[5] Na suchy ląd

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Byłem na statku od tygodnia. Musiałem przyznać, że nie wyobrażam sobie już mieszkania na stałym lądzie. Rozstania się z tymi wszystkimi ludźmi. Za Matt'em i Orlando, którzy zawsze ganiali się po całym statku. Za Derek'iem, który zawsze wysadza kuchnie i chodzi uwalony w sadzy. Za Kirk'iem, który zawsze pomaga mi jak coś zrobię źle. I na sam koniec za Chris'em, któremu zawdzięczam życie. Co prawda z tego co się dowiedziałem, to przed nami jeszcze daleka droga, więc zostanę tu jeszcze przez co najmniej dwa miesiące, a po tym czasie wrócę do domu. Był tylko jeden problem, że ja nie chciałem i to bardzo. Jednak wiedziałem, że to nastąpi.

Było jeszcze wcześnie rano. Powiedziałbym, że około 5. Nie spałem całą noc bo rozmyślałem o przyszłości. Odwróciłem się na drugi bok. Chris jeszcze spał spokojnie. Wyglądał naprawdę potulnie. Nigdy w życiu nie poznałbym w nim groźnego pirata. Jego przepaska jak zawsze do snu, była zdjęta. Więc mogłem się przyjrzeć bliźnie, która znajdowała się na oku. Była bardzo gruba i widoczna. Co będąc szczerym nie ujmowało mu urody. Dodawało tylko grozy i budziło strach. Podniosłem rękę i lekko położyłem ją na jego policzku. Czułem, że nie golił się od kilku dni. Bo lekki zarost kuł mnie delikatnie w skórę. Chris lekko wzdrygnął się, jednak nie obudził. Dalej oddychał spokojnie i miarowo. Miał bardzo długie i grube rzęsy, których normalnie nie było widać przez włosy i kapelusz. 

Doszedłem do wniosku, że takie leżenie i nic nie robienie nie ma dla mnie sensu, więc postanowiłem przejść się po pokładzie. Wstałem powoli i założyłem buty, a do tego mój ulubiony, fioletowy płaszcz. Pociągnąłem za klamkę, a drzwi lekko zaskrzypiały. Skuliłem się i zacisnąłem mocno powieki tak, jakby miało to jakkolwiek sprawić, że dźwięk będzie cichszy. Na moje szczęście kapitan spał dalej. 

Na dworze było zimno, powiedziałbym, że za zimno jak na środek wiosny. Zobaczyłem, że światło w kuchni się pali. Derek zawsze wstawał około tej godziny. W końcu musiał zrobić śniadanie dla całej załogi. Z tego powodu był zawsze zmęczony i niewyspany.  Chłopak jako, że jest kucharzem to śpi w małym pokoiku, znajdującym się obok kuchni. Coś jakby niewielka spiżarnia. Zapukałem lekko i wszedłem do środka. 

Derek siedział na niewielkim taboreciku i lepił bułki. Jego oczy były czerwone, a sińce pod oczami nawet większe niż wczoraj. Raz na jakiś czas ziewał lekko, zasłaniając usta przedramieniem. Był tak zmęczony, że nawet nie słyszał jak pukam. Podszedłem do niego powoli.

-Hej Derek- powiedziałem z uśmiechem. Chłopak spojrzał na mnie zmęczonymi oczami i  odwzajemnił gest.

-Hej Sean. Co tu robisz tak wcześnie?- zapytał zdziwiony- idź jeszcze spać. Śniadanie jest dopiero o 8.

-Nie mogłem spać -odpowiedziałem- Wyglądasz okropnie.

-Aleś ty szczery z samego rana- zaśmiał się- wszystko jest ok. nie martw się...

-Idź spać- powiedziałem ciągnąc go do jego pokoju za rękę- ja ulepie te bułki.

- Co...że...czekaj co?- był wyraźnie zaskoczony- umiesz w ogóle to robić?

-Byłem piekarzem w mieście- uśmiechnąłem się- nie martw się i odpocznij trochę.

Kiedy dotarliśmy do jego pokoju mogłem po raz pierwszy go zobaczyć. Był bardzo mały. Pewnie coś około 2 metry na 2. Przy ścianie stało małe łózko, a po drugiej stronie nieduże biurko zawalone książkami. W kącie stała lutnia.

-Nie wiedziałem, że umiesz grać- powiedziałem biorąc instrument w ręce.

- No cóż nie było okazji jej użyć, ale może niedługo będzie- uśmiechnął się- zobaczysz.

Chciałem zadać mu pytania, ale skubany zdążył już się rzucić na łóżko i usnąć. Przykryłem go cienkim kocem i wróciłem do kuchni. Zabrałem się za lepienie bułek. Już zapomniałem jakie to uczucie. I nie ukrywam wracało do mnie sporo wspomnień. Pomyślałem o Pani Jefferson. Byłem ciekawy, czy się o mnie martwi, czy w ogóle zauważyła moje zniknięcie. W końcu była jedyną osobą, które lubiłem w mieście. 

Lepienie tego wszystkiego zajęło mi około godziny. Wstawiłem bułeczki do pieca i pozostało tylko czekać. Zauważyłem, że cała reszta była już gotowa. Zupa ziemniaczana i kubki z jakimś tajemniczym płynem. Opuściłem kuchnię i postanowiłem przejść się jeszcze po pokładzie. W czasie mojego lepienia wzeszło już słońce, a niebo było w różnych odcieniach pomarańczowego. Będąc szczerym to nigdy tak naprawdę nie oglądałem wschodu słońca. Zawsze byłem zbyt zajęty powadzeniem piekarni. 

Po kilkunastu minutach wróciłem do kuchni i wyciągnąłem wszystkie bułki z pieca po czym wrzuciłem je do koszyka na pieczywo. Był on prawie mojego wzrostu, ale co się dziwić. W końcu ma to wystarczyć dla kilkudziesięciu osób. Według zegarka, który znajdował się w kuchni do śniadania zostało jeszcze 20 minut. 

Wyszedłem z pomieszczenia kierując się do kajuty kapitana, kiedy nagle zobaczyłem Kirk'a zmierzającego w stronę kuchni. Jego twarz wyrażała zdziwienie.

-Dzień dobry Kirk- powiedziałem z uśmiechem.

-Dzień dobry- powiedział jak zwykle chłodno- dlaczego z kuchni nie leci czarny dym? Czyżby temu gówniarzowi w końcu coś wyszło. 

Spojrzałem na niego lekko zdziwionym wzrokiem. Nigdy nie słyszałem z jego ust, aż tylu słów na raz. Brzmiało to co najmniej dziwnie.

- Derek śpi. Ja dzisiaj piekłem bułki-  oznajmiłem a oczy Kirk'a się rozszerzyły- s-spokojnie w mieście byłem piekarzem, więc wszystko powinno być ok- dodałem spanikowanym głosem. Ten gość był przerażający.

-Dzięki, że pozwoliłem temu małolatowi odpocząć- powiedział po czym udał się do kuchni. Lekko uśmiechnąłem się i ruszyłem do kajuty.

Chris już nie spał i był już ubrany w swoje codzienne ubranie. Uśmiechnął się lekko na mój widok i wrócił do rysowania czegoś przy biurku.

-Co robisz? -zapytałem.

- Rozplanowuje trasę- odpowiedział- widzisz tą wyspę- wskazał palcem na mapę, a ja pokiwałem głową na tak- Nazywa się Oriel. Dzisiaj się tam zatrzymamy. Musimy uzupełnić zapasy i odpocząć trochę od wody.

Zaśmiałem się lekko i spojrzałem jeszcze raz na mapę. Wyspa nie wydawała się jakaś bardzo duża. Jednak słyszałem o niej. Znajdowało się na niej kilka większych miast i posiadała nawet port dla statków. Bardzo cieszyłem się z wyjścia na ląd i zwiedzania miasta.

- Idź teraz na śniadanie a ja powiem o kursie Orlando ok?- kiwnąłem głową.

Po posiłku statek przybił do portu na wyspie. Tylko 6 osób mogło wyjść na ląd. Dla bezpieczeństwa. Wcześniej przed dotarciem na miejsce zwinięto żagle i zdjęto pirackie flagi tak, aby nie robić podejrzeń. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że wyjdzie Chris,Orlando,Matt, Kirk, Derek i Ja.

Chris dlatego, że umiał się dobrze targować. Kirk za to nie musiał tego robić, ludzie bali się go tego stopnia, że czasem oddawali mu towar za darmo. Matt używał swojej urody, aby sprzedawcy zbili ceny. Ojczystym językiem Orlando'a był hiszpański. Używał go, aby grać nic nie rozumiejącego turystę. W taki sposób sprzedawcą nudziły się kłótnie i oddawali mu towar taniej. Derek natomiast był sprytny i dobrze kradł. A przynajmniej tak słyszałem. 

Do wyjścia każdy zmienił strój. Chris ubrudził się kurzem i popiołem, a potem ubrał się w podarte ubrania. Kirk zrobił to samo. Matt przebrał się w damskie rzeczy. To zawsze pomagało w negocjacji cen. Orlando założył tylko spodnie i kozaki, a Derek'a ubraliśmy jak bezdomnego. Zostałem tylko ja, bez pomysłu na siebie. Skończyłem zakładając strój piekarza. 

Podzieliliśmy się w pary tak, aby się nie zgubić w tłumie. Ja poszedłem z Chrisem, Matt z Orlando, a Kirk z Derek'iem. Teraz zostało tylko wybrać się po zapasy na wyspę Oriel. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro