1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

O godzinie czwartej nad ranem w laboratorium LAB-4 nie było żywego ducha. Panującą wewnątrz ciszę zakłócał tylko monotonny szum klimatyzacji dbającej o utrzymanie stałej temperatury w sąsiadujących z laboratorium pomieszczeniach badawczych. Słabe, zielonkawe światło nocnego trybu zasilania sprawiało, że pomalowane na przyjemny przecież kolor ściany wyglądały zimno i odpychająco.

Rozłożone na blatach stołów roboczych notatki, płytki montażowe, układy scalone, procesory i wijące się między nimi najzwyklejsze w świecie kable wyglądały tak, jakby porzucono je zaledwie przed chwilą – pracownicy LAB-4 rzadko silili się na porządkowanie swoich miejsc pracy, choć regulamin ośrodka badawczego teoretycznie nakładał na nich taki obowiązek. Ale LAB-4 od chwili powstania rządził się własnymi prawami.

O 4:03 Dave Stutton, ochroniarz pracujący na nocnej zmianie, zerknął na ekrany wyświetlające obraz z kamer monitorujących. W całym ośrodku panował niezmącony spokój i LAB-4 nie stanowił pod tym względem wyjątku. Dave przeciągnął się na krześle.

Syrena alarmowa zawyła zupełnie niespodziewanie i całkowicie bez powodu, na ile Dave mógł to określić z poziomu podłogi, na której wylądował, gdy przewróciło się krzesło. Niezgrabnie pozbierał się z ziemi i lekko kuśtykając, podszedł do pulpitu kontrolnego. Dioda na ekranie wyświetlającym obraz z LAB-4 migała agresywną czerwienią, podobnie zresztą jak lampy w samym laboratorium. Świdrujący dźwięk alarmu wwiercał się nieprzyjemnie w uszy.

Dave trzęsącą się ręką wcisnął kilka klawiszy na pulpicie, potwierdzając procedury przewidziane wewnętrznym protokołem bezpieczeństwa ośrodka badawczego. Pierwszy z przycisków odcinał śluzę prowadzącą do LAB-4 i równocześnie blokował wyjście z budynku, w którym mieściło się laboratorium, drugi wysyłał zawiadomienie do odległej o trzy mile jednostki wojskowej w Millham – było to zabezpieczenie awaryjne, bowiem już samo uruchomienie alarmu powinno postawić na nogi oddział odpowiedzialny za zapewnienie bezpieczeństwa laboratorium – trzeci odcinał wejście do służbówki, w której przebywał Dave, czwarty uruchamiał zabezpieczenia bramy wjazdowej, prowadzącej na teren całego ośrodka badawczego.

Zabezpieczenia można było wyłączyć jedynie z poziomu pulpitu sterującego, przed którym siedział Dave, a i to pod warunkiem, że poza urzędującym na stanowisku ochroniarzem polecenie przerwania alarmu potwierdzi albo dowódca oddziału z Millham, albo szef projektu prowadzonego w LAB-4, Abhay Satapathy, w tej chwili prawdopodobnie eskortowany już w pobliże ośrodka przez przydzielonych mu do ochrony członków jednostki specjalnej.

Gdy masywna, stalowa płyta zasunęła się z głuchym łoskotem za drzwiami pokoju ochrony, Dave – w gruncie rzeczy przecież zwykły stróż – odetchnął z ulgą. Kolejnych kilkadziesiąt sekund zajęło mu odzyskanie jako takiego spokoju. A kiedy paniczny głos wołający mu pod czaszką „Napadli ośrodek! Zaraz cię zabiją!" wreszcie ucichł, Dave przypomniał sobie, że na potwierdzeniu włączenia się alarmu w laboratorium jego obowiązki wcale się nie kończą. Z szuflady biurka wyciągnął skoroszyt z instrukcją postępowania w sytuacjach awaryjnych i odszukał odpowiedni rozdział.

Zgodnie z instrukcją miał teraz obserwować monitory do czasu przyjazdu wojska i wprowadzać do protokołu wszystkie niepokojące go zdarzenia. Z saszetki przy pasie wyciągnął bloczek samokopiujący i wbił wzrok w ekrany monitorów, gotów do notowania. Zawsze śmieszyło go, że w instytucie, który dysponował technologiami tak zaawansowanymi, że wizje twórców filmów SF wyglądały przy nich naiwnie, większość dokumentacji sporządzano na papierze.

Doktor Satapathy wyjaśniał mu kiedyś, że jako forma zapisu awaryjnego papier i ołówek są po prostu najpewniejsze – nie potrzebują zasilania i nawet w stresujących sytuacjach człowiek pamięta, jak się nimi posługiwać. Zatem Dave siedział przed monitorami i wypatrywał wszystkiego, co zwróciłoby jego uwagę.

Przez jakąś minutę nie działo się nic, a potem Stutton zobaczył coś, czego wcale się nie spodziewał.

Zamrugał gwałtownie, później przetarł oczy, ale obraz na monitorze nie miał zamiaru znikać. Dave przysunął się bliżej ekranu, niemal dotknął go nosem. Nie, wzrok go nie zwodził. Po podłodze laboratorium czwartego przesuwał się odwrócony do góry dnem kosz na śmieci. Zwykły, druciany, do jakiego naukowcy wyrzucali zużyty papier, ścinki izolacji i kabli, zużyte chusteczki do nosa...

Teraz miotał się po podłodze jak oszalały, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało w kontekście kosza na śmieci. Obijał się o meble i ściany, a gdy tylko znalazł kawałek pustej przestrzeni, natychmiast nabierał szybkości i mknął przed siebie, by chwilę później uderzyć w stojącą mu drodze przeszkodę. Odbiwszy się od niej, zmieniał kierunek i znów ruszał przed siebie.

Dave, jakkolwiek zdumiony tym niepomiernie, uśmiechnął się pod nosem. Nie dalej jak w miniony weekend jego trzyletni siostrzeniec używał w podobny sposób swojego pierwszego zdalnie sterowanego samochodzika.

Ochroniarz zanotował swoje spostrzeżenia, a potem wrócił do obserwowania terenu laboratorium. Poza jeżdżącym jak w amoku koszem w pomieszczeniu wszystko wyglądało normalnie. Zanotował i to.

Dalszych obserwacji nie zdołał poczynić, bo drzwi stróżówki otworzyły się i stanęli w nich major Dvorak oraz doktor Satapathy. Dave wreszcie mógł się odprężyć – od tej chwili przestał być odpowiedzialny za to, co działo się w ośrodku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro