Rozdział 19 Noc i poranek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jake

Vivienne zasypiała w moich ramionach. Groziła mi jeszcze kilkakrotnie, a gdy była już na granicy snu i jawy, rozluźniła się całkowicie. Jej oddech stał się spokojny, miarowy i już sam nie wiedziałem, czy śpi, czy dalej ze sobą walczy. Przesypywałem leniwie włosy, które wypadły jej z kucyka i muskałem skórę. Czekałem, aż całkowicie zaśnie, by po cichu się wymknąć. Być może zachowywałem się w ten sposób jak ostatni kutas, po tym, na co mi pozwoliła, ale ona miała coś do załatwienia, a ja musiałem wykonać zlecenie. Bez wątpienia dręczyły ją demony przeszłości, widziałem to w strachu, który próbowała ukryć nad jeziorem i w jej spojrzeniu, gdy przekroczyłem próg mieszkania.

Gdy myślałem, że ukoiłem jej nerwy, wymamrotała słowa, które miałem zapamiętać na zawsze:

– Wiesz, że kiedyś bałam się dotyku, że gdy mnie upodlono parzył jak ogień i wywlekał lęk, którego nie zapomnę nigdy w życiu? A teraz z nią zrobią to samo.

– Co masz na myśli? – szepnąłem sennie, ale ona ani drgnęła. Przestałem muskać jej pierś i przeczesywać włosy. Po chwili dotarło do mnie, że mówi przez sen.

– Zrobią z nią to samo. Zgwałcą, zniszczą, sprowadzą w nicość, by stworzyć maszynę bez serca. Latami będzie się obwiniać, będzie bała się zbliżyć do kogokolwiek.

– Vivienne? – Zmarszczyłem brwi, nie podobało mi się to co mówi, a zimny dreszcz przeszył mnie pod wpływem prawdy, którą bezwiednie mi wyznała.

– Będzie czekać ponad dekadę, by zaufać, by dotyk stał się przyjemnością, a umysł i ciało nauczą się czerpać z niego rozkosz, gdy będzie mogła rozpaść się w ramionach mężczyzny, jak ja dzisiaj.

– O kim mówisz? – Spiąłem mięśnie i mimowolnie drgnąłem, ale na szczęście jej nie obudziłem. Gdybym to zrobił, nie powiedziałaby mi niczego.

– O Glassville... że tam trafi – mówiła coraz mniej zrozumiale.

– Kto tam trafi?

– Moja... – urwała i westchnęła głęboko – ...ona nie ma swojego...

– Kogo nie ma? – Musnąłem ustami jej skroń, ale zapadała w coraz głębszy sen i wątpiłem, czy uda mi się wyciągnąć cokolwiek więcej. – Kogo, Vivienne?

– Diabła – dokończyła i nie odezwała się już więcej.

Zastygłem. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, co zrobić z wiedzą, którą posiadłem. Patrzyłem więc na nią jak śpi, jak jej klatka piersiowa unosi się i opada. Na zamknięte oczy, długie rzęsy i lekko rozchylone usta.

Chciałem zostać, a jednocześnie wyjść i wyżyć się na ofierze, którą miałem dopaść tej nocy. Odetchnąłem i sięgnąłem po komórkę, by sprawdzić godzinę.

– Północ – mruknąłem i powoli wysunąłem rękę spod głowy, Vivienne.

Siedziałem obok niej i nie mogłem oderwać oczu. W tamtym momencie wydawała się tak krucha, tak bezbronna, a plaster na jej ramieniu krzyczał do mnie, że Glassville niemal ją unicestwiło. Już rozumiałem, dlaczego wyrżnęła sobie numer seryjny zamiast pokryć go nowym tatuażem. Czy to, o czym opowiadała stało się tam, czy jeszcze wcześniej? Kim jest kobieta, o której mamrotała przez sen? Kto ją skrzywdził?

Jej lista nazwisk nabrała nowego sensu, ale były tam także nazwiska, które i mnie interesowały.

Przymknąłem oczy i odetchnąłem, by uspokoić nerwy.

– Za dużo bałaganu – powiedziałem do siebie i ostatni raz spojrzałem na Słowika. Przesunąłem opuszką wzdłuż jej barku i odgarnąłem włosy. Na smukłej szyi zauważyłem siniaki, które odkrył rozmazany makijaż. Słyszałem, że u Henderson natrafiła na przeszkody, ale nie sadziłem, że aż takie. Gdyby jednak jej to przeszkadzało, nie pozwoliłaby mi opleść dłonią swojej szyi.

Zsunąłem się z łóżka i zacząłem ubierać. Mój t-shirt leżał pokiereszowany zaraz obok koszulki Vivienne, która była w tym samym, jeżeli nie gorszym stanie. Narzuciłem kurtkę na gołą skórę i wzdrygnąłem się, bo nie lubiłem faktury materiału i kontrastu, jaki wywoływał od razu po założeniu. Zgarnąłem telefon i ruszyłem do wyjścia, ale coś nakazało mi zatrzymać się w progu sypialni.

Nie mogłem się powstrzymać i na nią zerknąłem.

– Co ty ze mną robisz? – To pytanie towarzyszyło mi przez całą drogę do motocykla. Zapaliłem silnik i przesunąłem dłońmi po baku. Ważyłem w myślach, czy mam włamać się do kartoteki w Glassville, czy jednak przepytać Tima, który niewątpliwie wiedział więcej o Vivienne. Po dzisiejszej nocy raczej nie udzieli mi odpowiedzi, a dodatkowo wyśpiewa wszystko Vi. Wolałbym, żeby nie wiedziała, że szperałem w jej przeszłości.

„Misja, Jake", upomniałem się i ruszyłem. Chicago wydawało się opustoszałe, wyjątkowo zimne i martwe. Światła nie były tak jaskrawe, a przynajmniej nie czerpałem z krajobrazu miasta tyle, ile zazwyczaj.

W głowie miałem trzy słowa: Gwałt, upodlenie i lęk.

Wpadłem do apartamentu przed pierwszą w nocy. Miałem godzinę, by się ogarnąć i wyruszyć na łowy. Ściągnąłem motocyklowy ubiór i wskoczyłem pod prysznic. Stałem pod lodowatym strumieniem, by ukoić ciało i umysł, ale jedno i drugie w dziwny, niewytłumaczalny sposób myślało tylko o Słowiku, o jej ustach, jękach, skórze.

Oparłem się o kamienne płytki. Nie umiałem wyrzucić obrazu zielonych oczu z głowy, jej zaciętego spojrzenia, gdy gnała Mustangiem przez miasto, jakby była nieśmiertelna, jej westchnień, zapachu i smaku. Chciałem tylko...

– Vivienne – wypowiedziałem imię miękko, z chrypką, jakbym szeptał to do jej ucha. Wyprostowałem się pozwalając, by zimna woda oblała mi twarz i ostudziła temperament.

Miewałem już kobiety, które wypełniały moje myśli, rozpalały ciało i wzbudzały instynkty, których wolałem nie ukazywać na zewnątrz, ale Vi – ona wszystko potęgowała.

Odetchnąłem głęboko. Nie mogłem pozwolić sobie na rozproszenie.

Po wyjściu spod prysznica szybko założyłem lekką kamizelkę kuloodporną, a na nią czarną koszulę. Do tego garnitur – oczywiście czarny. Zdecydowałem się dodatkowo na elegancką kamizelkę, a marynarka pięknie ukryła moje dwie wierne Beretty i cztery noże.

– Dobrze mieć sprawnego krawca – mruknąłem do swojego odbicia i poprawiłem krawat w kolorze garnituru. Nie przewidywałem komplikacji, to była raczej prosta robota, ale brak koncentracji mógłby nawet taką zamienić w krwawą rzeź.

Zapiąłem zegarek wokół nadgarstka i obciągnąłem mankiety koszuli i marynarki. Uśmiechnąłem się krzywo do samego siebie.

– Czas na łowy.

Zjechałem do parkingu i od razu skierowałem się do Mercedesa-AMG. Lubiłem moje GT, zwłaszcza, że nadwozie Coupé dodawało pazura i nie wyróżniało się zbytnio w gąszczu samochodów chicagowskiej socjety.

Poprawiłem się na siedzeniu i odpaliłem silnik. Czułem napięcie w karku, co zazwyczaj mi się nie przytrafiało, zwłaszcza po tak dobrym seksie, jaki przeżyłem z Vivienne.

„Znowu o niej myślisz"!

Wcisnąłem gaz do podłogi i pozwoliłem, by moje myśli podążyły przed siebie, do Cartera Graysona, za którego głowę – dosłownie, dostanę dwa miliony dolarów. Kochałem zlecenia na wyłączność, a moja renoma pozwalała mi w nich przebierać. Do tego trzeba było obracać się w odpowiednim towarzystwie. Oligarchowie, biznesmeni, potentaci – śmietanka towarzyska, która chętnie rozdawała kontrakty na swoich wrogów. Właśnie dlatego Słowik nie była numerem jeden. Trzymała się podziemia i Listy, zamiast szukać ich gdzie indziej. Być może jako wolny strzelec pokaże na co ja stać i cholernie nie mogłem doczekać się naszej rywalizacji.

„Właśnie tak, Hawking, myśl o niej jako o rywalce".

– Rywalce z cholernie przenikliwym umysłem, seksownym tyłkiem i ponętnym biustem. – cedziłem przez zęby.

Po około dwudziestu minutach dojechałem przed jeden z wieżowców, w których mieścił się klub dla elity. Już od przecznicy stała kolejka roznegliżowanych kobiet i wypacykowanych facetów, którzy mieli nadzieję wejść do środka.

Nie przejmowałem się nimi, zajechałem pod samo wejście dla VIPów i rzuciłem kluczyki parkingowemu.

– Dobry wieczór, panie Hawking. – mruknął do mnie jeden z ochroniarzy i przepuścił mnie do wnętrza The Sexed Garden. Kontrast jaki wywołało wejście o mało nie przyprawił mnie o mdłości. Zielono różowe neony mieszały się z laserami w tym samym kolorze, a z głośników dudnił bas. Szło i chrom stanowiło bazę, po której piął się podświetlony bluszcz. Kelnerki wystylizowane na Poison Ivy wdzięczyły się do gości licząc na hojne napiwki. Wyszedłem na VIPowski taras. Schowałem ręce w kieszeni i wpatrywałem się chwilę w wijący się niczym jeden organizm tłum. Parkiet był pełny, ale to nie on mnie interesował. Uniosłem spojrzenie wyżej, na drugi koniec antresoli, gdzie po drugiej stronie zniknęła za kotarą jedna z kelnerek.

Wyciągnąłem telefon i wybrałem numer telefonu do właściciela lokalu. Nie musiałem się odzywać, wiedział kto dzwoni i dlaczego.

– Nie nabrudź za bardzo. W loży znajduje się wszystko o co prosiłeś z Graysonem włącznie.

Uśmiechnąłem się ironicznie, chowając telefon z powrotem do kieszeni. Jestem jedynym, który nie uroni kropli krwi na tutejsze różowe skóry. Ruszyłem w kierunku loży Cartera i nie zrobiłem trzech kroków, gdy na mojej drodze wyrósł Konstantin Chartier.

– Świat jest cholernie za mały, a przynajmniej takie jest Chicago.

– Istotnie – warknąłem – Zejdź mi z drogi – Instynktownie poprawiłem krawat i obdarzyłem go wyniosłym spojrzeniem. Nie miałem czasu ani ochoty się z nim użerać.

– Przeszkodziłem? – Konstantin odsłonił śnieżnobiałe licówki w szerokim, nieco kpiącym uśmiechu i nagle zapragnąłem wybić je wszystkie. Pamiętałem jego zgryz z początku kariery i to, jak wyglądał teraz pokazywało jaką potęgę mają pieniądze.

– Gdy byłeś we Francji świat wydawał się piękniejszy.

– Jak zwykle czarujący – odparł Chartier i wskazał kanapy obok. – porozmawiajmy.

Uniosłem brew w niedowierzaniu i spojrzałem na niego pobłażliwie.

– Konstantinie – Skinąłem głową na pożegnanie i ominąłem go bezceremonialnie.

– Chodzi o Vivienne Nightingale.

„Chyba, kurwa, żartujesz".

Wmurowało mnie w podłogę. Bas zaczął dudnić w moim wnętrzu a nerwy napięły się niczym struny. Wolałem, by nie wypowiadał jej imienia, nie w taki sposób, nie w żaden, bo ton jakim to zrobił przypominał groźbę.

„Pieprzony bałagan".

Odwróciłem się do niego przez bark i udawałem, że jego wypowiedź nie zrobiła na mnie wrażenia.

– To znaczy?

Łowca ponownie wskazał kanapę, a ja zerknąłem na lożę, do której podążałem, na zegarek i ponownie na Chartiera.

– Spieszę się. – oznajmiłem i opadłem na miękką skórę.

– Whisky, dwa razy, z lodem. – Konstantin złożył zamówienie i zasiadł naprzeciwko.

– Bez.

– Nie zabiorę wiele z twojego napiętego grafiku, Hawking.

– Czego chcesz, Chartier? – rzuciłem bez ogródek. Każda minuta, którą mi zabrał kosztowała więcej niż jego garnitur w okropnym, stalowym kolorze.

– Zastanawiało mnie twoje zachowanie na ostatnim zgromadzeniu.

– I po to marnuję na ciebie swój czas?

Chartier zaśmiał się, jakbym wybitnie go bawił. Wyobraziłem sobie, jak mój nóż poszerza ten uśmiech albo jak kulka trafia go prosto między oczy.

– Na pewno nie marnowałeś go dla Słowika. To jak żarliwie się jej przyglądałeś mi nie umknęło.

– Nightingale zrobiła wspaniałe show, musisz to przyznać Konstantinie, a ja lubię doceniać takie rzeczy. – udałem swobodę wypowiedzi. Nie zamierzałem dać mu żadnej wskazówki, która mogłaby narazić w jakikolwiek sposób Vivienne. Właśnie tego chciał Chartier, wyprowadzić mnie z równowagi i zyskać przewagę. Jeżeli myślał, że może wrócić z Francji i się rządzić, to grubo się mylił.

– Nie wydaje mi się. Pożerałeś ją wzrokiem. Już ją wyruchałeś czy jednak okazała się mądrzejsza?

– Wciąż masz mi za złe Anette? Nie moja wina, że wybrała klasę i powiem ci, że nie narzekała w łóżku, a co do Słowika. Dobrze wiem, że Meyer często zlecał zadania waszej dwójce. Jesteś o nią zazdrosny czy o to, że dziewczyna wspięła się kilka szczebli wyżej od ciebie? Będę z satysfakcją patrzył jak w sezonie otwartym zniszczy twoją drabinę żebyś utknął na dnie Rankingu.

Chartierowi zrzedła mina, badał mnie spojrzeniem, ale byłem pewien, że wyraz mojej twarzy nie zdradza żadnej emocji. Jedynym czym mógłbym go potraktować, to pogarda i tak też uczyniłem.

– Pański alkohol – zaszczebiotała młoda kelnera, a jej długie, rude włosy rozsypały się na moim ramieniu, gdy stawiała alkohol na stoliku obok. Spojrzała na mnie z ukosa, jednocześnie wypinając tyłek w stronę Konstantina.

Z satysfakcją zauważyłem, że pochłaniał kobietę wzrokiem, gdy się oddalała.

– Powinieneś zapolować inaczej, Chartier. Być może, gdybyś się zrelaksował nie byłbyś takim chujem.

– Waż słowa, Hawking!

Upiłem łyk whisky, a moje rozbawione spojrzenie musiało rozjuszyć go jeszcze bardziej.

– Rada patrzy, Jake i jak dobrze wiesz, Rada widzi. Prędzej czy później zainteresują się wszystkimi zleceniami, które tak łatwo ostatnio jej przychodzą. – Konstantin wyprostował się w fotelu i upił łyk drinka.

„Jednak zamiast kulki, wyłupię mu oczy i włożę mu je do gardła".

Wybitnie zrelaksowała mnie ta wizja.

– Po co mi ta wiedza? Jeżeli myślisz, że cokolwiek związanego z Vivienne mnie dotyczy, to się grubo mylisz. – rzuciłem kpiąco i obserwowałem jego reakcję.

– Bo dziwnym zbiegiem okoliczności niektóre z nich miały należeć do ciebie. Rzeź u Henderson, Paul Shutt. Słyszałem, że to miały być zlecenia na wyłączność i jak dotąd nie wziąłeś odwetu. Z uśmiechem będę obserwował, jak pogrążasz się coraz bardziej, aż Rada sama się ciebie pozbędzie. – Jego twarz wykrzywił grymas, który chyba miał podbić groźbę bijącą z jego wypowiedzi, ale był to tak groteskowy obraz, że tylko stłumiłem śmiech. Jedyne co mnie wkurwiało to, fakt że w groźbę skierowaną w moim kierunku wciągnął Vivienne.

– Wiesz, Chartier. Początkowo myślałem, że naprawdę masz mi coś ciekawego do powiedzenia. – Wyciągnąłem studolarowy banknot i wsunąłem pod szklankę. – Mój czas się skończył.

– Jesteś tak zaślepiony własnym ego, Hawking, że nawet nie zauważysz, kiedy twoje życie przesypie się między palcami jak piasek.

– Ułożyłeś to wcześniej? – Poprawiłem marynarkę i spojrzałem na Chartiera z góry. Miałem dosyć tej rozmowy.

– Z przyjemnością przyjmę zlecenie na twój łeb i chcę żebyś miał tego świadomość.

– I po to ten cały wywód? – Prychnąłem. – Dobrze, że Rada nie karze za brudne myśli, a teraz wybacz, mam ciekawsze rzeczy do załatwienia niż wysłuchiwanie błahych gróźb.

– To będę ja, Jake. Cokolwiek zaburzy twój idealny porządek. To będę ja. – krzyknął za mną, gdy kierowałem się do loży.

To miało być proste zlecenie, to miał być zwykły, prosty dzień. Szedłem w stronę loży Graysona i miałem ochotę rozwalić wszystko, co stanęłoby na mojej drodze.

Bałagan, którego narobiła Vivienne wkradł się na moje terytorium. Wkroczyła do niego ze swoją pełną arogancją i najpierw ukradła mi motocykl, gdy chciałem zrelaksować się przed zleceniem, a później zwabiła do siebie i omamiła.

– Kurwa! – stłumiłem przekleństwo. Nie mogłem mieć do niej pretensji, to ja zacząłem naszą małą seksowną grę, ale nie spodziewałem się, że będzie na tyle bezczelna i uparta, że stracę nad wszystkim kontrolę. Teraz oprócz jej bajzlu musiałem jeszcze ogarnął to, co przywlecze Konstantin.

Rozsunąłem kotarę do loży, ale była pusta, co oznaczało, że impreza przeniosła się w bardziej intymne miejsce. Miałem w dupie, czy Chartier będzie mnie obserwować. Przeszedłem za jedną z wściekło różowych kotar, naparłem na ukryte drzwi, a gdy te odskoczyły wpakowałem się do sekretnego pokoju. Zapaliłem światło i wbiłem wściekłe spojrzenie w kilku mężczyzn ruchających dziwki na wielkim łożu pośrodku pomieszczenia. Na mój widok zamarli, a kobiety zeskoczyły z ich fiutów jak poparzone.

– Wypierdalać. – warknąłem i sięgnąłem po spluwę. – Ty nie! – wymierzyłem do Cartera, który siedział po środku. Prześledziłem jego szczupłą sylwetkę, od czubka rudej czupryny, po kulące się ze strachu nogi. Poczekałem, aż jego znajomi wraz z wrzeszczącymi kobietami wybiegną z loży. Nie obchodzili mnie, a jeżeli cokolwiek zrobią, dopadnę ich szybciej niż zdążą zdać sobie sprawę z kim zadarli.

– Ochrona! – wrzasnął Grayson, ale ja już zamykałem drzwi.

– Nikt ci nie pomoże.

– Kto cię nasłał! Zapłacę więcej!

– Wy zawsze chcecie płacić więcej, ale reputacja jest bezcenna, Carter, a ja cenię sobie własną – syknąłem i schowałem pistolet. Sięgnąłem za to po nóż i zacząłem bawić się nim w dłoniach, zbliżając się do mojej ofiary. – Miałeś mieć szybką śmierć, ale potrzebuję ukoić nerwy, a nic tak nie rozluźnia jak dobre tortury.

Nie zdążył wrzasnąć, gdy pozbawiłem go przytomności. Szybki cios w potylicę załatwił sprawę, a ja mogłem przygotować arenę dla mojego przedstawienia.

Zgarnąłem torbę, którą ukryto dla mnie w ogólnej loży i rozłożyłem ciemną folię, przygotowałem srebrną taśmę i najpierw owinąłem nią kostki Cartera, a następnie przykleiłem do nich jego nadgarstki. Zhakowałem kamery i usunąłem wcześniejsze nagrania oraz podłożyłem obraz pustego pomieszczenia.

– Czas się zabawić – Przekręciłem zamek w drzwiach i poprawiłem lateksowe rękawiczki. Wybrałem taki, które sięgały mi łokci. Liczyłem na naprawdę dobrą rozrywkę.

Szarpnąłem mężczyznę i go usadziłem, zakneblowałem mu usta i zacząłem cucić. Wyglądał groteskowo miotając się jak piskorz, gdy otworzył oczy i zrozumiał co się dzieje. Nagi, przerażony, a wszystkie pierwotne instynkty zaczęły brać nad nim górę. Próbował krzyczeć, ale taśma ciasno oplatała jego głowę. Rozbiegane oczy błagały o ratunek, a spazmatycznie unosząca się klatka zdradzała, że bliżej mu do zawału niż walki o życie. Przewrócił się na bok i zaczął ryczeć.

– Może powinienem jednak przykleić cię do ściany? – Wstałem i podszedłem do niego. Chłopak nie miał trzydziestki, a na jego plecach odznaczały się kręgi. Przesunąłem po nich powoli ostrzem noża, a Grayson próbował wrzeszczeć i się wyginać, gdy rozwarstwiłem skórę. Zrobiłem to delikatnie, by nie zemdlał z bólu, a krew nie opuściła go zbyt szybko.

– Nie zamierzam przecinać rdzenia, Carterze. Zastanawiam się jednak, czy nie powycinać ci na żywca narządów. Handel ludźmi? Początkowo myślałem, że zalazłeś komuś na giełdzie, a tymczasem zacząłeś bawić się w Boga i dyktowałeś, które dziecko przeżyje i za jaką cenę.

– To co teraz? – Przesunąłem czubkiem wzdłuż jego ramienia. Zjechałem niżej i podważyłem paznokieć – Myślę, ze zaczniemy od mniejszych rzeczy – Naparłem na nóż o ostrze weszło gładko pod paznokieć. Podważyłem go i wyrwałem, szarpiąc ostrzem. Carter zaczął się trząść z bólu, ale nie poprzestałem na jednym. Po chwili powtórzyłem czynność na każdym palcu, aż jego kończyny zlała krew.

– Jednak to nie przyniosło mi takiej frajdy, jak się spodziewałem – mruknąłem patrząc, jak posoka kapie z jego paliczków.

– Może powinienem odciąć ci jądra? Ile płacą za nie na czarnym rynku? Przy okazji obetnę fiuta i zrobię to cholernie powoli.

Grayson szarpnął się w odpowiedzi na moje słowa i posikał pod siebie.

– Odrażające. – Westchnąłem poirytowany. Odechciało mi się przeprowadzać operacji na jego kutasie – Nie lubię brudnej roboty, ale skoro już dałeś mi znak...Nerka? Jak sądzisz? Będzie odpowiednia? Wiesz, zazwyczaj robi się nacięcie na brzuchu, tuż pod łukiem żebrowym, ale tym razem zrobimy to bardziej inwazyjnie.

Przytrzymałem go za ramię, gdy zaczął się rzucać i naciąłem skórę na jego plecach. Carter próbował wrzeszczeć, oddychał coraz szybciej, aż w końcu zemdlał z bólu, gdy wygrzebałem z jego wnętrzności odpowiedni narząd.

– Coś jest nie tak. – Spojrzałem na jego klatkę piersiową. – Kurwa – mruknąłem, zdałem sobie sprawę, że nie oddycha. Pulsu też nie było – Musiałeś dostać ataku serca akurat dzisiaj?

Odetchnąłem głęboko i zamknąłem powieki.

„Nie będę go przecież reanimować".

Wpatrywałem się kilka sekund w jego nieruchome ciało.

– Cholera. – Chwyciłem mocniej nóż i zrobiłem szersze nacięcie. Bardziej go już nie zabiję, a kusiło mnie by sprawdzić, czy pewien zabieg się uda.

Zacisnąłem usta i włożyłem w ranę rękę, przeciskając się między narządami do serca. Znalazłem je i zacząłem uciskać. Odgłos przyprawiał mnie o mdłości i był to pierwszy i ostatni raz, gdy zdecydowałem się na coś podobnego. Po kilku minutach zrezygnowałem i miałem ochotę rozedrzeć mu klatkę piersiową na strzępy. Strzepnąłem wściekle z dłoni krew Cartera.

– Ta noc to jeden, wielki, pieprzony, bałagan – cedziłem słowa przez zęby, gdy wziąłem się za odcinanie głowy od reszty tułowia. Zapakowałem ją w worek i wrzuciłem do sportowej torby. Resztę zawinąłem w folię, na której przeprowadziłem operację i zabezpieczyłem taśmą. Kostucha, która przyjdzie to posprzątać będzie miała mniej pracy niż zwykle, ale przecież obiecałem, że nie zapaskudzę pomieszczenia.

– Pieprzony bałagan. – powtórzyłem, wychodząc z loży.

***

Siedziałem w Mercedesie przed piękną willą, obłożoną drewnem i cegłą. Ważyłem w umyśle czy wysiąść, czy jednak skorzystać z zastrzyku gotówki i wydać ją na drogie whisky, którą mógłbym ukoić nerwy.

Przymknąłem oczy, a wyobraźnia kolejny raz podsunęła mi obraz zielonych oczu. Wysiadłem z auta i poprawiłem marynarkę. Przeszedłem przez podjazd wyłożony granitem i zadzwoniłem do domofonu. Po chwili zapaliła się lampa nad grafitowymi drzwiami, a zamek zaczął chrzęścić.

Skrzydło uchyliło się i stanęła w nich piękna kobieta, odziana w czerwone body i koronkowy peniuar do kompletu.

– Jake Hawking – Przesunęła szczupłymi palcami po ustach w tak samo krwistym kolorze co bielizna i uśmiechnęła się zadziornie – Nie spodziewałam się ciebie.

– Sophie – Odpowiedziałem jej szarmancko i zrobiłem krok w jej stronę. Nie cofnęła się. Wypięła tylko dekolt, jakby rzucała mi wyzwanie. – Nie po to tu jestem – Przeczesałem jej kruczoczarne włosy i zacząłem bawić się ramiączkiem body.

– Szkoda, widać, że przydałoby ci się rozluźnienie mięśni – Sophie położyła rękę na mojej piersi i zaczęła kręcić kółka swoim długim, pomalowanym na czarno paznokciem.

Spojrzałem w jej piwne oczy i uśmiechnąłem się szarmancko. Kiedyś bez problemu skorzystałbym z jej propozycji, ale to było dawno, żar, który czułem wypalił się zbyt szybko. Odwiedziłem ją w innym celu i dobrze wiedziała dlaczego. Kokietowanie było jednak jej sposobem bycia, do którego się przyzwyczaiłem i w tym momencie nawet potrzebowałem.

– Potrzebuję informacji. – Przesunąłem dłonią po smukłej szyi – Tylko i wyłącznie.

Sophie przestała mnie dotykać i teatralnie przewróciła oczami.

– Czarujący jak zwykle – Westchnęła i otworzyła szerzej drzwi. – Wiesz gdzie iść.

Wszedłem do pogrążonego w półmroku domu. Wszystko było tutaj eklektyczne, ale stworzone ze smakiem. Przeszedłem przez wyłożony sztukaterią przedpokój i odnalazłem odpowiednie drzwi. Pokój, w którym się znalazłem był tak bardzo inny od całego wystroju domu. Wszystko było czarne a dekorację stanowiło okablowanie biegnące od serwerów do komputerów i mrowia ekranów, na których wyświetlały się obrazy z kamer i kody. Zasiadłem na jednym z foteli i poczekałem, aż Sophie zrobi to samo.

– Czego potrzebujesz? – Rozsiadła się niczym królowa i zarzuciła noga na nogę.

– Byłaś w Glassville, prawda?

Kobieta przyglądała mi się badawczo, ale w końcu potwierdziła moje przypuszczenia skinieniem.

– Po co ci ta wiedza? – ton jej głosu stał się inny, zachrypnięty.

Nie było sensu przeciągać tej nocy.

– Potrzebuję informacji o Vivienne Nightingale, aka Słowik.

Sophie zrobiła duże oczy, po czym zmrużyła je, jak dzika kotka.

– Twoja nowa obsesja?

– To nie twoja sprawa.

– Może moja – szepnęła i pochyliła się w moją stronę – Może zarówno moja, jak i wszystkich innych kobiet, które od siebie uzależniłeś, a potem zniszczyłeś?

– Sophie...

– Nie przerywaj mi! – warknęła i z powrotem ułożyła się na oparciu. – Wiesz ilu kobietom pomogłam podnieść się po tym, jak sprawiłeś, że nie widziały poza tobą świata, a gdy już nie trzeba było na nie polować nudziłeś się i zostawiałeś? Ile ma teraz własne rodziny, silną pozycje na rynku pracy i przede wszystkim wysokie poczucie własnej wartości, które zdeptałeś? Z nią zrobisz to samo.

Milczałem, wpatrywałem się w nią bez emocji, mogłem skłamać i powiedzieć, że chodzi mi tylko o to, że Vivienne jest moją rywalką w Rankingu, ale to nie była prawda, a ja nienawidziłem kłamstwa. Chciałem wiedzieć o niej wszystko, a Sophie Gretman to wiedziała, tak samo, jak ja zdawałem sobie sprawę, że ona spełni moją prośbę, bo wciąż o mnie myśli, a każdy jej kolejny kochanek, ma niebieskie oczy i ciemne włosy.

– Z Vivienne jest inaczej. – Zebrałem się na odwagę i wykrztusiłem z siebie najbardziej banalny tekst, jaki mogłem.

– Naprawdę? Pociąga cię, bo jest niedostępna, bo jest silna, a ty chcesz ją złamać. Do tego to Słowik. Wiesz, że kobiety z branży uważają, że to ona powinna być numerem jeden? To o to chodzi? Dwie pieczenie na jednym ogniu?

– Proszę. Mam powody by dowiedzieć się więcej o jej przeszłości.

Ty? Prosisz? Oszaleję z tobą, Hawking, ale to do ciebie na tyle niepodobne, że jestem skłonna uwierzyć w twoje, w miarę dobre, intencje.

Sophie odwróciła się do komputera i zaczęła stukać w klawiaturę.

– Interesują cię tylko informacje z Glassville?

– Te i wcześniejsze.

Gretman zrzuciła peniuar z ramion i odetchnęła, jakby zrobiło się wyjątkowo gorąco.

Na ekranie przeskakiwały różne obrazy, a wszystkie lądowały do folderu na pulpicie.

– Już dawno włamałam się do kartotek Glassville. Głównie po to, by usunąć własne dane, ale stwierdziłam, że szybki dostęp mi się przyda. Uprzedzam cię tylko, że nie znajdziesz szczęścia w Glassville. Nie jedną kobietę wyciągnęłam z bagna, w które ją wrzucono. To miejsce jest przeklęte.

Palce Sophie tańczyły na klawiszach, aż zamarła z szeroko otwartymi ustami. Zaczęła szybciej oddychać, a każde kliknięcie stawało się coraz wolniejsze i głośniejsze.

– O co chodzi?

Jej czerwone usta zacisnęły się w wąską linię, a oczy zaszkliły, gdy przeskakiwała nimi po kolejnych obrazach i tekstach. Chciałem wstać, ale Sophie wyciągnęła rękę w moją stronę.

– Siadaj! – zagroziła i skupiła się na pracy. – Sam ocenisz, to, co tu znajdziesz, ale zrobisz to w domu. Ja nie zniosę drugi raz na to patrzeć. – Widziałem jak jej broda drży od powstrzymywanego płaczu. Sophie zawsze była wrażliwa, Glassville jej nie złamało, raczej wskazało inną ścieżkę. Od lat pomagała kobietom, płakała z nimi, podnosiła je i budowała nowe życia z dala od Firmy. To jak zareagowała na akta Vivienne wzbudziło we mnie jeszcze większy niepokój niż słowa Słowika zanim zasnęła.

Ciszę przerwał dźwięk drukarki, która zaczęła wypluwać z siebie kartkę za kartką, aż w końcu zamilkła. Sophie zbiła wszystkie w jeden plik i włożyła w teczkę. Opadła na krzesło i wpatrywała się ze smutkiem w akta Vivienne.

– Jake... – Uniosła załzawione spojrzenie.

– Tak wiem, teraz zapłata. Jaka jest twoja cena? – Podniosłem się i wyciągnąłem w stronę papierów rękę.

Oblicze kobiety zmieniło się i wpatrywała się we mnie z wściekłością, żalem i odrazą.

– Wiesz, istnieje coś takiego jak zaufanie. Jeżeli dam ci te papiery musisz mi coś obiecać. – Kobieta wstała i podeszła do mnie powolnym krokiem. Złapała mnie jedną ręką za krawat, a w drugiej wciąż ściskała wydruki. Szarpnęła i zmusiła mnie, bym wstał. Jej twarz wyrażała tym razem smutek, nadzieję i tęsknotę. W jej piwnych oczach zebrało się jeszcze więcej łez.

Odetchnąłem a wtedy nasze klatki piersiowe się zetknęły. Próbowałem zrozumieć czego ode mnie chce, ale nie przyszło mi nic innego od tego, czego od dawna pragnęła.

– Nie pójdę z tobą do łóżka. – powiedziałem spokojnie. Nie mogłem jej tego dać, nawet za tak cenne informacje. Jej reakcja na nie sprawiła, że potrzebowałem ich jeszcze bardziej niż zanim tu przyszedłem.

– Nie jestem dziwką, Hawking! – Sophie wcisnęła mi papiery do ręki, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.

– Myślałem...Wybacz... Nie rozumiem.

Spojrzała na mnie pobłażliwie, jakbym przeoczył coś oczywistego. Nigdy nie byłem dobry w uczucia, a ona nimi epatowała.

– Jak wiesz mam serce dla każdej, która przeszła zbyt wiele, a ta kobieta... - Sophie odetchnęła głęboko i otarła kolejną łzę, która wyrwała się z jej oka. – Proszę cię o jedno. Nie zniszcz jej. To moja cena.

– Sophie?

– Wyjdź. – nakazała i wskazała mi drzwi. – Proszę. – głos jej się załamał. Cofnęła się, by zrobić mi przejście i otuliła się własnymi ramionami.

Dobrej nocy.

– Już świta, Jake, a ten poranek jest wyjątkowo gorzki.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro