jakoś przyzwyczaiłam się. Ale póki co nie mam zbyt wielu przyjaciół. Może to moja wina, że relacje z innymi nie idą mi najlepiej. Jestem dość wycofana i cicha w grupie, więc niektórzy zaczęli traktować mnie jak wyrzutka.
Kioshi popatrzył na nią czując jakiś dziwny supeł w środku. Ludzkie emocje wciąż są dla niego zagadką, ale z jakiegoś powodu doskonale rozumiał uczucia Rose. Pomyślał sobie, że ludzki świat naprawdę bywa okrutny.
- Przykro mi – Powiedział tylko.
Rose uśmiechnęła się lekko.
- Przywykłam już. Bywa ciężko, ale staram się nie myśleć o tym. Za cztery lata wrócę do Londynu i nie będę już sama.
Chłopak skinął głową. Miał ochotę powiedzieć coś jeszcze, ale sam nie wiedział co. Nie znał się na pocieszaniu innych. Postanowił w takim razie dotrzymać tej dziewczynie towarzystwa ile tylko potrafił. Może choć w ten sposób jej smutek odrobinę się zmniejszy. 
W tym samym momencie usłyszał szelest jakiegoś papierka i odwrócił głowę. Rose wyjęła z kolorowej torebki małe, pachnące wypieki ze śmiesznymi kropkami.
- Lubisz ciastka z czekoladą? - Powiedziała do niego i wręczyła mu jedno ciasteczko.
Kioshi obejrzał je uważnie marszcząc brwi.
- Wyglądają jak piegi. Albo bobki tych małych, polnych stworzeń.
- Fuuuj! Właśnie obrzydziłeś mi moje ulubione ciastka! - Krzyknęła Rose.
Chłopak drgnął zaskoczony i po raz pierwszy poczuł rumieńce na twarzy.
- Przepraszam.
Rose nagle roześmiała się głośno i szczerze, co spowodowało, że Kioshi zrobił jeszcze bardziej zgłupiałą minę. W końcu i on zaczął się śmiać, i jednocześnie pomyślał, że dobrze widzieć znów uśmiech na jej twarzy.
Gdy zjedli ciastka, raz jeszcze zabrali się za przeszukiwanie okolicy. Ale po księżycowej lilii nie było nawet śladu. Zaczął zapadać zmierzch i Rose czuła jeszcze większe wyczerpanie niż wcześniej. Tym razem Kioshi nalegał, aby przerwać szukanie w obawie, że dziewczyna zaraz zemdleje. Nauczył się już, że ludzkie ciała są znacznie bardziej delikatne i wrażliwe niż ciała bestii i youkai. Rose oparła się o rower z uśmiechem na twarzy.
- Nic mi nie jest, spokojnie. Ale może masz rację, robi się późno, a ja jutro mam zajęcia na akademii. W takim razie dokończymy jutro.
Kioshi skinął głową i przybrał na nowo postać lisa. Pośpiesznie opuścili podmiejskie wrzosowiska i wrócili do swoich tymczasowych domów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro