Rozdział 14 Przysługa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Waluta, o której najlepiej zapomnieć.

Przed piątą rano butelka wina była już prawie pusta. Bawiłam się czerwonym płynem zamkniętym w kieliszku i zastanawiałam się nad wiedzą, którą udało mi się zdobyć.

Zdecydowanie nie powinnam pić, bo nikłe światło kinkietów sprawiało, że miałam mroczki przed oczami, a podłoga dziwnie się wykrzywiała.

„Dlaczego Rada chciała pozbyć się mojej rodziny?"

„Czym zawinił mój ojciec?"

„Dlaczego uciekł do Europy?"

Pytania kotłowały się jak burzliwe wody jeziora Michigan. Henderson, podobnie jak pozostała czwórka zgładzona w The Bunny byli winni śmierci Dorothy. Ten świat nie wybaczał, a cierpieli niewinni tacy, jak moja rodzina.

Vorininowie i Greenowie do tej pory zasiadają w Radzie. Tak samo rosyjska mafia, z której wywodził się Savin i Gavrilov. Lisa natomiast bardzo szybko wspięła się po szczeblach kariery i chociaż wszyscy znajdowali się niżej w hierarchii, mieli swój głos.

Podejrzewałam, że Jegor, Aleksiej i dziewczyny niekoniecznie wiedzieli kogo i za co skazują. Byli na tyle młodzi, że sprawa wydawała się nieistotna a, że członkowie musieli uczestniczyć w procesie, rodziny wysłały mniej znaczących jak na tamte czasy członków. Henderson nie miała jeszcze wtedy ugruntowanej pozycji.

To utwierdziło mnie w fakcie, że mój ojciec nie był kimś ważnym, inaczej natychmiast rozpoznano by mnie w Glassville. Być może się zapożyczył na wysoki procent? Być może nie dotrzymał terminu budowy luksusowej willi jednego z bossów?

Ścisnęłam palcami nasadę nosa, by uspokoić galopujący umysł i nadchodzący ból głowy. Tej nocy nie miałam jednak spokoju. Najpierw zadzwonił Jake Hawking ze swoimi diabelskimi pogróżkami, a później Tim, by potwierdzić, że wszystko poszło po naszej myśli. Według oficjalnych informacji, gdy dotarłam do The Bunny Lisa i Jegor już nie żyli, natomiast winnych zatrucia sprzątnęłam zgodnie z Listą. Nie wiem jak Weston to robił, ale czarował w czasie i przestrzeni, a wszystko, co przygotował było nie do podważenia.

Gdy już myślałam, że mam spokój, mój smartphone znów zaczął wibrować, a na wyświetlaczu tym razem objawił się Meyer. Skrzywiłam się, a żebra mimowolnie zaczęły mnie boleć, ale ostatecznie był bossem. Nawet jeżeli wykupiłam sobie wolność wciąż miał władzę i nie mogłam mu podpaść.

– Terrence.

– Cóż za ciepłe powitanie – Śliski, niski głos Meyera wpełzł do mojego umysłu i zasiał nutę niepokoju.

– Miałam ciężką noc – odparłam spokojnie i pociągnęłam kolejny łyk wina. Nagle naszła mnie ochota, by jednak napić się do nieprzytomności.

– Słyszałem. Bardzo ciekawy obrót spraw, prawda? Nazwiska z listy, błąd systemu i nieboszczyki, które już się nie przyznają do morderstwa Lisy Henderson.

– Zbieg okoliczności ma to do siebie, że zaskakuje w najmniej oczekiwanym momencie.

W odpowiedzi usłyszałam ochrypły śmiech Terry'ego.

– Skoro już o tym mówimy – urwał, zapewne racząc się kolejnym ulubionym cygarem. – Mam dla ciebie robotę. Szybki zysk.

– Szybki zysk obarczony jest ryzykiem, Terry.

– Nie tym razem. Potraktuj to jak przeprosiny za nasze ostatnie nieporozumienie.

Prychnęłam w duchu. Jego „nieporozumienie" skończyło się na długotrwałym uszczerbku na zdrowiu i przypominał mi o tym każdy wdech oraz wydech.

– Jestem zmęczona i muszę się zregenerować. Brenda dała mi popalić.

– Oh, jestem pewien, Słowiku, że zmienisz zdanie, gdy usłyszysz nazwisko. Celem jest Paul Shutt. Na 22:00 należy go doprowadzić przed oblicze Rady. Cena to dwieście tysięcy dolarów.

– Dwieście tysięcy za doprowadzenie Shutta na proces? – dopytałam, bo nie chciało mi się wierzyć, że za kogoś tak nieznaczącego wystawiono kosztowny glejt.

– Mhm – Meyer wypuścił powietrze a umysł sam podsunął mi zapach wydychanego przez niego dymu. – Zadarł z Fritzmanem. Jak wiesz, Harold nie lubi zdrajców. To on wystawi List Gończy, ale szepnąłem mu, że poradzisz sobie z tym lepiej niż Jake Hawking.

– Pieprzony Jake Hawking – syknęłam zanim ugryzłam się w język.

– Wiedziałem, że go nie lubisz, ale nie myślałem, że aż tak. A może jest całkiem odwrotnie? Co, Słowiku? – Meyer zaśmiał się, ale szybko zmienił ton – Żarty na bok. To jak będzie, Vivienne?

– Prześlij mi szczegóły. Biorę tę robotę.

– Nie zawiedź mnie, Nightingale.

Zakończyłam połączenie i spojrzałam w stronę listy, która wciąż wisiała przybita do ściany w części kuchennej. Paul Shutt na niej widniał, a zarówno Jake, jak i Terry o tym wiedzieli. Nie mogłam pozwolić, by Hawking wykorzystał tę wiedze, a co do Meyera. Na szczycie prowadziło się nieczystą grę, pytanie tylko, jaką postacią był w niej Terrence.

***

Spałam może pięć godzin więc do ogólnego funkcjonowania na kacu i prochach doszło jeszcze permanentne zmęczenie. Czułam się jak wrak człowieka i obiecałam sobie odpoczynek, gdy zaciągnę Shutta na proces.

Nie miałam daleko do Uptown, gdzie Timothy wynajmował mieszkanie, ale nie pamiętałam, gdy wjechałam w dzielnicę, nie pamiętałam kiedy zadzwoniłam do niego z prośbą o kawę i spotkanie, a nawet tego, gdy parkowałam samochód. Industrialny budynek, do którego weszłam zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a mina Tima, gdy otworzył mi drzwi potwierdzała to, że wyglądam tak samo, jak się czułam.

– Wiesz, że organizm ma swoje granice i nie jest niezniszczalny?

– Ciebie też miło widzieć, Weston. – burknęłam i weszłam do opustoszałego apartamentu. Timothy nie przebywał długo w jednym miejscu. Wynajmował lokale na krótki okres i często się przemieszczał ze względów bezpieczeństwa. Woził ze sobą głównie sprzęt i najpotrzebniejsze rzeczy, a większość swojego dobytku trzymał w magazynach.

Białe ściany przeplatające się z czerwoną cegłą były jedyną ozdobą lokalu. Przez korytarz przeszłam do kuchni gdzie smutne, białe meble kontrastowały z blatem z brązowego kamienia. Z ulgą zwróciłam uwagę na pracujący ekspres do kawy i rozejrzałam się za miejscem do siedzenia.

Na jedynym fotelu zalegały ubrania, a stolik zawalony był papierami i zdjęciami.

– Wybacz bałagan – Tim uśmiechnął się zakłopotany. Zgarnął górę ciuchów i wskazał, bym usiadła.

Obejrzałam najpierw wysłużony fotel, później przeniosłam wzrok na brudne okna i usiadłam z westchnieniem. Po chwili Timothy przywlókł ergonomiczny fotel, zapewne z biura i zajął się kończeniem kawy.

– Proszę bardzo – Weston wręczył mi kubek parującej, czarnej jak noc ambrozji i zasiadł naprzeciwko. Miał na sobie szare dresy i opiętą koszulkę w tym samym kolorze. Niedawno musiał wziąć prysznic, bo jego kosmyki wciąż były wilgotne na końcach, a w pomieszczeniu unosił się zapach męskich kosmetyków.

– Potrzebowałam tego – szepnęłam błogo zaraz po tym, jak upiłam pierwszy łyk napoju.

– Ciężka noc

– Ciężkie życie.

– Powinnaś odespać ostatnią akcję, a wydaje mi się, że pracowałaś nad kolejną. Nie mylę się... Prawda, Vi?

Łypnęłam znad kubka na Tima i wykrzywiłam usta w grymasie.

– Kazali mi przyprowadzić Shutta przed oblicze Rady.

– Czyli znów zmuszono cię do pracy w dzień?

Potaknęłam skinieniem głowy, a moje usta kolejny raz zaczerpnęły kofeiny. Nie byłam od niej uzależniona. Co to, to nie. Moja relacja z kawą była inna. Gdybym miała w cokolwiek wierzyć, to moją religią byłaby właśnie kawa. Jej smak i aromat leczył duszę, a każdy łyk dodawał energii, której mi brakowało.

– Po tym zleceniu dam sobie chwilę na odpoczynek.

Tim prychnął rozbawiony i odłożył kubek, plamiąc przy tym jeden z papierów na stoliku.

– Mam ci pomóc odnaleźć Paula?

– To nie będzie konieczne – Zadowolona z siebie usadowiłam się wygodniej w fotelu.

– Już go znalazłaś. Do zmierzchu pozostało sporo czasu. Przewidujesz tortury? – Timothy wyszczerzył się w zabójczym uśmiechu i czekał na odpowiedź.

– Jeżeli będzie trzeba...

– Pamiętaj, że musi dotrzeć żywy.

– Oczywiście, ale nie po to tu jestem. Przyszłam tu w innej sprawie.

– Zamieniam się w słuch. – Weston splótł dłonie i pochylił się w moją stronę. Brąz jego oczu iskrzył psotnie jak wtedy, gdy spotkaliśmy się pierwszy raz. Widziałam go takiego coraz rzadziej. Częściej, miał podkrążone oczy i maskę, która wyrażała niechęć do świata.

– Wszystko w porządku? – zapytał, unosząc jedną brew. – Uśmiechasz się.

– Wyobraziłam sobie tortury na Paulu. – skłamałam, a moja twarz, na którą mimowolnie wpełznął uśmiech, na powrót przybrała pokerowe rysy. – Do rzeczy Tim. Odwiedziłam cię, by prosić o przysługę. – Ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło. Przysługi, były bowiem bardziej wartościowe niż pieniądze, a tych drugich, na razie nie miałam zbyt wiele.

– Mów tak do mnie, kochanie, a jeszcze przed południem będę twój.

– Weston! – warknęłam, ale Timothy już szczerzył się szeroko. Tłumił śmiech i zdecydowanie tylko jego bawił ten dowcip.

– Zacznę prowadzić dziennik, w którym opiszę ile razy złamałaś mi serce. – Teatralnie złapał się za pierś i zrobił smutną minę.

– W tym momencie mam ochotę je wyrwać z twojej klatki piersiowej. – syknęłam, ale przyniosło to odwrotny skutek, bo Tim okręcił się na krześle biurowym i śmiejąc się do sufitu wyprężył tułów.

– Tnij! – krzyknął i spojrzał na mnie rozbawiony.

– Chryste...

– W końcu uznałaś istnienie Boga?

– Jezus, to nie Bóg, poza tym, wiesz, jaki mam do tego stosunek. – Zrobiłam groźną minę, która nie wywarła wrażenia na moim rozmówcy. Dałam mu moment wytchnienia, by w końcu się ogarnął. Przynajmniej w tej chwili, bo na poukładanie wszystkich klepek w mózgu było już za późno.

– Już dobrze, wybacz, nie mogłem się powstrzymać. – Tim oddychał głęboko, próbując się uspokoić i odgarnął kosmyki włosów, które opadły mu na twarz. Nieułożone po prysznicu, szybko wróciły na swoje miejsce – Mów czego potrzebujesz.

– W przyszłym tygodniu trzeba podpisać papiery i zapłacić za dom, o którym wspominałam. Chciałabym, żebyś był moim pełnomocnikiem w tej sprawie, a następnie założył w całym budynku system monitoringu i alarmu.

– Nie chcesz sama podpisać umowy booo...?

Odetchnęłam głęboko i uciekłam wzrokiem od przenikliwego spojrzenia Tima. Milczałam chwilę, wpatrując się w pustą ścianę pokoju, ale ostatecznie nie mogłam zataić przed nim tożsamości Tary. Nie zasługiwał na kłamstwa, nie po tym, jak ryzykował dla mnie w ostatnich dniach. Poza tym, zrozumiałby, że to moja siostra, gdy tylko zobaczyłby jej personalia.

– Bo biuro nieruchomości, które wystawiło dom na sprzedaż należy do Tary Kramston. Tej Tary, Timothy. To ona będzie podpisywać umowę, a ostatnim razem... - Przed oczami przeleciały mi obrazy z przeszłości, ale ku mojemu zdziwieniu wyparło je inne wspomnienie. Dłonie obejmujące moją szyję, palce muskające skórę. Usta zagarniające więcej i te przeklęte jasnoniebieskie oczy, które obnażały każdą prawdę o mnie samej. – ...wpadłam w panikę. – dokończyłam, mając nadzieję, że na moich policzkach nie wykwitły rumieńce.

– Rozumiem – Weston zmrużył oczy, jakby podejrzewał, że nie mówię mu wszystkiego. Nie zamierzałam się z nim dzielić intymnymi sprawami.

– Dobrze.– rzucił tajemniczo.

– Tak szybko?

– Mhm.

– W takim razie, oficjalnie wiszę ci przysługę. Masz moje słowo i krew jeżeli nie dotrzymam obietnicy.

– Cudownie. Pamiętaj, że te słowa w naszym świecie są święte – głos Tima przybrał złowrogie nuty. Nie wiem co czaiło się w jego umyśle, ale zaczęłam się tego obawiać. –a teraz zapłata.

– Dość szybko chcesz odebrać swoją przysługę.

Tim uniósł kącik ust i to nie był dobry znak.

– Zgodzisz się na to, bym zainstalował na twoim telefonie system S.O.S.

– Nie! – Odstawiłam kubek z hukiem na blat, a jego zawartość poderwała się do góry. Wstałam zanim kawa doszczętnie splamiła dokumenty Westona. – Już o tym rozmawialiśmy!

Nie raz, nie dwa Timothy prosił mnie, bym zgodziła się na opracowaną przez niego aplikację na telefon. To nie było nic wielkiego, zaledwie przycisk bezpieczeństwa lub hasło, którym mogłabym wezwać go na pomoc. Nie chciałam tego. Zawsze radziłam sobie sama. Już i tak przekroczyłam własne granice prosząc go o pomoc z Lisą i domem. To był gwóźdź do trumny, do mojej niezależności, a ja nie chciałam polegać na nikim. Nie chciałam wiedzieć, że jest szansa na to, by przetrwać gdy zrobi się gorąco, a moje życie zawiśnie na włosku. Najgorsze było to, że aplikacja działała ze smartwatchem i monitorowała funkcje organizmu. Weston miałby zbyt duży wgląd do mojego życia – tak jakby już go nie miał! Obawiałam się, że rzuciłby mi się na ratunek ryzykując własne. Nie mogłam się na to zgodzić.

– Vivienne, nikomu nie ufam na tyle, by przetestować tę apkę w naturalnym środowisku. Poza tym, właśnie złożyłaś przyrzeczenie.

– Błagam.

– Mogę się zniżyć do gorszych rzeczy i dam ci ultimatum, którego wolałabyś nie usłyszeć. – zagroził Timothy. Spoważniał, a rysy jego twarzy stały się upiornie zastygłe. Oblicze, na które przyszło mi patrzeć pojawiało się rzadko.

Westchnęłam poirytowana. Weston pomimo swojego żartobliwego sposobu bycia potrafił być poważny, a także niebezpieczny. Nie mrugnęłabym okiem, a moje dane wyciekły by do sieci. Czy posunąłby się do czegoś takiego? Do zniszczenia mi życia i obnażenia każdej zbrodni i występku? Tak, Timothy Weston wielokrotnie udowodnił, że ludzie, którzy zaleźli mu za skórę lądowali w pierdlu o zaostrzonym rygorze lub ginęli w makabrycznych okolicznościach. Wolałam nie nadwyrężać jego nerwów.

– Zgoda – powiedziałam cicho.

– Cudownie!

Przewróciłam oczami widząc żywiołową reakcję Westona. Wolałam na niego nie patrzeć i wbiłam wzrok w zalane kawą papiery.

– Przepraszam za to.

– Nie przejmuj się, to kopie. – Wyraźnie rozradowany Tim wstał i podszedł do mnie powoli. Rozłożył ramiona i czekał. Uniosłam brew w niedowierzaniu i przez chwilę zastanawiałam się co powiedzieć.

– Po udanej transakcji należy wymienić uścisk.

– Dłoni, Timothy, chodzi o uścisk... – Nie dokończyłam. Schowałam twarz w dłoni i łypnęłam na niego spomiędzy palców. Niestety, Weston niczym postać z koszmarów zaczął się zbliżać. Szeroki uśmiech pochłonął niemal całą jego twarz. Wciągnął mnie w objęcia, nie pozostawiając ani krztyny dystansu.

– Tego nie było w umowie. – cedziłam słowa przez zęby.

– To tylko przyjacielski uścisk, Vi. Nic więcej, nic bardziej. Po prostu, jak kiedyś w Glassville.

„Jak kiedyś, gdy każde z nas nie poszło inną ścieżką. Jak kiedyś, zanim Tim sprzedał informacje, które zgromadziłam. Zanim Weston wbił mi nóż w plecy. Zanim bronił się, że zrobił to dla mojego dobra, ale to ja nie wykonałam zadania. To nie ja zamordowałam Rodrigo Travesa. To nie ja zginęłam próbując".

Pozwoliłam, by echo wspomnień odeszło i zastąpiło je rozluźnienie. Udało mi się nawet zaczerpnąć przyjemności z ciepła i spokoju, jakie dawały objęcia Tima.

Wtłoczyłam do płuc więcej powietrza, a wraz z nim do nozdrzy dostał się zapach perfum, których używał Tim. To była bardzo osobliwa mieszanka, wręcz tajemnicza. Nie mogłabym powiedzieć, że są to męskie nuty, sama mogłabym takie nosić. Przez drzewne, torfowe akcenty przebijał się cedr, bergamotka i coś jeszcze, coś jakby sól i cyprys. Przed oczami zamajaczył mi piękny, stary cmentarz, z mnóstwem posągów i krzewów. Aromat idealnie komponował się z charakterem Tima.

– Widzisz, nie było tak źle. – szepnął mi do ucha, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Odsunął się ode mnie, dając mi w końcu odpowiednią przestrzeń.

– Przyślę szczegóły mailem.

– Jasne, Słowiku.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro