Rozdział 16 Rada

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Diabeł zawsze się upomni.

Jake

Nocą ruch na ulicach Chicago nieco zelżał. Wciąż zdarzały się korki, więc wybrałem przyjemniejsza trasę, nieco dłuższą, ale przynajmniej mogłem cieszyć się maszyną, która mruczała tak, jak jej zagrałem. Motocykl mknął przed siebie, jakby nic innego na drodze nie istniało. Tylko wiatr, szum, odgłosy silnika i droga, która prowadziła do celu.

Przycisnąłem manetkę, a mój Harley wydał głośniejszy ryk, którzy zagłuszył utwór, rozbrzmiewający w słuchawkach kasku.

Skupiłem się na melodii i słowach, bo Marilyn Manson wyśpiewywał właśnie wersy jednej z moich ulubionych piosenek o miłości: „Don't break, don't break my heart and I won't break your heart shaped glasses" – Nie łam, nie łam mojego serca, a ja nie zniszczę twoich okularów w kształcie serc.

Piękne wersy zburzyła moja wyobraźnia, która mimowolnie postawiła mi przed oczami zadowolonego z siebie Słowika. Ta dziewucha jak nikt inny zasługiwała na zemstę, a jej bystre zielone, roześmiane oczy do teraz napełniały mnie wstydem zmieszanym ze złością. Nie... Nie Złością – wkurwienie bardziej pasuje do tego co czułem gdy zostawiła mnie na kilka godzin związanego w Tied, a później jeszcze zgarnęła MOJE zlecenie.

Jak mogłem pozwolić tak się podejść? Chyba zbyt mocno ufałem własnym siłom i nie doceniłem umiejętności Vivienne, ale to się nie powtórzy – nigdy.

Upokorzenie, jakiego doznałem wymagało zemsty, bo nie dość, że straciłem godność to jeszcze mnóstwo gotówki, którą miałem zgarnąć tej nocy i którą dodatkowo wydałem na milczenie zaskoczonej pokojówki, gdy po trzeciej w nocy weszła sprzątnąć pokój.

Moja zła passa trwała, bo ta przeklęta diablica przyjęła zlecenie Fritzmana, u którego większość spraw miałem na wyłączność. Rozumiałem dlaczego to zrobiła – Paul Shutt był na jej liście i nie wątpiłem, że będzie chciała go dostać w swoje ręce. Myślałem jednak, że wejdzie mi w drogę podczas polowania, a ona po prostu sprzątnęła mi go sprzed nosa.

Na domiar wszystkiego nie zabijała po kolei, nie według listy, a dwa nazwiska były jak wyrwa w całym zestawieniu. Nie mogłem tego znieść – niepoukładania i bałaganu.

Podjechałem pod budynek Lawndale Theatre, który tylko z pozoru wyglądał na opuszczony. Do niedawna środek był równie podniszczony, jak imponująca, pomimo upływu czasu fasada. Pozory jednak mylą, bo niedawno Rada przejęła budynek i wyremontowała główną salę, gdzie obecnie organizowane są zgromadzenia. Kiedyś dumny teatr z iście katedralną fasadą, z resztą później był kościołem, do niedawna opuszczony, zainteresował bossów ze względu na dziedzictwo. Wystarczyła wzmianka, że niegdysiejszy postrach Chicago maczał w budynku swoje palce. Zastanawiałem się, czy to prawda, że legendarny Al Capone zainteresowałby się takim miejscem, ale z drugiej strony tam, gdzie były pieniądze, był też gang Capone'a. Krążyły różne historie, wraz z tą, że jeden z mafijnych liderów został zastrzelony na klatce schodowej i to ostatecznie przybiło ostatni gwóźdź do trumny teatru.

Obecnie zniszczona elewacja miała odstraszać gapiów, a ochroniarze poukrywani w zaułkach skutecznie zniechęcali przechodniów i turystów, by zapuszczać się w pobliże budynku.

Nie wróżyłem budowli dobrze. Jeszcze pół roku, może rok i Rada przeniesie się gdzie indziej, a budynek zostanie zrównany z ziemią, jak wiele innych, które nosiły ślady nielegalnych praktyk.

Zaparkowałem nieopodal w strategicznie wyznaczonym przez organizatorów miejscu i powoli ruszyłem w stronę budynku. Zgromadzenia działały jak w zegarku, każdy dostał określoną godzinę, o której miał przybyć i parking w różnych miejscach zlokalizowanych w obrębie przylegających ulic. Wszystko po to, by nie wzbudzać podejrzeń.

Bossowie byli przewożeni przez kierowców, a ich auta zaparkowane w części budynku, z którego zrobiono wydmuszkę na ten cel.

Wszedłem od zaplecza przez otwór w niedawno wzniesionym murze i minąłem kilku ochroniarzy, pilnujących wejścia. Obskurny korytarz zaprowadził mnie do głównej sali, która swoim przepychem kontrastowała z resztą obiektu. Z imponującego sufitu zwieszały się potężne żyrandole, a amfiteatralną widownię przebudowano na potrzeby zgromadzeń. Po środku wydzielono potężny korytarz, który stanowił zazwyczaj ostatnią drogę skazańca, a po obu jego stronach umieszczono czerwone fotele w czterech rzędach. Najdalsze miejsca zajmowali świadkowie, zazwyczaj kilka osób wyłonionych przez Radę. Następnie siedzieli już jej członkowie, którzy pełnili ważniejsze funkcje w zgromadzeniu. W rzeczywistości chłopcy na posyłki. Następnie my, elita Łowców i Kostuch, którą ostatnio przetrzebiła Vivienne, a pierwszy rząd zajmowali doradcy bossów. Ci ostatni siedzieli na przypominających trony fotelach na głównej scenie. Lekko podwyższony podest sprawiał, że zdawali się być ważniejsi i potężniejsi od innych. Siedmiu królów Chicago w swoich czarnych garniturach, z kpiącymi uśmieszkami na twarzy lub w maskach pozbawionych emocji.

Poprawiłem czarny golf i rozejrzałem się po sali. Po lewej siedziało już kilka osób, z którymi nie miałem ochoty mieć nic do czynienia i mój wybór padła na Westona, obok którego były dwa wolne miejsca. Gdybym przybył pierwszy, zapewne cały mój rząd byłby pusty. Już się tak zdarzało więc Rada dbała, bym przyjeżdżał niemal na końcu i nie miał za dużej możliwości wyboru.

„Jeżeli łut szczęścia pozwoli uda mi się dodatkowo przepytać Timothy'ego w kilku kwestiach".

– Weston – mruknąłem, gdy opadłem na fotel i usadowiłam się wygodnie. Tim od razu poruszył się niespokojnie i wykrzywił usta w grymasie.

– Na tyle wolnych miejsc, musiałeś przywlec swój tyłek akurat tutaj?

– Unikasz mnie, Timothy?

Weston prychnął i poprawił mankiety koszuli. Denerwował się, a ja dobrze wiedziałem dlaczego i zamierzałem zasiać w nim jeszcze większy niepokój.

– Porozmawiamy o ostatnim zleceniu Vivienne, Weston? Nie sądzisz, że miała wiele szczęścia, a opatrzność podsunęła jej wszystko czego potrzebowała?

– Zbieg okoliczności. – wymamrotał Tim.

– Dość potężny. – odparłem i założyłem noga na nogę.

Oparłem się na podłokietniku i przysunąłem się bliżej Westona, zagarniając jego przestrzeń osobistą.

– Wejdź mi jeszcze raz w paradę, a osobiście wleję ci akonitynę do gardła.

– Wiesz co, Hawking? Pierdol się! – syknął w odpowiedzi i usadowił się wygodniej zmuszając mnie do cofnięcia. – Nic mi nie udowodnisz, bo z resztą, nie ma czego. Przetrwajmy ten beznadziejny spektakl i spróbujmy żyć jak dawniej, czyli ty dajesz mi kasę za niemożliwe, a ja odpierdalam cuda.

– Co cię tak wzburzyło, Weston? – Nie spodziewałem się takiego wybuchu. Uniosłem kącik ust, bo ta rozmowa zmierzała w ciekawym kierunku Oparłem brodę na pięści i świdrowałem Tima spojrzeniem. Milczał, a ta cisza mi się nie spodobała.

– Chronisz ją.

Moje słowa sprawiły, że w oczach Tima zamajaczył strach. Przeczesał dłonią włosy, co było jego tikiem nerwowym w stresowych sytuacjach. Miałem ochotę wyciągnąć broń i od razu posłać mu kulkę między oczy. Nie podobało mi się, że szlaja się w pobliżu Vivienne. Nie, kiedy ja wtargnąłem w jej życie.

– Dlaczego mam wrażenie, że atmosferę wokół was dałoby się kroić nożem?

Odwróciłem się w stronę niskiego głosu, dochodzącego z prawej i natrafiłem na rosłą sylwetkę Chartiera.

– Konstantin, miło cię widzieć.

– Nie kłam, Hawking, najlepiej deportowałbyś mnie z powrotem do Francji. – Chartier strzepnął niewidoczny kurz z granatowej marynarki i rozsiadł się na wolnym miejscu obok mnie. – Weston – skinął głową na powitanie Timowi, a ten w odpowiedzi mruknął coś pod nosem. Wyglądał, jakby chciał się stopić z fotelem.

Przez moment pomyślałem, że lepiej było wybrać odosobnione miejsce. Westchnąłem bezradnie i spojrzałem na zegarek. Dochodziła dziesiąta w nocy, a to oznaczało, że Słowik powinna pojawić się na końcu korytarza punktualnie, inaczej zlecenie zostanie anulowane, a ona ukarana.

Zerknąłem przez bark w stronę zamkniętych drzwi. Wydawały się martwe, jakby ochroniarze po obu stronach byli grabarzami, który mają odprowadzić nieboszczyka na drugą stronę. Przeniosłem wzrok na tarczę zegarka. Pozostały minuty, a przejście nadal było zlepkiem desek.

„Czy ty się denerwujesz, Hawking?"

Zacisnąłem pięść na udzie i wbiłem wzrok w bossów na środku sceny. Podobnie jak ja zerkali nerwowo na zegarki, sprawdzając godzinę.

Z miejsca podniosła się Kirsten Ferrwel, jedyna kobieta zasiadająca wśród bossów. Pilnowała porządku obrad i lada chwila, miała rozpocząć dzisiejsze zgromadzenie. W tym samym momencie, gdy miała otworzyć usta, a zegarki oznajmiły wybicie dziesiątej, drzwi otworzyły się z hukiem i stanęła w nich Vivienne z czymś, co zapewne miało być Paulem Shuttem.

„Anioł śmierci we własnej osobie".

Prześledziłam sylwetkę Vivienne i odetchnąłem w duchu, gdy krew, którą miała na twarzy nie należała do niej. Złapała moje spojrzenie i z zaciętą miną nie odwróciła wzroku. Patrzyła na mnie z mieszanką wściekłości, wyzwania, lekkiej wyższości i Chryste, gdyby tylko wiedziała jaka w tamtym momencie była piękna.

Uśmiechnęła się z grymasem pogardy i utkwiła wzrok w Radzie.

– Obrady uważam za rozpoczęte! – wykrzyczała Ferrwel i zasiadła z powrotem na swoim tronie. Po jej słowach światła żyrandoli przygasły i zapaliło się osiem reflektorów, z których wydobywały się pionowe snopy światła. Wszystko wyglądało jak makabryczny teatr, w którym odgrywano tragedię. Nie wydawało się, by Paul Shutt, którego Vivienne wlokła za sobą miał przetrwać tę noc, więc jak najbardziej, taki spektakl pasował do repertuaru.

Z obrzydzeniem spojrzałem na zombie, pałętające się przy nodze Słowika. Zostawiało za sobą krwawe ślady, a posoka wsiąkała w dębowe deski. Raczej nie dałoby się ich już doczyścić.

Krew ciekła z jego ust, a bandaż na prawej ręce przemókł doszczętnie. Był blady na twarzy i naprawdę jedną nogą był już na tamtym świecie.

Nightingale stanęła w blasku reflektora i puściła Shutta, który upadł z jękiem na ziemię, gdy tylko stracił oparcie.

– Sprawa numer jeden. – Głos Kirsten rozszedł się po całej Sali – Rada wezwała Paula Shutta na rozprawę. Oskarżycielem jest Harold Fritzman, który zarzuca podwładnemu upłynnienie gotówki, sprzedaż informacji, a także wyniesienie materiałów z magazynu. W większości, cenne przedmioty, zostały doszczętnie zniszczone w pożarze samochodu należącego do Shutta. Co oskarżony ma na swoją obronę?

Słowik zacisnęła pięści i z tej perspektywy nie byłem w stanie dostrzec wyrazu jej twarzy. Wpatrywała się w punkt przed sobą, mogła patrzeć jednocześnie na Fritzmana, jak i Meyera.

Ten pierwszy wstał i podszedł do Shutta, by go obejrzeć.

– Nie tak wyglądała umowa! Jak ma się bronić skoro nie może mówić, ani pisać! – wrzasnął a cały teatr zatrząsnął się w posadach.

Vivienne nie straciła zimnej krwi. Nawet nie drgnęła, obróciła tylko głowę w stronę Harolda.

– Warunki umowy wskazywały, że musi dotrzeć żywy. Nie było wyszczególnione, w jakim stanie. – Pewny głos Słowika był jak groźna aria tuż przed punktem kulminacyjnym spektaklu. Podobała mi się jej buta, czekałem jeszcze na arogancję, ale zapewne to wyrażała jej twarz, bo Fritzman miał ochotę rzucić jej się do gardła.

– Haroldzie, wracaj na miejsce – nakazał Meyer i zwrócił się do Ferwell. – Jestem świadkiem paktu, Vivienne Nightingale mówi prawdę.

– Dobrze – Kirsten nie wyglądała, jakby obrót spraw jej się spodobał. Zastanawiała się chwilę i czekała, aż rozjuszony boss wróci na swoje miejsce. – Załatwimy to bez przesłuchania. Zarządzam natychmiastowy wyrok. Panie Shutt, proszę potaknąć skinieniem głowy lub zaprzeczyć, kręcąc nią na boki. Czy jest pan winny zarzucanym czynom.

Wszystkie oczy skierowały się na ledwie dychającego Paula. Wsparł się na rękach a następnie uniósł głowę, by później opadła niemal z całym ciałem.

– Niemniejszym uznaję Paula Shutta winnego zarzucanych mu czynów. Vivienne Nightingale, zostajesz wytypowana do roli kata. Śmierć poprzez strzał w głowę. Wykonać natychmiast!

– Ferwell jest dzisiaj bardzo władcza – zakpił Konstantin i przesunął palcami wydłuż żuchwy.

– Lubisz starsze Chartier? Kirsten jest grubo po sześćdziesiątce. – odparłem rozbawiony i patrzyłem, jak Vivienne wyciąga pistolet.

– Wygląda jak zadbana czterdziestka.

– Nie teraz, Konstantinie – mruknąłem i patrzyłem, jak diablica wykonuje wyrok. Wydawało się, że nawet nie spojrzała na Paula, gdy przycisnęła lufę do jego skroni. Bez namysłu nacisnęła spust, a konstrukcja teatru spotęgowała huk wystrzału. Shutt upadł z łoskotem wśród resztki wypływającej z niego krwi, a Słowik schowała broń do kabury, jakby nie odebrała przed chwilą czyjegoś życia.

– Słowik jest w formie. Myślisz, że tym razem uda jej się zdobyć numer jeden, Hawking?

– Ćśś! – uciszyłem Chartiera. Jego obecność mnie irytowała, a ja w tym momencie pragnąłem ciszy, spokoju i znaleźć się sam na sam z Vivienne.

Profesjonalistka, której nie ominie kara.

– Zgodnie z umową, Harold Fritzman w ciągu tygodnia przeleje na twoje konto umówioną kwotę. Możesz odejść – Kirsten wskazała drzwi, a Vivienne potaknęła i odwróciła się w stronę widowni.

Jeżeli wcześniej myślałem, że na jej twarzy maluje się arogancja, to grubo się myliłem. Miała mordercze spojrzenie i wysoko podniesioną głowę. Nie zaszczyciła nikogo nawet skrawkiem uwagi. Minęła nasz rząd i z przyjemnością wpatrywałem się w jej postać, kreację charakteru, który wysysał całą siłę z otoczenia. Gdy zniknęła z mojego pola widzenia, uśmiechnąłem się pod nosem.

„Do zobaczenia później, diablico".

***

Rada trwała dłużej niż myślałem i po nudnych, mało znaczących sprawach, wypadłem z Sali zanim ktokolwiek zdążył się podnieść. Szybko dopadłem do motocykla i skierowałem się do The Loop. Wycisnąłem z silnika całą moc, jaką posiadał. Złamałem mnóstwo przepisów i w mgnieniu oka dotarłem przed wieżowiec, w którym wynajmowała mieszkanie Vivienne. Już wcześniej przygotowałem się na nasze spotkanie, ale teraz stałem oparty o motor i zastanawiałem się, czy jestem pewien tego, co zamierzam.

Moją walkę z myślami przerwał dźwięk przychodzącej wiadomości. Poprawiłem skórzane rękawiczki i spojrzałem na wyświetlacz. To był moment, w którym wszystkie moje wątpliwości zniknęły.

Vi: Widziałam, jak na mnie patrzyłeś, Diable. Podobał ci się ten widok? Fakt, że nie możesz nic zrobić, fakt, że nie możesz mnie dotknąć... To wszystko musiało cię ogromnie frustrować. Zapamiętaj to uczucie, bo już nigdy się do mnie nie zbliżysz.

Czy to małe, uparte stworzenie właśnie rzuciło mi wyzwanie? Dawno się tak nie ubawiłem. Wyszczerzyłem się do telefonu i napisałem odpowiedź:

Ja: Uważaj o co prosisz, bo jeszcze będziesz błagać o to, bym cię dotknął.

Trzy kropki skakały na ekranie zwiastując odpowiedź, ale nagle zniknęły, a wiadomość od Vi nie nadeszła. Poirytowany wpatrywałem się w ten przeklęty telefon, jakby w magiczny sposób miał mnie przenieść do apartamentu Słowika.

Przed gmach zajechał Uber, który zwrócił na siebie moją uwagę. Po chwili z głównego wejścia wyszła Vivienne w czarnym sweterku i krótkiej, rozkloszowanej spódniczce w tym samym kolorze. Prześlizgnąłem spojrzeniem po jej zgrabnym ciele i zatrzymałem go na wysokich szpilkach. Za takie nogi powinno się wylądować w piekle i w zasadzie, po jej wiadomości, zamierzałem ją tam zabrać.

Szybko schowałem telefon i wsiadłem z powrotem na motor. Bez trudu domyśliłem się gdzie jedzie i na motocyklu mogłem dotrzeć tam krótszą i szybszą drogą.

Gdy tam dojechałem, niemal rzuciłem maszynę na pobocze w ciemnej uliczce i wyciągnąłem czarną torbę z bagażnika podręcznego. Nie lubiłem przypinać go do motoru, ale w tym przypadku była to konieczność. Szybkim krokiem ruszyłem do ceglastego, obskurnego budynku w West Englewood. Być może Vivienne myślała, że znam tylko ogólny adres, ale gdy odbierałem ją stąd ostatnim razem, dobrze prześledziłem z jakiego lokum wychodzi.

W całym budynku światła były zgaszone, więc użyłem latarki o niewielkim natężeniu. Miałem trzy, może cztery minuty zanim Vi tu dotrze. Gdy tylko stanąłem przed drzwiami do jej mieszkania, zabrałem się za łamanie zabezpieczeń. Poszło mi niepokojąco szybko, bo wszystkie były okrutnie marne – pewnie zakładał je Weston.

Wślizgnąłem się do środka, włączyłem wszystkie systemy z powrotem, by Vivienne nie zauważyła, że ktoś przy nich majstrował i czekałem. Uniosłem kącik ust, gdy usłyszałem samochód pod kamienicą.

„Jeszcze moment Słowiku".

Usłyszałem kroki w korytarzu, klucz, przekręcany w zamku, a następnie powiadomienie na smartfonie, potwierdzające wyłączenie zabezpieczeń. Drzwi się uchyliły i już nie było dla niej ratunku.

Vivienne weszła do mieszkania i z satysfakcja patrzyłem jak przekręca zamek od środka. Była tak pewna siebie i swojego bezpieczeństwa, że nie rozglądała się po pogrążonym w mroku pomieszczeniu. Gdy obróciła się, by włączyć światło, byłem już za nią – jak cień, który miał stać się prawdziwym koszmarem. Przylgnąłem do pleców kobiety, objąłem ją mocno w pasie i nim zrozumiała co się dzieje zatkałem usta chustką nasączoną środkiem usypiającym.

Próbowała się oswobodzić, nawet wymierzyła cios, ale po chwili jej ciało zaczęło wiotczeć. Przytrzymałem Vivienne, by nie upadła na podłogę i trzymając ją w ramionach, odgarnąłem kosmyki z jej twarzy i prześledziłem każdy detal – długie rzęsy, idealny nos, pełne wargi. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w miarowym oddechu.

Przesunąłem kciukiem po pełnych ustach Vivienne, a następnie starłem rozmazaną przez szmatkę, bordową szminkę. Odcień idealnie komponował się z jej urodą, dodawał pazura, którego i tak jej nie brakowało. Nie chciałem, by tę winną czerwień ścierało coś innego, niż mój dotyk i pocałunki.

– Przygotowałem dla ciebie piękną zemstę, śpiąca królewno.

***

Vivienne

Nie pamiętałam momentu, w którym weszłam do mieszkania. Niemal od razu po przekroczeniu progu straciłam przytomność. Próżno było szukać przyczyny – czy był to cios w głowę, czy szmatka nasączona chloroformem, czułam się zamroczona i nie mogłam złapać własnych myśli.

Obudziło mnie zimno, które rozlewało się punktowo po mojej skórze szyi i dekoltu. Miałam wrażenie, że świat mnie przytłacza, a głowa jest okropnie ciężka. Zimno ustało, ale coś było nie tak. Zamrugałam kilkakrotnie, by przyzwyczaić oczy do mroku. Po chwili dotarło do mnie, że mam zasłonięte oczy.

Niepokój rósł wraz z powracającymi zmysłami. Spięłam się i szarpnęłam, gdy zaczęło do mnie docierać w jakiej sytuacji się znalazłam. Zdążyłam się zorientować, że siedziałam na krześle. Miałam również zakneblowane usta, a nadgarstki skrępowane liną za plecami, podobnie jak kostki, które przywiązano ciasno do drewnianych nóg mebla.

Ponownie się szarpnęłam, a później wpadłam w panikę, próbując się oswobodzić. Oddychałam spazmatycznie, ale moje wysiłki były na nic. Krzesło zabezpieczono tak, bym go nie wywróciła i nie połamała, próbując umknąć z pułapki.

„Kto mnie tak urządził"?

Próbowałam uspokoić oddech, i oswobodzić dłonie, ale ciasne więzy nie pozwalały na wyłamanie kciuków, bym mogła się z nich wydostać. Wszystko było na nic, galopujące serce oraz szybko unosząca się i opadająca klatka piersiowa zdradzała mój stan. Byłam w beznadziejnej sytuacji. Zaczęłam miętolić linę w dłoniach, by zyskać na czasie i poluźnić sznur opinający nadgarstki.

Usłyszałam szelest i zdławiony śmiech naprzeciwko, ale nie mogłam go przypisać do kogokolwiek. Lekki powiew powietrza zdradził, że oprawca przeszedł obok.

„Ten zapach" – poczułam znajome nuty, jednak nie pamiętałam skąd je znam. Niemal czułam jego oddech za sobą i ucisk, gdy poprawił więzy.

„Szlag".

Znów poczułam chłód i wilgoć na szyi, spływał strużką i wnikał w materiał ubrania.

„Czy to był lód"?

Mimowolnie zaczęłam oddychać jeszcze szybciej zdezorientowana kontrastami i sytuacją. Wyrzuciłam z siebie krzyk pełen irytacji i złości, który stłumiony przez knebel, wydawał się warknięciem rannego zwierzęcia. Tak się waśnie czułam – jak drapieżnik zagoniony w ślepą uliczkę.

Czyjeś dłonie, zimne, jakby martwe, przesunęły się wzdłuż moich ramion. Rozpoznałam rękawiczki, które skrywały prawdziwy dotyk tego, kto śmiał próbował mnie złamać.

„Po moim trupie."

Mój umysł pracował na granicy załamania i perfekcji. Próbowałam się oswobodzić, znaleźć słaby punkt, przeoczenie, które pomogłoby mi ujść z życiem a z drugiej strony wciąż czułam lęk,

Intruz zacisnął palce na moich barkach i przesunął je wyżej, wzdłuż szyi i żuchwy, a następnie na skraju materiału zasłaniającego oczy. Ten się rozluźnił i zniknął, przesuwając się delikatnie po skórze mojej twarzy.

Przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko, a każdy haust powietrza był momentem, w którym mój wzrok przyzwyczajał się do otoczenia, Większość mieszkania było pogrążone w ciemnością i tylko niewielkie fragmenty ścian i mebli, oświetlały porozstawiane na posadzce i blatach świece. Musiały palić się dość długo, bo wosk zdążył już z nich spłynąć, a powietrze nasączone było dymem.

Uniosłam spojrzenie, by utkwić je w postaci czającej się w cieniu. Rosła sylwetka wskazywała na mężczyznę, który siedział naprzeciwko. Spowity mrokiem, wyglądał jakby specjalnie zostawił nieoświetloną przez blask świec przestrzeń na własność, tylko po to, by zasiać we mnie strach.

– Czego chcesz?! Kim jesteś?! – chciałam wrzasnąć, ale knebel przytłumił słowa i sprowadził je do bliżej nieokreślonego pomruku.

W ciemności coś błysnęło i wyłonił się z niej czubek noża. Próbowałam być opanowała, ale zimny dreszcz strachu przebiegł wzdłuż kręgosłupa i zlał mnie potem. Otworzyłam szeroko oczy i błagałam w duchu, by był to koszmar. Owszem, czyny zawsze rodziły konsekwencje, ale byłam pewna, że moje ostatnie wybryki nie ściągnęły na mnie zagrożenia. Co, jeżeli mnie zdradzono? Czy Timothy byłby do tego zdolny? A może jemu też groziło niebezpieczeństwo?

Nóż znów błysnął w świetle świec i zniknął w cieniu, a mężczyzna się poruszył. Nie mówił nic, nie śmiał się, nie groził, a to było jeszcze gorsze, bo nie wiedziałam na czym stoję i jak reagować, a przede wszystkim, jak wyrwać się z tej beznadziejnej sytuacji.

„Myśl, Vivienne. Myśl".

Nienawidziłam tracić kontroli, nie w takich momentach i w żadnych innych. Kontrola była bezpieczeństwem, nawet jeżeli była tylko złudnym poczuciem spokoju. Timothy miał rację, straciłam czujność i płaciłam za to wysoką cenę, a ja po prostu chciałam mieć prawo do zemsty, prawo wiedzieć, prawo pogodzić się z przeszłością. Niewytłumaczalny strach mącił te wszystkie pragnienia, kotłował je w głowie i nie pozwalał mi analizować, kto obraca w milczeniu broń i niewerbalnie grozi mi śmiercią albo jeszcze czymś gorszym. Druga połowa mnie, ta wyszkolona, ta, którą wywleczono na wierzch w Glasville próbowała przejąć kontrolę nad myślami i analizować otoczenie, szukać wyjścia i możliwości. Obie Vivienne siedzące w mojej głowie nie były w stanie przechylić szali na którąś ze stron i pozostawiały mnie w nicości, która nie pozwalała mi zrobić żadnego ruchu.

Wstrzymałam oddech, mój puls przyspieszył, a panika zaczęła mnie zagarniać, gdy intruz wstał i zaczął wokół mnie krążyć. Trzymał się na krawędzi światła, tak, by jego twarz pozostała nierozpoznana. Obracałam głowę, wraz z jego krokami, aż na powrót stanął naprzeciwko.

Mężczyzna zaśmiał się niskim głosem, kpiąc ze mnie i mojej postawy.

Ten ton... Nawet jeżeli jego śmiech był jedynie cichym pomrukiem, zaczęłam się domyślać, kto mnie naszedł. Lęk powoli ustępował wściekłości, a ta z kolei osiągnęła apogeum, gdy z mroku wyłonił się Jake Hawking.

– Dobry wieczór, panno Nightingale.

W odpowiedzi chciałam wykrzyczeć wszystkie przekleństwa świata, ale niestety – knebel skutecznie je stłumił.

– Mówiłem, żebyś nie wchodziła mi w drogę. – Jake mówił cicho, z wyczuwalną chrypką, która drażniła zmysły. Miał na sobie ten sam golf, w którym widziałam go na Radzie co oznaczało, że musiał za mną ruszyć od razu po zakończeniu zgromadzenia.

Zaczęłam oddychać szybciej, gdy potwierdziły się moje przypuszczenia. Miał na sobie skórzane rękawiczki. W jednej dłoni trzymał kostkę lodu, a w drugiej nóż, którym wcześniej bawił się w mroku.

Uniósł lód do ust i zassał go, patrząc mi głęboko w oczy. Spijał topniejącą wodę i z lekkim uśmiechem odsunął kostkę od siebie, oblizując przy tym wargi. Prześlizgnął spojrzeniem po moim ciele, jakby się zastanawiał, co dalej. Powolnym ruchem dotknął lodem mojej szyi i mimowolnie drgnęłam na to doznanie. Palce Jake'a przesuwały lód w dół, do nasady szyi i wzdłuż obojczyka. Czułam chłód roztopionej wody, wpływającej w mój dekolt i spływającej pomiędzy piersiami. Skarciłam się w duchu za to, że uznałam to za przyjemność.

Sama zgotowałam sobie ten los wysyłając pod wpływem emocji tego głupiego smsa.

– Wiesz, Słowiku. Twoje ciało w ciekawy sposób reaguje na zimno. – Jake stłumił śmiech i przeniósł spojrzenie z moich oczu, na biust. – Na przykład teraz. Spójrz jak łatwo zdradza twoje myśli.

Szarpnęłam się wściekle, a kostka lodu upadła na podłogę.

Hawking wyglądał na niezadowolonego, ale szybko wyraz jego twarzy się zmienił.

– Chcesz się bawić inaczej? Dobrze, ale uważaj, bo ta gra jest śmiertelnie niebezpieczna – Jake chwycił niedbale nóż i przyłożył tępą krawędź ostrza do skóry na mojej szyi.

„Co zamierzał? Czy mnie skrzywdzi? Czy jest do tego zdolny?"

Strach rozpełznął się wzdłuż żył i wywołał gęsią skórkę. Miałam wrażenie, że zaczyna brakować mi tchu. Patrzyłam na Jake'a szeroko otwartymi oczami. Zamknęłam powieki, gdy ostrze znalazło się na mojej skroni.

– Spokojnie, Vivienne, oddychaj. Nie mam zamiaru cię skrzywdzić, nie interesuje mnie twoja krew, diablico. Proszę, otwórz oczy. – Ostatnie słowa, pomimo ich znaczenia zabarwione były lekką groźbą.

Niczym zagubiona owca, która pomyliła psa pasterskiego z wilkiem, wykonałam polecenie.

Drapieżca patrzył, śledził każdy mój gest, drgnięcie, łzę. Nóż wciąż znajdował się niebezpiecznie blisko mojej twarzy, ale teraz jego ostrze sunęło wzdłuż grzywki.

– Lubię te dwa jasne pasma, okalające twoją twarz. Wyglądają jak aureola i ta myśl niesamowicie mnie podnieca. – Włosy zsunęły się płynnie ze stali.

Jake wyciągnął wolną dłoń i ujął w nią moją twarz. Rękawiczki wciąż były zimne od lodu a kontrast temperatury i skóry sprawił, że mimowolnie wciągnęłam mocniej powietrze przez nos. Kciukiem delikatnie starł łzę, która próbowała wydostać się z mojego oka i było to doznanie tak intymne, że oddech sam się uspokoił, a ze spojrzenia umykał strach. Przez warstwy emocji zaczęło przebijać się to, co czułam, gdy tylko wyłonił się z mroku – złość. Byłam wściekła zarówno na niego, jak i na siebie. Bałam się przyznać sam przed sobą, że w jakiś popieprzony sposób to, co właśnie robił ze mną Jake mi się podobało.

– Wiem, jak bardzo zepsutą masz duszę, diablico. Piękna twarz i ciało, skrywają prawdziwy ogień piekielny, ale wiesz co? Ze wszystkich aniołów najbardziej lubię te upadłe. – Tembr jego głosu rozchodził się po ciele i uderzał w każdą wrażliwą strunę. Poczułam czubek noża tuż pod moim uchem, a Jake powoli przesuwał nim w dół, podobnie jak uczynił to z kostką lodu.

Zbliżył się do mnie i szepnął:

– Nie ruszaj się, bo zrobisz sobie krzywdę.

Stal sunęła wzdłuż szyi, ale jej zimno zniknęło i zastąpiło je inne, które przyniosła dłoń Jake. Przytrzymał mnie mocno, jego uścisk na mojej krtani pogłębił się, a ostrze błysnęło w mroku. Z łatwością przecięło materiał swetra.

– Chętnie zobaczyłbym cię w seksownych koronkach, ale muszę przyznać, że twoja niechęć do bielizny niesamowicie mnie kręci. Tu z kolei nie spodziewałem się tego znaleźć – mruknął, gdy rozciął spódnicę i zauważył koronkowe stringi. Odsunął się ode mnie i wyszarpał resztki materiałów. Chłód nocy owiewał moje ciało i wywołał kolejny dreszcz.

Jęknęłam i uciekłam wzrokiem, gdy Jake nade mną stanął i zacisnęłam uda na tyle, na ile pozwalały mi skrępowane nogi. Drżałam, moje zmysły walczyły z rozsądkiem, a obawy z ciekawością.

„Co do cholery dzieje się z moim ciałem?"

– Patrz na mnie, diablico! – warknął, a jego spojrzenie najpierw złagodniało, by później stać się niesamowicie mroczne.

Przeszedł przez pokój i zatrzymał się za mną. Poczułam, jak odgarnia moje włosy na plecy, a po chwili jego oddech omiótł skórę tuż obok mojego ucha.

– Nawet nie wiesz, jak piękna jesteś, Vivienne. Jak podnieca mnie to, że mogę mieć chociaż w tej jednej chwili nad tobą władzę. Ale wiesz co nakręca mnie jeszcze bardziej? – Dłoń Jake'a wsunęła się między moje uda. Zaczął muskać kciukiem skórę i wywoływać we mnie emocje, które chciałam stłamsić.

Poddałam się, pozwoliłam, by dotyk Jake'a mną zawładnął. Powoli rozsunęłam nogi, a jego ręka zniknęła i zastąpił ją nóż. Zimna stal zamarła po wewnętrznej stronie uda, a mój oddech uwięzł w piersi.

– Wdech, wydech, Vivienne – zmysłowy ton głosu pieścił moje zmysły – Właśnie tak – mruknął, gdy spełniłam jego wolę, a ostrze zaczęło przesuwać się, w górę ud. Zamknęłam oczy, gdy stan musnęła pachwinę i naparła na materiał stringów.

– Pozbędziemy się tego – szepnął. Poczułam, jak cienkie tasiemki wpijają się w moja skórę a następnie się rozluźniają. Sprawnym ruchem Jake się ich pozbył, a jego nóż wciąż znalazł się blisko mojego łona. Mimowolnie drgnęłam. Hawking w ostatnim momencie zabrał broń.

Prosiłem, żebyś się nie ruszała. – warknął, ale w jego głosie wyczułam ulgę.

Stłumiłam chęć poruszenia się, gdy dotknął moich wrażliwych miejsc, ale z ulgą przyjęłam świadomość, że tym razem były to palce. Zataczały coraz większe okręgi i przesuwały się bez trudu odnajdując to, czego szukały.

Chłonęłam doznanie, jakie wywołał kontakt mojego ciała z chłodną skórą rękawiczek. Odchyliłam głowę, natrafiając na ramię Jake'a. Zaśmiał się cicho, ponętnie. Przylgnęłam do niego, zniewolona, słaba, zdana na jego łaskę i łaknęłam więcej.

– O tym właśnie mówiłem, Vivienne. Podświadomie mi na to pozwalasz. Gdybyś tego nie chciała, już dawno bym cię uwolnił, ale spójrz tylko.

Jęknęłam mimowolnie, gdy zintensyfikował nacisk palców.

– Jesteś tak cudownie podatna na każdy mój szept, na każdy mój dotyk i groźbę. Zrobiłbym z tobą wszystko o co poprosisz i czego ja sam zapragnę.

Zaczęłam oddychać szybciej, gdy rozkosz powoli zaczynała zalewać mój umysł i zbliżała się do apogeum. Właśnie wtedy Jake przestał.

Zabrał dłoń i przygryzł płatek mojego ucha

– Nie dzisiaj, diablico. Jak pisałem, będziesz jeszcze błagać o mój dotyk. – mruknął ochryple, a ostrze noża tym razem sunęło wzdłuż mojej ręki. – Nadszarpnę sznur, ale gdy się oswobodzisz, będę już daleko.


Lawndale Theatre obecnie nie istnieje – został wyburzony latem 2024 r. Akcja książki rozgrywa się w roku 2023, gdy jeszcze istniał.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro