Rozdział 23 Gniew

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gniew to chyba najpotężniejszy grzech, bo bierze się z pozostałych sześciu

Jake

Chyba nigdy nie zabiłem nikogo tak niechlujnie jak tego wieczoru. Dobrze, że zleceniodawca nie dbał o sam proces tylko o efekt, bo tym razem wciąż miałem krew na twarzy, a samo miejsce zbrodni przyprawi chłopaków Timothy'ego, przynajmniej, o szybsze bicie serca.

Zespół Westona już zapewne zbierał zwłoki Davida Kimmela, a ja wszedłem do apartamentu, zdyszany, jakbym to ja zapierdalał po autostradzie, a nie motocykl. Miałem wrócić do Chicago dopiero rano, by dorwać Colemana. Ten idiota zabawił się z żoną doradcy Higgsa, a jak to bywa z honorem, jest wysoko wyceniany. Brad nigdy nie trzymał swojego kutasa na wodzy. Miałem wrażenie, że gdy jedna kobieta wychodziła mu z łóżka, kolejna już wślizgiwała się pod kołdrę. Cóż, trafił w końcu na nieodpowiednią ofiarę i podejrzewam, że nawet nie wiedział kim była. Sam Brad nie był ani Łowcą, ani Kostuchą, trzymał się pomiędzy nami, a doradcami, wykonując zadania, których żadne z nas by się nie podjęło. Chłopiec na posyłki – jego specjalnością były brudne roboty, jak przygotowanie ataku, broni, środków transportu, ukrycie dowodów. Zdążyłem się dowiedzieć, że oferta na niego wskoczy dopiero około ósmej rano więc miałem jeszcze kilka godzin, by dorwać moją diablicę. Nie udało mi się dowiedzieć, dlaczego trafił na listę Vi, a ona... Vivienne, jak zwykle, pokrzyżowała moje plany. Tę upartą zołzę czekała kara za zabawienie się moim kosztem. Cholera, nie zliczę ile razy patrzyłem na jej zdjęcia i miałem ochotę przeniknąć przez ekran, by zerżnąć ją na fotelu, na którym zrobiła seksowne fotografie.

„Ona w końcu mnie wykończy".

Ściągnąłem z siebie motocyklowe ubranie i westchnąłem, by uspokoić tętno i nerwy. Przeczesałem włosy i sięgnąłem po butelkę wody do lodówki. Cudownie zimny napój połechtał moje gardło i ochłodził rozgrzane ciało. Odłożyłem wodę na blat i zerknąłem na akta Vivienne. Leżały na blacie od czasu, gdy wróciłem od Sophie.

– Słodka Sophie Gretman – mruknąłem, patrząc na szarą okładkę papierów.

Seks z nią był cudowny, potrafiła rozpalić do czerwoności, ale emanowała emocjami i chociaż ceniłem to, co robi, nie mogłem dać więcej. Nie byłem stworzony do kochania, tak, jak tego chciała. Nie wiedziałem, jak nazywać emocje, czym są, co oznaczają. Liczyła się dla mnie zdobycz, polowanie i czysta fizyczność. Gdy już dopadałem ofiarę, ekscytacja mijała i szukałem kolejnego celu.

Czy to okrutne? Możliwe, a Sophie jako jedyna z kobiet, które miałem, rozumiała moje chore potrzeby i je zaakceptowała. Nie czułem żalu, gdy patrzyła na mnie swoimi sarnimi oczami i pragnęła całą sobą, bym obdarzył ją uwagą. Nie czułem wyrzutów sumienia po tym, gdy odwiedziłem ją ostatni raz w jej domu, tylko po to, by ulżyć własnym żądzom. Krzyczała, biła mnie po torsie, drapała, a na koniec płakała, ale ja odszedłem i chociaż wciąż istniałem w jej życiu, nie tknąłem jej już nigdy więcej. Wielokrotnie próbowała przekonać mnie do siebie, gdy przychodziłem wykupić od niej informacje czy poprosić o włam na czyjeś serwery, a gdy myślałem, że dała sobie spokój, znów zaczynała ze mną flirtować. Miała taką naturę, zachowywała się jak famme fatale – cholernie słodka famme fatale, która mamiła wdziękami i każdy inny mężczyzna od razu uległby jej urokowi, ale nie ja. Z czasem jej urok zatarł się z pożądaniem, którym mnie obdarzała i już sam przestałem dostrzegać granicę pomiędzy jednym i drugim przez co dochodziło między nami do nieporozumień, milczenia, a później jakby nigdy nic wracaliśmy do współpracy. Raz chciałem się zmusić, by znów dostrzec w niej ten sam ogień, który kiedyś mnie do niej przyciągnął – nic – Sophie, pomimo swojego wdzięku i piękna, nie interesowała mnie w żaden sposób.

Tym bardziej zastanawiało mnie dlaczego z Vi było inaczej. Normalnie wyszedłbym i zapomniał, chełpił się zwycięstwem, a tymczasem nie mogłem wyrzucić jej z myśli. Chciałem jej więcej i więcej, przeniknąć ją, zawłaszczyć, cokolwiek to oznaczało, chciałem, by była tylko moja, jakby od zawsze przysługiwało mi do niej prawo.

Patrzyłem na jej akta, jak na puszkę Pandory, jakbym był niegodzien poznać sekretów Słowika. Prawda była taka, że obawiałem się tego, co tam znajdę, zwłaszcza po tym, co Vivienne powiedziała mi przez sen, do tego reakcja Sophie...

„Nie zniszcz jej".

Obawiałem się tylko, że jest już za późno, że zabrnąłem za daleko i tylko wiedza o Słowiku stanowiła ostatnia barierę, która mogła mnie powstrzymać przed całkowitym zatraceniem się w obsesji na jej punkcie.

Tak, miałam obsesję na punkcie Vivienne Nightingale – na punkcie jej przenikliwego spojrzenia, siły, jej ciała, ale to, co najbardziej mnie pociągało, to jej umysł, diabelnie seksowny umysł, który przenikał mnie na wskroś.

Część mnie chciała dać jej szansę, by sama odkryła przede mną swoje tajemnice. Część sięgała po leżące obok mnie papiery.

Z mrocznych myśli wyrwał mnie dźwięk powiadomienia na telefonie.

Otworzyłem wiadomość i zmarszczyłem brwi. Przeczytałem tekst kilka razy zanim dotarł do mnie jego sens.

Zlecenie otwarte – Brad Coleman – 700 000 $ - Status: Aktywne".

– Co do kurwy?!

Vivienne

Stanęłam na krawędzi parkietu. Tłum rozszalałych ciał wił się w rytm muzyki. Półcienie i ostre światła laserów, ukrywały wykrzywione w ekstazie twarze. Wszystko było, jak za membraną, spowolnione, wytłumione, gdzieś obok. Na pierwszym planie znajdowała się twarz mojej siostry. Piękne rysy twarzy, jasne, długie włosy i bystre spojrzenie. Później zalała mnie fala wspomnień, naszych wspólnych chwil, zabaw i sprzeczek. Moje serce zabiło szybciej i rozlało po ciele ciepło, gdy o tym myślałam. Tara kochała tańczyć i podejrzewałam, że nawet bez muzyki, wkroczyłaby na środek parkietu i wirowała sama ze sobą z pięknym uśmiechem na twarzy.

Kochałam jej swobodę, jej radość, którą czerpała garściami z życia. Mimowolnie na moje usta wkradł się delikatny uśmiech, który natychmiast zbladł, gdy dotarła do mnie rzeczywistość. Byłam dla niej martwa, zarówno w środku, jak i na zewnątrz i obawiałam się, że nawet gdyby zdała sobie sprawę, że Vivienne Kramston żyje, to dusza Słowika stałaby się barierą nie do przejścia. Nie pokochałaby mnie, wzgardziłaby moją zepsutą duszą. Skoro i tak musiałam jej pomóc na siłę i tak mnie znienawidzi. Pozostało mi więc być tym, kim było mi być najłatwiej – Vivienne Nightingale, która nocami nuci śmiertelną kołysankę. Bas zaczął przesączać się do mojego umysłu i uderzać z mocą, która powoli przywracała jasność rozumowania.

Byłam cholernym Słowikiem. Nie ptaszyną Meyera, nie jego piewcą śmierci. Byłam mrokiem, którym miałam ochotę zasnuć całe Chicago.

Nagle znów zaczęłam słyszeć muzykę, a bas i krzyki ludzi na parkiecie stały się wyraźne i namacalne. Cały tłum falował, wił się, jak kłębowisko węży. W powietrzu czuć było zapach potu, perfum i używek.

Nie obchodziły mnie takie igraszki, chociaż w Rats ich nie brakowało. Wszyscy przychodzili tutaj szukać mocniejszych wrażeń, a zawsze chodziło o jedno. Do Rats nie chodziło się potańczyć i kogoś poznać, chodziło o fizyczność, zaspokojenie pierwotnych instynktów i własnych chorych pragnień.

Zazwyczaj trafiałam tu w innym celu i właśnie go zlokalizowałam.

Utkwiłam wzrok w rosłym mężczyźnie i czekałam, aż złapiemy kontakt wzrokowy. Obłapiał właśnie drobną blondynkę, która ewidentnie nie miała ochoty na jego towarzystwo. Z jej postawy wywnioskowałam, że kręcił ją samotny brunet, bawiący się z trzema innymi kobietami. Sam Brad, któremu również nudziła się zabawa bez celu, nieco oddalał się od kobiety.

„Idealne wyczucie czasu".

Coleman zapewne zaraz będzie szukał innego celu, a jego zamroczony alkoholem i narkotykami wzrok nie rozpozna we mnie Słowika.

Uśmiechnęłam się ponętnie, gdy złapaliśmy kontakt wzrokowy. Rozchyliłam delikatnie usta i zwilżyłam je językiem, posyłając w jego kierunku zmysłowe spojrzenie. Efekt był natychmiastowy i wiedziałam, że tej nocy nie zwróci uwagi już na nikogo innego.

Patrzył tylko na mnie, a ja, niczym modliszka ruszyłam w jego stronę. Wabiłam go seksownymi ruchami i głębokim dekoltem. Złota sukienka połyskiwała w świetle reflektorów, a ukryty pod nią niewielki nóż parzył, przypominając o sobie z każdych ruchem.

Bez słowa stanęłam przed Bradem. Biedak – nie zdawał sobie sprawy co go czeka.

Bujałam biodrami w rytmie basów, zapraszając go do ostatniego tańca. Zbliżałam się coraz bardziej, aż znalazłam się cale od jego klatki piersiowej. Obróciłam się tyłem i oparłam o jego postawną sylwetkę. Jego dłonie błądziły po mojej talii, a ciepły oddech omiótł bark. Ciemne kosmyki, łaskotały moją skórę, a ciemne oczy śledziły odznaczające się pod materiałem sutki.

Zdławiłam w sobie odruch wymiotny. Musiałam sobie przypomnieć, że moje ciało to zbroja, element, który przybliżał mnie do celu – powłoka, w której żyła prawdziwa ja.

Odchyliłam głowę i pozwoliłam, by złożył na mojej szyi kilka mokrych pocałunków.

Zrobiło mi się niedobrze, ale brnęłam w iluzję, którą dla niego przygotowałam. Był nikim, pragnął tylko kobiet i własnej wygody. Ceną za to były materiały o mojej rodzinie, które wykradł mu Shutt i spalił. Później przeszedł pod jurysdykcję innego bossa i zapomniał o tym, co wydarzyło się, gdy służył Fritzmanowi. Jego czyny odbiły się echem, plotka poszła w świat, a Tim wykorzystał swoje znajomości, by dowiedzieć się dlaczego nazwisko Brada wylądowało na mojej liście. Mało kto czerpie przyjemność z oglądania filmów z tortur i przesłuchań, a on pieprzył dziwki do filmu z moją matką. Cała sprawa była świeża, a Coleman był idiotą, bo gdy tylko zmienił pracodawcę, przespał się z jego żoną. Brad miał jeszcze jeden związek ze sprawą mojej rodziny – jego zmarły ojciec był jednym z tych, którzy uczestniczyli w torturach Dorothy. Tego ostatniego, Weston dowiedział się tuż przed moim przybyciem do Rats i to wszystko wyzuło ze mnie resztki leku i obaw, które nawiedziły mnie po spotkaniu z Tarą. Była już tylko śmierć.

„Pozory, Vivienne. Daj mu tylko pozory".

Gdy jego obrzydliwe palce zaczęły kierować się z talii w dół moich bioder, złapałam go za nadgarstki. Nie mógł zejść niżej nie mógł dowiedzieć się co ukryłam pod materiałem sukienki. Nóż palił coraz mocniej, przypominał o czekającej za rogiem śmierci. Metal śpiewał pieśń dyrygował moimi ruchami i vendettą.

– Myślałem, że ci się podoba. – Szorstki głos Brada rozszedł się tuz obok mojego ucha. Odwróciłam się i stanęłam na palcach, bo pomimo wysokich szpilek i tak ledwo sięgałam szczęki Colemna. Zbliżyłam twarz do jego żuchwy, ale zamiast musnąć ją ustami, omiotłam ją tylko oddechem, by znaleźć się bardzo blisko jego ucha.

– Chodźmy w mniej zatłoczone miejsce. – Postarałam się, by mój głos brzmiał, jak z rasowego seks telefonu i chyba podziałało, bo Brad zmrużył oczy pozwolił poprowadzić mi się na zaplecze, gdzie zazwyczaj znikały pary łaknące mocniejszych wrażeń.

Zamiast do prywatnej części, skręciłam do ciemnego zaułka. Otworzyłam drzwi i wepchnęłam zdezorientowanego Colemana do środka. Drzwi zamknęły się z łoskotem, a ja przywarłam do mężczyzny całym ciałem, odcinając mu tym samym drogę ucieczki.

– Schowek? – zdziwił się – Myślałem o bardziej zmysłowym wnętrzu.

Odsunęłam się delikatnie i spojrzałam na niego psotnie.

Myślał o pokojach na górze, które były ogólnodostępne, ale miały pewien problem, którego obecne pomieszczenie nie posiadało, tak samo jak droga, którą przebyliśmy – kamery. Rats od zawsze miało problem z bezpieczeństwem, ale dopóki pieniądze płynęły wartkim nurtem, tak samo jak alkohol, nikt nie miał problemu z tym co dzieje się na zapleczu.

Uśmiechnęłam się złowieszczo i oparłam palce na piersi mężczyzny.

– Do tego, co zamierzam zrobić, nie będzie nam potrzebna większa przestrzeń.

Na dźwięk moich słów Brad przysunął się do mnie i próbował pocałować, ale pchnęłam go z powrotem na ścianę. Nie zamierzałam go zabijać zbyt szybko. Co prawda, nie miałam zbyt wiele czasu, inni Łowcy mogli skorzystać z czyjeś pomocy – tak samo, jak mi pomógł wytropić go Timothy i mogli się zjawić w Rats w każdej chwili. Czas nie grał na moją korzyść, ale trudno. Brad musiał dostać to, na co zasłużył.

– Nie musimy się nigdzie spieszyć – mruknęłam i przesunęłam paznokciami po torsie mężczyzny. – Lubisz, gdy kobieta dominuje?

– Niekoniecznie – szepnął, gdy zbliżyłam usta do jego szyi. Z lekkim uśmiechem przygryzłam płatek jego ucha i ciągnęłam swoje mordercze przedstawienie – A co jeżeli ci najpierw trochę się zabawię, a później będziesz mógł ze mną zrobić wszystko, czego chcesz. Zdławiłam chęć wyciągnięcia noża, gdy poczułam wielkie dłonie Brada na pośladkach.

– Kusisz...

– Pozwól mi – kokietowałam go. Chwyciłam nadgarstki Colemana i powoli pokierowałam nimi za jego plecy. Już chciałam sięgnąć po krawat, ale moją uwagę przykuły plastikowe opaski zaciskowe.

„To nawet lepiej". Uśmiechnęłam się w duchu, a moja wewnętrzna chęć mordu zaczęła huczeć w żyłach.

Syknął, gdy unieruchomiłam ręce za jego plecami. Zaczęłam powoli kucać, a moje palce znalazły się na sprzączce paska. Odchylił głowę, gdy go ściągałam, następnie spodnie i bokserki. Miałam ochotę się wyrzygać, gdy jego stojący kutas znalazł się blisko mojej twarzy – za blisko, bo Brad naparł biodrami w moim kierunku.

Spojrzałam w górę – uśmiechał się paskudnie i pożerał mnie wzrokiem, a ja miałam już dosyć tej zabawy. Wykrzywiłam usta w wyrazie odrazy i szybkim ruchem sięgnęłam po nóż.

Cudownie było patrzeć, jak jego twarz w ułamku sekundy z upojenia używkami i pożądaniem zmienia się w czysty strach i przerażenie.

Złapałam za jego przyrodzenie i odcięłam je szybkim ruchem. Brad wrzasnął na całe gardło i zaczął się szarpać. Cofnęłam się, by krew mnie nie splamiła i z satysfakcją słuchałam jęków bólu i przekleństw z ust mężczyzny. Upadł na kolana, a ja chłonęłam żałosny obraz – klęczał przede mną z czerwienią spływającą po kafelkach. Brad przestał krzyczeć. Rzuciłam mu przed oczy jego własnego penisa i zaśmiałam się gorzko. Chwyciłam go za włosy i odchyliłam głowę.

Patrzył na mnie pusto, nie błagał, nie prosił.

– Suka – jęknął – Oby ktoś przeruchał cię, zamordował i zgwałcił twoje zwłoki!

Cięłam szybko, a niebotycznie ostry nóż z łatwością przeorał tkanki krtani. Brad dusił się i charczał, gdy osuwał się na podłogę. Patrzyłam na ten śmiertelny spektakl, na ciemnoczerwoną ciecz, plamiąca białą koszulę i szare płytki. Na kałużę, która powoli zaczęła rozlewać się po podłodze. Na gasnące, przerażone spojrzenie Colemana.

Gdy całkowicie zastygł, wytarłam nóż w czysty skrawek koszuli mężczyzny.

– Zasługiwałeś na dużo gorszy koniec, gnoju. – Splunęłam na zwłoki Colemana. Miałam gdzieś pieniądze, które mogłam za niego dostać, miałam gdzieś wszystko, bo mordercza część mnie częściowo zaspokoiła głód, który poczułam po wyjściu od siostry.

Gdy chowałam nóż do pochwy przy udzie poczułam niezrozumiały przypływ euforii. Rozchodziła się po moich żyłach, serce pompowało ją i rozprowadzało do każdej komórki ciała jak narkotyk.

Wyszłam na korytarz, uważając, by nie wdepnąć w kałużę krwi, następnie zerknęłam na składzik z krzywym uśmiechem na twarzy. Przy odrobinie szczęścia, znajdą Brada w przyszłym tygodniu, gdy ktoś w końcu postanowi posprzątać wiecznie zapaskudzony bar i przyjdzie po środki czystości lub przechodząc, poczuje odór rozkładającego się ciała. Być może ktoś skuszony sumą za jego łeb pójdzie moim tropem i najdzie go jeszcze ciepłego.

Szybko wślizgnęłam się do łazienki socjalnej i umyłam dłonie oraz delikatne krople krwi, które splamiły mi przedramiona. Pozbyłam się jego zapachu i resztek życia. Patrzyłam jak znika w odpływie, jak czerwień powoli staje się przeźroczysta pod wpływem strumienia wody. Poczułam się dziwnie oczyszczona, a to dopiero jedna z wielu śmierci, które zamierzałam odebrać, by dosięgnąć prawdy.

Znów znalazłam się w głównej sali i chociaż zabicie Brada wywołało we mnie przypływ endorfin, czegoś mi ciągle brakowało. Pierwsze wrażenie zaczęło mijać i znów zaczęła przemawiać przeze mnie frustracja. Nie mogłam określić tego co czułam, ale gdy postawiłam stopę na parkiecie znów byłam wściekła, a nerwy potrzebowały ujścia.

Może powinnam prześledzić listę i spróbować szczęścia w nic nieznaczącym zleceniu?

Wmieszałam się w tłum tańczących i powoli przeciskałam się do wyjścia, gdy poczułam silne ramię oplatające moja talię.

– Jak smakowała ta śmierć, Vi? – ochrypły, niski głos tuż przy moim uchu wywołał gęsią skórkę na karku, a do nozdrzy uderzył zapach drogich perfum.

Tych perfum...

–Jaką kołysankę mu zaśpiewałaś, Słowiku?

Mężczyzna przysunął mnie bliżej siebie. Uderzyłam plecami o twardy tors.

Na taki ruch i takie słowa mogła sobie pozwolić tylko jedna osoba – Jake Hawking.

– Trafiłam na twoja listę, Jake?

Syknęłam, gdy jego dłoń przesunęła się wyżej, z mojego biodra tuż pod pierś. Muskał moje krągłości i zbliżył usta do mojej szyi. Przesunął wargami po skórze i mruknął mi do ucha:

– Chciałabyś na nią trafić, panno Nightingale? Po naszej dzisiejszej rozmowie powinnaś.

Z ust wypadło mi westchnienie, gdy przygryzł płatek mojego ucha.

„Nie poddawaj mu się, Vivienne".

Obróciłam się w jego ramionach i wbiłam mordercze spojrzenie w przenikliwy błękit jego oczu.

– Poza tym, jak już ostrzegałem. Nikt nie staje miedzy mną a moja ofiarą, Vivienne. Tymczasem cel, za którym podążałem leży martwy w schowku.

– Nie potrzebuję tej śmierci. Możesz zabrać trofeum. – wycedziłam i chciałam odejść, ale stalowy uścisk Jake'a nie pozwolił mi się odsunąć.

Objął mnie mocniej, nasze ciała się stykały i nagle zaczął kołysać się lekko w takt muzyki. Jego dłoń błądziła po moim biodrze, a usta wygięte w drwiącym uśmiechu przesunęły się po moim policzku i znów znalazły przy uchu.

„Dlaczego mu na to pozwalam"?

Dziwna siła unieruchomiła mnie w miejscu, nie pozwalała walczyć w jego ramionach, dobyć noża, nie poddać się jego urokowi. To, co wokół siebie roztaczał było jak narkotyk, niebezpieczny, uzależniający. Wabił, jak obietnica najmroczniejszych uciech i nagle zaczęłam się zastanawiać, czy to właśnie tego nie brakuje mi dzisiejszej nocy.

– Nie interesują mnie ochłapy, Vi. – Silna dłoń Jake'a prześlizgnęła się po moim pośladku i niżej. Gdy chwycił mnie za udo i bez trudu poderwał moją nogę, którą oplotłam biodro mężczyzny. Wciągnęłam z sykiem powietrze i odchyliłam głowę, gdy zaczął składać na mojej szyi gorące pocałunki. Przytrzymywał mnie w silnym uścisku, całkowicie obezwładniając nie tylko ciało, lecz także umysł.

– To, w co gramy, jest cholernie niebezpieczne, Jake.

– Nie podoba ci się? – wychrypiał mi do ucha, palce przesuwające wzdłuż uda zbliżały się do noża, skrytego pod ostatnim skrawkiem materiału sukienki. Opuszką palca minął nóż i powędrował wyżej. Zahaczył o koronkowy materiał bielizny. Błądził po mojej skórze, malował na niej ponętne wzory. Raz już poddałam się temu mężczyźnie. Umysł krzyczał, by nie okazywać słabości, by tym razem nie odsłonić własnych pragnień, ale ciało... Ono zdradzało jak bardzo podniecała mnie chora wizja poddania się wrogowi.

Dreszcz emocji, adrenalina, ostry seks. To wszystko ostatnim razem rozpierzchło się o poranku, gdy obudziłam się sama w łóżku. Może tak było lepiej – rozchodzić się w milczeniu w dwie różne strony, obiecując sobie śmierć lub upadek, ale ja pokochałam ten upadek – gdy spadałam w jego objęciach, gdy nasze spocone ciała połączyły się w chwili uniesienia. Gdy zagłuszał pocałunkami moje jęki, gdy pieprzył mnie do utraty tchu.

– No dalej, Słowiku. Powiedz to... – Palce Jake'a ślizgnęły się pod materiał bielizny i błądziły wokół mojego wejścia. Uśmiechnął się, gdy zauważył jak bardzo ropaliło mnie wyobrażenie spędzenia wspólnej nocy. – Przecież widzę, że tego chcesz, a raczej czuję – szepnął, gdy wsunął we mnie palce.

Przygryzłam dolną wargę, by nie jęknąć, a z ust mężczyzny wypadł stłumiony, tryumfalny śmiech.

– Upadnijmy razem, Jake.

– Chętnie wziąłbym cię tutaj, by wszyscy patrzyli, ale wolę cię mieć tylko dla siebie. Za pięć minut masz czekać na tyłach budynku, Vi, a potem zabiorę cię do samego piekła.

– Nienawidzę cię. – sapnęłam, gdy się ode mnie odsunął.

– I vice versa. Problem polega na tym, że wizja wspólnego upadku pociąga mnie tak samo jak ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro