Rozdział 25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

80 gwiazdek = nowy rozdział!

Wybaczcie, że wczoraj nie było rozdziału, ale świętowałam 18ste urodziny i nie miałam głowy do wattpada.

Miłego czytania! 🖤

Spojrzałam na zegarek na dłoni, jestem tutaj już od ponad pięćdziesięciu godzin. Okazało się, że pozbycie się werbeny z mojego organizmu jest naprawdę trudne i czasochłonne... Ale czemu tu się dziwić? Dzień w dzień, od jedenastu lat piję werbenę. Pewnie jeszcze trochę tu posiedzę...

Westchnęłam i po raz kolejny szarpnęłam za kajdany. Na nic się to zdało, nadgarstki mam całe poranione. Niektóre rany są powierzchowne, inne dość głębokie, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Próbowałam się uwolnić. To był jedyny cel, jednak zmęczenie organizmu dało o sobie znać. Nie mogłam spać, nic nie jadłam, przez cały czas tylko raz przynieśli mi wodę. Tyle. Byłam coraz słabsza i nie miałam pomysłu jak się uwolnić. Powoli zaczynało mi brakować wiary, że uda mi się uciec. Nie wiedziałam co robić.

Nie mogę się poddać. Po prostu nie mogę. Pokręciłam głową. Myśl Vanessa. Myśl. Zawsze potrafiłam poradzić sobie nawet z najgorszymi problemami. Radziłam sobie z sytuacjami bez wyjścia. Nie mogę teraz odpuścić.

Co robić? Co robić? Już wiem! Telefon. Przecież mam w kieszeni spodni telefon. Jak go wyciągnąć? Do jasnej cholery, czemu nie włożyłam go do kurtki... Wtedy nie byłoby problemu.

Dużo trenowałam i byłam dość silna i rozciągnięta, aby podeprzeć się ściany i unieść wyżej, żebym mogła sięgnąć telefon dłonią. Jednak teraz byłam zbyt zmęczona. Dobra, plan B. Tyłkiem przyparłam do muru i pozwoliłam, aby komórka upadła na podłogę. Błagam działaj. Jest! Działa. Plus całej tej sytuacji był taki, że przed trafieniem tutaj byłam w domu, więc zamiast butów mam na sobie kapcie jednorożce. Szybko je ściągnąłem i stopą odblokowałam telefon. No to dzwonimy po pomoc. Uśmiechnęłam się pod nosem.

Kurwa. Do kogo ja mam niby zadzwonić? Na policję? Przepraszam, kobieta wampir uwięziła mnie w katakumbach pod moim domem? Przecież oni by stwierdzili, że coś brałam. Do znajomych? Wezmą mnie za wariatkę. Świetnie. Jest tylko jedna osoba, która może mi pomóc. Westchnęłam i stopą wybrałam numer po czym kliknęłam zieloną słuchawkę. Pierwszy sygnał. Drugi sygnał. Trzeci. Odbierz. Błagam odbierz. Czwarty. Błagam, odbierz ten cholerny telefon.

-Stęskniłaś się? - uśmiechnęłam się pod nosem.

-Dzięki Bogu. - westchnęłam - Dobrze mnie słyszysz? - zapytałam.

-Trochę przerywa, ale słyszę. Co jest? Umowa była, że oddajesz mi kołek a ja znikam z życia twojego i rodziców, zmieniłaś zdanie? - zakpił.

-Można tak powiedzieć. - mruknęłam - Uwięzili mnie w katakumbach, przykuli do ściany i nie mam jak uciec. Czekają aż werbena zniknie z mojego organizmu, aby mnie zahipnotyzować i kazać zabić twoją córkę. - wyjaśniłam - Znajdziesz może kilka minut i wyciągniesz mnie stąd? - poprosiłam.

- Co będę z tego miał? - zainteresował się.

-Menda. - syknęłam - Czego chcesz? - warknęłam.

-Zastanowię się jeszcze. Muszę to dobrze wykorzystać. - zapewnił - Jesteś tam, gdzie Cię znalazłem poprzednio? - upewnił się.

-Tak. - odparłam.

-Zaraz będę. - stwierdził - Nie ruszaj się stamtąd. - zakpił. Przewróciłam oczami... Zabawne...

-Bardzo śmieszne, wiesz? Boki zrywać. - prychnęłam. Mężczyzna nic już już nie powiedział, tylko się rozłączył.

Klaus, błagam nie zawiedź mnie. Jesteś moją jedyną deską ratunku. Oddałam kołek, czas spłacić dług...

Naprawdę, mam nadzieję, że przyjdzie mnie uratować.

Przymknęłam oczy i oparłam się ścianę. Jestem totalnie bez siły. Gdyby nie nadgarstki przyszpilone do ściany upadłabym. Nogi już kilka godzin temu odmówiły mi posłuszeństwa. Jeżeli uda mi się przeżyć, to będę musiał zakwasy przez miesiąc...

Xoxo Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro