[6] Gorące źródła

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 W momencie kiedy moje stopy dotknęły stałego lądu poczułem się dziwnie. Nie czułem już fal, ani nie było opcji żeby przewracać się co 5 minut, jak to robiłem na statku. Miasto było bardzo głośne.  Zaraz przy porcie sprzedawano ryby. Matki z dziećmi przychodziły wybrać te najlepsze na dzisiejszy obiad. Ojcowie natomiast szykowali się do wypłynięcia na połów.  Grupka dzieci niedaleko nas kopała coś co przypominało piłkę. Po chwili poturlała się ona do mojej nogi. Kucnąłem i podałem ją dziecku, które po nią przyszło.

-Dziękuję proszę pani- powiedział chłopiec i wrócił do swoich przyjaciół.

Przez chwilę kucałem tam jak kamienny posąg, a za moich pleców słychać było śmiechy. Odwróciłem się do do ich źródła. Matt praktycznie leżał już na ziemi dusząc się ze śmiechu. Kirk stał tyłem do całej sytuacji i lekko się trząsł. To jeden z tych co kisną po cichu. Derek za to oparł rękę na ramieniu zastępcy kapitana, a po jego policzkach spływały łzy ze śmiechu. Chris zwyczajnie stał i śmiał się, a Orlando leżał zaraz obok Matt'a. Zrobiłem minę złej kaczuszki.

-Czy ja na serio wyglądam jak dziewczyna?- zapytałem nie oczekując odpowiedzi.

-Tak- oznajmili chórem.

Jak już się pośmiali, czyli tak około 20 minut później byliśmy gotowi opuścić okolice statku. Kirk i Derek mieli załatwić ziemniaki, Orlando i Matt wodę pitną i ryby, a my alkohol. W końcu ci idioci muszą mieć czym się schlać aż do następnego postoju.

Ruszyliśmy wzdłuż ulicy szukając jakiegoś sklepu. Nagle poczułem jak ktoś wpadł na mnie i jak już się otrząsnąłem zgubiłem Chris'a. Byłem lekko spanikowany. W końcu nie pamiętałem już drogi powrotnej na statek. Rozejrzałem się szukając jakiegokolwiek punktu odniesienia. Niestety nie znalazłem żadnego. Kiedy spojrzałem w lewo dostrzegłem sklep ze zwierzętami, a przynajmniej tak mówiła tabliczka. Nie myśląc długo wszedłem do środka. 

Było tam mnóstwo pupili. Od dużych psów aż po myszy. Zacząłem się rozglądać. Zawsze lubiłem zwierzęta i kochałem się z nimi bawić. Skrycie marzyłem o psie lub kocie, ale nigdy nie miałem pieniędzy na ich utrzymanie. Przechodziłem powoli obok alejki z psami. Jeden zwrócił moją szczególną uwagę. Był koloru karmelowego a jego oczy miały brązowy kolor. Nie znałem się na rasach, więc nie potrafiłem jej określić. Wiedziałem tylko, że był piękny. Natychmiast udałem się do sprzedawczyni i zapytałem o cenę. Kosztował 65 kolji. "Nie tak drogo"- pomyślałem, grzebiąc w kieszeniach i wyciągając daną sumę. Kupiłem jeszcze tylko kilka koców i miskę dla pupila. Wyszedłem ze sklepu trzymając nowego przyjaciela za sznurek. I wtedy mnie olśniło. Chris mnie zabije. W końcu zamiast wydać pieniądze na alkohol ja wolałem kupić psa. Spoliczkowałem się w myślach. Sean ty skończony idioto! 

Poczułem dłoń na moim ramieniu i odwróciłem się natychmiastowo. Zanim się obejrzałem zostałem zamknięty w niedźwiedzim uścisku. Mimo to, że miał na sobie inne ubrania i inaczej ułożone włosy to ten zapach rozpoznałbym wszędzie. Objąłem go w pasie chowając twarz w jego klatce piersiowej, bo tylko dotąd sięgałem. Odsunąłem się i spojrzałem mu w oczy. Wyglądał jak typowy biedak. Dobrze wykonaną przepaskę zastępował teraz zabrudzony bandaż, a on dalej wyglądał przystojnie. Uśmiechnąłem się lekko.

-Mało co na zawał nie umarłem- powiedział uśmiechając się- nie rób tak nigdy więcej.

-Przepraszam- zacząłem- tłum mnie staranował. Wiesz, że jestem niski...

-Wiem przepraszam...- w tej chwili pies polizał opuszki jego palców. Kapitan natychmiast spojrzał w dół. Jego oczy wyglądały jak sporego rozmiaru muszle. - co to jest?

-P-pies nie widzisz?- powiedziałem cicho, ledwie słyszalnie.

-Kupiłeś psa?

-T-tak.

Chris westchnął głęboko. Uklęknął na jedno kolano i pogłaskał zwierzę po głowie.

-Wiesz mogłeś mi powiedzieć, że chcesz zwierzątko a nie robić mi takie niespodzianki...

Spojrzałem na niego ze świecącymi ze szczęścia oczami. A następnie pokiwałem głową. Również schyliłem się aby go pogłaskać.

-Jak go nazwiesz?- zapytał.

-Nie myślałem o tym.

-Ja jestem w tym kiepski. Mam to po rodzicach. W końcu nazwali mnie Christopher- zaśmialiśmy się oboje.

Spojrzałem na psa i zacząłem myśleć intensywnie nad imieniem dla naszego nowego przyjaciela.

-Mero- powiedziałem patrząc na Chris'a

-Idealnie- uśmiechnął się.

-Masz wszystko?

-Tak zanieśli już to na statek, ale jeśli chcesz to możemy po zwiedzać.

Chris nie musiał powtarzać dwa razy. Odstawiliśmy tylko koce i miskę na pokład. Następnie jak większość załogi ruszyliśmy na zwiedzanie. Co prawda miejsce to nie urywało dupy wielkością, ale zawsze lepsze to niż ciasny statek. Chodziliśmy z Chris'em i wesołą gromadką po ulicach, zatrzymując się co jakiś czas, aby kupić ubrania i potrzebne rzeczy. Było nim na przykład mydło, bo znaczną większość ze statku zjadał Orlando. Wiadomo przez kogo. Później jednak rozdzieliliśmy się, bo każdy z nas chciał zobaczyć coś innego. W taki sposób zostałem sam z Chris'em. Do końca dnia chodziliśmy po mieście, lasach i ogólnie wszędzie gdzie dało się wejść. Zanim się zorientowałem była już noc. Miasto ucichło i mało kto w ogóle był na nogach. 

Całą załogą zgromadziliśmy się przy lesie. Nie martwiliśmy się o statek. W końcu strzegły go syreny. Chris zaczął nas gdzieś prowadzić. Wszyscy wyglądali jakby wiedzieli gdzie idziemy, a ja byłem jedynym nieświadomym. Po kilkunastu minutach marszu po ciemnym lesie moim oczom ukazało się małe jeziorko. Wyglądało niezwykle, całkowicie świeciło na niebiesko, przez co w tym akurat miejscu było jasno. 

- To świecące kamienie- zaczął Chris- znaleźliśmy to miejsce kilka lat temu i od tamtego czasu przyjeżdżamy tu co roku. Zdaje się, że nikt nie wie o tym miejscu. 

-Jest przepiękne...

-Prawda?- zaśmiał się kapitan.

Zauważyłem, że większość załogi zaczęła się rozbierać, a gdy już to zrobili wskakiwali po kolei na bombę. Zrobili to nawet Orlando i Matt. Z tym, że białowłosy trzymał się cały czas pleców wyższego. Derek wskoczył na deskę, co spowodowało, że przez całe moje ciało przeszły bolesne ciarki. Jednak chłopak wynurzył się z wielkim uśmiechem na twarzy krzycząc " Nowy rekord w skoku na dechę". Wszyscy zaczęli bić brawa, oczywiście dołączyłem się do aplauzu. Niedługo potem wszedł Kirk od razu kierując się w stronę Derek'a. Obejrzał jego klatkę piersiową i uda a następnie zaczął ochrzaniać go za ten jak on to ujął "gówniarski plaskacz na ryj". 

-Wchodzisz?- zapytał Chris- woda tu jest bardzo ciepła.

Nie byłem do końca pewny czy na pewno chce to zrobić. Jednak gdzieś w głębi serca wiedziałem, że jak teraz się nie zgodzę to będę tego żałować. 

-Pewnie.

Chris zrzucił z siebie wszystkie ubrania co wywołało u mnie spory rumieniec. Dalej nie byłem do tego przyzwyczajony. Zawstydzony zrobiłem to samo co on i wszedłem do wody. Tak jak mówił kapitan woda była bardzo ciepła. Prawie jak gorące źródła czy coś w tym stylu. Zanurkowałem lekko aby zanurzyć włosy, które zaraz potem przeczesałem ręką do tyłu. Woda nie była jakoś głęboka. To znaczy mi sięgała do klatki piersiowej, co nie było imponującą głębokością, biorąc pod uwagę mój wzrost. 

Zauważyłem, ze Orlando chyba próbował nauczyć Matt'a pływać, bo trzymał go przed sobą za obie ręce i pomagał dryfować. Czasami serio nie mogłem uwierzyć, że są już dorośli. Po zakończonej zabawie wróciliśmy na statek całkowicie wykończeni. Wszyscy od razu udali się do swoich kajut. Więc zrobiłem tak samo i razem z Chris'em udałem się do naszego pokoju. Gdy wszedłem do środka uderzyła mnie fala ciepła. Lubiłem je i to bardzo. Zawsze ogrzewało w dni jak te. Zwłaszcza, kiedy musisz wracać mokry przez las. Od razu wyrzuciłem ubrania, których byłem dzisiaj przez okno, aby nie ciekły. Wylądowały one na pokładzie. Nie zależało mi na nich jakoś bardzo, więc jak dla mnie mogły się nawet zasolić i zniszczyć. Mero wskoczył na swoje posłanie znajdujące się w rogu kajuty i szybko usnął. Wszyscy bardzo cieszyli się z nowego przyjaciela. 

Zamknąłem okno po czym udałem się w stronę łózka i położyłem się blisko Chris'a. Tylko dlatego, że było mi zimno. Tylko dlatego. Z jego twarzy zniknął bandaż i blizna znowu była widoczna. Uśmiechnąłem się lekko.

-Czuje jak się gapisz- powiedział otwierając jedno oko.- jestem aż taki przystojny.

Odwróciłem wzrok zawstydzony.

-Nie zadawaj głupich pytań- powiedziałem a on się zaśmiał.

-To był długi dzień co?- zapytał

-Padam na ryj- odpowiedziałem.

-Heh jak my wszyscy, a wiesz co jest najgorsze?- spojrzałem na niego pytająco- to, że jak zwykle trzeba wcześnie wstać.

-A tak w ogóle skoro wszyscy śpią to kto kieruje statkiem- zapytałem.

-Muzyka- odpowiedział uśmiechając się.

-Ja się serio pytam.

- A ja serio odpowiadam...

-Co to w ogóle znaczy- przybliżyłem się lekko do niego.

-Przekonasz się...

Chciałem zadać jeszcze kilka pytać, ale Chris usnął minutę później. Co w ogóle znaczyło to, że muzyka kieruje statkiem. Ten człowiek nie umie być poważny nawet w chwilach, kiedy boję się o to, czy podczas snu nie wpadniemy na ostre skały. Jednak starałem się o tym nie myśleć, przynajmniej teraz. Kilka minut później usnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro