Sen.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Złotowłosa kobieta stała przed nim ubrana w półprzezroczystą tunikę, otoczona migotliwą aureolą, ukoronowana piórami rajskich ptaków. Jej talię oplatał syczący wąż, ale nie bał się go. Wąż uśmiecha się, dostrzegł jego maleńkie oczka, które mrugają do niego z porozumieniem... jego łuski mieniły się barwami tęczy tworzącej geometryczny wzór, który płynął wzdłuż ciała gada.

Together... – kobieta ledwo porusza ustami, jej głos rozlewa się w kego uszach jak delikatny szum ciepłego oceanu. Gdzieś daleko na jego przeciwległym brzegu wybudowano dla nich ołtarz miłości.–
– Mój Piqué... – zwróciła się do niego i była tak blisko, że poczuł oddech na policzkach, zapach świeżości, górskiej wody i lodu w szklance z orzeźwiającą oranżadą. Nie widział w ogóle, co to za napój; jego wyobrażenie musiało zostać zakodowane głęboko w jego podświadomości przez przedwiecznych przodków, ale w tej chwili to wydało mu się pozbawione znaczenia, bowiem ołtarz postanowił przylecieć do nich i wnet znaleźli się na jego szczycie, szczycie Kryształowej Wieży, której ostrze wbijało się nieustraszenie w stado ciemnych, skłębionych chmur nad ich głowami.

Gdy zdecydował się spojrzeć w dół, może trochę władczo, tam, jak okiem sięgnąć, powoli i sennie płynęły defilady zbrojnych, acz krokiem gniewnym i metrycznym, który zwiastuje poddaństwo i wolę walki za sprawę. Towarzyszyły im kolumny wielkich jak góra mechanicznych żołnierzy. Oddał im salut i w odpowiedzi wyrosły mu nad ramionami pióra, symbole dowództwa najwyższego stopnia, Generalissimus Maximus. Zasłużył na nie w ich oczach. Nagły błysk oślepił go, choć jak to jest już w takich chwilach, nie zdążył poczuć bólu, gdy zwalił się w przepaść.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro