Rozdział 17 Zmysły

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wdech... wydech...

Władza to takie piękne słowo. To moment, w którym poczucie potęgi rozchodzi się po ciele z dreszczem zapowiadającym zwycięstwo.

Właśnie to czułam, gdy otworzyłam drzwi Sali w Lawndale Theatre, a cały gmach stał się sceną mojej siły. U moich stóp siedziała śmietanka Firmy, zdani na mój ruch, na moje decyzje nawet, jeżeli prowadziłyby do mojego upadku. Taką stworzyło mnie Glassville – nieustępliwą, bezwzględną i wyrachowaną, dla której liczyła się uwaga tych najważniejszych. Szłam przez aleję, by pokazać, że to nie mnie czeka piekło – ono przybyło wraz ze mną i kroczyło ramię w ramię, a sam diabeł siedzący po mojej lewej przypatrywał się jak rzucam wyzwanie najpotężniejszym.

Obróciłam powoli głowę i spojrzałam mu głęboko w oczy. Z przyjemnością chłonęłam emocje, które próbował ukryć, gdy na mnie patrzył.

„Spójrz na mnie, diable. To ze mną igrasz, to ja mam władzę".

W drodze powrotnej nie zaszczyciłam go uwagą, zignorowałam go, zaznaczając swoją wyższość. Czułam, jak przepala swym spojrzeniem moje ubranie i skórę. Jak dociera w zakamarki, które już dawno temu ukryłam głęboko wewnątrz umysłu, a to spowodowało, że czułam się jeszcze silniejsza. Niewerbalny podziw, jakim mnie obdarzył rozpalił we mnie dawną Vivienne – bezkompromisową, bezwzględną, taką której się bano, którą szanowano.

Jak gorzko za to zapłaciłam, gdy obudziłam się spętana we własnym domu. Kontrast siły i słabości przytłoczył mnie, a później zatlił we mnie uczucie, któremu nie chciałam się poddać.

Przecież sama tego chciałam – powiedziałaby każda ofiara. Problem polegał na tym, że ja nią nie byłam. Owszem, istniały gatunki, które grają ofiarę, by przetrwać, ale są także inne – takie, które bezwzględnie to wykorzystują i to drapieżnik staje się posiłkiem. Zdecydowanie należałam do tych drugich, ale boleśnie sparzyłam się, tocząc niebezpieczną grę.

To, co wywołał we mnie Jake...

Pożądanie, dotyk chłodnej rękawiczki na mojej skórze, łaknienie więcej, gdy zmysłowo przesuwał po niej nożem. Nie, to chore, to nie powinno mnie rozpalać...a jednak. Moje tętno przyspieszało, a oddech stawał się niebezpiecznie płytki, gdy przed oczami miałam jego uśmiech i spojrzenie.

Obraz ze wspomnień jednak się zmienił i hipnotyzujące niebieskie oczy, zastąpiła krew. Stałam przed Shuttem, a tym razem posoka nie wypływała jedynie z jego ust, ale także z oczu i uszu. Pomimo braku języka krzyczał: „Szukaj tych na górze".

Krew zaczęła płynąc strumieniem po posadzce, a później zamieniła się w wartką rzekę. Zaczęła mnie pochłaniać, aż wpadłam w odmęty czerwieni. Spadałam, głębiny wciągały mnie coraz niżej i niżej, aż karmin zastąpiło bordo, a później czerń, aż przestałam oddychać i płuca paliły z braku powietrza. W tle słyszałam dudnienie własnego serca i złowrogi śmiech, którego nie umiałam rozpoznać.

Obudziłam się z niemym krzykiem na ustach. Smartwatch na moim nadgarstku pikał złowieszczo i wyłączyłam go jak najszybciej, by alert nie dotarł do Timothy'ego. Uspokoiłam oddech i odgarnęłam włosy z twarzy. Byłam spocona, jakbym przebiegła maraton.

– To był tylko koszmar...

Sięgnęłam po szklankę z wodą na stoliku nocnym i wlałam w siebie kilka pokaźnych haustów.

– Tylko koszmar, Vi. – zapewniłam samą siebie.

Ostatnie wydarzenia zesłały na mnie zbyt wiele nocnych mar, a ta była kolejną z nich. Sprawdziłam godzinę na zegarku, który dostałam od Westona. Dochodziła trzynasta. Nie spałam całą noc, więc liczyłam, że wstanę przynajmniej o siedemnastej.

„Trudno".

Podniosłam się z łóżka i obejrzałam mieszkanie. Zaczęłam pakowanie dzień po wizycie Jake'a i obecnie cała podłoga zawalona była kartonami i rozrzuconymi rzeczami. Pomimo, że miałam dużo czasu na przeprowadzkę chciałam zająć czymś myśli. Nie mogłam wyrzucić ze wspomnień nocy z dreszczykiem, gdy dokonał zemsty po tym, jak upokorzyłam go w Tied. Ta zemsta była pikantna, momentami słodka – dla niego, nie dla mnie.

Odruchowo rozmasowałam nadgarstki.

„A gdyby skrępował je w inny sposób..."?

Nie! Nie, Vivienne! On cię znieważył, pokazał twoją słabość, wywlókł ją z czeluści i wystawił na pokaz w półmroku, a wybrzmiało to tak, jakby krzyczał całemu światu, że jest silniejszy i potężniejszy.

Ponownie zerknęłam na tarczę smartwatcha, która tym razem była czarna, jak noc. Timothy długo nie czekał z odebraniem przysługi. Tylko łut szczęścia pozwolił mi oswobodzić się z więzów Hawkinga i posprzątać cały bałagan przed przybyciem Tima.

Niechętnie pozwoliłam mu zainstalować aplikację na telefonie i założyć zegarek , ale poprosiłam przy okazji, by sprawdził moje zabezpieczenia. Pomimo jego pytań, nie wyjaśniłam mu dlaczego powinien je usprawnić. Przez kolejne kilka dni załatwił dla mnie sprawy z kupnem domu i nie omieszkał skomentować, jak seksowna jest moja siostra.

– Łapy precz! – zagroziłam mu, gdy przekazał mi papiery.

Mimowolnie uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Po sprawie z Shuttem, dałam też sobie czas na ochłonięcie. Myślałam, że odpocznę, ale nie spałam spokojnie.

Kąpiel nie pomogła mi okiełznać stresu i liczyłam, że ukoi mnie poranna kawa.

Usiadłam przy zawalonym papierami stole. Układanie tego było jeszcze gorsze niż składanie ubrań. Upiłam łyk kawy i przesunęłam dłonią po umowie kupna domu. Wątpiłam, że uda mi się tam zamieszkać, moje nerwy by tego nie wytrzymały. Przełożyłam umowę na stertę ważnych papierów, które miały trafić do sejfu w Highland Park. Weston właśnie go montował i byłam dziwnie spokojna o moje tajemnice – chociaż tyle.

Wbiłam spojrzenie w puste kartki, na których starałam się notować najważniejsze rzeczy, by nic mi nie umknęło podczas przeprowadzki. Przymknęłam oczy, gdy kolejny łyk kawy wywołał we mnie budzącą się błogość.

Wzięłam do ręki długopis i przysunęłam papier. Bezwiednie i bez namysłu zaczęłam rysować. Moja ręka sama nadawała kształty, kreśliła kontury i szrafowała cienie, a wspomnienia podążyły do dzieciństwa. Kim byłabym gdyby nie Meyer i Glassville? Skąd w ogóle miałam to wiedzieć? Potrafiłam przecież tylko tropić i zabijać.

Gdy byłam dzieckiem, liczyła się tylko teraźniejszość – obecna chwila, objęcia mamy i śmiech rodzeństwa. Nie zastanawiałam się co robić w życiu. Być może, jak mój ojciec, związałabym się z branżą budowlaną. Zawsze pięknie rysowałam i sądzę, że mogłabym zostać architektem lub artystką. Nigdy nie dostałam szansy, by na poważnie o tym pomyśleć – o jakiejkolwiek przyszłości. W dniu moich szesnastych urodzin wybrano za mnie. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz trzymałam ołówek w ręce i cokolwiek narysowałam. Zamieniłam go na broń, a dziełem sztuki stała się krew moich ofiar.

Jedyna rzecz, do której służyły mi długopisy to podpisy na kontraktach, a ołówek... Zdarzyło się, że wylądował w oczodole przeciwnika.

Zostałam architektem śmierci.

Sięgnęłam po kubek i zamarłam, gdy dotarło do mnie, co stworzyłam na papierze. Z otwartymi ustami wpatrywałam się w ostre linie tworzące kształt szczęki, miękkie łuki, którymi narysowałam usta, nos i oczy. Z kartki patrzyła na mnie podobizna Jake'a. Jego bystre spojrzenie nawet jako szkic robiło wrażenie, ale zapragnęłam jak najszybciej pozbyć się tego dzieła. Odłożyłam kubek i z wściekłością zmięłam kartkę w dłoniach. Zerwałam się z miejsca i cisnęłam ją do śmietnika.

– Nienawidzę cię, Hawking! – syknęłam – Nienawidzę tego, że nie mogę wyrzucić cię z własnych myśli!

Biała kartka z rysunkiem odznaczała się na czerni nadpalonego śmietnika. Miałam ochotę i tę część siebie spalić i zapomnieć, ale problem polegał na tym, że nie mogłam. Patrzyłam na ten pieprzony śmietnik, w którym spopieliłam kontrakt z Meyerem. Łza sama pociekła mi po policzku. Wykup miał dać mi wolność, ale do tej pory złudnie wmawiałam sobie, że mogłabym jej zaznać. Nie dopuszczałam do siebie prawdy, że jeżeli już raz trafi się w łapska Firmy, to jedyną drogą, by ją opuścić jest śmierć. Łowcy nie szli na emeryturę, ginęli, gdy ich ciało było za słabe, by się bronić.

Czekała mnie przyszłość wolnego strzelca i nic już nie mogło tego zmienić, nie po Glassville, nie po tym, jak wiele zdobyłam w Firmie.

„Tylko kawa mnie uratuje".

Wdech...wydech. Przewróciłam oczami i sięgnęłam po czarną ambrozję, ale przeszkodził mi dźwięk dzwonka do drzwi.

„Nie spodziewałam się nikogo".

Wyciągnęłam telefon oraz zgarnęłam jeden z pistoletów, które zawsze zostawiałam w różnych miejscach domu „na wszelki wypadek". Przyczaiłam się przy futrynie i wyświetliłam obraz z kamery. Opuściłam lufę i zeszło ze mnie ciśnienie, gdy zobaczyłam, że po drugiej stronie stoi Corey. Wcisnęłam broń za pasek spodni na plecach, zasłoniłam go koszulką i otworzyłam drzwi.

– Cześć, Kate! – Młody wyszczerzył się w uśmiechu i wyciągnął przed nos spore, czarne pudło – To dla ciebie.

– Dla mnie? – Zdziwiłam się – Z jakiej okazji?

– To nie ode mnie. Przyniósł ją pewien pan i poprosił, żebym przekazał.

– Nie od ciebie? – popatrzyłam na pudło, następnie na Corey'a. Budził się we mnie niepokój. Moje tętno znów podskoczyło i pomieszczenie wypełnił dźwięk ostrzeżenia. Wyłączyłam alert, po czym opanowałam się, by nie stracić nad sobą kontroli i nie wystraszyć dzieciaka.

– Daj mi to proszę. Ostrożnie! – uniosłam głos, gdy chłopak potrząsnął przesyłką. – Pamiętasz, jak wyglądał ten człowiek?

– Przyjechał na wypasionym, czarnym motocyklu. Miał specjalne skórzane wdzianko i kask jak z filmów akcji.

Mój strach przelał się w coś innego.

– Miał niebieskie oczy i ciemne włosy?

Corey potaknął i zmrużył oczy.

– Był też przystojny. Czy to twój Aragorn, Kate?

– Zmykaj, młody, zanim pożałujesz swoich słów – zagroziłam z rozbawieniem.

– Trzymaj się! – rzucił na pożegnanie Corey i zniknął w korytarzu.

Zamknęłam drzwi i ułożyłam pudło na stole. Rodziło we mnie zbyt wiele uczuć – niepokój mieszał się ze złością i ciekawością. W pierwszym odruchu pomyślałam, że ktoś zaczaił się na mnie i w środku była bomba. Przesyłka od Jake'a Hawkinga była nie mniej zaskakująca. Czego chciał? Było mu za mało? Ile zamierzał się jeszcze nade mną pastwić?

Z kwaśną miną otworzyłam wieko, by trafić na czarny aksamit, przewiązany tasiemką, w którą wetknięto kremową karteczkę.

Nie myśl, że to przeprosiny.

Pomyślałem, że seksownie byłoby ją z ciebie ściągnąć.

– Pieprzony diabeł! – wycedziłam, drąc karteczkę na małe kawałeczki.

Niedbale odwiązałam wstążkę i odrzuciłam materiał, by zatrzymać dłonie tuż nad złotą tkaniną. Wydawała się tak delikatna, że nagle zaczęłam obawiać się, czy nie rozleci się, gdy ją podniosę. Westchnęłam i złapałam za cienkie, miękkie ramionka. Moim oczom ukazała się bardzo kusa, wydekoltowana na biuście i plecach sukienka. Materiał połyskiwał, jakby był wykonany ze szczerego złota. Była przepiękna.

Z żalem pomyślałam o tym, jak kończyła moja garderoba przy ostatnich spotkaniach z Jakiem i wolałam, żeby ten sam los nie spotkał tej sukienki.

„Chryste, Vivienne! Czy ty właśnie pomyślałaś, o tym, o czym pomyślałaś"?

– Nie dam ci tej satysfakcji, Hawking!

Odłożyłam prezent z powrotem do pudełka i opadłam z westchnieniem na krzesło.

Musiałam złapać oddech, a mury mieszkania nagle zaczęły mnie strasznie przytłaczać. Przeniosłam wzrok na częściowo zasłonięte żaluzjami okno. Potrzebowałam przejażdżki.

W ciągu godziny przebrałam się w skórzane spodnie i czarny podkoszulek. Było gorąco, ale w razie, gdyby się ochłodziło zabrałam ze sobą ramoneskę. Ciężkie buty dodały pazura stylizacji, a zasiadając za kierownicą Mustanga czułam się jak królowa Route 66. Poprawiłam wysoki kucyk, założyłam ciemne okulary i rękawiczki. Silnik warknął, gdy przekręciłam kluczyk, a cały samochód zawibrował mocą, którą miałam pod kontrolą.

To uczucie, gdy masz kontrolę nad trzystukonną bestią, która mruczy, na twój rozkaz...tak, tego nie da się niczym zastąpić. Samochód jest jak mężczyzna – to ty masz władzę, ale gdy zaczyna się wyrywać i przejmuje stery, dajesz się pochłonąć w sam środek niebezpieczeństwa.

Mknęłam przez ulice, kierując się w stronę Route 66. Musiałam jeszcze tylko zahaczyć o stację benzynową i mogłam rozwinąć skrzydła. Wybrałam tę w pobliżu wjazdu na autostradę i wjechałam powoli na plac. Zahamowałam gwałtownie, gdy na jednym z miejsc parkingowych zobaczyłam JEGO.

Hawking stał przy swoim motocyklu i właśnie ściągał kask. Był ubrany tak, jak opisał go Corey i cholera, wyglądał seksownie w rozmierzwionych włosach i dopasowanej, skórzanej kurtce i spodniach. Poprawił kosmyki opadające na twarz i nie zwracając uwagi na nic i na nikogo zniknął w sklepie.

Przez chwilę ważyłam w głowie możliwości – spadać stamtąd najszybciej jak się da, czy zabawić się kosztem Jake'a?

Byłam nienormalna, bo wybrałam to drugie. Najciszej, jak tylko mogłam, zaparkowałam samochód na oddalonym miejscu parkingowym. Założyłam kurtkę, zamknęłam samochód i z szerokim uśmiechem na twarzy i nożem w kieszeni ruszyłam w stronę motocykla. Zwolniłam, gdy przechodziłam wzdłuż witryn i zajrzałam do środka. Jake stał przy kasie z butelką wody i miałam tylko chwilę, by ziścić plan mojej zemsty.

Podeszłam do czarnego Harleya, a mój uśmiech stał się jeszcze szerszy. Hawking był tak pewny siebie, że zostawił kluczyki. Wsiadłam na motocykl i z trudem wycofałam się na drogę. Odpaliłam maszynę i spojrzałam w stronę stacji, z której właśnie wychodził Jake. Z satysfakcją przygryzłam dolną wargę i przegazowałam, a dziki ryk, jaki wydał silnik zawibrowało w moim wnętrzu. Koła zakręciły się w miejscu drąc asfalt i w chmurze dymu i prawdopodobnie z krzykiem Jake'a za sobą ruszyłam przed siebie. Wyraz jego twarzy był wart tego spektaklu. Najpierw niedowierzanie, później wściekłość. To, jak rzucił butelkę, kask i pognał w moją stronę.

Widziałam jak oddala się w lusterku, aż stał się jedynie nic nieznaczącym punktem. Czas na zabawę. Hawking nie wezwałby glin, bo sam miałby kłopoty, a jego motor na pewno ma nadajnik, dzięki któremu go namierzy. Byłam więcej niż pewna, że znajdzie moje auto, włamie się do niego i ruszy za mną, ale adrenalina, która huczała w moich żyłach szeptała o słodkim niebezpieczeństwie – O tym, żebym jechała szybciej i szybciej. Mknęłam autostradą, wyciskając z maszyny wszystko co mogłam i co pozwalało mi jechać bez kasku.

„Gdzie cię zabrać, Jake"?

Czekałam na naszą konfrontację, a ta wymagała ciekawej oprawy.

Skierowałam się nad jezioro Panderosa i po drodze cieszyłam możliwościami, jakie dawał motocykl. Jake musiał go kochać, bo prowadziło się go niesamowicie.

Trasa zajęła mi około godziny i z ulgą przyjęłam, że nikogo nie ma na parkingu. Szuter chrzęścił pod kołami, a wiatr przyjemnie owiewał twarz ciepłem, gdy zwolniłam. Zgasiłam silnik i postawiłam motor. Spojrzałam na telefon, bo przez całą drogę smartwatch wibrował, jakby sam demon chciał z niego wyleźć. Oniemiałam – pięćdziesiąt nieodebranych połączeń od Jake'a.

Miałam przesrane.

Wzruszyłam ramionami, wyciszyłam telefon i schowałam go z powrotem do kurtki.

Rozprostowałam kości, a gdy motor ostygł, usiadłam tyłem na siedzeniu i ułożyłam się wygodnie wzdłuż baku. Jedną nogę położyłam na tylnym błotniku, a drugą podpierałam się na ziemi. Patrzyłam w niebo, na chmury, które niesione wiatrem ścigały się po niebie, a później na jezioro, którego tafla odbijała promienie słońca. Potrzebowałam takiej chwili wytchnienia. Bawiłam się nożem w rękach i czułam powoli napływający spokój, którego tak dawno już nie doznałam.

Po ponad dwóch godzinach usłyszałam znajomy ryk silnika i po chwili z impetem wjechał na parking Mustang z wściekłym kierowcą w środku.

Hawking trzasnął drzwiami, co przyjęłam z bólem i rozwścieczony ruszył w moją stronę.

– Co tak długo? – Podniosłam się i wyszłam mu naprzeciw.

– Bo kurwa nie chciałem porysować twojego pieprzonego auta i czekałem, aż przyjedzie Weston i je otworzy! – wycedził, a jego spojrzenie ciskało gromy.

– Ani kroku dalej! – Wyciągnęłam nóź w jego stronę, ale on tylko zaśmiał się szyderczo.

– Myślisz, że ten scyzoryk mnie powstrzyma?!

Jake rzucił się na mnie i z trudem uniknęłam jego podcięcia i próby złapania nadgarstka. Wykonałam pchnięcie nożem, ale tym razem to on umknął przed moim ciosem. Kopnięcie, unik, pięść, garda, w końcu przełamał moją obroną i rzucił mną o ziemię. Kotłowaliśmy się chwilę w parterze, aż wytrącił nóż z mojej ręki przycisnął mnie twarzą do szutru.

– Zemsty ci się zachciało – syknął i wstał zmuszając mnie do tego samego.

Obiłam się plecami o jego tors. Dyszałam ze zmęczenia, ale z satysfakcją posłałam mu pełen wyższości uśmiech.

– Ja pierdolę, Vivienne. Czemu musisz tak prowokować? – sapnął i odepchnął mnie od siebie. Przeczesał włosy i patrzył na mnie z mieszaniną złości i ulgi.

– Już sam fakt, że go dotknęłaś daje mi powód, żebyś trafiła na moja listę, a potem zapierdalałaś po autostradzie i to bez kasku! Widziałem w aplikacji ile jechałaś!

– Uważaj, bo jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz. – sarknęłam. Wyciągnęłam z kieszeni kluczyki do Harleya i rzuciłam je w kierunku Hawkinga. Złapał je bez trudu i posłał w moją stronę gorzki uśmiech. Uspokoił oddech i przymknął oczy, gdy je otworzył, jego spojrzenie złagodniało.

– Ty naprawdę się martwiłeś.

– Zdziwiona? Jak myślisz, ile zapłaciłem za customowy motocykl?!

– Oh, no tak, trudno byłoby zmyć moją krew ze skóry. – Założyłam ręce na piersi i odwróciłam wzrok.

– Vivienne – Jake podszedł do mnie i ujął mnie pod brodę. Pod naciskiem jego dłoni, spojrzałam na niego. – Nigdy, przenigdy nie wsiadaj więcej na mój motocykl. – zagroził. – Chyba, że ja cię na niego wsadzę.

– Bo co? – Zrobiłam krok w tył – Za to co mi ostatnio zrobiłeś powinnam pozbawić cię przyrodzenia!

– Uwierz, że wiele by cię wtedy ominęło.

– Jaki pewny siebie – Prychnęłam i ruszyłam w stronę noża. Zgarnęłam go i szybkim krokiem skierowałam się do Mustanga – Pan perfekcyjny, idealny, z przyrodzeniem prawie tak samo potężnym jak ego – mamrotałam ze złością pod nosem, a wtedy poczułam, pchnięcie i wylądowałam płasko na karoserii samochodu. Nóż wciąż ściskałam w dłoni, ale uścisk Jake'a na nadgarstku skutecznie ją unieruchomił.

– Powtórz – Hawking naprał na mnie i nie mogłam się ruszyć.

– Nienawidzę cię.

Ciszę i napięcie przerwał telefon Hawkinga.

– Jeszcze do tego wrócimy. – Odsunął się ode mnie i spojrzał na ekran. – Zamorduję Westona – burknął i odebrał połączenie, nie odzywając się ani słowem. Słuchał co Tim ma do powiedzenia i wbił we mnie beznamiętne spojrzenie. – Chce z tobą rozmawiać.

Zmarszczyłam brwi, ale przejęłam telefon.

– Vivienne, od godziny próbuję się z tobą skontaktować! – Tim podniósł głos, co było do niego niepodobne. – Mamy problem. Przyjedź do mnie i porozmawiamy – powiedział już łagodniej.

Spojrzałam na Jake'a, stał w niewielkiej odległości, ale nie mógł słyszeć naszej rozmowy. Tim na pewno zabezpieczył się, by po konwersacji nie został ślad. Jego wybuch mnie zaniepokoił.

– Mów teraz.

– Jesteś pewna?

– Tak.

– Ktoś sprzątnął Wilson, Davis, Wolfa i Reznow.

– Co takiego?!

– Nie chce cię martwić, ale to wygląda tak, jakby ktoś się zorientował co robisz i zaciera ślady.

Specjalnie nie szłam według listy nazwisk, by nie wzbudzać podejrzeń.

Uniosłam wzrok i utkwiłam go w twarzy Hawkinga.

„Czy on mógł stać za tymi morderstwami"?

– Vi? Jesteś tam?

– Tak. – odpowiedziałam szybko, chociaż moje myśli krążyły już wokół sprawy.

– Jest jeszcze coś. Powinnaś pojechać do Meyera.

– Dlaczego? Nie mam żadnego zlecenia od Terry'ego.

Timothy milczał chwilę, a ja obawiałam się tego co powie.

– Chodzi o Tarę.

Mój żołądek skurczył się, a żółć podeszła do gardła. Tętno podskoczyło, a zegarek zaczął wydawać przeraźliwy pisk. Wyłączyłam go szybko i zaczerpnęłam oddechu. Musiałam podeprzeć się o karoserię, by nie upaść.

– Vivienne? – Jake zrobił krok w moją stronę, ale pokręciłam głową, by nie podchodził.

– Gdzie ona jest? – wydukałam przez zęby.

– U siebie. – odparł krótko Tim. – Są umówieni jutro u Meyera o dwudziestej. Viv...

– Zdzwonimy się później.

Zakończyłam połączenie i oddałam telefon Hawkingowi.

– Coś się stało? – zapytał ostrożnie.

– Nie twoja sprawa. – syknęłam i chwilę później siedziałam w Mustangu. Kluczyki były w stacyjce.

Jake złapał za drzwi zanim je zamknęłam i zgromił mnie spojrzeniem.

– Co się dzieje?!

– Zostaw mnie w spokoju!

– Nie pojedziesz w takim stanie! – warknął i otworzył szerzej drzwi. Zanim zorientowałam się co robi, sięgnął do stacyjki i zabrał kluczyki. – Daj sobie pomóc!

– Pomóc?! Ty i pomoc?! Daj mi odjechać, Jake.

– Nie mam pojęcia o co chodzi i nie chcę wiedzieć, ale jesteś blada jak ściana, o mało nie osunęłaś się na ziemię i cała drżysz

– Jak chcesz – wycedziłam i zamknęłam drzwi. Sięgnęłam do schowka, wyciągnęłam zapasowe kluczyki i odpaliłam silnik.

– Vivienne, do cholery! – Jake krzyknął, ale miałam to gdzieś.

Wcisnęłam gaz do dechy, opony ślizgały się po szutrze wzburzając tumany kurzu, gdy nawracałam i z piskiem wjechałam na asfalt. Musiałam, jak najszybciej dotrzeć do The Loop i opracować plan. Po chwili w lusterku dostrzegłam Jake'a mknącego na motocyklu. Lawirował między autami i zbliżał się w moim kierunku. Kątem oka dostrzegłam kask, leżący przy siedzeniu pasażera.

„To go spowolni".

Spojrzałam na prędkościomierz i na ruch przede mną. Nie zamierzałam oszczędzać koni mechanicznych.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro